Reklama

Jesteś kozakiem? To nie zostaniesz u nas klubową legendą…

redakcja

Autor:redakcja

02 lipca 2017, 11:34 • 4 min czytania 87 komentarzy

Za komuny w Polsce obowiązywał przepis, w myśl którego przed skończeniem 30 lat piłkarze nie mogli wyjeżdżać na Zachód (później granicę przesunięto do 28 lat). W przeciwnym razie trzeba było uzyskać specjalną zgodę ówczesnych władz na opuszczenie kraju, co w rzeczywistości dotyczyło naprawdę nielicznych. Jednym z nich był Zbigniew Boniek, który w wieku 26 lat zamienił Widzew na Juventus. Ale w zdecydowanej większości przypadków nasi najlepsi piłkarze wyjeżdżali później. Lubański przeszedł z Górnika do Lokeren w wieku 28 lat, a Lato ze Stali do Lokeren, kiedy już miał skończoną 30-tkę. Z kolei Deyna zamienił Legię na Manchester City jako 31-latek. Innymi słowy, kiedyś najlepsi piłkarze byli zmuszeni przez długie lata grać w kraju, a w ten sposób tworzyły się najpiękniejsze klubowe legendy, które są wspominane do dziś.

Jesteś kozakiem? To nie zostaniesz u nas klubową legendą…

Obecnie, kiedy żadnych ograniczeń już oczywiście nie ma, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Kilka dni temu 21-letni Jan Bednarek został bohaterem najwyższego transferu w historii ekstraklasy, a w pierwszej trójce mamy też Bartosza Kapustkę, który wyjeżdżał z kraju w wieku 19 lat. Dzisiaj wystarczy jeden sezon bardzo dobrego grania, by zapracować sobie na intratny kontrakt w czołowej lidze Europy. Innymi słowy, dziś najlepsi grają u nas co najwyżej kilka sezonów, po czym ruszają w świat.

W obliczu brutalnych praw rynku ciężko dziś o przywiązanie do klubowych braw i o tę całą romantyczność w futbolu. W dawnych latach, kiedy piłkarze i tak nie mieli szans na wyjazd, łatwiej było mamić kibiców miłością do klubu, a dziś co i raz pojawiają się nowe argumenty mówiące o tym, że o wszystkim decyduje pieniądz. I oczywiście nie ma w tym nic dziwnego, bo piłkarska kariera długa przecież nie jest, więc trzeba ją wycisnąć jak cytrynę i zabezpieczyć sobie wyjątkowo wczesną emeryturę. Dopóki więc nie będzie się u nas płacić konkurencyjnych stawek, czołowi zawodnicy masowo będą wyjeżdżać.

Stąd też dosyć przykry wniosek, że klubowych legend z dawnych lat jeszcze długo nikt u nas nie przebije. Czy Lewandowski mógłby zostać największym piłkarzem w historii Lecha, pobijając rekordy strzeleckie Reissa i Anioły? Pewnie że by mógł, ale przy okazji oznaczałoby to zaprzepaszczenie szansy na wielką karierę. Dopóki polska liga nie dobije do ścisłej europejskiej czołówki (a na to się raczej nie zanosi), Górnik nie będzie miał drugiego Lubańskiego, a Legia Deyny. A jeżeli ktoś już zasłuży na miano legendy, to będzie to piłkarz pokroju Jakuba Rzeźniczaka.

Obrońca, który jest bardzo bliski opuszczenia klubu, to czwarty w historii legionista pod względem liczby występów i pierwszy pod względem liczby wywalczonych trofeów (m.in. 5 mistrzostw Polski, 6 Pucharów Polski). Jest człowiekiem, który zapisał piękną kartę w historii warszawskiego klubu i spokojnie może być wymieniany obok największych piłkarzy Wojskowych wszech czasów. Jego statystyki nie pozostawiają żadnych złudzeń, ale warto też odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak się stało.

Reklama

Otóż Rzeźniczak przez lata potrafił się utrzymywać na średnim poziomie drużyny. Nigdy nie należał do najlepszych, przez co nigdy nie zapracował sobie na transfer do silniejszego klubu, ale też nigdy nie został odpalony. Był cierpliwy, umiał przełknąć mecze na ławce rezerwowych i momentami bardzo ostrą krytykę własnych kibiców. Dla niego Legia była sufitem i chwała mu za to, że przez tyle lat potrafił się w niej utrzymać. A przywiązanie do klubu rosło z każdym kolejnym rokiem obecności w Warszawie, bo przecież chłopak urodzony w Łodzi nie nosił Legii w sercu od zawsze. Paradoksalnie więc przez to, że nigdy specjalnie nie błyszczał, stał się najbardziej zasłużonym graczem z obecnego składu i jednym z najbardziej zasłużonych w całej historii Legii.

Kiedy w 2004 roku Rzeźnik przechodził do Legii, jej bramki strzegł Artur Boruc. Ten sam, który do dziś regularnie broni w Premier League. Gdyby tylko z sobie znanych powodów Artur postanowił wtedy nie odchodzić z Warszawy i na stałe się w niej osiedlił, dziś spokojnie biłby Rzeźniczaka na każdej płaszczyźnie. Miałby więcej występów, więcej trofeów i pewnie nigdy nie pozwoliłby swojemu obrońcy założyć opaski kapitańskiej. Tak się jednak złożyło, że Boruc się wybił, miał zdecydowanie większe umiejętności w swojej dziedzinie i wzbudzał powszechne zainteresowanie silnych klubów, więc dziś na miano legendy Legii w większym stopniu zasługuje Rzeźniczak.

Obrońca Legii zrobił dla swojego klubu bardzo wiele, wygrał z nim wszystko, co realnie można było wygrać. Tak naprawdę Rzeźniczak idealnie wykorzystał sytuację. Fakty są bowiem takie, że żyjemy w czasach, w których taki piłkarz jak Boruc poprzez wieloletnie występy nigdy nie będzie bił rekordów w Legii, tak jak Lewandowski nie będzie bił rekordów w Lechu, a Błaszczykowski w Wiśle. Dziś więc z wynikami największych klubowych legend mogą się mierzyć piłkarze o znacznie niższych umiejętnościach. I naprawdę nikt nie powinien mieć o to do nich pretensji, a wręcz przeciwnie.

Obecnie więc Rzeźniczak może z wielką satysfakcją spoglądać na swój dorobek. A zwłaszcza teraz, jako mistrz Polski, kiedy – jak niegdyś jego wielcy poprzednicy – w wieku 30 lat po raz pierwszy szykuje się do wyjazdu z kraju.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

87 komentarzy

Loading...