Reklama

„Fefe” i jego ferajna zaczynają mistrzostwa Europy. Czy ustrzelą medal?

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

23 sierpnia 2017, 13:58 • 8 min czytania 3 komentarze

Polski siatkarz nie jest Jerzym Janowiczem. On nie może powiedzieć, że oczekiwania wobec niego to może mieć „trener, mama, czy tata, ale nie wy”. Polska siatkówka już dawno wyszła z szopy i oczekiwania względem reprezentacji mają miliony kibiców. A te pozostają niezmienne od lat – medal. I tak samo będzie podczas ruszających w czwartek mistrzostw Europy, z tą różnicą, że ciśnienie zwiększa jeszcze dodatkowo rola gospodarza. Czy ekipa Ferdinando De Giorgiego, w której DNA praktycznie nie ma już nic z drużyny mistrzów świata z 2014 roku, wytrzyma to ciśnienie?

„Fefe” i jego ferajna zaczynają mistrzostwa Europy. Czy ustrzelą medal?

Polski kibic siatkówki już od blisko trzech lat jest na odwyku. Na odwyku od sukcesów. Biało-czerwoni po zdobyciu mistrzostwa świata, chociaż wciąż pozostają w światowej czołówce zajmując trzecie miejsce w rankingu FIVB, tkwią jednak na mieliźnie. Puchar Świata 2015 w Japonii? Owszem, trzecie miejsce, ale był to – cytując Michała Kubiaka – medal z buraka, bo nie dał bezpośredniego awansu na olimpiadę. Mistrzostwa Europy 2015 w Bułgarii? Dopiero piąta lokata. Liga Światowa? Zawsze poza podium. Wreszcie igrzyska w Rio de Janeiro i po raz kolejny wyrżnięcie się na tym cholernym ćwierćfinale, tak samo jak wcześniej w Londynie, Pekinie i Atenach. Do tego jeszcze toksyczne rozstanie ze Stephanem Antigą, kiedy okazało się, że część zawodników jeszcze z radością macha mu na do widzenia.

Po tym wszystkim trudno chyba sobie wyobrazić lepsze okoliczności do obudzenia się z tego letargu, niż dobry wynik na mistrzostwach Europy rozgrywanych we własnej hali i przy fanatycznej publiczności.

Ciężkostrawna, serbska przystawka

Rywale? Niby Serbia, Finlandia i Estonia to nie jest towarzystwo kandydujące do miana grupy śmierci, ale jest to jednak zestaw dość zdradliwy. Dwie ostatnie ekipy to wprawdzie europejscy średniacy i opędzlowanie ich bez straty punktów jest naszym obowiązkiem nawet z 55-letnim De Giorgim na rozegraniu, to układ meczów wcale nie musi być tutaj naszym sprzymierzeńcem. Wszystko ustawi bowiem już pierwszy mecz z Serbami na PGE Narodowym, gdzie prawdopodobnie rozstrzygnie się zwycięstwo w grupie. Zapowiada się ciężki bój, bo ekipa Nikoli Grbicia też celuje w medal i nie trzęsie portkami przed naszą reprezentacją. Tym bardziej, że oni, w odróżnieniu od Polaków, w ostatnim czasie coś wygrali. Byli najlepsi w ubiegłorocznej Lidze Światowej (chociaż z drugiej strony nie załapali się już na samolot do Rio).

Reklama

I drużyna, która w czwartek przegra, już na wejściu mocno skomplikuje sobie życie. Z Finami i Estończykami będzie wtedy grać już o życie, co w najlepszym przypadku pozwoli zająć drugie miejsce w grupie. A to z kolei oznacza skazanie na rozegranie dodatkowego meczu: barażu o ćwierćfinał, gdzie będzie czekał rywal z grupy C, czyli ktoś z grona Rosja, Bułgaria, Hiszpania, Słowenia. Na marginesie przypomnimy tylko, że ostatnia z tych drużyn sensacyjnie wyrzuciła nas na etapie ćwierćfinału podczas mistrzostw przed dwoma laty. To nasz koszmarek, który wciąż wraca.

Oczywiście idealnym scenariuszem byłoby ogranie  na dzień dobry Serbów, tak jak na inaugurację MŚ trzy lata temu (3:0 – red.), ale trudno spodziewać się znów takiego bezstresowego spacerku. Po pierwsze dlatego, że ogrom Narodowego już pewnie tak nie przytłoczy rywali, a po drugie ich skład nie przeszedł tak kapitalnego remontu, jak nasz. Tak wyglądały obie ekipy w Warszawie jesienią 2014 roku:

Zrzut ekranu 2017-08-22 o 21.09.31

Z naszych obecnych grajków jedynym podstawowym zawodnikiem był wtedy tylko libero Paweł Zatorski. Dawid Konarski i Fabian Drzyzga ledwo co powąchali parkiet jako rezerwowi. A w przypadku Serbii wyjściowa „szóstka” będzie niestety bardzo zbliżona. Drużyna z Bałkanów będzie jednak osłabiona brakiem Marko Ivovicia, który na kilka dni przed Euro rozsypał się przez kontuzję stawu skokowego i zostanie w domu w Belgradzie przed telewizorem. Ale nawet bez niego trudno nazwać Polaków zdecydowanymi faworytami. To spotkanie może boleć.

