Reklama

„Na inaugurację przydałaby się Maracana”. Kolejny wielki krok odradzającego się Widzewa

redakcja

Autor:redakcja

19 marca 2017, 11:02 • 9 min czytania 31 komentarzy

Ponad piętnaście tysięcy sprzedanych karnetów, co wystarczyło do ustanowienia nowego rekordu Polski. Na inaugurację stadionu, który może pomieścić 18 tysięcy widzów, nie dało się nawet kupić biletu. Kilka pojedynczych krzesełek pozostawało wolnych, ale w niektórych miejscach ścisk był taki, że wskazywał na nadkomplet… Witajcie w grającym w czwartej klasie rozgrywkowej Widzewie.

„Na inaugurację przydałaby się Maracana”. Kolejny wielki krok odradzającego się Widzewa

Przy al. Piłsudskiego kibiców nie było ponad dwa lata. Na starym stadionie – tym, który pamiętał wielkie czasy klubu i grę w europejskich pucharach – rozegrano ostatni mecz w listopadzie 2014 r. Widzew był wtedy po spadku z Ekstraklasy, zajmował też ostatnie miejsce w tabeli pierwszej ligi, jesienią ani razu nie wygrał u siebie, przenosił się za moment do Byczyny, nie miał wartościowych piłkarzy, a pozostawały mu jedynie ogromne długi i ciągłe konflikty. Za chwilę, tak jak stadion został wyburzony, klub upadł.

Nieco ponad półtora roku temu na piłkarskiej mapie Widzewa przez moment nie było. Grupa ludzi – kibiców i lokalnych przedsiębiorców, wspierających klub – zaczęła więc działać na własną rękę. Utworzyli stowarzyszenie, wystartowali od piątego szczebla rozgrywkowego, jeszcze bez stadionu, bez jakichkolwiek piłkarzy i zaplecza, ale również bez długów. W ekspresowym tempie, bez wiedzy, ale z chęciami, stworzyli coś nowego. W pierwszym roku wywalczyli awans, zaczęli ściągać poważniejszych piłkarzy, rozbudowywać struktury klubu, no i wreszcie – otworzyli wczoraj nowy rozdział na kartach historii.

f3

– To reaktywacja klubu i początek czegoś nowego. Stadion jest symbolem, długo na niego czekaliśmy. W Łodzi już nie mieszkam, przyjechaliśmy z Warszawy w dwanaście osób. I też jesteśmy reaktywowanymi kibicami, wróciliśmy na Widzew. Teraz będziemy tu co dwa tygodnie – mówi jeden z kibiców, czekający na stadionie w kolejce po piwo. 45 minut przed meczem to za mało czasu, by swoje wystać. W przerwie – to samo, nie ma sensu próbować. A Łódź miała wczoraj powody do świętowania.

Reklama

15 310 abonamentów na rundę wiosenną to wynik absolutnie kosmiczny, ponad jakiekolwiek oczekiwania. Tym bardziej, że w finalnej fazie sprzedaży zrobiła się nerwówka: coraz więcej ludzi uznało, że lepiej wydać ok. 150 złotych i mieć pewne miejsce na stadionie, niż zostać bez żadnego biletu, a przez liczbę wejść na stronę internetową wieszały się serwery.

– Chcieliśmy zatrzymać licznik karnetów już w równym miejscu, który gwarantowałby nam rekord Polski, ale przez oczekujące przelewy nie dało się tego zrobić. Wynik więc podkręciliśmy, doszły listy z fanclubów, wejściówki dla mediów, zaproszenia dla gości i… na chwilę straciliśmy rachubę – opowiada Przemysław Klementowski, wiceprezes Widzewa. -Kilka miesięcy temu wydawało się, że tyle miejsc to bardzo dużo, dziś – że bardzo mało. Widać, jak wielki jest głód piłki, głód wielkiego Widzewa. Gdybyśmy mieli takie możliwości, to sprzedalibyśmy pięć tysięcy abonamentów więcej. To miłe, ale jednocześnie przykre, że nie wszystkich możemy wpuścić na stadion. Na pierwszy mecz to by się przydała Maracana!

