Reklama

Dwie czerwone, dwa karne. Tyle dziś trzeba, by pokonać górniczy charakter

redakcja

Autor:redakcja

23 lipca 2017, 21:04 • 4 min czytania 81 komentarzy

Kiedy po meczu z Legią ogląda się w wykonaniu Górnika Zabrze takie spotkanie jak to z Jagiellonią, zaczyna się mieć wątpliwości, czy aby 16 kilometrów wybieganych przez Macieja Ambrosiewicza, to – jak mówi sam zawodnik – przesada. Trudno też wierzyć w słowa Marcina Brosza, który tonuje nastroje mówiąc, że nie da się grać często na tak wysokiej intensywności jak z mistrzem Polski. Górnicy pokazali bowiem raz jeszcze wielki charakter. Dla nich nie miało znaczenia, czy grają w jedenastu, dziesięciu, czy nawet dziewięciu. Od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty grali o wygraną. I choć w Białymstoku polegli, to dziś zasługują w pełni, by powiedzieć: chwała pokonanym.

Dwie czerwone, dwa karne. Tyle dziś trzeba, by pokonać górniczy charakter

Nie mamy większych wątpliwości, że w tej kolejce było to zdecydowanie najlepsze spotkanie. Najbardziej otwarte, najskładniej wyglądające nie wyłącznie w obronie, a przede wszystkim w ataku. To, czego spodziewaliśmy się po ofensywach Legii, Lecha czy Lechii, dostaliśmy w nadmiarze od borykającej się z brakiem trzech kluczowych w poprzednim sezonie pomocników Jagiellonii, a także od w większości nabierających dopiero ligowej ogłady chłopców Marcina Brosza. Widzów na stadionie w drugiej połowie od obracania głowy od lewej do prawej za atakami to jednych, to drugich, naprawdę mogła rozboleć szyja.

Obrazu meczu nie zmieniła nawet czerwona kartka Daniego Suareza, po której Górnik miał dwie z trzech najlepszych sytuacji w meczu. Nadal był to wet za wet, atak za atak, przeciąganie liny, któremu towarzyszyło ciągłe prężenie muskułów graczy ataku. A to z jednej strony Novikovas raz za razem zaimponował dryblingiem na skrzydle i wkręceniem w ziemię obrońcy, który akurat nawinął się do pojedynku, a to piłkę-ciasteczko posłał Kurzawa, a to krzyżakiem starego ligowego lisa Grzyba próbował minąć jeden na jeden o czternaście lat młodszy Żurkowski.

Ostatecznie wspomnianą linę na swoją stronę przeciągnęła Jagiellonia, ale przyszło jej to z ogromnym trudem. Z akcji nie potrafiła ani razu pokonać świetnie dysponowanego Loski (interwencje przy strzałach głową Runje i Guilherme znakomite), w czym wielki udział mieli też obrońcy zabrzan, którzy ofiarnie jeździli na tyłkach, byle tylko nie dać Jagiellonii się przebić. Dani Suarez padł jednak ofiarą takiej postawy, bo atakując wślizgiem jeden ze strzałów, zagrał ręką. W efekcie wyleciał z boiska, a Jagiellonia dostała pierwszą szansę zmiany wyniku z rzutu karnego. Na 1:1 pewnie trafił Novikovas.

Wydawać by się mogło, że atakujący szaleńczym pressingiem Górnik nie ma prawa w dziesiątkę utrzymać tak wysokiego tempa. Że kwestią czasu jest skruszenie obrony przyjezdnych przez czującą krew Jagiellonię.

Reklama

I wtedy – szok. W kilka minut oglądaliśmy dwie sytuacje, po których zabrzanie mogli znów prowadzić. Niestety, Rafał Kurzawa przestał wtedy robić to, co wychodziło mu w tym meczu najlepiej, a więc kreować partnerów. Postanowił za to wykreować siebie na bohatera spotkania, dwa razy po genialnych zagraniach Ledeckiego. Najpierw strzelając zbyt lekko, bez ułożenia sobie piłki na nodze, na co zdecydowanie miał czas, później – nie dostrzegając, że po jego lewej stronie wbiega Igor Angulo, który wcześniej sam na sam pokonał Kelemena. Kurzawie się to nie udało. Najpierw strzelił za lekko, później zachował się już zdecydowanie zbyt egoistycznie, gdy wyszedł z Hiszpanem dwa na jednego, a jednak połakomił się na odbity nogami przez Kelemena strzał.

I tak naprawdę te dwie sytuacje – a nie czerwona kartka – zdefiniowały to spotkanie dla Górnika. Bo zejście sił z piłkarzy z Zabrza nastąpiło z lekkim opóźnieniem, dłuższą chwilę po osłabieniu zespołu przez Suareza. W czasie, gdy przy lepszych wyborach Kurzawy mogło być już 3:1. Wtedy Jagiellonia dosłownie siadła na rywalu i dusiła go tak długo, aż w końcu popełnił błąd. Ledecky zbyt mocno popracował rękami w swoim polu karnym, dając sędziemu Raczkowskiemu powód, by podyktować drugą jedenastkę na Novikovasie. Której po niezłym wykonaniu Sekulskiego nie sięgnął Loska, choć był zdecydowanie bliżej niż przy strzale Litwina.

Można wręcz powiedzieć, że tak blisko, jak Górnik złupienia z punktów najpierw mistrza, a później także wicemistrza, w dodatku na jego stadionie. Ale choć do Zabrza piłkarze Brosza wracają z pustymi rękami, to jednej rzeczy w autokarze na pewno nie zabraknie. Dumy. Przekonania, że choć dziś kończy jako pokonany, beniaminek jest w stanie grać jak równy z równym z każdym w tej lidze.

[event_results 339438]

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

81 komentarzy

Loading...