Reklama

Gdy trening zaczynał się o 10, Cantona wchodził do szatni o 10:10

redakcja

Autor:redakcja

11 sierpnia 2017, 09:18 • 21 min czytania 31 komentarzy

Polski piłkarz po karierze to nie jest najszczęśliwszy człowiek na świecie. Może i się ogarnął, może i daje radę związać koniec z końcem na dobrym poziomie, ale gdyby tylko mógł – rzuciłby wszystko i wrócił do czasów kariery piłkarskiej. Z Waldemarem Matysikiem jest inaczej. Podczas kariery piłkarskiej uchodził za milczka, który skupiony był wyłącznie na tytanicznej pracy. Tak tytanicznej, że aż po brązowym mundialu w 1982 musiał na kilkanaście miesięcy przerwać karierę i walczyć z tajemniczą chorobą spowodowaną wyczerpaniem. Sam nie opowiedział o niej do tej pory, choć jego życie zmieniło się diametralnie i dziś każdego dnia promienieje, zaraża swoim optymizmem. Nie ma innego wyjścia – jako fizjoterapeuta codziennie spotyka się ze zrezygnowanymi ludźmi, którym trzeba dać motywacyjnego kopa. Jak były piłkarz zostaje fizjoterapeutą i co jara go w codziennej pracy z pacjentami? Jak trzeba było witać się z Ericiem Cantoną? Dlaczego Guy Roux sprawdzał piłkarzom liczniki w samochodach? O tym wszystkim opowiada w wywiadzie znany z mrówczej pracy na boisku Waldemar Matysik, jeden z bardziej niedocenionych w piłkarzy  historii polskiej piłki.

Gdy trening zaczynał się o 10, Cantona wchodził do szatni o 10:10

Jak to się dzieje, że jeden z bardziej zasłużonych piłkarzy dla polskiej piłki odnajduje się po karierze jako fizjoterapeuta?

Hermann Rieger, były fizjoterapeuta HSV, powiedział mi: – Idę na emeryturę, jak chcesz to możesz przejąć po mnie posadę. Nadajesz się. Praca w klubie mnie jednak nie interesowała. Zajechaliby mnie. Od Hermanna żona w końcu odeszła i nic dziwnego: był do dyspozycji w klubie przez 24 godziny na dobę, nawet w niedzielę. Gdy jakiś zawodnik był kontuzjowany, jeździł do niego do domu i obserwował nogę. Jak on nas masował, jak on sprawie to robił… Doskonale to wszystko czuł. Zawsze wszystko wiedział wcześniej niż lekarz. Wystarczyło, że tylko popatrzył:

– Więzadła popsute.

– Skąd ty to wiesz? Trzeba najpierw badania zrobić – odparł lekarz.

Reklama

Na drugi dzień lekarz przychodził i przyznawał rację. Hermann doskonale wiedział, gdzie w kolanie jest luźniej, gdzie kolano skacze. Lata pracy. Lepszy jak rentgen. Zawsze w piątek przed meczem każdy piłkarz miał u niego pół godziny masażu. Raz mówię:

– Hermann, idź się napić kawy, pieprz moje masaże, dam radę.

Co by każdy zrobił w tej sytuacji?

Poszedł na kawę.

A on, że nie, czy ci się podoba czy nie, masz masaż! I amen. Nie ma, że nie chcesz. To było prawdziwe serce do pracy. Jeśli coś robicie – każdemu to mówię – róbcie to z sercem. Jeśli będzie pan kochał swoją pracę, za dziesięć lat będzie pan kimś.

Za co pan kocha swoją pracę?

Reklama

Za kontakt z ludźmi i to, że człowiek wykorzystuje wszystko, czego się nauczył. Najwięcej mam pacjentów, którzy w pracują w biurach.

(pan Waldemar wstaje i prezentuje na mnie masaż)

Po prawej ma pan większe zgrubienie niż po lewej, ja to czuję palcami. Czuje pan? Jest ulga? Jechał pan dwie godziny samochodem i wiem, że boli pana dokładnie tutaj.

Zgadza się.

