Reklama

Pomyłek przeciwko nam jest tak dużo, że… czasem człowiek ma różne myśli

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2017, 10:40 • 21 min czytania 23 komentarzy

Cezary Kulesza, prezes i jeden z akcjonariuszy Jagiellonii Białystok, rzadko wypowiada się publicznie. Pojechaliśmy więc do Białegostoku i zadaliśmy mu kilka pytań, które od jakiegoś czasu nas nurtowały. Czy z perspektywy czasu żałuje, że w jego klubie tępiono piłkarzy? Jak blisko było wypożyczenie z Blackburn Stokesa? Czemu nie podoba mu się system ESA37? Czy latem znów dojdzie w Jagiellonii do wielkiej wyprzedaży? Czy w Białymstoku mają ciśnienie na tytuł mistrza Polski? Jak zareagował po pierwszym przesłuchaniu „Jesteś szalona” Boysów? Trochę o sprawach bieżących, trochę o przeszłości. Zapraszamy.

Pomyłek przeciwko nam jest tak dużo, że… czasem człowiek ma różne myśli

– Mój pierwszy biznes to pub w Kuleszach Kościelnych, w niewielkiej miejscowości 50 km od Białegostoku. Byłem wtedy młody, chciałem zrobić coś na własny rachunek. Czasy były takie, że jednemu to wychodziło, innemu nie. Mi się udało.

Z takimi knajpami zwykle jest tak, że wszyscy chcą się napić z właścicielem i to najlepiej za jego pieniądze.

Czasem ktoś chciał się napić. To taka branża, że trzeba lubić ludzi. Biznes wypalił, zacząłem rozkręcać kolejne.

Poszedł pan krok dalej, zaczął rozkręcać dyskoteki.

Reklama

Z dzisiejszej perspektywy ciężko sobie wyobrazić, jak trudno było taki biznes uruchomić. Wtedy niczego nie było. Choćby takie oświetlenie dyskotekowe. Dziś wchodzi się do sklepu i można wybierać, przebierać. Wtedy? Trzeba było naprawdę wiele wysiłku, by znaleźć potrzebne rzeczy. W końcu sprowadziliśmy je przez hurtownię z Warszawy. W czasach, kiedy zaczynałem, grało się głównie w remizach strażackich. Miałem dużo pomysłów jak to udoskonalić, jakie dać oświetlenie, jak zrobić by było bardziej elegancko, a nie przaśnie. Same dyskoteki też wyglądały inaczej niż dzisiaj, nie było tak bezpiecznie. Wtedy nie było telefonów komórkowych. Gdy coś się działo, nie było nawet jak zadzwonić.

Organizując imprezy poznawał pan artystów, wyrabiał kontakty. W ten sposób zajął się pan wydawaniem muzyki disco polo.

Poznawałem ich nie tylko na dyskotekach, ale też na różnych uroczystościach w regionie. Ta muzyka stawała się wtedy coraz bardziej popularna, dużo osób zaczynało jej słuchać. Na rynku muzycznym pojawiały się nowe zespoły, które chciały wydawać swoje kasety z piosenkami. Nie wiedzieli jak się za to zabrać. Poczułem, że to może być dobry biznes. Otworzyłem wówczas firmę, która do dziś nazywa się Green Star. To już uznana marka w branży, pracujemy z najlepszymi – Zenkiem Martyniukiem, Boys czy Milano.

To pan odkrył dla Polski Zenka Martyniuka?

Zenek sam zapracował na status gwiazdy. Nie było jeszcze w disco polo żadnych firm fonograficznych, a on już koncertował i jeździł po kraju. Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, mówił mi, że ma już zajęte terminy koncertów na 1,5 roku do przodu. Specyfika tej muzyki jest taka, że ciężko ocenić, czy coś będzie hitem, czy nie.

Udało się panu coś przewidzieć?

Reklama

Trafiłem kilka razy, ale w tak dużym przedziale czasowym to żaden sukces.

W co na przykład?

„Szalona” zespołu Boys. Kiedy usłyszałem tę piosenkę pierwszy raz, od razu poczułem, że to będzie przebój na całą Polskę. Podobnie miałem po odsłuchaniu „Kochana uwierz mi”, też Boysów. Z twórcami disco polo, zresztą jak z wszystkimi artystami jest tak, że każdy z nich myśli, że jest najlepszy. Często pytają: „Dlaczego nie jesteśmy puszczani w mediach?”. Ciężko im wytłumaczyć, że nie każda piosenka, nawet ta fajna, stanie się przebojem, który podbije serca Polaków. Tworzenie piosenek to trudna i niewymierna praca. Czasem ktoś wkłada dużo wysiłku, a spodziewanego efektu nie ma. Ale trzeba wierzyć w siebie i ciągle próbować.

