Reklama

Za nami najbardziej przewidywalny mecz roku

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2017, 19:13 • 2 min czytania 7 komentarzy

Napisalibyśmy, że takich meczów nie lubimy najbardziej oprócz kultowego już Łęczna – Podbeskidzie, ale przecież z Łęczna – Podbeskidzie można się nieźle pośmiać. Mecz Nowej Zelandii z Portugalią był przewidywalny tak, jak reakcja organizmu po zjedzeniu słoika kiszonych podlanych litrem mleka. I w sumie tak też wyglądał – był całkiem rzadki.

Za nami najbardziej przewidywalny mecz roku

Scenarzysta tego meczu wybrał bowiem linię najmniejszego oporu, dramaturg opierdzielał się plażując przy grillu.  Od pierwszej do ostatniej minuty nie dość, że zmierzało to wszystko w jednym, wiadomo jakim kierunku, to jeszcze tempo mecz obrał sobie całkiem żółwie. Nowa Zelandia odgryzała sie mniej więcej tak, jak bezzębny mops. Niby próbowała, chęci odmówić jej nie sposób, ale różnica klas była aż nadto widoczna. Portugalia była z kolei cały czas przekonana o swoim nieuchronnym zwycięstwie i grała – nazwijmy to – ekonomicznie.

Na bramkę musieliśmy czekać dobre pół godziny, wcześniej postraszył jedynie dwukrotnie Ronaldo z główki – raz w bramkarza, raz w poprzeczkę. W jednej z akcji Danilo został wzięty w kleszcze i z racji, że rzecz działa się w polu karnym – sędzia wskazał na jedenastkę, a gdy masz w swoich szeregach takiego kozaka jak Ronaldo, jest to tylko kwestia dopełnienia formalności. W tym momencie było już jasne – jeśli Nowa Zelandia odwróci jeszcze losy meczu to tylko, jeśli Porgualia się położy.

Ta jednak kłaść się nie zamierzała, no chyba że jak Bernardo Silva, który wyłożył się na murawie tuż po strzeleniu bramki. Sama akcja była całkiem zacna – Quaresma stanął z piłką, lewą stroną obiegł go Eliseu i niby było to wszystko banalne do rozczytania – i tak zagrał idealne podanie między dwóch obrońców. Poszła z tego wrzutka w pole karne i gdy Bernardo już dołożył nogę, lądując na murawę wykręcił staw skokowy. Zdołał dograć do końca połowy, ale później nie mógł już kontynuować gry. Bardzo ciekawy sposób na odniesienie kontuzji. Nie chcemy wiedzieć, jak skoczyło ciśnienie władz City, które wyłożyły na niego ogromne pieniądze.

Druga połowa to strata czasu dla wszystkich. Portugalia nie chciała lać rywala za wszelką cenę (choć i tak włożyła dwie sztuki), Nowa Zelandia zaplanowała sobie grę na zero z przodu (strategia wypaliła). Dwie bramki Portugalczyków padły po akcjach indywidualnych – najpierw Andre Silva wykorzystał, że Quaresma skupił na sobie uwagę i samemu rozwiązał akcję. Później Nani zabawił się z obrońcami, poczarował, wszedł w pole karne, uderzył po rogu.

Reklama

Nowa Zelandia kończy grupę z dorobkiem zero punktów. Nie dziwota.

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...