Reklama

Teraz to już by wypadało – usłyszało kilku trenerów jednocześnie

redakcja

Autor:redakcja

10 sierpnia 2017, 20:52 • 8 min czytania 48 komentarzy

Już jutro rusza nowy sezon Premier League i po raz kolejny zapowiada się przede wszystkim jako starcie wielkich trenerów. W okienku, które kompletnie zdominował transfer hiszpańsko-francuski, w czasach gdy Ligę Mistrzów na całe lata zdominowały kluby z La Liga – jako największy atut Premier League poza zdecydowanie najwyższymi budżetami można wymienić plejadę gwiazd przy linii bocznej. Już w ubiegłym sezonie równolegle do materiałów promocyjnych z udziałem piłkarzy tworzono na potęgę scenariusze starć pomiędzy najlepszymi trenerami w branży. 

Teraz to już by wypadało – usłyszało kilku trenerów jednocześnie

Mourinho kontra Guardiola. Conte kontra Klopp. Klopp kontra Wenger.

Sezon naturalnie nie zawiódł, szczególnie ekscytująca była bitwa o miejsca premiowane startem w Lidze Mistrzów, ale mimo wszystko – cała kampania 2016/17 była jedynie przedsmakiem tej, która rozpocznie się jutro. Dlaczego tak uważamy? Może wyrażenie „sezon ostatniej szansy” nie jest najbardziej adekwatne do sytuacji gwiazd trenerskich pracujących na Wyspach Brytyjskich, ale nie da się ukryć, że właścicielom i kibicom najważniejszych klubów powoli zaczyna się spieszyć. W ubiegłym sezonie Jose Mourinho mógł do woli grać swoją ulubioną kartą: „przebudowa drużyny”. Pep Guardiola mógł narzekać, że jeszcze nie wszyscy rozumieją filozofię futbolu, że Manchester City jeszcze nie osiągnął poziomu zgrania, gwarantującego zwycięstwa w lidze. Jurgen Klopp też miał argumenty – klub pod jego wodzą się rozwija, może nie jest to sprint, ale solidny, pewny marsz. Wreszcie Arsene Wenger, który w ubiegłym sezonie podzielił kibiców Arsenalu. „Teraz to już by wypadało” – takie zdanie można z pewnością usłyszeć w każdym z największych angielskich klubów.

Teraz to już by wypadało, Pep

Zacznijmy od Pepa Guardioli, który Manchester City przejął rok temu. W teorii miał już jeden pełny sezon tylko dla siebie – ale podpisując kontrakt w lutym 2016 roku wziął na siebie ciężar budowy tak naprawdę jeszcze zanim oficjalnie przejął drużynę. Czyli sezon 2016/17 w całości idzie na konto Katalończyka, nie ma wymówek – to on budował sobie zespół w letnim okienku, ściągając zawodników, których miał okazję poznać choćby w Bundeslidze, jako trener Bayernu. Sane, Gundogan, Bravo, Stones, Nolito… Cały okres przygotowawczy też należał do Guardioli. Prowadził zespół od pierwszej minuty okienka transferowego do samego końca, potem od pierwszej ligowej kolejki aż do ostatniego gwizdka. I… nic. Zero tituli.

Reklama

Trzecie miejsce w lidze, czyli zdecydowanie poniżej ambicji Manchesteru City. Wylot z Ligi Mistrzów już w w pierwszym meczu po wyjściu z grupy, w dodatku w dość kuriozalnych okolicznościach z teoretycznie słabszym rywalem, bo za takiego uchodziło AS Monaco. Półfinał Pucharu Anglii, czwarta runda Pucharu Ligi. Nie wygląda to jak dorobek najlepszego trenera świata, który właśnie wydał 200 milionów euro.

Oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie nawołuje do zwolnienia Guardioli, ale… Po raz kolejny otrzymał praktycznie nieograniczone środki, wzmacniając przede wszystkim boki obrony Kylem Walkerem i Benjaminem Mendym. Znów wydał 200 milionów, bo doszedł jeszcze choćby Bernardo Silva z Monaco.

Z taką kapelą, z takim stażem w drużynie i z takim nazwiskiem – nie może dziwić poszturchiwanie. Teraz to już by wypadało wygrać tę ligę, Pep.

Teraz to już by wypadało, Jose

Ale po drugiej stronie włókienniczego miasta jest przecież równie mocna napinka. Jose Mourinho w pierwszym sezonie zrealizował absolutne minimum – czyli zdołał awansować do Ligi Mistrzów, wygrywając Ligę Europy. Zawsze miło wznieść w górę puchar, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to trofeum pocieszenia, szczególnie w kontekście ligowej pozycji, która nie gwarantowała „Czerwonym Diabłom” miejsca w najbardziej elitarnych rozgrywkach świata w sezonie 2017/18.