Jak często pan słyszał przez te lata, że to wiejska muzyka i w ogóle wstyd tego słuchać?

Milion razy. I już na to nie reaguję. Wiem, że dużo osób jej słucha, ale się do tego nie przyznaje. Jakby pan poszedł na ulicę i zapytał, kto to jest Zenek Martyniuk albo Boys, jestem pewien, że dziesięć na dziesięć osób będzie wiedziało. Kiedyś w telewizji publicznej w ogóle nie chcieli nas puszczać. Korzystaliśmy z gościnności Polsatu, który miał swój cykliczny program.

Disco Polo Live.

A drugi to Disco Relax. Poza tymi programami w zasadzie nie dało się nigdzie przebić. Media wolały „poważną muzykę”, a nas nie akceptowały. Kiedyś nasz zespół Buenos Aires nagrał ambitniejszą piosenkę, z bardzo dobrym i profesjonalnie zrealizowanym teledyskiem. Poszliśmy z tym do telewizji publicznej, zobaczyli to i usłyszeliśmy, że są na tak. Kiedy jednak powiedzieliśmy, że to zespół disco polo, nastawienie się zmieniło diametralnie:

– Nie ma mowy! Disco polo nie chcemy!

Wtedy zmieniliśmy nazwę zespołu na Ares B i poszliśmy z tym samym materiałem jeszcze raz. I wtedy normalnie to puścili. Stwierdzili, że skoro to Ares B – czyli zespół, którego nazwa nie kojarzy się z disco polo – to im się już podoba. Ten sam cukierek, tylko w innym opakowaniu.

WARSZAWA 16.07.2016 MECZ 1. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - JAGIELLONIA BIALYSTOK CEZARY KULESZA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Był choć moment, w którym łudził się pan, że zrobi biznes na piłce?

Na piłce w Polsce nie da się zarabiać. To tylko pasja. Ktoś kiedyś mi powiedział, że w starożytności gladiatorzy byli niewolnikami, biedakami, którzy walczyli, a bogacze oglądali ich na trybunach. Dzisiaj jest na odwrót. Bogacze biegają, a biedni ich podziwiają z boku. I dużo w tym prawdy. Wszedłem w to, bo kiedyś próbowałem grać w piłkę. Moja kariera sportowa była krótka i nietypowa. Dopiero w wieku 18 lat poszedłem na swój pierwszy trening w życiu, a w wieku 27 lat skończyłem granie. Wtedy skupiłem się tylko na biznesie. Dziś posiadam nieruchomości, poza tym prowadzę działalność hotelarsko-gastronomiczną. Ostatnio ze wspólnikami otworzyłem elegancki, czterogwiazdkowy hotel w centrum Białegostoku. Na piłce nie zarabiam. Współzawodnictwo zostało mi jednak we krwi, w moim charakterze i przez zarządzanie mogę realizować ambicje, których nie udało mi się spełnić na boisku.

W pierwszych latach zarządzania klubem doświadczenie z branży disco polo w jakiś sposób pomagało?

Na pewno. Przydało mi się doświadczenie biznesowe, bo wiele rzeczy – chociażby negocjacje – jest podobnych. I w sporcie, i w branży muzycznej trzeba prowadzić dużo rozmów, często trudnych, stresujących. Wiedziałem też już jak zarządzać ludźmi. Z drugiej strony znałem środowisko piłkarskie, zapach szatni, wiedziałem na czym to polega. Początki w Jagiellonii były trudne. Pierwszy sezon wyglądał kiepsko. Do przerwy zimowej zdobyliśmy 23 punkty. A potem w rundzie wiosennej tylko… cztery. Jeden mecz wygrany z Odrą Wodzisław i jeden remis z ŁKS Łódź. A reszta same przegrane. Potrzebne były radykalne zmiany. Wiedziałem, że trzeba ten zespół wzmocnić, bo w takim składzie nawet nie było co przystępować do rozgrywek. Po ściągnięciu Michała Probierza wymieniliśmy 17 zawodników. To był pierwszy poważny test.