Jestem w stanie sprawić panu ulgę i to w tej pracy jest najpiękniejsze. Gdy po dwóch czy trzech wizytach ktoś powie, że jest lepiej, wtedy już wiem: aha, technika jest dobra, stosuję ją dalej. Gdy pacjent mówi, że mu lepiej, to największa frajda. Gdybym nie był dobrym fizjoterapeutą, nie miałbym ludzi. A ja mam tysiąc nadgodzin. Dlatego tak się cieszę życiem. Z perspektywy czasu chyba dobrze, że odszedłem od piłki. Od początku powiedziałem sobie, że tak chcę. Jakie szanse miałem na to, by zostać w Niemczech trenerem pierwszej czy drugiej Bundesligi? Znikome. Nie było sensu próbować, więc poszedłem do niemieckiego urzędu pracy, gdzie pomogli mi zdobyć uprawnienia, sfinansowali przejazdy. Przez rok dawali mi też zasiłek w postaci 60% od ostatniej wypłaty. Pan w urzędzie wysłał mnie jednak początkowo na Kranich. Jak się nazywa po polsku ta wysoka maszyna?

Żuraw?

Na żurawia mnie wysłał! Żona tylko popatrzyła: – Coś ty narobił…

Zastanawiałem się co zrobić i doszedłem do wniosku, że muszę to odkręcić. Zobaczyłem w Bildzie zdjęcie ministra pracy z CDU i Uwe Seelera z HSV. Razem stali i podawali sobie ręce. Wyciąłem to, poszedłem do urzędu i rzuciłem zdjęcie na stół.

– Patrz pan, ja pracowałem dla tego, a pan pracuje dla tego. I pan mnie wysyła na żurawia?! Ja stracę życie, przecież ja tam nie wysiedzę, wyskoczę!

No i zrobił jak trzeba. w ten sposób znalazłem się na kursie dla fizjoterapeutów.

Ciężko było zdobyć uprawnienia?

Samo przyjęcie do szkoły było bardzo ciężkie, kazali pisać po niemiecku o kolanie. Co ja mogłem napisać? Dobrze wypadłem w praktycznym teście, bo pokazałem im, co pamiętałem od Hermanna. Do pierwszej szkoły się nie udało, ale do drugiej już tak. Mam taką ambicję, ze jak już przyjęli, to było dobrze. Do egzaminu końcowego uczyłem się bite pół roku. Dla mnie to większy wyczyn niż medal mistrzostw świata. Wszyscy w grupie mieli po 20-21 lat, ale najstarszemu dziadkowi – mnie – bili brawo jak wyszedł z egzaminu. Sam miałem łzy w oczach. Zdobyłem papier, który chciałem! Nie zginąłem na rynku pracy, choć początkowo mi się nie układało w zawodzie. Po roku rozwiązano przychodnię, w której pracowałem na początku. Potem tylko zastępowałem fizjoterapeutkę na urlopie macierzyńskim, musiałem odejść. Jeszcze potem pani prowadząca przedszkole stwierdziła, że jestem zbyt dobry dla dzieci, bo dzieci przychodziły cały czas do mnie, a nie do pań przedszkolanek. Nie zapomnę, jak jedna z dziewczynek, która miała uszkodzoną półkulę mózgu odpowiedzialną za ruch – były to dzieci, które nie rozwijały się normalnie – początkowo się przewracała, nie potrafiła stać. Po jakimś czasie widziałem, jak podpierając się o ścianę daje radę się utrzymać na nogach.

(pan Waldemar wstaje i demonstruje)

Coś pięknego, aż się rozpłakałem. Obecnie pracuję w przychodni w Bonn. Spodobał im się mój życiorys, bo potrzebowali kogoś, kto przy okazji będzie jeździł po domach dziecka i trenował z dzieciakami. Nakupili mi dziesięć piłek, worek, rękawice i trenuję pełną halę dzieciaków. Oprócz tego pomagam głównie starszym. Przychodzą do mnie babki czy dziadki po udarach albo z jakimiś bólami np. w ramieniu. Dlatego też jestem taki optymistyczny, muszę ich codziennie samym sobą motywować.

Nie brakuje panu w tym wszystkim piłki?

