Reklama

Kto będzie potykał się rzadziej? Real nadal faworytem, ale margines błędu minimalny!

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2017, 16:43 • 5 min czytania 11 komentarzy

Uderzenie Leo Messiego w drugiej minucie doliczonego czasu gry na Santiago Bernabeu nie wywróciło tabeli ligi hiszpańskiej do góry nogami. Różnica punktowa była niewielka, teraz po prostu jej nie ma. Ale mimo wszystko – trzecia bramka Barcelony na stadionie Realu Madryt drastycznie zmieniła marginesy błędów, które mogą popełnić obaj hiszpańscy giganci. Jeszcze na trzydzieści sekund przed końcowym gwizdkiem wydawało się, że w słowie „mistrz Real Madryt” brakuje już tylko kropeczki nad literą i. Dziś bardziej zgodne z prawdą byłoby stwierdzenie, że dopisać trzeba jeszcze przynajmniej kilka liter. 

Kto będzie potykał się rzadziej? Real nadal faworytem, ale margines błędu minimalny!

By dobrze oddać znaczenie gola Messiego, przywołajmy najpierw sytuację, która miałaby miejsce, gdyby Real dowiózł do końca 2:2, zamiast walczyć o trzeciego gola z nadzianiem się na kontrę Katalończyków.

Tabela wyglądałaby tak:

1. Real 76 punktów, 32 mecze
2. Barcelona 73 punkty, 33 mecze

W praktyce oznacza to, że nawet w przypadku 5 zwycięstw Barcelony w ostatnich 5 kolejkach sezonu, Real mógłby sobie pozwolić na zdobycie zaledwie 13 punktów w swoich pozostałych sześciu spotkaniach. 4 wygrane, 1 remis i 1 porażka – to brzmi właściwie jak gwarancja sukcesu, szczególnie biorąc pod uwagę klasę pozostałych rywali.

Reklama

Niestety dla kibiców ze stolicy – grający w dziesiątkę Real postanowił zaatakować sześcioma piłkarzami, co było godne podziwu i oklasków nawet od fanów Barcelony, ale tak ryzykowne, że kwestią sekund była nadciągająca zemsta za brawurę. I tabela wygląda w ten sposób…

1. Barcelona 75 punktów, 33 mecze, lepszy bilans meczów bezpośrednich a nawet gole
2. Real 75 punktów, 32 mecze

Wspomniany margines błędu wygląda tak, że przy pięciu zwycięstwach Barcelony, pięć razy musi wygrać również Real, a w szóstym, bonusowym spotkaniu dorzucić przynajmniej remis. Nadal dla drużyny tej klasy wygląda to na wyzwanie porównywalne ze spacerem w parku, może przy delikatnej mżawce i niewygodnych butach, ale mimo wszystko – możliwość bezkarnego przegrania 1 z 6 spotkań i zremisowania w kolejnym zamieniono na konieczność zwyciężenia za każdym razem, gdy z 3 punktami z murawy zejdzie Barcelona.

No dobra, tyle teorii dotyczących tabeli, jak sprawa ma się z terminarzem? Dużo odpowiedzi uzyskamy już w nadchodzących 7 dniach – La Liga gra bowiem 34. kolejkę w środku tygodnia. Spójrzmy na pełen zestaw spotkań czołowych hiszpańskich drużyn:

34. kolejka, środa
19.30 Barcelona – Osasuna (20. miejsce w tabeli)
21.30 Deportivo La Coruna (16.) – Real Madryt

35. kolejka, sobota
16.15 Real – Valencia (12.)
20.45 Espanyol (9.) – Barcelona

Reklama

36. kolejka, sobota (6 maja)
Barcelona – Villarreal (5.)
Granada (19.) – Real

37. kolejka, niedziela (14 maja)
Real – Sevilla (4.)
Las Palmas (13.) – Barcelona

38. kolejka, niedziela (21 maja)
Barcelona – Eibar (8.)
Malaga (15.) – Real Madryt

Do tego zostaje as w rękawie „Królewskich” – wyjazdowy mecz z Celtą Vigo, dziesiątą w tabeli.

Na pierwszy, drugi i siódmy rzut oka widać, że w przeważającej liczbie meczów zwycięstwo faworytów to formalność. Niewiarygodna wydaje się sytuacja, by powoli oswajające się ze spadkiem Osasuna czy Granada nagle urwały punkty murowanym faworytom z Kastylii i Katalonii. Oba kluby mają po jednym meczu z ekipami z ligowych wyższych sfer – Barca gra u siebie z Villarrealem, Real z kolei ugości Sevillę. W teorii trochę trudniej ma tu Zidane ze swoimi piłkarzami, ale to rekompensują pozostałe mecze – Real gra z dołem, z Malagą, Deportivo i rozbitą Valencią. Aha, no i jeszcze w kontekście ich meczu z Granadą, warto przypomnieć, kto ich trenuje.

