Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2017, 14:29 • 7 min czytania 84 komentarzy

Kuru nazywano śmiejącą się śmiercią. Zabijała, po drodze wywołując u chorego oczopląs, prymitywne odruchy ssania, gryzienia, chwytania, drastyczne zmiany nastrojów od depresji po euforię, niekontrolowane wybuchy płaczu i śmiechu. Kuru było wielką zagadką medyczną połowy XX wieku, bowiem występowało tylko u plemienia Fore w górach Papui Nowej Gwinei. Dlaczego tylko tam? Dlaczego tak intensywnie?

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Sprawę wyjaśnił Daniel Carleton Gajdusek, za co w 1976 dostał Nobla. Otóż w plemieniu Fore istniała tradycja, polegająca na gotowaniu i zjadaniu mózgów swoich zmarłych. 

Tradycja ma wielką moc. Nadaje tożsamość narodom, kulturom. Ale czasem potrafi też doskonale uśpić rozsądek. Dlatego kobiety z plemienia Padaung całe życie noszą na szyi mosiężne obroże. Dlatego w Amazonii młodzi mężczyźni dają się „na osiemnastkę” gryźć rozwścieczonym, trującym mrówkom. Dlatego w Polsce cierpimy przez straszliwy zwyczaj weselnych oczepin. Dlatego w futbolu wciąż funkcjonuje zasada goli wyjazdowych, która dzieli gole na lepsze i gorsze.

Pierwszym meczem, który rozstrzygnęły bramki strzelone na wyjeździe, była Dukla Praga – Honved Budapeszt w drugiej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów 65/66. Jakaś reforma była konieczna, bo do dziś trudno zrozumieć jak działacze z tamtych lat wpadli na pomysł, by nawet kluczowe fazy piłkarskich turniejów rozstrzygał rzut monetą po dodatkowym meczu na neutralnym terenie. ale Hiszpania nie pojechała na mundial w 1954, bo Turcja miała więcej farta. Liverpool – FC Koln w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów 64/65: 0:0 na Mungersdorfer, 0:0 na Anfield, 2:2 na De Kuip. Pierwszy rzut sędziego Roberta Schauta – moneta ląduje na boku. Drugi – awans LFC.

Wydarzenia z mistrzostw Europy 1968 dały już tylko nieprawdopodobnego kopa na rozpęd raczkującej reformie. Muszę tu przypomnieć swój tekst:

Reklama

Neapol, stadion San Paolo, ponad 68 tysięcy tifosi na trybunach obserwuje bokserski klincz Italii z ZSRR. Żadna z drużyn nie potrafi trafić do siatki ani przez 90 minut regulaminowego czasu, ani przez dogrywkę. Sędzia gwiżdże po raz ostatni; co teraz, karne? Powtórka meczu? Nie, jedenastki jako sposób wyłonienia zwycięzcy zostały wymyślone dopiero dwa lata później, wskutek wydarzeń na rzeczonym Euro. Jedyne bowiem, co w zanadrzu na takie mecze miała UEFA do tej pory, to rzut monetą. Za zamkniętymi drzwiami. W szatni. Po miesiącach eliminacji o tym, kto zagra o złoto, miał zadecydować fart.

Żaden z sędziów, ani Węgier Zsolt, ani Niemiec Tschenscher, ani Van Ravens z Holandii, nie chcieli się podjąć zadania rozstrzygnięcia wyniku. Presja była zbyt wielka, dlatego za wykonanie zadania musiał się wziąć Senor Pujol z Hiszpanii, oficjlel UEFA na ten mecz. Z szatni pogoniono wszystkich dziennikarzy, zostali sędziowie, kapitanowie Szesternow i Facchetti, trener sowietów Kaczalin oraz prezes włoskiej federacji, Franchi. Przy takich nerwach i stawce na pierwsze spięcie nie trzeba było czekać długo.

Poszło o wybór monety, którą miano rzucać. Hiszpan wyciągnął rodzimą, ale ta nie spotkała się z aprobatą Kaczalina. Jeszcze mniej afektacji okazał Rosjanin dolarowi amerykańskiemu. W końcu zaproponował Salomonowe rozwiązanie: rubla, rzecz jasna. Franchi odpowiedział na to tylko sarkastycznym uśmiechem. Wreszcie problem rozwiązał Van Ravens, który zaproponował holenderskiego guldena, co wszyscy uznali za satysfakcjonujący kompromis.