Wielu kibiców potraktowało karnet nie tyle jako obowiązek obecności na każdym meczu, co cegiełkę dla klubu, symbolikę nowego obiektu i właśnie rezerwację miejsca: na inaugurację, derby Łodzi, mecz z rezerwami Legii, być może też na starcia decydujące o awansie. Na pierwszym spotkaniu dopisali, na kolejnym – Widzew może już posiadać system, w którym nieobecny karnetowicz będzie mógł zwolnić miejsce dla zainteresowanego kupnem biletu.

**

– Tato, kiedy to się skończy? – pyta syn ojca. Pytanie, jakich na stadionie wiele, ale jakże celne. Widzew był zdecydowanym faworytem, grał przed własną publicznością i na wypełnionym po brzegi stadionie. W jego składzie kilka znanych z Ekstraklasy twarzy – Wolański, Mąka, Krzywicki, doświadczony Nowak, na ławce Budka. Rywal najłatwiejszy z możliwych, bo Motor Lubawa zdobył jeden punkt w 18 spotkaniach. – Goście z Lubawy, z którymi siedziałem, sami mówili, że nie są profesjonalnym klubem. Grają tam ich jacyś kuzyni, synowie, rodzina. Trochę inny poziom. Po golu od razu się do nas zwrócili: „Należało się wam, brawo”, a to raczej niespotykane – opowiada jeden z kibiców.

A mimo to, gospodarze mieli bardzo duże problemy. Prowadzili do przerwy 1:0, ale dogodnych sytuacji może mieli jeszcze jedną-dwie. Druga połowa to był brak jakiegokolwiek progresu w grze, coraz częstsze oddawanie piłki rywalom. Momentami kibice zaczynali gwizdać, bywało nerwowo. Krzysztof Malinowski, trener i jednocześnie wiceprezes Motoru, łapał wypadającą na aut piłkę i podawał swoim zawodnikom, by nie tracili czasu i spróbowali zaskoczyć. Gości łapały pół godziny przed końcem skurcze, w 76. minucie wykorzystali czwartą zmianę. Drugiego gola, który pozbawił ich marzeń, dostali dopiero w doliczonym czasie.

Reklama

f2

Zresztą, Widzew kończył mecz już na boisku z Budką, który zaliczył 201. ligowy występ w barwach tego klubu. Tu grał jako nastolatek, tu wracał do Ekstraklasy, by dostać powołanie do kadry Leo Beenhakkera, tu skończy też karierę. – To taki nasz Totti – rzucił ktoś z trybun.

Po chłopakach z Lubawy było widać niekiedy luz, chęć pokazania się. To dla nich był, jak mówił Malinowski, historyczny mecz. Więcej mogą takich nie zaliczyć, bo zapewne czeka ich spadek. A Widzew może mieć takich więcej – presja trybun i dużych oczekiwań wiązała niekiedy nogi, gra się nie kleiła, a o awans będzie naprawdę trudno. Po rundzie jesiennej strata do prowadzącego ŁKS wynosi dwanaście punktów.

**

f1– Nie było nas, odkąd Widzew spadł z ligi. Nowy stadion to był jednak moment, by przyjść znów, zobaczyć, powrócić do klubu…

**

Przez półtora sezonu tworzący się na nowo Widzew rozgrywał swoje mecze na stadionie SMS, który mógł pomieścić maksymalnie dwa tysiące kibiców i – powiedzmy sobie szczerze – do atrakcyjnych nie należał. Niby zazwyczaj przychodził komplet widzów, ale klimat był niemożliwy do porównania. Raz, że w kwestii komfortu, wielkości obiektu i możliwości przyjęcia kibiców. Dwa, że naprawdę interesujący dla sponsorów Widzew stał się dopiero teraz – na nowym, dużym stadionie.