W międzyczasie zrobiłem papiery trenerskie na czwartą ligę, trenowałem SC Neunkirchen czy Brüser Berg. Ostatnio w Fortunie Bonn zastanawiałem się: po co mi to potrzebne? Po co tak się męczyć? Gdy na portalu napisali, że medalista trenuje Fortunę, na zajęcia przyszło 35 osób. Później dobrze było, gdy utrzymasz szesnastu. Przygotowujesz treningi, wszystko starasz się robić profesjonalnie, a w niedzielę przegrasz i masz cały dzień zepsuty. Bo ja nie potrafię przegrywać! Praca tak mnie pochłania, że potrzebuję spędzić sobotę i niedzielę z rodziną. Czuję się teraz szczęśliwszy niż jako piłkarz. Człowiek się jeszcze bardziej wyluzował. Zawsze jako jedynak byłem sam w domu. Dobrze zaczęło się dziać w moim życiu, gdy poznałem żonę. Jeździła na rowerze przez Stanicę a ja jej mówiłem „dzień dobry”, tak się poznaliśmy. Życie stało się takie pełne, namiętne. Od razu urodziła sie nam Natalia, Mateusz przyszedł na świat gdy byłem na mundialu w Meksyku. Przez 33 lata razem jesteśmy jak jedność. Gdy Natalia zadzwoni z prośbą o pomoc, od razu jedziemy. Mateusz teraz zwiedza świat, pojechał na rok na Bali. Czekamy na wnuka, ale oni nie mają takiego tempa jak my (śmiech). Wie pan, dla kogo pan teraz żyje.

Przeczytałem, ze pan był tak ambitny, że miał pan problemy ze snem gdy przegrał pan gierkę na treningu.

Z Bońkiem 1 na 1 graliśmy na noże. Na noże! On nie chciał przegrać, ja nie chciałem. Gdy Boniek zaprosił nas swoją drogą na debiut Nawałki we Wrocławiu, śmiał się do mojej żony:

– Ale go pani nauczyła rozmawiać, wcześniej to tylko kiwał tak albo nie!

Gdy przyjechałem na reprezentację, byłem skupiony tylko na pracy. Nie umiałem przegrywać, nawet na treningu. W Górniku graliśmy gierki na pieniądze. Gdy drużyna wygrała jedną bramką – dostawała dziesięć złotych. Gdy 10:0 – sto. Przegraliśmy i Gorgoń mówi do mnie:

– Ja płacę za ciebie, bo byłeś najlepszy. Walczyłeś. Reszta do dupy!

Jak ja się cieszyłem… 19 lat, sam Gorgoń za mnie płaci. Wiedziałem, że jestem na dobrej drodze. Idę teraz pograć z C-klasą i wciąż mam taką ambicję by pokazać chłopcom jak się gra. Ale spokojnie, po nocach spałem bez większego problemu.

Na pierwszym treningu w Carbo Gliwice nie potrafił pan podbić piłki choćby trzy razy, co pokazuje, że wszystko co pan osiągnął to praca, praca, praca.

Zawsze opowiadałem chłopakom: patrz na Dziekanowskiego. Technik, talent. A patrz na mnie: piłka aż odskakuje. Po dwóch tygodniach w Carbo potrafiłem podbić piłkę już 80 razy. Gdy przyjechałem do Auxerre, trenowaliśmy tylko piłką i w Hamburgu byli już mną zachwyceni: jakie przyjęcia piłki, jak ta piłka się klei. Tam się tego wszystkiego nauczyłem. Ambicja i zaparcie, nie potrafiłem przegrać.

Jak Górnik Zabrze przyjął młodego, ambitnego chłopaka?

Dla mnie to była wielka sprawa. Bałem się w ogóle wejść do szatni Górnika, czekałem na trenera. Trener Żmuda i Podedworny wzięli mnie do szatni i wtedy czułem, że moje marzenia się spełniały. Być w szatni Górnika i trenować z tymi piłkarzami… Jerzy Gorgoń powiedział mi: usiądź koło mnie. Nie wiem, co panu mogłoby zrobić największą radość. To coś takiego, jakby robił pan wywiad z Cristiano Ronaldo. Górnik to był mój drugi dom. Na trening jechałem dwoma autobusami, siedziałem z szatniarzem i pomagałem zawsze ze strojami, bo byłem godzinę przed treningiem. Dopiero po mistrzostwach zrobiłem prawo jazdy. Szacunek zdobywałem na treningu, na meczu, byłem dobry w jeden na jeden. U Guya Rouxa w Auxerre miałem specjalne zadania:

– Musisz wyłączyć Bobana. Jak to zrobisz, przechodzimy do drugiej rundy UEFA – mówił.