Co prawda Jose lojalnie ostrzegał, że potrzebny jest mu czas i pieniądze na transfery, ale jest w podobnej sytuacji, co Pep Guardiola. Tylko w tym okienku przybyli mu do składu Romelu Lukaku oraz Nemanja Matić, czyli kolejno – cel numer jeden na liście Antonio Conte w Chelsea oraz jeden z ważniejszych zawodników londyńskiego klubu. Dwaj piłkarze, którzy mogliby spokojnie występować razem w stolicy, teraz zagrają razem pod skrzydłami Mourinho. Do tego jeszcze doszedł Victor Lindelof oraz utrzymanie najważniejszych ogniw z ubiegłego sezonu – naturalnie poza kontuzjowanym 35-letnim Zlatanem Ibrahimoviciem i oddanym bez żalu Waynem Rooneyem. Na korzyść Manchesteru United powinien przemawiać także rok „aklimatyzacji” Paula Pogby. Jeden z najdroższych pomocników świata (przynajmniej w chwili pisania tych słów, w tym okienku rankingi najwyższych transferów mogą się zmieniać co kilkadziesiąt minut) nie spełniał do tej pory wysokich oczekiwań. Obrońcy wskazywali, że cały Manchester uczy się Pogby a i Pogba uczy się Manchesteru. W tym sezonie koniec praktyk – przychodzi czas testów bez marginesu błędów

Reklama

Zaczęło się od Superpucharu Europy, w którym Manchester United na papierze prezentował się godnie – środek Matić, Pogba, Herrera musi budzić szacunek, szczególnie, że przed nimi biega jeszcze Mkhitaryan a z ławki ogląda to Juan Mata. Sęk w tym, że na boisku nawet pozostający w wakacyjnej formie i z Cristiano Ronaldo na ławce Real był zespołem lepszym. Może nie dominującym, może nie gromiącym, ale na tyle solidniejszym, że ani przez moment nie mieliśmy wrażenia, że to Anglicy dołożą do swojej kolekcji kolejne trofeum. Do tego fatalnie zachowywał się Lukaku, nie tylko marnując okazje, ale też popisując się chociażby brakiem znajomości przepisu o spalonym. No dobra, może to rozkojarzenie, ale od takiego napadziora, o którego biją się dwa z czterech największych klubów najbogatszej ligi świata, trzeba wymagać skupienia nawet w mocno „sparingowym” finale Superpucharu.

Z Pogbą, Lukaku, kilkunastoma miesiącami pracy za sobą, z pełnym zaufaniem i pełnym portfelem – Mourinho musi zacząć grać tak, jak wymagają tego kibice Manchesteru United. Czyli w absolutnie najgorszym wypadku w bezpośrednim sąsiedztwie lidera tabeli.

Teraz to już by wypadało, Jurgen

W innej sytuacji niż Guardiola i Mourinho jest Jurgen Klopp. On trafił do Anglii wcześniej, to prawda, ale też przejął klub w zupełnie innym momencie historii, z zupełnie innymi wydatkami, wyzwaniami i oczekiwaniami. Dość powiedzieć, że ubiegłoroczne czwarte miejsce w tabeli zostało przyjęte w Liverpoolu z umiarkowaną radością. Klopp przepracował większość sezonu 2015/16 kończąc ligę na 8. miejscu, przegrywając również dwa finały – Pucharu Ligi oraz Ligi Europy. Szczególnie ten drugi był bolesny – przegrane zostały bowiem z Sevillą europejskie puchary dla miasta Beatlesów.

Klopp od początku miał duży kredyt zaufania, od początku też było wiadomo, że stojące przed nim zadanie to raczej budowa drugiej Borussii, niż drugiego Bayernu. Chodziło z grubsza o powtórzenie sukcesów z Dortmundu – autorski projekt z piłkarzami ściąganymi w młodym wieku, którzy następnie pod jego wodzą fantastycznie rozkwitali. Przykład Lewandowskiego ciśnie się na klawiaturę, ale przecież w BVB podobnych zawodników było więcej. Klopp po części zaczął już udowadniać w Liverpoolu, że taka budowa drużyny nadal jest możliwa – wystarczy spojrzeć na dynamiczny rozwój Sadio Mane czy obecną burzę wokół Phillipe Coutinho.