Wszystkich osiemnaście skyboxów zostało wynajętych. Kogo gościcie wiosną?
Klementowski: – Loże biznesowe zostały wynajęte przede wszystkim przez kibiców Widzewa, głównie lokalnych przedsiębiorców. Będzie też z nami m.in. firma ZCB Owczary, która ostatnio zwiększyła wsparcie wobec klubu. Wykupili i skybox, i świadczenie reklamowe. To naprawdę niemała kwota dla klubu.

Ze znaczących sponsorów doszedł też Murapol. To dziś wsparcie numer 1?
– To jeden z głównych sponsorów, bardzo istotny. ZCB Owczary, reklamując TERMOton, był z nami już wcześniej i zajmuje czołowe miejsce na koszulkach. Murapol jest z kolei widoczny od pierwszego meczu w tym roku, nad numerem zawodnika z tyłu trykotu.

Murapol jakiś czas temu przekazywał duże środki dla Podbeskidzia. Ta współpraca też ma być długotrwała?
– Związaliśmy się umową do końca sezonu, ale nie zamykamy się na dalszą współpracę. Władze Murapolu są bardzo otwarte, podoba im się projekt pt. „Widzew”. Chcą się zaangażować, stworzyć wspólnie z nami coś poważnego.

Widać, że firmy coraz większą uwagę – zwłaszcza w kontekście nowego stadionu – kierują na Widzew.
– Sporo firm wykupiło pakiety reklamowe, co było widoczne od pierwszego meczu. Zainteresowanie kibiców Widzewem przełożyło się od razu na zainteresowanie sponsorów. Murapol to przecież firma bardzo dużego kalibru, zaangażowali się w trzecioligowy klub, widząc tu ogromny potencjał.

Tym bardziej, że dziś można w Widzew wejść po niższej cenie.
– Dokładnie. To tylko czwarty poziom rozgrywkowy, znacznie mniejsza medialność niż w Ekstraklasie, a i tak w ostatnim miesiącu byliśmy w ścisłej krajowej czołówce pod względem liczby publikacji.

Karnety sprzedały się właściwie same, bo sprzedaż nakręcili kibice. Sponsorzy też co chwila pukają do drzwi, a przecież nie tak dawno temu poirytowany Sylwester Cacek na spotkaniu z mediami łamał tajemnicę handlową, mówiąc o niskiej kwocie wsparcia. Wy dziś w ogóle potrzebujecie marketingowców i sprzedawców?
– Porównując w tych aspektach do czasów pana Cacka, to zmieniło się bardzo dużo. Bez porównania. To ewenement w skali kraju, by bez jakichkolwiek sprzedawców – struktury są w budowie, wciąż raczkujemy – osiągnąć takie wyniki. Okazuje się więc, że dziś… nie mamy zbytnio czym handlować. Zostały chyba tylko dwa wolne banery. Co tu ukrywać: jesteśmy bardzo zadowoleni, bo sytuacja przerosła nasze oczekiwania.

Rynek farmaceutyczny w Łodzi i okolicach jest bardzo silny, a wsparcie trzecioligowca powinno być dla nich jak wydmuchanie nosa.
– Powinno być, ale ta branża niechętnie inwestuje w piłkę. Wolą inne sporty, jak siatkówka czy koszykówka, a futbol traktują po macoszemu. W Łodzi są dwa kluby – jak się da jednemu, to i drugi będzie niezadowolony. To jeden z powodów, który odstrasza i nie jest tym firmom na rękę.