I faktycznie: wyłączyłem go, przeszliśmy dalej. Boban krzyczał na mnie „ty Polaku!”, bo ja nawet do szatni za nim poszedłem w przerwie. Tak kiedyś było, szło się za kimś nawet do toalety.

Jaką miał pan metodę w kryciu na plastra, z którego pan słynął?

Bardzo krótko byłem przy piłkarzu. Miałem go przed sobą i on się wręcz na mnie opierał. Próbowałem go zawsze wyprzedzić. Nie miał szans na ucieczkę. A jak widziałem że chce uciec – brałem go dwa metry od siebie i puszczałem na gorszą nogę. Bardzo ścisła kontrola, zwykle zakończona sukcesem. Raz Francescoli, którego kryłem, strzelił nam trzy bramki. Jedna to nożyce, przy których nie miałem nic do powiedzenia. Nawet Piechniczek mówił: – Ale pechowy dzień. Ale co zrobić, nawet z porażek trzeba wyciągać wnioski. Z pucharu odpadliśmy po czwartej rundzie, ale potem zajrzałem na swoje konto a tam dodatkowo 20 tysięcy dolarów. A w ogóle tego nie miałem w kontrakcie! Za połowę tego kupiłem wcześniej dom w Pilchowicach, tyle to było w Polsce warte.

Bardziej cieszył się pan z udanego wślizgu czy podania?

Mnie bramek strzelać nie kazano. Moją rolą były wślizgi, przechwyty. Bramek w ogóle nie strzelałem, jedną w Niemczech, raz miałem też okazję na mistrzostwach świata z ZSRR. Rosyjscy piłkarze próbowali złapać mnie na spalony, a ja zagrałem piłkę i wyszedłem sam na sam, ale Dasajew to obronił. Boniek powiedział po meczu:

– Jakbyś to strzelił, to bym cię na rękach do szatni zaniósł.

– Tak, żebym do Polski nie mógł wrócić? Lepiej że nie strzeliłem!

Trenerzy musieli pana hamować na treningach?

We Francji Guy Roux mnie hamował, w Niemczech nie, tam się cieszą, gdy ktoś pracuje. W Polsce zawsze szedłem po górach pierwszy. Włodek Smolarek i Zbyszek Boniek chcieli też być pierwsi, Zibi tylko wołał:

– Waldek, zaczekaj!

A ja ino kiwnął ręką. Pomyliłem się raz i pobiegłem do Czech. Usłyszałem:

– Chłopczyku, tam jest Polska!

Zawróciłem i mimo to dalej byłem na szlaku pierwszy, taką miałem przewagę, jakieś pół godziny. Pobiegłem do schroniska i jako pierwszy zjadłem ciepły obiadek, tamci przylecieli zadyszani jak ja już odpoczywałem.

Pan jest chyba jedynym polskim piłkarzem, który dobrze wspomina bieganie po górach.

To była dla mnie frajda! Często chodziłem do babci, która miała dużą gospodarkę. Matka pracowała, ojciec też, ja za dziecka pomagałem rąbać drzewo, przywozić je z lasu, przy żniwach. Babcia zawsze mówiła:

– Synek, z ciebie będą ludzie, chciałabym dożyć zobaczyć co to z ciebie będzie.

No i dożyła na szczęście. Harowałem od zawsze. Góry to czysta przyjemność. Zdobyć ten szczyt, tę wysokość, zejść… wie pan jak serce bije tam na górze? Teraz musiałbym się zatrzymać szukać powietrza, ale wtedy miałem taki krótki bieg, ciach-ciach i do góry. Teraz lubię wędrować, bardziej lubię góry jak morze. Słońca nie lubię, wylegiwać się – nuda. Im wyżej, tym lepiej. Czasami zdarzało się robić skróty. W Górniku szedłem raz za pierwszego skrótem przez śnieg do pasa, Dobrze, że za mną szedł Achim Klemens. W pewnym momencie położyłem sie na śniegu i powiedziałem, że nie dam rady. Bo to idzie pan i musi z tym śniegiem walczyć. Gdy przyjechałem z obozu ze Szczyrku, żona mnie nie poznała, taki chudy byłem. Jak szedłem na sylwestra, dwa razy mogłem paskiem się okręcić.