Nadszedł decydujący moment. Pujol dał wszystkim monetę do obejrzenia, potem mieli podjąć wybór. „Orzeł!” wybrał Facchetti, ale Franchi zaraz po nim rzekł „reszka!” i stanęło na tym drugim. W końcu nastąpił rzut. Nie ostatni tego dnia.

Moneta poleciała wysoko w górę, a potem z głośnym brzękiem upadła na podłogę, odbijając się raz, a potem… wyjeżdżając przez szczelinę w drzwiach. Van Ravens wyciągnął więc kolejnego Guldena, zgodzono się, że rzut powinien być ponowiony. Pujol powtórzył: „Szesternow orzeł, Facchetti reszka”; kapitan ZSRR nawet nie patrzył na całą scenę, był odwrócony, Kaczalin poczerwieniał. Nastąpił ponowny rzut, tym razem moneta była bardziej posłuszna. Zatrzymała się, bez żadnych komplikacji, na środku szatni.

– Reszka! – krzyknął Facchetti w amoku, Italia wygrała, była w finale mistrzostw Europy. Kapitan wybiegł z szatni, przez tunel, na boisko, gdzie nic nie musiał obwieszczać: jego radość powiedziała kibicom wszystko. Stadion San Paolo triumfował, wszyscy wiwatowali, ściskali się, śpiewali. Rosjanie po cichu opuszczali obiekt, kompletnie zdruzgotani.

Reklama

Nieco później, jeden z sędziów, udając się pod prysznic dostrzegł holenderskiego Guldena leżącego w kącie. Pierwszą monetę, która wyjechała poza drzwi, sama siebie tym samym dyskwalifikując. Nie mógł opanować ciekawości, sprawdził co wówczas wypadło.

Orzeł. Awans ZSRR.

Los zadrwił ze wszystkich, gdy trzy dni później na Stadio Olimpico ponownie po 120 minutach był remis. Czy mistrzostwo Europy ma wyznaczyć losowanie? Czy przez cały turniej można prześlizgnąć się bez ani jednej wygranej, a jedynie na fartownych rzutach? Cóż, skoro szczęście zdecydowało o tym, kto stanie przed szansą o złoto, to dlaczego nie? Trzeba być konsekwentnym, prawda? UEFA postanowiła jednak zakończyć tę farsę ze skutkiem natychmiastowym, tego było już za wiele, i tak odniosła wielką kompromitację. Ku rozpaczy Sowietów, którzy uznali to za skrajną niesprawiedliwość, postanowiono bowiem, że finał zostanie powtórzony. Włosi wygrali 2:0.

Poza walką z monetami, UEFA chciała pozbyć się konieczności rozgrywania trzeciego meczu. Dla wielu drużyn w tamtych czasach były to zauważalne koszty i wielkie wyzwanie logistyczne. Dodatkowo argumentowano, że zasada goli na wyjeździe uatrakcyjni rozgrywki, bo dzięki temu przyjezdni nie będą murować, zostaną zachęceni do ofensywnej gry.

Może pięćdziesiąt lat temu była to rewelacja jak dzisiaj VAR. Jestem skłonny uwierzyć, że przyjęto tę z zasadę z otwartymi ramionami. Ale pięćdziesiąt lat w futbolu to nie epoka, to nie era. To eon.

Kilka razy przez bramki wyjazdowe dochodziło do absurdów. Choćby wtedy, gdy w 2003 o finał Ligi Mistrzów rywalizował Milan z Interem: 0:0, 1:1, o awansie przesądził gol Szewczenki. Strzelony w teorii na wyjeździe, bo wiadomo, że w praktyce oba mecze grane były na tej samej arenie. Podobny przypadek miał miejsce w eliminacjach MŚ 2010, kiedy Bahama grało z Wyspami Dziewiczymi. Bahama awansowało dzięki bramkom wyjazdowym, choć oba mecze rozgrywano u nich. Ta sama historia z rywalizacją Australii z Izraelem w 1991 w barażu o awans na juniorski mundial.