W pierwszych latach uważał pan menedżerów piłkarzy za pijawki i największe zło. Zmienił pan swoje podejście przez te lata?

Nie, w tej kwestii mam takie samo zdanie. Piłkarze to są najczęściej młodzi ludzie, którzy mają szanse zarabiać naprawdę duże pieniądze. Część agentów często bazuje na ich naiwności, na braku ich doświadczenia życiowego. Dziwię się tylko, że zawodnicy tak łatwo poddają się ich sugestiom i nie mają własnego zdania. Wiadomo, że menedżer jest piłkarzowi potrzebny, bo pilnuje jego umów od strony prawnej, płatności, itd. Jednak nie zawsze potrafi obiektywnie spojrzeć na to co jest akurat dla zawodnika najlepsze. Czasami mam wrażenie, że niektórzy kierują się tylko wysokością możliwej prowizji. Nie jestem przeciwnikiem menadżerów piłkarskich. Z niektórymi się bardzo dobrze znam, często ze sobą rozmawiamy, a jak mamy biznes do zrobienia, to go robimy. Szybko wyczuwam jednak, kiedy któryś menedżer chce pociągnąć za bardzo w swoją stronę, wtedy czasem reaguję zbyt impulsywnie i gwałtownie.

O Konstantinie Vassilievie mówi pan na przykład, że nie da się z nim rozmawiać, bo odsyła do menedżerów.

To nie tak, że on ucieka od rozmowy. Rozmawia. Różnimy się tylko w kwestii wysokości kontraktu i jego długości. Zawodnik chce wynegocjować korzystniejszą dla siebie umowę niż ma w tej chwili. Z resztą w tej sprawie byliśmy już prawie domówieni, wszystko rozbijało się tylko o długość kontraktu. Ja zaproponowałem dwuletnią umowę z opcją przedłużenia na kolejny rok, jeśli w drugim roku rozegra minimum 50 procent meczów. Jeśli będzie w formie, to dlaczego ma ich tylu nie rozegrać? Menedżerowie postawili jednak weto. Chcą trzyletniego kontraktu bez żadnych klauzul.

Trochę to dziwne, jakby menedżerowie sugerowali, że po roku Vassiljev przestanie grać w piłkę.

Kostia cały czas się zastanawia. Ma dwójkę dzieci, które chodzą do szkoły w Białymstoku. Żonie miasto też się bardzo podoba. Dostał od nas również propozycję, że gdy zakończy karierę, będzie mógł pracować jako trener w klubie. Mógłby rozpocząć pracę z młodszymi rocznikami. To profesjonalista, który w środowisku ma dobre nazwisko. Rodzice i dzieci bardzo by się garnęli, aby z nim pracować. Zyskałby klub, zyskałby on. Piłeczka leży po jego stronie.

Jeśli nie uda się wam zatrzymać Vassiljeva, będziecie celowali w kogoś, kto ściągnie ludzi na trybuny?

Półtora roku temu ubyło nam pięciu piłkarzy z pierwszego składu i wieszczono nam apokalipsę. A dziś po pozycji w tabeli widać, że jakoś sobie z tym poradziliśmy. Kiedy odchodził on nas Dani Quintana, którego kochało pół Białegostoku, Jaga też miała przeżywać trudności. Wygraliśmy pięć meczów z rzędu i kibice szybko zapomnieli, że był taki zawodnik. Nie można przywiązywać się do nazwisk. We wszystkich klubach są gwiazdy, ale z czasem ktoś inny przychodzi na ich miejsce. Jeśli nie będzie Vassiljeva, to z czasem będzie ktoś inny. Najważniejszy jest klub i jego stabilne funkcjonowanie.

Oczywiście trudno nam dziś sobie wyobrazić, że w miejsce Vassiljeva wchodzi któryś z naszych wychowanków. Mamy kilku zdolnych chłopaków, ale oni póki co nie mają możliwości się pokazać. Cały czas gramy o wysoką stawkę, każdy mecz jest ważny, a kolejny jeszcze ważniejszy. Oni nie mają kiedy się ogrywać. W poprzednim systemie kilka zespołów na tym etapie rozgrywek już by wiedziało, że zostają w Ekstraklasie i odważniej stawiałoby teraz na młodych. To jedyny sposób, by ocenić takiego piłkarza. Podoła? Nie podoła? Dla młodego człowieka występ w drużynie jest budujący. Każdy rozegrany mecz powoduje, że jest on pewniejszy siebie.