Firma LVBet, która wspiera Widzew, właśnie została głównym sponsorem Wisły Kraków, choć wydawało się, że zwiększy swoje zaangażowanie tutaj.
– Pamiętajmy, że Wisła jest w Ekstraklasie, gdzie w grę wchodzą znacznie większe pieniądze. Poza tym, LVBet związał się z Widzewem, gdy ten występował jeszcze na stadionie SMS. A tam warunki do pokazania się były dla reklamodawców znacznie mniejsze. Dopiero teraz można błysnąć… Ja naprawdę jestem zadowolony z tego, co ostatnio się dzieje, bo dołączyły do nas naprawdę potężne marki. 20 miesięcy temu nigdy nie wpadłbym na to, że do Widzewa zawitają Murapol czy PGE.

**

Klementowski nie ma wątpliwości, że Widzew wzmocnił się zimą, jest dziś znacznie silniejszy i gotowy do rundy wiosennej. – Awans? A dlaczego nie? To sport, tylko piłka. Gdybyśmy nie wierzyli, to byśmy nie zakontraktowali dwunastu piłkarzy. Druga sprawa: Widzew musi dobrze grać. Kibice od lat byli rozpieszczani przez poprzedników, wciąż chcą oglądać fajną piłkę – mówi. – A plan klubu jest taki, że my musimy awansować z sezonu na sezon. Fani nie darowaliby nam, ale i my nie darowalibyśmy sobie, gdybyśmy nie podjęli teraz walki. Robimy wszystko na tyle, na ile nas stać. Nie możemy nawet odrobinę przekroczyć budżetu, nic ponad to. Wiemy, jak takie rozdawnictwo kiedyś się tutaj skończyło.

Już w tym sezonie Widzew miał trochę problemów finansowych. Budżet na ten sezon zakładał, że dopiero wiosną przychody znacznie wzrosną, bo przecież jesienią klub organizował niewiele meczów u siebie, rozgrywał je na małym obiekcie SMS. Latem dość mocno zainwestowano, w kilku zawodników z nazwiskami i bardzo szeroką kadrę. Dlatego zimą w pierwszej kolejności zasypano dół z przeszłości. – Nie chcę wytykać błędów poprzednikom, my też się mylimy. Sytuacja była rzeczywiście nieciekawa i wymagała zmian w struktura, choć nie było też aż tak źle. Wzięliśmy się do roboty i wyszliśmy na prostą – przekonuje Klementowski.

Dlatego dziś, mimo bardzo wysokiego przychodu z karnetów (wzrastają też koszty, np. blisko 30 tysięcy złotych za ochronę na mecz), w klubie utworzą rezerwę finansową. Widzew może nie awansować, pozostanie na kolejny sezon w trzeciej lidze, a wpływy z gry na własnym stadionie mogą być niewiadomą. Lepiej dmuchać na zimne.

Inna sprawa, że poprzedni zarząd Widzewa to były tylko dwie osoby. Dziś – tworzy go sześć osób, każda z mniejszym bądź większym doświadczeniem w biznesie. Interesy, które na co dzień prowadzą, w ostatnim czasie odeszły na boczny tor. Priorytetem była praca w klubie, przygotowania do inauguracji, oczywiście wszystko charytatywnie. Klementowski się śmieje, że korzyść jest taka, że do klubu dorzucają. Członkowie zarządu kupili karnety VIP, nawet na mecze nie wchodzą za darmo.

**

18 tysięcy widzów stadion przy al. Piłsudskiego gościł po raz ostatni 20 lat temu. To był rok 1997, Widzew po niesamowitym zwycięstwie 3:2 z Legią świętował mistrzostwo Polski w meczu z Rakowem Częstochowa. Łodzianie wygrali wtedy 5:1, a pięć bramek zdobył Jacek Dembiński… Dziś to zupełnie inna, znacznie skromniejsza, na mniejszą skalę i na niższym poziomie sportowym rzeczywistość. Ale w niej znów największą siłą są kibice – i ci, którzy siadają za sterami klubu, i ci, którzy biją karnetowy rekord kraju, by tłumnie obejrzeć starcie z Motorem Lubawa. To tylko przypomina, jak wielki potencjał drzemie w Widzewie.

PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

31 komentarzy

Loading...