https://twitter.com/LiamJM10TV/status/853355101842546688

Barcelona ma mecze ze środkiem, z Las Palmas oraz zapowiadające się najciekawiej czy może najtrudniej – wyjazdowe derby na boisku Espanyolu. Generalnie jednak terminarze można sprowadzić do tego, że:

– po jednym trudnym rywalu faworyci przyjmują na swoim terenie
– obie ekipy czeka jeden umiarkowanie trudny mecz wyjazdowy – Real na stadionie Celty Vigo, Barcelona po drugiej stronie miasta
– po jednym rywalu ze strefy spadkowej
– Real ma jeden wyjazd więcej, ale też dwóch rywali tuż znad strefy spadkowej

No dobra, to teraz tak zwane przeciwwskazania, czyli gdzie występuje największe prawdopodobieństwo wpadki. Jeśli chodzi o mecze poza ligą, w lepszej sytuacji jest Barcelona. Ona gra już tylko finał Pucharu Króla z Alaves, w dodatku w momencie, gdy liga już się skończy. Real z kolei czekają dwa arcytrudne starcia derbowe w półfinałach Ligi Mistrzów – Atletico to rywal o tyle nieprzyjemny, że nawet zwycięstwa nad nim czuć na nogach, w płucach oraz w głowach. A jeśli dodamy do tego całkiem prawdopodobny finał – z sześciu spotkań robi się dziewięć, każde o niebywałym ciężarze gatunkowym.

Do tej pory tę niedogodność Real neutralizował szeroką ławką, prawdopodobnie szerszą i pozostającą na wyższym poziomie aniżeli u rywala. Zinedine Zidane dokonał rzeczy nieprawdopodobnej, trzymając w jednej szatni Ronaldo, Bale’a, Benzemę, Moratę, Asensio, Rodrigueza, Vazqueza i Isco bez przesadnych strat w ludziach, to znaczy – bez fochów, bez wzajemnych pretensji i obrażonej miny przy schodzeniu z boiska. Tak, pomagały mu w tym kontuzje i nieprawdopodobna liczba rozgrywanych meczów na wszystkich frontach, ale mimo wszystko – w wielu klubach daliby się pokroić za zawodników z numerami 16, 17 czy 18 w drużynowej hierarchii Realu. To samo tyczyło się defensywy – za Pepe wskakiwał Varane, za Varane’a Nacho i tak dalej. Teraz jednak Realowi został tak naprawdę jeden zdrowy i wyczyszczony z kartek środkowy obrońca – właśnie Nacho Fernandez, w normalnych okolicznościach prawdopodobnie wybór numer cztery. Wobec nieobecności Pepe, Varane’a i czerwonej kartki Ramosa (z wciąż nieznanym zawieszeniem, bo przecież i bandycki faul, i ironiczne brawa) – na środek mogą powędrować Casemiro czy nawet Mateo Kovacić.

Do tego odnowiony uraz Garetha Bale’a i w efekcie wyjściowa jedenastka Realu na nadchodzące mecze może być daleka od optymalnej.

Pocieszające dla fanów Realu – tak naprawdę z najbliższymi rywalami, czyli Deportivo i Valencią, Real mógłby zagrać drugi składem a i tak byłby faworytem.

A co po drugiej stronie? W Barcelonie najbardziej istotna informacja to zawieszenie Neymara, ale nie ma sensu nad tym specjalnie rozpaczać – akurat siła ofensywna Katalończyków na żadnym etapie sezonu nie była jej problemem. Co innego z linią pomocy, ale… Andre Gomes, do tej pory bezlitośnie krytykowany, w Madrycie dał świetną zmianę. Obecny lider tabeli ma mniej zmartwień, ale też naszym zdaniem zmiennicy z Barcelony daliby mniej jakości, niż odpowiednicy ze stolicy. Nie da się więc zdecydowanym głosem powiedzieć – tak, Barcelona ma przewagę, bo Ramos pauzuje za czerwoną kartkę, albo odwrotnie – to Real wygląda na silniejszy, bo Bale’a zastąpi Asensio, James czy Isco, a nie Paco Alcacer.

Werdykt? Terminarz ligowy raczej remisowy, szerokość kadry na korzyść Realu, ale liczba meczów zdecydowanie na plus dla Barcelony. Jakość? Bezdyskusyjna w obu drużynach, podobnie jak status faworyta w każdym z 11 pozostałych do rozstrzygnięcia kwestii mistrzostwa spotkań. Wiele wskazuje więc na to, że zadecyduje albo pojedyncza wywrotka, albo… dotychczasowa dyspozycja. I fakt, że Real 75 „oczek” zebrał o jeden mecz szybciej. Wcale niewykluczony jest naszym zdaniem scenariusz, w którym i jedni, i drudzy wygrywają wszystko.

A wtedy mistrzem Hiszpanii w sezonie 2016/17 zostanie Real Madryt.

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
0
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Komentarze

11 komentarzy

Loading...