Gdyby nie ESA 37, właśnie bylibyście na ostatniej prostej do mistrzostwa i raczej myślelibyście o punktach, a nie o wprowadzaniu młodych.

W naszym przypadku tak, ale inni mogliby ogrywać młodych piłkarzy. Tu nie tylko chodzi o naszą ligę, ale też o nasze reprezentacje w różnych rocznikach.

WARSZAWA 08.06.2015 GALA EKSTRAKLASY - OFICJALNE ZAKONCZENIE SEZONU 2014/15 --- GALA POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE - THE OFFICIAL END OF SEASON IN WARSAW BOGUSLAW LESNODORSKI CEZARY KULESZA MICHAL PROBIERZ ZBIGNIEW BONIEK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jakie jeszcze macie zarzuty wobec ESA37? Jagiellonia, jako jeden z nielicznych klubów w Polsce, dość otwarcie mówi o tym, że nie podoba jej się ten system.

Jest dużo minusów. Teraz mogę sobie planować wydatki na przyszły sezon, bo na 120 procent jestem pewny, że jesteśmy w pierwszej ósemce i się utrzymamy. Są jednak kluby, które jeszcze nie wiedzą w której lidze będą grały w przyszłym sezonie. Gdzie pojadą na obóz? Jakich graczy pozyskają? Co oni mogą zaplanować? Nic. O czym mogli myśleć w Podbeskidziu, kiedy na chwilę byli w pierwszej ósemce, a potem z niej wypadli? Jak mogli planować wydatki? Dziś wiemy, jak się to skończyło i gdzie gra ta drużyna. W grupie spadkowej, po podziale na grupy, jest po 2-3 punkty różnicy. Wyobraża pan sobie taki mecz jak teraz na Cracovii? Pada prawidłowa bramka, sędzia nie zdążył dobiec, czegoś nie dostrzegł… Kamery pokazują gola, a arbiter go nie uznaje. Gra taka Cracovia mecz o utrzymanie, strzela bramkę, a pomyłka sędziowska wyrzuca ich z Ekstraklasy.

Bardziej widzę tu winę braku technologii goal line czy powtórek wideo w polskiej piłce niż ESA37.

A nasz kończący rundę mistrzowską mecz z Legią Warszawa, kiedy zajęliśmy 3 miejsce? Wygrywając z Legią i przy remisie w następnym meczu mamy wicemistrzostwo. Może nawet były szanse na mistrza. Frankowski jest ewidentnie faulowany w polu karnym, a pan sędzia Paweł Gil tłumaczy, że to było lekkie uderzenie. Zapytałem go, czy w przepisach jest wyróżnione lekkie uderzenie, średnie i mocne? Nie. Jest kontakt – jest karny. Później karnego, którego nie powinno być, zagwizdano przeciwko Jagiellonii.

Sędziowie w ostatnich latach swoją drogą mocno testują waszą cierpliwość. Podliczyliśmy punkty naszej Niewydrukowanej Tabeli i przez 2,5 roku sędziowie odebrali ich wam aż osiemnaście.

To się widzi, słyszy i czuje. Gołym okiem widać przecież te pomyłki.

Jak pan je sobie tłumaczy?

Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Wielokrotnie rozmawiałem z przewodniczącym Kolegium Sędziów Zbigniewem Przesmyckim i kończyło się tylko na rozmowie z sędziami. Nie wydaje mi się, by sędziowie robili to celowo. Tylko, że tych pomyłek jest tak dużo… Czasami człowiek ma różne myśli.

Obiecał pan trenerowi Michałowi Probierzowi, że zimą nie odejdzie żaden piłkarz, latem zgodę na transfer dostał tylko Bartłomiej Drągowski. Wiadomo, że Jagiellonia żyje raczej ze sprzedaży zawodników, więc naturalną konsekwencją wydaje się letnia wyprzedaż.

Nie ma co ukrywać, że niektórych transferów nie będziemy blokować. Już teraz mieliśmy sygnały, że paru piłkarzy chce odejść. Były prośby o zmianę klubu, ale przekonałem ich, aby porozmawiać na ten temat latem. Użyłem argumentu, że stoimy przed historyczną szansą. Oni to rozumieją. Latem nie będzie masowej wyprzedaży. Myślę, że odejdzie góra dwóch, ewentualnie jeden piłkarz.

To bardzo mało.

Nie możemy osłabiać zespołu. Chcemy być stabilnym klubem i grać zawsze o najwyższe cele.