Co wyróżniało pana, że akurat pan miał taką kondycje, a wszyscy polscy piłkarze po latach narzekają?

Słyszałem nawet, że dwóch-trzech zawodników zwolniło później Kostkę, bo nie wytrzymywali treningów. A mnie one bardzo pasowały. Dla mnie to było coś pięknego, bo od 70 minuty miałem siłę, cała drużyna miała, i wygrywaliśmy dzięki temu po 3:0. Potrzebowałem wysiłku, by na meczu też móc biegać po całym boisku. Nasza liga teraz za szybko startuje, nie da się dobrze przygotować do sezonu. Musisz mieć przynajmniej miesięczne przygotowanie. My mieliśmy 6 tygodni dzień w dzień!

Zdarzyło się biegnąć z kolegą na plecach?

Niektórzy mieli takie pomysły, ale wie pan jak to źle działa na kręgosłup? Zapomnieć o tym. Ale nigdy nie trafiłem na trenera, u którego czułbym, że jest za mocno. Trener dla naszej generacji był jak szef, dyrektor, miał poważanie. Jak powiedział czarne, było czarne. Dzisiaj piłkarze są mądrzejsi jak trenerzy, bo mają cały świat w internecie. Respekt szybko można stracić. Jak Piechniczek czy Kostka coś powiedzieli, to pan słuchał. Inne czasy. Zmieniają tych trenerów jak rękawiczki. Kiedyś zarzucali mi, że ja z Pałaszem zwolniliśmy Ćmikiewicza. Bzdura. Słowa na niego nie powiedziałem, szanowałem go jako trenera. A że nie pasował na Śląsk – zdarza się. Ja też nie pasuję na Warszawę. Cwaniaki zwolnili, a posądzili mnie, bo Waldi nic nie powie. Piłkarze mnie gonili, a ja zawsze waliłem prawdę między oczy, nie bałem się. Strachu i pieniędzy nie mam.

Jak wyglądały podziały w kadrze ze względu na Śląsk i Warszawę?

W 82 nie było podziałów, ale w Meksyku już tak. Tu Warszawa, tu Śląsk… Skończyło się jak skończyło. Gdy jest podział, to już jest końcówka zespołu. Gdy szesnasty chce to co pierwszy – juz pan wygrał. Każdy chciał grać i porobiły się grupki.

W reprezentacji młodzieżowej pan i Furtok uchodzili wręcz za obcokrajowców.

To był numer! Heniek Apostel był trenerem. Mieliśmy stolik: Jacek Bąk, Jan Furtok, Matysik i jeszcze bramkarz z Polonii Bytom. Szwangraliśmy po Śląsku a z Warszawy nie mieli pojęcia o czym rozmawiamy:

– Ty, przetłumacz nam!

I myśmy im tłumaczyć musieli! Zawsze byliśmy w jednym pokoju razem i jednego razu trener Broniszewski stał na dachu i podsłuchiwał, o czym rozmawiamy. Ale potem okazało się, że kompletnie nic nie rozumie.

Wywiady też musiały być tłumaczone.

Słynny wywiad, w którym powiedziałem, że za bajtla miałem płaczki w oczach, gdy marzyłem o grze w Górniku. Z góry jakiś Polak powiedział:

– Ty, wyłącz go, co on gada!

Na drugi dzień w szatni wszystkie Ślązaki się cieszyły. „Nasz synek”! „Waldi, super wywiad!”! Cała Polska jednak nie była zachwycona. Później człowiek się starał, by mówić jednak czystym polskim. W Górniku dali nas do technikum górniczego, gdzie od polskiego uczulała, że przygotuje nas do tego, by ładnie udzielać po polsku wywiadów. Człowiek się tego uczył.

A propos górników, był pan pod ziemią?

Tak, gdy słabo graliśmy z Górnikiem wzięli nas pod ziemię. Strasznie tam jest. Ścianowa o długości 150 metrów miała 30 centymetrów szerokości. By przejść, musieliśmy się czołgać. Taśma szła, ludzie musieli kłaść na nią węgiel. Siedź pan sześć godzin w takiej pozycji i pracuj.

– Do domu! Jak wy tu możecie pracować? – powiedziałem im w końcu.