 

Ale zdaję sobie sprawę, że mówię o przypadkach ekstremalnych, które wystąpią raz na ruski rok. Problem polega na tym, że za każdym razem, gdy oglądam rewanż fazy pucharowej Ligi Mistrzów i właśnie okazuje się, że na pewno nie będzie dogrywki, czuję, jakby coś ważnego z tego meczu uciekało. Wciąż może być to znakomite widowisko, ale regulamin zabił właśnie część emocji. Fakt, że nie tylko nie wiemy kto wygra, ale jak wygra i kiedy, dodaje meczowi uroku nawet wtedy, gdy do serii jedenastek ostatecznie nie dojdzie.

Założenie, że reguła podwójnie liczonych bramek na wyjeździe dodaje atrakcyjności, umarło wiele lat temu. I nie mówię tylko o ulatniającej się dramaturgii, ale również o tym, że gospodarz zmuszony jest grać bardziej zachowawczo, w razie czego traci bowiem więcej niż bramkę. Dogrywka, a w ostateczności karne, to w zupełności wystarczający zestaw rozstrzygający. Nie potrzeba takich – jak się dobrze nad tym zastanowić – karkołomnych regulaminowych wygibasów.

Ktoś powie: terminarz dla najlepszych i tak jest bardzo rozbudowany, dokładasz im kolejne minuty. Szczerze? Nie wierzę, by w futbolu coraz bardziej stawiającym na fizyczność i wytrzymałość te – w najgorszym wypadku – kilka meczów z dogrywkami robiły aż taką różnicę. Może po prostu położy to większy nacisk na zbudowanie zbilansowanej kadry z długą ławką rezerwowych, a nie tylko zestawu gwiazd w pierwszej jedenastce? Nie róbmy z półtorej godziny dodatkowego biegania po murawie arcyproblemu.

Zauważam to, że jedna z drużyn w konsekwencji będzie rozgrywać kluczowe minuty u siebie. Ale teraz też jest problem, bo bramka strzelona przez gości w dogrywce w zasadzie strąca gospodarza w przepaść. Nie równoważy tego na szali sprawiedliwości fakt rozgrywania dogrywki na własnym stadionie. Dysproporcja jest obecna teraz.

Da się to rozwiązać traktując domowy rewanż jako nagrodę za rozstawienie lub miejsce w grupie, co i dziś ma miejsce, a w praktyce w dogrywce stanowi kulę u nogi. W późniejszych fazach, gdzie nagroda za rozstawienie nie będzie miała racji bytu, trzeba będzie potraktować to szachowo: w szachach też od zarania białe mają ciut przewagi przez pierwszeństwo ruchu. Ale czy to taka przewaga, która jest decydująca, rozsadza system albo chociaż stanowi upierdliwy języczek u wagi? Nie, nie na tym poziomie. Powie to każdy zawodowy szachista.

Znacznie bardziej psujący system jest fakt, że w bramkach po dwóch meczach mamy remis, a jednak ktoś z urzędu przechodzi dalej. Widzimy niesprawiedliwość wynikającą z dzielenia punktów, bo ESA 37 dopiero zaimplementowano, a tutaj jej nie dostrzegamy, bo tak ta reguła wgryzła się w naszą świadomość, tak się zasiedziała.

Jadą po regulaminie Arsene Wenger, Cholo Simeone, jedzie Lineker, jadą inni. Dla mnie to również anachronizm, która trzyma się w futbolu tylko siłą tradycji, a nie rozsądku i realnego przeliczenia zysków i strat.  Jako osoba, która ma – by tak rzec  – fabularne spojrzenie na futbol, najbardziej boli mnie zabijanie dramaturgii. Piłka nożna jest najlepszym na świecie scenarzystą, to tym porwała świat – dlaczego ograniczać jej warsztat?

Trwa czas przemian. Za chwilę kamery video ograniczą wszechwładzę arbitra. Prestiżowe rozgrywki przechodzą multum reform, lepszych i gorszych. Tu jednak nie mam wątpliwości: odesłanie na zasłużoną emeryturę reguły z czasów, gdy nie można było zmienić nawet kontuzjowanego zawodnika, nie należy do złych pomysłów.

Leszek Milewski

Napisz autorowi, że Brondby – Widzew 3:2 i Panathinaikos – Legia 4:2 były zajebiste

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
1
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Felietony i blogi

Komentarze

84 komentarzy

Loading...