Reklama

Zdecydowanie nie w Gdańsku jest Jagi ziemia obiecana…

redakcja

Autor:redakcja

17 maja 2017, 20:41 • 3 min czytania 15 komentarzy

1:12. Nie, to nie przedwczesne przewidywanie wyniku dwumeczu Arki Gdynia w Lidze Europy. To bilans trzech ostatnich meczów, jakie lider ekstraklasy Jagiellonia Białystok rozegrała w Gdańsku przeciwko Lechii. Bilans haniebny. Wstydliwy. Kompromitujący, gdy mówimy o rywalizacji dwóch zespołów, które według tabeli są na równym poziomie. A jednocześnie bilans uzupełniony przez dzisiejsze 0:4, którego patrząc na przebieg pierwszego kwadransa nie potrafiłby sobie wyobrazić ani największy białostocki pesymista, ani najbardziej niepoprawny gdański optymista.

Zdecydowanie nie w Gdańsku jest Jagi ziemia obiecana…

Problem Jagiellonii, a szczęście Lechii polegały jednak na tym, że białostoczanie mieli w swoich szeregach Ziggy’ego Gordona. Klucze do bram miasta? Mieszkanie w centrum? Honorowe obywatelstwo Gdańska? Nie wiemy, czy i te przywileje wystarczą, by podziękować Szkotowi za to, jak wiele dobrego, w jak krótkim czasie, zrobił dla biało-zielonych.

Gdy pierwszy raz przyjechał ze swoimi klubowymi kolegami nad morze, zgubił krycie przy drugim straconym przez Jagę golu, a także zagrał ręką we własnym polu karnym, co zaowocowało trzecim. Dziś postanowił zacząć od drugiej strony. Darując po kwadransie gry stłamszonej na początku przez jagiellończyków Lechii jedenastkę, gdy jego noga okazała się być wolniejsza od nogi Sławomira Peszki. W efekcie czego zamiast w piłkę, Gordon kopnął w stopę reprezentanta Polski.

A przecież do tamtego momentu Jagiellonia miała ze trzy świetne sytuacje. Raz Cernycha zablokował dosłownie w ostatniej chwili Maloca, raz strzał Litwina szczęśliwie zbił do boku Kuciak, wreszcie w piłkę po znakomitej wrzutce Tomasika nie trafił nabiegający na futbolówkę Guti.

Lechia? Nie stworzyła sobie ćwierć dogodnej sytuacji strzeleckiej. Zresztą po bramce wcale nie było lepiej – na pierwszą składnie wyglądającą akcję gdańszczan czekaliśmy i czekaliśmy. I doczekaliśmy się dopiero w 48. minucie, gdy Jaga miała na swoim koncie pewnie już dwucyfrową liczbę nieźle rozegranych sytuacji czy stałych fragmentów gry. Tym bardziej trudno było nam uwierzyć, że pierwszy szybki, dokładny atak Lechii dał jej gola na… 3:0. A to dlatego, że wcześniej wyczyn Gordona powtórzył Novikovas. Z tym że on okazał się kontaktować wolniej od Jakuba Wawrzyniaka, powalając go bez większego pomyślunku, gdy jego szarża w pole karne Jagi wydawała się już być skazana na niepowodzenie.

Reklama

Później Jagiellonia tylko dogorywała. Jakby jej piłkarze zrozumieli, że cokolwiek dziś zrobią, i tak są z góry skazani na porażkę. Że jakaś niewidoczna siła sprzyja dziś ze wszystkich sił Lechii, nie pozwalając na zrobienie krzywdy ekipie z Gdańska. Gdy już nawet wydawało się, że ścianę defensywną gdańszczan – mocno dziś przecież przemeblowaną – uda się skruszyć, w ostatniej instancji, trzeciego z rzędu czystego konta, zaciekle bronili Maloca do spółki z Kuciakiem.

I doprawdy trudno nawet próbować się domyślać, co dzieje się teraz w głowach piłkarzy Jagiellonii. Którzy owszem – jeszcze na kilkadziesiąt minut zostają liderem. Ale w pierwszym z trzech meczów z pozostałymi na placu boju kandydatami do mistrzostwa, ich morale wylądowały gdzieś na dnie Rowu Mariańskiego, przy jednoczesnym pompowaniu gdańskiego rywala do iście monstrualnych rozmiarów.

Kto wie, czy podniesienie piłkarzy Jagiellonii z kolan w cztery dni, by do meczu z Legią podeszli z wyczyszczonymi głowami, nie będzie jednym z największych wyzwań, jakie futbol postawił przed Michałem Probierzem w trakcie jego trenerskiej kariery.

des0jSk

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...