Ale… jest jedno ale. Klopp za niecałe dwa miesiące zdmuchnie drugą świeczkę na torcie. 24 miesiące w Liverpoolu przy wcale niemałych nakładach finansowych to nadal nie jest punkty wyjścia do tworzenia jakiejś „dynastii”, ale mimo wszystko – w Borussii obejmowanej poza pierwszą dziesiątką Bundesligi zrobił mistrzostwo już w trzecim swoim sezonie. Inna liga i realia? Bez wątpienia, ale Klopp nie może narzekać na skąpstwo właścicieli. LFC właśnie wycelowało ponad 40 milionów za Mohameda Salaha, utrzymując też na razie cały trzon z ubiegłego sezonu. Dokładając 70 milionów za Mane i Wijnalduma z ubiegłego sezonu… Teraz wypadałoby powalczyć o mistrzostwo. Może jeszcze nie „zdobyć mistrzostwo”, ale chociaż pozostać w grze o lidera do ostatnich kolejek.

Teraz to już by wypadało, Arsene

U Wengera sprawa jest prosta. Od ostatniego tytułu mija zaraz 14 lat, co oznacza kilkanaście prób zakończonych niepowodzeniem. Za każdym razem firmował to nazwiskiem jeden człowiek. Ostatnim razem skończyło się wylotem poza Ligę Mistrzów – na piątym miejscu. Dla 68-letniego trenera to może być jedna z ostatnich szans, by zejść ze sceny w glorii i chwale, a nie przy akompaniamencie kibiców wydzierających się „Wenger Out”.

Teraz to już by wypadało, Tottenhamie

I wreszcie pierwszy na liście klub, a nie trener. Tottenham bowiem od ośmiu lat nie wypada poza pierwszą szóstkę, co w Anglii jest sporym osiągnięciem nawet dla największych i najbogatszych klubów. Co więcej – od czterech sezonów systematycznie pnie się w górę, był o krok od mistrzostwa w magicznym sezonie, gdy eksplodowało Leicester City, w ubiegłym roku zaś najdłużej stawiał czoła Chelsea i odwlekał koronację podopiecznych Antonio Conte. O Tottenhamie zresztą wszystko powiedział już Danny Rose, piłkarz tego klubu.

– Nie mówię, że chcę odejść, ale jeżeli wpłynie coś konkretnego, nie będę mieć żadnych skrupułów, by rozmawiać o tym z klubem.

– Uważam, że nie zarabiam tyle, ile powinienem. Jeżeli uważasz, że jesteś wart konkretną sumę pieniędzy, dlaczego miałbyś się godzić na mniej? Nie jestem tym typem osoby. Jeśli uda mi się wrócić na poziom, na jakim grałem w poprzednim sezonie, dopilnuję, żeby dostać tyle, ile uważam, że jestem wart. Nie jestem tak głupi, by nie wyciągnąć z kariery czego się da – medali, trofeów i pieniędzy.

– Tottenham potrzebuje teraz dwóch-trzech dużych nazwisk. Nie dziesięciu byle jakich. Dwóch-trzech takich, których nie trzeba będzie wpisywać w Google i zastanawiać się „kim on jest?!”. 

Tottenham wynikami wyrąbał sobie miejsce w angielskim ścisłym topie, ale jeszcze nie wydaje tyle pieniędzy, co rywale, ani nie potrafi się ustrzec przed demontażem – bo takim trzeba by było określić utratę jednocześnie Walkera i Rose’a. Nie wiadomo, jakie będą kolejne ruchy Spurs w tym okienku, nie wiadomo też, czy wywiad Rose’a przyniesie jakieś korekty polityki klubu. Wiadomo jednak, że Tottenham musi się zacząć określać – albo jako kandydat do mistrzostwa, idący do celu z otwartą przyłbicą i odpowiednimi przyrządami, albo jako „tylko” klub aspirujący do pierwszej czwórki, dostarczający zawodników lepszym i bogatszym od siebie.

Bez wątpienia – teraz już by wypadało zagrać „all-in”, Tottenhamie.

***

A przecież do tego dochodzą obrońcy tytułu, Chelsea. Dochodzą dwa kluby systematycznie się dozbrajające – czyli Everton i West Ham United. To będzie diabelnie ciekawy sezon. W sumie… Jak każdy kolejny.

Najnowsze

Anglia

Anglia

Poruszający wywiad Richarlisona. Brazylijczyk przyznał się do walki z depresją

Maciej Szełęga
8
Poruszający wywiad Richarlisona. Brazylijczyk przyznał się do walki z depresją
Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi
Anglia

Nottingham Forest zostało ukarane odjęciem punktów. Klub złożył odwołanie

Arek Dobruchowski
0
Nottingham Forest zostało ukarane odjęciem punktów. Klub złożył odwołanie

Komentarze

48 komentarzy

Loading...