Dużo dobrych ofert odrzucił pan zimą?

Dosyć dużo.

Z bólem serca?

Niekoniecznie. Z kilkoma klubami zawiesiliśmy rozmowy i wracamy do nich latem. Dziś ci piłkarze są nam niezbędni.

Dla kogo były to najkonkretniejsze oferty?

Bardzo mocno naciskano na transfer Tarasa Romanczuka. Jeden z klubów co chwile przysyłał nam kolejną ofertę, tylko że podniesioną.

Dobiło do dwójki z przodu?

Nie, chociaż po jedynce też była całkiem okazała cyfra. Były też propozycje dla Fiodora Cernycha i Jacka Góralskiego, zapytania o Runje czy Gutiego. Tak jak powiedziałem wcześniej, rozmowy odłożyliśmy do czerwca.

Najbardziej zdeterminowany by odejść był chyba Góralski. Już latem mocno zabiegał o transfer.

Piłkarze muszą pamiętać jedną rzecz – każdy z nich ma zawarty kontrakt z Jagiellonią. Oni podpisując go, do czegoś się zobowiązali. To działa zawsze w dwie strony.

WARSZAWA 28.10.2016 WALNE ZGROMADZENIE SPRAWOZDAWCZO - WYBORCZE DELEGATOW PZPN --- PZPN GENERAL MEETING OF REPORTING - ELECTION DELEGATES IN WARSAW ZJAZD CEZARY KULESZA KRZYSZTOF MALINOWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Odczuwa pan to, że Polska generalnie niechętnie podchodzi do wizji Jagi z mistrzostwem Polski? Każdy chce Legię, która jest gwarancją jakiegoś poziomu w pucharach, ewentualnie Lecha czy Lechię, która może się dozbroić. Jaga? Ludzie raczej kręcą nosem.

To może od razu przyznajmy Legii mistrzostwo, a potem zagramy sobie kilka sparingów? Każdy kibic ma prawo komentować toczące się rozgrywki, czy snuć ich różne wizje. My jako klub nie mamy ciśnienia, by być mistrzem za wszelką cenę. Drużyna nie odczuwa presji. Może dlatego gramy tak, a nie inaczej. Gdy naciski są zbyt duże, wszystko może pójść w odwrotnym kierunku. Jak duża była presja zwycięstwa w ostatnim meczu Lechii Gdańsk z Lechem Poznań? Piłkarze tego nie wytrzymali.

To, że nie macie ciśnienia, widać to nawet po ruchach. Wydawałoby się, że moglibyście się wzmocnić teraz na hurra, a było raczej spokojnie.

Wzmocniliśmy się na tych pozycjach, które tego wymagały. Od dawna nie mieliśmy typowej dziewiątki, która rozpychałaby się z przodu. Po wypadnięciu Karola Mackiewicza potrzebowaliśmy też do rywalizacji ofensywnego lewego pomocnika. W ostatnich meczach rundy na prawej obronie z konieczności grał Rafał Grzyb, tutaj też mieliśmy priorytet. Ściągnęliśmy Ziggiego Gordona, któremu pierwszy mecz nie wyszedł…

Ostatni też był mocno średni.

Ale widać postęp. Wielkich błędów nie popełniał, ma serce do gry.

Spalił się na początku?

Nie powiedziałbym. Popełnił tylko jeden błąd.

Jeden?

Próbował długiego podania, za nisko przerzucił piłkę, z tego poszła kontra i karny.

Przy golu też miał poważny błąd, zgubił krycie i nie przeciął podania.

Myli się pan. Ta piłka poszła między nogami Runje i dotknęła jego kostki, przez co zmieniła kierunek. Trudno, by piłkarz dał radę to przeciąć. W ogóle bym tu nie winił Gordona.

Jak blisko Jagiellonii był Anthony Stokes i czemu to nie wypaliło?

Bardzo, bardzo blisko. Klub wyraził zgodę na wypożyczenie, z piłkarzem też już się porozumieliśmy. Byliśmy już umówieni. Blackburn grało w środę mecz, a my uzgodniliśmy, że w czwartek na spokojnie będzie wysłana umowa do podpisania. Stało się jednak tak, że ich czołowy napastnik doznał kontuzji, odwieźli go do szpitala i tam założyli mu 12 szwów. Pojawił się duży znak zapytania, co będzie z jego zdrowiem. Anglicy wstrzymali transfer, bo wiedzieli, że mogą potrzebować Stokesa.

