Reklama

PoVARiowali

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2017, 17:38 • 4 min czytania 21 komentarzy

Czytając komentarze w sieci po meczu Realu z Bayernem i generalnie wsłuchując się w obiegowe opinie czuję się, jakby wszyscy wkoło dostali głupawki.

PoVARiowali

„To teraz już muszą wprowadzić powtórki!!!”

„Po czymś takim nie wyobrażam sobie by nie było VAR!!!”

„Ostateczny dowód na konieczność technologii w piłce!!!”

Momentami odnoszę wrażenie, że wszyscy oszaleli i gdyby to od nich zależało, powtórki wprowadziliby już, najlepiej od półfinałów. Albo lepiej – już w ten weekend we wszystkich ligach. A przecież tej głupawce oddają się nie tylko kibice (którzy z natury prawo do głupawki mają większe, kierują nimi emocje), lecz także publicyści. Taki Roman Kołtoń chce w swoim felietonie wprowadzać VAR już jutro. Sportowe Fakty tytułują swój tekst „VAR konieczny od zaraz”. Gdyby tylko mieli coś do powiedzenia, właśnie przyklepywaliby biznes z dealerem samochodów na odpowiednią liczbę wozów potrzebnych do wprowadzenia technologii.

Reklama

Trzeba ustalić jedno: powtórki wideo w piłce BĘDĄ WPROWADZONE. Będą na mistrzostwach świata, będą w Lidze Mistrzów, będą we wszystkich ligach, które uznają, że ta zabawa się opłaca. I to niezależnie od tego, czy napisze o tym Roman Kołtoń czy nie, czy kibice Bayernu zrobią jeden protest czy dziesięć i czy Kassai popełni jeszcze piętnaście błędów, czy przez najbliższe dwadzieścia spotkań posędziuje na szóstkę. Przecież wszyscy zarządzający piłką wiedzą, że nie ma odwrotu. Z prostego powodu: o ile przez lata nie przeprowadzali zmian, by nie popsuć produktu, o tyle granica oczekiwań kibiców już dawno została przekroczona i każdy wie, że choćby z marketingowych względów ucieczki od tego nie ma. W zasadzie nawet nie ma sensu zastanawiać się dalej na tym, czy VAR będzie czy nie. Oczywiście, że będzie.

Problem jest tylko jeden i momentami mam wrażenie, że nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, o czym mówi: takiej rewolucji w piłce nie można przeprowadzić na już, nie można zachowywać się w tej kwestii jak – cytując trenera Łazarka – ura bura ciocia Agata. To znaczy niby można wstawić jakiś ekranik z boku boiska choćby jutro, tak jak można oceniać poszczególne sytuacje na podstawie smartfonu podstawionego przez Rafinhę czy każdego innego piłkarza, ale chyba nie o to chodzi. Cała sztuka polega na tym, by te rewolucyjne zmiany wprowadzić – uwaga, ważne – dobrze. A jeśli dobrze – to nie szybko.

Zdaniem niektórych sędziów wprowadzenie VAR na mistrzostwa świata 2018 to i tak zbyt ambitny plan. Wbrew pozorom z tym wszystkim jest kupa zachodu. Technologicznie to pikuś, trzeba jednak odpowiednio wykształcić sędziów. Muszą oni najpierw posędziować określoną liczbę meczów offline (na sucho, bez kontaktu pomiędzy arbitrem wideo i głównym). Później muszą zaliczyć odpowiednią liczbę meczów online, ale bez wpływu na wynik (wciąż na sucho, ale już z kontaktem pomiędzy arbitrem wideo i głównym). Później muszą jeszcze poprowadzić określoną liczbę meczów online, ale na szczeblu niższym niż Liga Mistrzów. A w międzyczasie muszą prowadzić przecież normalne mecze w normalnych ligach, grafik z gumy nie jest. Po to Szymon Marciniak jedzie w maju na mistrzostwa świata u-20 do Korei Południowej, by się uczyć fachu, a nie po to, by uchronić ten szalenie prestiżowy turniej od błędów. Po to pierwszym dużym turniejem z VAR ma być Puchar Konfederacji (prawdopodobnie), by wykluczyć wszelkie możliwe błędy w praktyce, by sprawdzić go na żywym organizmie.

Dlatego śmieszy mnie to, że ktoś chce wprowadzać VAR już teraz, najlepiej jutro.

Bo już powoli zacząłem sobie wyobrażać, jak wyglądałyby mecze o stawkę, gdyby powtórki wideo wprowadzić od najbliższego meczu. W pierwszej lepszej spornej akcji sędzia główny nie wiedziałby, czy słuchać gościa na słuchawce, czy nie. W drugiej spornej akcji sędzia wideo dopatrzyłby się faulu w gdzieś na skraju pola karnego, czego klasyczny sędzia nigdy by nie wypatrzył i doszłoby do nadużycia. W trzeciej sędziowie wideo przewijaliby nieustannie jedną akcję, a chwilę później padłby gol ze spalonego, co zupełnie by przeoczyli. Oczywiście wyolbrzymiam, błędy mogłyby wyjść dopiero w piątym meczu, a może piętnastym. Tak czy siak wciąż byłoby pomieszanie z poplątaniem, błędy powtarzałyby się nadal, a cały świat powiedziałby: no i to jest ta rewolucja? Wsadźcie ją sobie gdzieś.

Była w filmie „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” taka scena. Sfrustrowany ciągłym czekaniem klient wpadł do warsztatu i omal nie wpadł furię po tym jak zamiast niego znów został obsłużony ktoś inny.

Reklama

– Panie kierowniku, ja już czekam cały miesiąc!
– Pan siada… Miesiąc, mówi pan?
– No!
– No i już nieprawda, bo nie miesiąc, a 37 dni kalendarzowych.
– Więc już więcej!
– Więc już się pan mija z prawdą, prawda? No. 37 dni… no skoro pan tyle czeka, to może pan poczekać jeszcze jeden dzień.

No więc ja twierdzę, że skoro czekamy już tyle lat, to te dwa kolejne lata wcale nas nie zbawią. Dajmy już spokój z tą ciągłą nagonką. Zajmijmy się czymś pożytecznym. Idźmy na herbatę.

JB

Najnowsze

1 liga

GKS Tychy ze zwycięstwem w Bielsku-Białej. Podopieczni Banasika doskakują do czołówki [WIDEO]

Piotr Rzepecki
0
GKS Tychy ze zwycięstwem w Bielsku-Białej. Podopieczni Banasika doskakują do czołówki [WIDEO]

Komentarze

21 komentarzy

Loading...