Przecież ja bym tam minuty nie wytrzymał. Jak wyszliśmy na górę odetchnąłem z ulgą: dzięki Bogu, ja już będę dobrze grał, by już tam nie zjeżdżać! Gorgoń mógł iść normalnie przełomem, a wszyscy inni musieliśmy się czołgać. Ale Olek Fabuła poszedł z Gorgoniem. Jak Podedworny to zobaczył, złapał go:

– Tobie teraz na treningu pot z jaj będzie kapać za to. Ty tez miałeś iść jak inni.

Kopalnia działała na piłkarzy?

Tak, bo oni na nas pracowali, wypłaty braliśmy przecież w kopalni. Byliśmy pod wrażeniem tego, że można tak ciężko pracować. Sam zjazd windą to szok. Jest bardzo wąsko i ona jedzie bardzo szybko. Ojciec mówił, że za sam zjazd musiałby dostać 40 tysięcy, bo to nienormalne. A jak puścili kombajn, to wszyscy uciekli.

O brązowym mundialu mówi pan: by osiągnąć sukces, trzeba było najpierw poczuć trochę bólu. Sam zresztą okupił pan ten sukces chorobą.

Byliśmy na obozie w Wiśle, później w Niemczech, przygotowania były rewelacyjne. Super nas przyjęli, na sparingach byliśmy świetnie przygotowali. w Polsce były ciężkie czasy, solidarność, zebrała się grupa, która chciała cos dla tych ludzi zrobić. Organizacji jednak nie było – nie mięliśmy jak teraz osoby od jedzenia, drugiej od picia, trzeciej od jeszcze czegoś innego. Mięliśmy tylko lekarza, który nie potrafił dać zastrzyku. Hotel bez klimatyzacji, bo jak najwięcej pieniędzy chcieli dla siebie zabrać. Jechało z nami 20 żołnierzy. Po pierwszych dwóch meczach – oba 0:0 – zwołali zebranie. Jakoś to poszło, na Włochy nam już zabrakło sił, ale potem wyszło, że byli na dopingu. O trzecie miejsce z Alicante 45 stopni jechaliśmy autobusem bez picia, bez niczego. Nikt nie dbał o nas.

Jaka była rola żołnierzy?

Praktycznie żadna. Chodzili, słuchali, tyle. Ja się nimi nie interesowałem, bo mnie interesował tylko trening i mecz. Byliśmy poza polityką. Dwa razy mnie wzięli na doping i wracałem – nie zostało dla mnie nic do picia, nic do jedzenia. Tak się szło spać. Organizm wysiadł, ale całe szczęście, że szybko wróciłem.

Do Auxerre wyjechał pan w wieku 26 lat, co w tamtych czasach nie było codziennością.

Andrzej Pałasz miał książkę z PZPN-u, w której było napisane, że gdy masz udział na dwóch mundialach i jeden medal mistrzostw świata – możesz wyjeżdżać. Nie wierzyłem. Czytaliśmy to razem w pokoju.

– Poważnie?!

– Poważnie!

Tadek Fogiel zgłosił się, że Auxerre szuka takiego jak ja. I tak się dogadaliśmy. Początkowo człowiek chciał jechać zarobić dolary i wrócić. A jak się złożyło – pan widzi, do tej pory mieszkam za granicą. Miałem szczęście, że w Auxerre był Andrzej Zgutczyński, który wszystko mi tłumaczył. Guy Roux dobrze robił, bo brał Polaka do drużyny, w której był już Polak, ciągłość była zachowana.

Dzielił pan tam szatnię z samym Ericiem Cantoną.

Totalny wariat. Gdy trening zaczynał się o 10, on wchodził do szatni o 10:10.

– Ja go chce sprzedać – powtarzał trener na każdym kroku. Mówiliśmy, że tak nie może być, ale trener był nieugięty. No i sprzedali go za 21 milionów.

Witając się z Cantoną musiałeś patrzeć mu w oczy. Jeden z nas nie popatrzył i musiał przepraszać. Dla nas to był super facet. Nawet spotkaliśmy się po Auxerre – przyszedł, uścisnął. Cały czas stwarzał jednak problemy. Na trenera powiedział, że to małe gówno, w Manchesterze zrobił słynne kung-fu  – to cały Eric.