Taki transfer byłby ogromnym obciążeniem dla budżetu?

Nie. Koszty w większości pokrywałoby Blackburn. My tylko częściowo dołożylibyśmy do jego miesięcznego wynagrodzenia, które na polskie warunki byłoby bardzo wysokie.

Niektórzy krytykowali was, że tak późno trafił do was Sheridan, a przecież cały czas czekaliście jak ułożą się sprawy ze Stokesem.

Z Sheridanem było tak, że próbowaliśmy go ściągnąć już wcześniej. Kwota, która zaproponowaliśmy za niego, jak na nasze możliwości była dość wysoka. Odmówili nam jednak. Powiedzieli, że takie pieniądze ich nie interesują. Pod koniec okna transferowego, dostałem od jego menedżera sygnał, że w klubie już nie ma człowieka, który blokował ten transfer i możemy próbować jeszcze raz się porozumieć. Złożyliśmy identyczną ofertę i na drugi dzień otrzymaliśmy informację, że się zgadzają.

Trener Probierz nawołuje od jakiegoś czasu o budowę bazy treningowej w Białymstoku. W Turcji trenowaliście najdłużej z klubów Ekstraklasy, po powrocie musieliście trenować w Uniejowie, bo w Białymstoku nie było ku temu warunków. W jakim miejscu jest budowa bazy?

Bardzo intensywnie szukamy miejsca, w którym będziemy mogli zbudować kompleks boisk trawiastych, ale też takich ze sztuczną nawierzchnią czy pod balonem. Jednak to nie jest takie proste. Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym z władzami miasta. Był nawet moment, że wygraliśmy przetarg na dzierżawę 8,5 hektara ziemi, na której mógł powstać taki ośrodek. Potem się okazało, że teren jest mocno zalesiony, a koszt wycinki przekroczyłby wartość całej inwestycji. Absurd. Musieliśmy zwrócić miastu tę działkę. Magistrat ogłasza teraz nowe przetargi na nieruchomości, które są w kręgu naszych zainteresowań. Jesteśmy zdeterminowani, by taki ośrodek zbudować.

Czyli raczej to kwestia dziesięciu lat niż pięciu?

Ilu? Jeżeli wszystko się ułoży, to jeszcze w tym roku zaczniemy budować boiska.

Michał Probierz ma być w zamyśle kimś w rodzaju białostockiego Alexa Fergusona?

Wszystko idzie w dobrym kierunku. Trener Probierz ma już na koncie 300 meczów w Ekstraklasie, z czego połowę z Jagą. W Białymstoku osiągnął też swoje największe sportowe sukcesy.

Jak nie lepiej.

Michał wywalczył tu trzecie miejsce, czwarte, zdobył Puchar Polski i Superpuchar… Dał radę utrzymać zespół w Ekstraklasie przy karze minus dziesięciu punktów. To był naprawdę wielki wyczyn. Po czterech meczach mieliśmy zero punktów. Normalnie mielibyśmy ich dziesięć i bylibyśmy w pierwszej trójce.

Na czym polega fenomen tego, że Probierz radzi sobie tylko w Białymstoku? W innych miejscach albo pozostawiał niedokończony projekt, albo zwyczajnie mu nie wychodziło.

Staramy się w klubie zapewnić mu dobry klimat do pracy. Dobrze się dogadujemy. Nie ukrywam, że czasami padają mocniejsze słowa, czy to z mojej strony, czy to ze strony trenera. To normalne, nikt się nie obraża, bo gramy do jednej bramki. Niczego nie załatwiamy za czyimiś plecami, konsultujemy się w każdej ważnej sprawie dla drużyny. Pilnujemy, by pensje piłkarzy i sztabu były płacone na czas. To buduje komfort pracy i daje stabilność działania.

BIALYSTOK 11.05.2013 MECZ 26. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2012/13: JAGIELLONIA BIALYSTOK - LEGIA WARSZAWA 0:3 --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: JAGIELLONIA BIALYSTOK - LEGIA WARSAW 0:3 MIROSLAV RADOVIC CEZARY KULESZA FOT. PIOTR KUCZA

Generalnie Jagiellonia postrzegana jest jako klub rozsądnie budowany, widać jednak na tym wizerunku poważną rysę. To, jak obchodziliście się z Modelskim, Trytką czy Piątkowskim. Z perspektywy czasu – żałuje pan?