– To trochę dziwne uczucie, bo mecz otwarcia jest praktycznie takim małym finałem. Jeżeli to wygrywamy, mamy autostradę do grania o poważne rzeczy, jeśli przegrywamy, mamy problem – mówi w rozmowie z Weszło Łukasz Kadziewicz, były reprezentacyjny środkowy, a obecnie ekspert Polsatu Sport. – Serbowie tym razem dojadą na mecz, nie tak jak trzy lat temu. Oni na pewno odrobili lekcje po tamtym spotkaniu. To inna, na pewno lepsza drużyna i nasi to wiedzą. My z kolei mamy nową reprezentację, a więc nową grupę ludzi, która nie liznęła grania na takim stadionie w obecności 60 tys. ludzi. Dlatego w czwartek potrzebna jest maksymalna koncentracja.

I dodaje: – Boję się trochę o przyjęcie, bo na dystansie całego turnieju na pewno będziemy mieli słabsze momenty w tym elemencie. Mam jednak nadzieję, że na Narodowym Serbom nie będzie wcale tak łatwo „kopnąć” zagrywką. To nie jest czymś normalnym, że grasz na obiekcie kompletnie nieprzygotowanym do gry w siatkówkę. Tu ciężko jest dobrze podrzucić piłkę i pójść na maksa, żeby piłka latała po 115-120 km/h. Dlatego liczę, że Serbowie będą trochę wstrzymywali rękę, a to będzie woda na młyn dla naszych. Jest dużo znaków zapytania, dużo obaw, ale mam nadzieję, że kibice i ściany pomogą w wygraniu tego pierwszego spotkania.

Reklama

Lubiejewski: To za mało na złoto

Eksperci z którymi rozmawiamy, są zgodni: miejsce na podium braliby w ciemno. Głównie dlatego, że tak na dobrą sprawę nie wiadomo na co stać Polaków. Niedawny Memoriał Huberta Wagnera w Krakowie, chociaż wygrany, to wcale nie dał aż tylu odpowiedzi. – De Giorgi wybrał optymalny skład, ale to chyba jeszcze za mało na złoto. Owszem, przy dobrych układach możemy dojść do półfinału, ale potem może być ciężko – twierdzi Zbigniew Lubiejewski, mistrz olimpijski z Montrealu z 1976 roku. – Największym problemem wydaje się być przyjęcie, bo nie mamy tutaj pewnych zawodników. I właśnie przez słabe przyjęcie gramy momentami trochę siermiężną siatkówkę.

– Memoriał Wagnera pokazał, że przede wszystkim Bartek Kurek sporo się tam męczył. Teraz kwestia, jak sobie z tym poradzimy, jak schowamy jego wady i jak wyciągniemy zalety. Czy jego ofensywa przeważy nad defensywą. Mimo tych problemów mam jednak wrażenie, że będziemy w czwórce. Zwróćmy uwagę, że mimo zmiany pokoleniowej wciąż jesteśmy groźni, trzymamy odpowiedni poziom. Doceńmy to, bo w innych ekipach zmiany odbywają się boleśniej – podkreśla z kolei Jakub Bednaruk, trener Łuczniczki Bydgoszcz.

2017.08.11 KRAKOW SIATKOWKA XV MEMORIAL HUBERTA JERZEGO WAGNERA POLSKA - FRANCJA NZ FERDINANDO DE GIORGI TRENER POLSKA FOT JAKUB GRUCA / 400mm.pl

Zmianę pokoleniową najbardziej widać oczywiście na środku siatki, który mamy wyjątkowo młody, chociaż z gigantycznym potencjałem. Zamiast mistrzów świata rywali nękać mają tam Mateusz Bieniek, Bartłomiej Lemański, Jakub Kochanowski i – nieco bardziej doświadczony, ale głównie w lidze – Łukasz Wiśniewski. „Bieniu” jest już zaprawiony w bojach, był na igrzyskach i nie pęknie, a pozostali? Sami jesteśmy ciekawi. Pytań jest jednak więcej. Chociażby o Dawida Konarskiego, dla którego będzie to pierwsza duża impreza w roli podstawowego atakującego, a od jego ręki zależeć będzie wiele. Czy z formą na Euro dojedzie też wspomniany Kurek, który przez ostatnie dwa sezony – jeszcze za czasów Antigi – z konieczności grał na ataku, a nie na swoim macierzystym przyjęciu?