Jaki w codziennym kontakcie był Guy Roux, legenda Auxerre?

O 8 rano przyjeżdżał sprawdzić, czy trawa równo skoszona. Jednemu chłopakowi, który jeździł regularnie 100 km do przyjaciółki, zaczął sprawdzać licznik, by był wypoczęty.

– Trenerze, ale on może wziąć teraz inne auto.

– Jak weźmie to się wszystkiego dowiem.

Straszył młodych drugą drużyną i ci naprawdę się starali. Był jak ojciec. Kiedyś przyszedł do mnie z kwiatami i sprawdził czy żona zdrowo gotuje. Przytyłem tam szybko dwa kg, bo treningi były słabe, a dieta bez zmian. Na wadze musiałem stawać jedną nogą, ale trener mnie złapał.

Nie była to chyba łatwa relacja, gdy raz wyrzucił pana z treningu, pana żona powiedziała, że dopóki nie przeprosi – nie pójdzie pan do klubu.

Taki numer. Gdy zbliżał się mecz, wysłał do mnie swojego asystenta. Przyjechał, prosił, ale Barbara była nieugięta: nie, musi Guy Roux osobiście przyjechać i przeprosić, bo nie pójdzie.

– Co ty robisz? – pytał.

– A co on robi! Ma się zachować, przeprosić! – odpowiadała.

Po negocjacjach w końcu pojechałem. Goy Roux przeprosił jeden na jeden, ale w szatni już nie, nie chciał burzyć swojego autorytetu, bo faktycznie nie miał racji. Sam nie potrafił grać, a chciał mi tłumaczyć jakąś sprawę. Został trenerem, bo – tak mówili – był za słaby nawet na 3. ligę. Gdy przyjechało po mnie HSV, Roux wystawił mnie jako lewoskrzydłowego. Nie chciał mnie sprzedać. Zagrałem tak, że strzeliłem swoją jedyną bramkę z tej pozycji i grałem bardzo dobrze. Roux załamany, bo Niemcy powiedzieli, że mnie chcą. Auxerre dostało za mnie 100 tys. dolarów, Górnik też coś otrzymał.

W Niemczech przyjął pan niemieckie obywatelstwo, co nie podobało się w Polsce.

W Niemczech obowiązywał limit trzech obcokrajowców, nie chciałem blokować miejsca. Miałem możliwość przyjęcia obywatelstwa po dziadku, który jako Niemiec mieszkał na Górnym Śląsku. Warszawa zaraz się obraziła, że Matysik to zdrajca. Do dzisiaj mam polskie obywatelstwo i dalej czuje się Polakiem. Dobrze, że teraz jesteśmy Europą i to normalne, że ktoś ma dwa paszporty, horyzonty się rozszerzyły.

Kibice też protestowali?

Kibice nie. Gdy jako piłkarz HSV grałem w Pucharze UEFA z Górnikiem, cały stadion krzyczał „Waldek Matysik”. Mówili, że podstawiają pode mnie busa i mnie zabierają znowu do Zabrza. M HSV by zszokowani, że to niemożliwe, by ktoś ich zawodnika darzył takim szacunkiem.

W Niemczech był pan pod dużym wrażeniem wydolności zawodników, co pokazuje, że tam wówczas naprawdę się harowało.

Ale to wszystko przez Francję, gdzie trenowało się dużo lżej.

Do stolika podchodzi trójka kibiców.

– Takiego Górnika już nie będzie. To było coś pięknego dla młodego chłopaka. Teraz to zupełnie nie to zaangażowanie!

Mocne przygotowania mieli w Niemczech, piłki medyczne, dużo biegania. Niemcy zawsze wygrywali mecze w końcówce. wszyscy siadali a oni w 70. jak motorki. Wszyscy wiemy, co Lineker powiedział o nich.