Nie. Ale po kolei. Filip Modelski miał u nas naprawdę dobre warunki do rozwoju. Miał też dobrą pensję i propozycje podwyżki. Rozmawiałem z nim o przedłużeniu kontraktu. Powiedział, że propozycja jest dobra i się zastanowi. Po jakimś czasie stwierdził, że nie będzie ze mną na ten temat rozmawiał i jak chcę negocjować przedłużenie kontraktu, to mam to robić z jego menedżerem. Ja go tylko poprosiłem, aby powiedział mi, czy jest na tak czy na nie. W kolejnej rozmowie, oświadczył mi kategorycznie: „nie, nie przedłużam kontraktu”. Nie czuliśmy, że będzie grał na swoje 100 procent, dlatego musieliśmy przenieść go do rezerw i szukać wzmocnienia na jego pozycji. Choć każdy z nas ma inne spojrzenie na całą sytuację, daliśmy sobie dżentelmeńskie słowo, że nie będziemy tego roztrząsać w mediach.

No i dziś jest w Bytovii, bo nie mógł znaleźć klubu po tym jak ponad pół roku nie grał w piłkę.

Grał w drugiej drużynie. To też dobre miejsce, by się pokazać.

Przecież to nie to samo.

Miał być wstawiony do pierwszego zespołu tylko dlatego, że miał jeszcze kontrakt?

A Vassiljev? Jemu też zostało pół roku kontraktu i jakoś gra.

Vassiljev to profesjonalista. Powiedział nam wprost, że da z siebie wszystko dla Jagi, że będzie grał na 100 procent. I udowadnia to na każdym kroku. Poza tym nie jest przesądzone, że nie podpisze nowego kontraktu. Rozmowy trwają.

Może widział, co się działo z Modelskim i tylko was zwodzi, że może podpisze?

Nie sądzę. Niech pan zauważy, że Vassiljevowi po prostu się chce. To jest ta różnica, że on na boisku wie, iż gra o swoją przyszłość.

A Modelski nie grał o swoją przyszłość?

To pytanie do piłkarza.

Dlaczego? Czym się różni Modelski od Vassiljeva?

Tu chodzi o zupełnie inne podejście do samej gry, czy treningu. W przypadku Modelskiego uznaliśmy, że potrzebujemy wzmocnienia na jego pozycji i ściągnęliśmy Łukasza Burligę. Potem zawodnik złożył jeszcze skargę do PZPN na klub, że trener Probierz usuwając go do rezerw stanął mu na drodze do gry Euro we Francji.

Czyli piłkarz podpisując kontrakt z Jagiellonią nie może go po prostu wypełnić?

Modelski wypełnił.

Nie może dograć do końca kontraktu?

Decyzję o tym, kto gra, a kto nie w pierwszym zespole podejmuje sztab trenerski. Bierze on pod uwagę każdy szczegół: podejście do treningu, do gry, zaangażowanie. Liczy się zespół, wynik sportowy, a nie to czy ktoś kogoś lubi czy nie.

A Trytko? To było już typowe tępienie, by piłkarz zrzekł się kontraktu. Zaliczył wtedy sportowy zjazd i nie na rękę było wam go utrzymywać.

Był wypożyczony, później wrócił. To była złożona sytuacja. On szukał klubu, raz miał, raz nie miał, doznał kontuzji…

Nie na rękę był taki piłkarz i chcieliście się pozbyć. Kazaliście mu przychodzić od ósmej do piętnastej i oglądać mecze.

On miał podpisaną umowę z klubem, wedle której miał stawiać się w pracy. Każdy z nas kto pracuje i ma podpisaną umowę o pracę, musi się pojawiać w swoim zakładzie o określonych porach. Trytko miał swój plan treningowy, który realizował.

W kontrakcie piłkarza jest gra w piłkę na normalnych warunkach, a nie oglądanie meczów dzień w dzień przez osiem godzin.

Jeśli zawodnik ma jakieś braki, coś robi źle, to trzeba starać się to wyeliminować. Analiza video to jedno z popularnych narzędzi szkoleniowych, które bardzo często wykorzystuje się w klubach. Zawodnikom z szerokiej kadry nasz sztab szkoleniowy także daje różne materiały do obejrzenia.

To może jeszcze Trytko ma wam podziękować, bo stał się dzięki wam lepszym piłkarzem?

Ja rozstawałem się z nim w normalnych stosunkach. Nic się nie działo takiego, co by nas poróżniło.