W dzisiejszej kadrze paradoksalnie trudno też wskazać lidera, kogoś takiego, jak w 2014 roku Mariusz Wlazły czy Paweł Zagumny. Chociaż na takiego samca alfa najbardziej kreowany jest kapitan Michał Kubiak. – Oczywiście kibice chcieliby, żeby liderem był gość, który atakuje przy 23:23, ale dla mnie taką piłkę może przepchnąć nawet i rozgrywający. Liderem jest ktoś, kto nie pęka w szatni i na boisku, a niekoniecznie ten kto najlepiej punktuje – dodaje Bednaruk. – Cały czas czekamy na takiego Bartka Kurka, który będzie nam robił po 100 punktów, ale trzeba chłodno na to popatrzeć. On miał stracone pół poprzedniego sezonu. Dlatego nie szukałbym takiego lidera. Myślę, że nasza trójka Konarski-Kubiak-Kurek dysponuje odpowiednią siłą ognia.

Włosi w rozsypce przez problem z… butami

Ekipą najczęściej typowaną do złota są oczywiście Francuzi, którzy spróbują obronić tytuł z 2015 roku z Bułgarii. Wciąż są w gazie, czego dowodem jest wygrana w tegorocznej Lidze Światowej, gdzie w finale zlali Brazylijczyków i to jeszcze na ich terenie. Trener Laurent Tillie tradycyjnie przyjedzie do Polski z mocną paczką, chociaż jeszcze kilka dni temu mógł nerwowo obgryzać paznokcie, bo ważyły się losy największego gwiazdora jego drużyny, czyli ekscentrycznego Earvina N’Gapetha. Przyjmujący włoskiej Modeny zdążył się jednak wykurować po kontuzji i na pewno znów będzie cudował swoim firmowym zagraniem, czyli słynnym atakiem „180 stopni” wykonywanym tyłem do siatki. O tym prawdziwku szerzej mogliście przeczytać na Weszło tutaj.

Dalej na liście faworytów do medali – także według bukmacherów – są Polacy, Serbowie, Rosjanie i Włosi. Szczególną zagadką wydają się być dwie ostatnie ekipy. O obliczu Rosji Siergieja Szlapnikowa wciąż będą decydować wprawdzie takie nazwiska jak Siergiej Grankin, Maksim Michajłow czy Jurij Bierieżko, ale i tam nie brakuje gołowąsów. „Sborna” awansowała wprawdzie do final six tegorocznej Ligi Światowej, ale turnieju nie skończyła na pudle. Z kolei w Memoriale Wagnera zajęła dopiero trzecie miejsce. Bez szału, ale oni już nie raz i nie dwa wstawali z kolan, kiedy inni już ich grzebali. „Kak budziet”? Zobaczymy.

Także Włosi zupełnie nie przypominają drużyny, która z igrzysk w Rio de Janeiro przywiozła srebro. Nie dość, że eksperymentując składem koncertowo przerżnęli tegoroczną Ligę Światową, to jeszcze stracili – posłużymy się tutaj terminologią stomatologiczną – dwie jedynki. Mowa o Osmany Juantorenie i Ivanie Zaytsevie, czyli parze głównych bombardierów. O ile pierwszy z nich zrezygnował czasowo z gry w kadrze ze względu na przemęczenie, to historia drugiego spokojnie mogłaby kandydować do miana najbardziej kuriozalnej decyzji personalnej w historii Euro. Poszło o słynną już „aferę obuwniczą”. Przyjmujący wypadł z kadry, bo chciał grać w butach Adidasa, z którym wiąże go indywidualny kontrakt. Kadra ma jednak umowę z Mizuno i doszło do marketingowego zgrzytu. Gwiazdor nie zgodził się na granie w butach z zakrytym logo, średnio pasowały mu też spersonalizowane buty przygotowane dla niego przez azjatyckiego producenta, uznając je po prostu za… niewygodne. No i separacja Ivana z kadrą stała się faktem. W obliczu takich osłabień obecność Włochów w finale byłaby więc sporą niespodzianką.

A jaka będzie rzeczywistość na parkiecie? Tego nie wie ponoć nawet jasnowidz z Człuchowa. 

– Wskazywanie jednego pewniaka, takiego hegemona jakim kiedyś przez lata była na świecie Brazylia, jest bardzo ciężkie – mówi Kadziewicz. – Jasne, Francja ostatnio wygrywa, ale musi się kiedyś potknąć. I oby tak było w meczu z Polakami. A najlepiej w finale…

RAFAŁ BIEŃKOWSKI  

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

EURO 2024

Szymon Marciniak zmienił asystenta na Euro. „Dwa dni przez to nie spałem”

Piotr Rzepecki
0
Szymon Marciniak zmienił asystenta na Euro. „Dwa dni przez to nie spałem”

Inne sporty

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Komentarze

3 komentarze

Loading...