Futok był zdumiony jak piłkarze walczą o wyjściówki. Musieliście sie postawić, by chronić własne zdrowie.                                                                                                                           

Janek do mnie tylko po polsku: – Uważaj, idzie za tobą. Walka niesamowita. To mnie denerwowało, bo we Francji nie liczył się trening, a mecz. W Niemczech odwrotnie – o tym czy grasz decydowały wyłącznie treningi. Od poniedziałku czysta karta i harówka, totalna walka, a w sobotę na meczu nie było siły, bo cały tydzień musiałeś walczyć ze swoim kolegą na treningu. Andrzej Buncol wchodził na trening w ochraniaczach, a wtedy nikt tego nie robił. Trener czasami nie gwizdał faulu, trzeba było powstać i dalej grać. Szybko zyskałem szacunek, jak zobaczyli, jak jestem zaangażowany. Polak uczył ich profesjonalizmu. Niemców! Rozgrzewkę zaczynałem już w szatni, nie mogli się nadziwić. Piłkarze się tam profesjonalnie prowadzili. Był tylko jeden, który mówił żonie w czwartek, że jedzie na zgrupowanie i balował cały weekend, ale to wyjątek. Guy Roux powiedział mi:

– Wiesz dlaczego Platini grał tylko do 32 roku życia? Bo pił wino i palił non stop.

Nie ma szans, nie oszukasz organizmu, nie wyciśniesz z kariery wszystkiego jeśli chodzisz spać po dwunastej. Przecież jak pan wstanie po tym jak się napije to pan jest nie do życia. Kariera jest krótka. Jak masz szczęście – ma dziesięć lat. W tych 10 latach musisz zrobić wszystko, by jak najwięcej osiągnąć. Jak jesteś młody, jeszcze o tym nie myślisz. Ale jak założysz rodzinę, masz dzieci, myślisz jak zabezpieczyć im przyszłość i uświadamiasz sobie, że musisz wycisnąć z kariery maksa.

Nie ukrywa pan, że duży na pana karierę miała pana żona.

Bardzo dobrze się szybko ustatkować. Jeśli pana żona będzie pana przyjaciółką i pan będzie przyjacielem dla żony – dożyjecie złotych godów. A jak się zacznie: o, ja idę na karnawał sama, bo tam babski wieczór, wtedy koniec. Żona cały czas radziła: Waldek zrób to, zrób tamto. Do Wuppertalu poszedłem głównie dlatego, że rodzina była blisko, a mogłem wtedy iść do St. Pauli, które potem weszło do pierwszej ligi. Żona miała sportową rodzinę. Stefan Dryszel, tenisista, to kuzyn żony. Cały czas chciała mieć piłkarza, no i mnie złapała. O, w tym kościele tutaj mieliśmy ślub. Dziennikarz Sportu specjalnie przyjechał zrobić z tego artykuł.

Czuje się pan niedoceniony po mundialu w 82 roku? Mówi się po latach raczej o piłkarzach ofensywnych, pan był piłkarzem, którego doceniają głównie koledzy z drużyny.

Nawet pamiętam, że spotkaliśmy się z ostatnio Kupcewiczem, który powiedział: – Waldek, co ty biegałeś wtedy… Szacunek.

I to mi wystarczy. Zibi Boniek dziękował mi nawet ostatnio, że chce podziękować takim jak Matysik czy Majewski, bo oni pracowali dla tych co z przodu. Byłem przy piłce i ludzie mylili mnie z Bońkiem. Podobni jesteśmy, ale dla mnie to bardzo miłe. Boniek śmiał się, że musi mi oddać za to połowę premii z Juventusu. Mogę popatrzyć do lustra i wiem, że sam to wszystko osiągnąłem. Zarabiam pieniądze dla rodziny, kocham co robię, to najważniejsze. I po latach wciąż doceniają – czy w Zabrzu, czy Pilchowicach na ulicy, czy dziennikarze jak pan. Człowiek wciąż żyje pełnią życia.

Chciałby pan opowiedzieć o chorobie, która dopadła pana po mistrzostwach świata w 82?  Jeśli nie to oczywiście zrozumiem.

Nie, to moja prywatna rzecz. Chciałby pan gdyby pan był chory, by wszyscy o tym wiedzieli.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

***

Sprawdź też inne odcinki cyklu:

Jan Furtok udowadnia, że pijąc, paląc i odżywiając się golonką też można zrobić karierę.

Kam5kRx-835x420

Janusz Piechociński wyjaśnia, jak schować pod lodem ukradzione wina typu sangria.

t8oZGgv-835x420 (1)

Kuba Żubrowski opowiada o DNA Korony Kielce, w której od małolata wpajano noszenie klapek.

my946ez-835x420

Najnowsze

Cały na biało

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
1
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

31 komentarzy

Loading...