Dobrze się zabezpieczacie swoją drogą, bo piłkarze podczas rozwiązywania kontraktów zobowiązują się do tego, by nie mówić źle o Jagiellonii.

Dlaczego mają mówić o nas coś źle?

A z Piątkowskim jak to było? Miał wygórowane oczekiwania finansowe i dlatego go odpaliliście. Gruba zagrywka, bo to był wówczas najlepszy strzelec ligi.

Została mu końcówka kontraktu i nie ukrywam, że chcieliśmy coś jeszcze na nim zarobić. Zawodnik porozumiał się sam z Erzgebirge Aue, że pójdzie do nich na wypożyczenie. Dla nas to było bez sensu, bo wypożyczenie się skończyło w momencie, kiedy on zostałby wolnym zawodnikiem. Rozmawialiśmy, by przedłużył kontrakt o pół roku, albo o rok i zrobił sobie zapis, że jeśli w Aue się utrzymają, to wówczas mogą za niego zapłacić. Nie chciał jednak iść na coś takiego. To tak jakby Vassiliev przyszedł i mi powiedział, że chce odejść na te ostatnie pół roku do Rosji. Bez sensu.

No bez sensu. To trzeba było go za to zsyłać do rezerw?

Dograł rundę. Przeze mnie nie był zsyłany. Sztab szkoleniowy miał zastrzeżenia co do jego zachowania. Uważał, że robi złą atmosferę w drużynie. Ja się z nim umówiłem w ten sposób – graj normalnie, pomóż zespołowi, a w czerwcu odejdziesz gdzie tylko będziesz chciał. Nie byłem jednak w szatni, więc nie wiem jak to wyglądało.

Kolejna kontrowersja wokół Jagi to sprawa Grzegorza Sandomierskiego. Miejski Ośrodek Szkolenia Piłkarskiego zarzuca wam, że celowo zaniżyliście w papierach kwotę odstępnego za Sandomierskiego, by nie płacić 30 proc. jakie im – zdaniem MOSP-u – się należało.

A czyim zawodnikiem był Sandomierski?

Jagiellonii, ale był podobno zapis, że przy transferze 30 proc. kwoty idzie dla MOSP-u.

A czytał pan umowę?

Nie, ale tak twierdzi w „Przeglądzie Sportowym” Stanisław Bańkowski, prezes MOSP.

Pan Bańkowski dopomina się czegoś, do czego nie ma prawa. Potwierdzone to zostało w wielu postępowaniach wyjaśniających, w różnych instancjach. On twierdził, że Sandomierski  był jego zawodnikiem. Zapytałem go na przesłuchaniu, a gdzie jest umowa miedzy Jagiellonią a MOSP-em, skoro twierdzi, że był ich? Gdy braliśmy z MOSP Drągowskiego, podpisałem z nimi umowę, na podstawie której zapłaciłem im teraz 5 procent wartości transferu do Fiorentiny. A umowa w sprawie Sandomierskiego? Nie ma takiej umowy.

Sandomierski grał jednak w tym MOSP-ie.

Odkąd ja jestem w klubie, Sandomierski był zawodnikiem Jagi.

MOSP twierdził, że był ich zawodnikiem, mają nawet kwity, że wypożyczali go do Lecha Poznań.

To wystarczy pokazać umowę między Jagiellonią a MOSP-em i w dwie minuty zakończymy ten temat.

Czyli pan ma czyste sumienie?

Powtórzę, ta sprawa była wyjaśniania w różnych organach. Nawet w prokuraturze. Nikt nie potwierdził wersji pana Bańkowskiego.

To na koniec zapytam – ustalił pan już specjalną premię za mistrzostwo?

Takie sprawy mamy ustalone wcześniej, każdy w zespole wie, o co gra. Kibice pewnie będą oczekiwać miejsca w pucharach. Pojawiło się ostatnio światełko w tunelu, że nawet 4 miejsce będzie premiowane grą w Lidze Europejskiej. Lech musi tylko wygrać finał Pucharu.

Nie będzie strachu przed pocałunkiem śmierci? Trener Probierz wprowadził to pojęcie do ekstraklasowego słownika.

To wielka sprawa móc pokazać się w Europie. Rozumiem, że nawiązuje pan do sytuacji, kiedy ostatnio po pucharach nie byliśmy drużyną wiodącą w lidze. To był moment, gdy odeszło od nas pięciu zawodników z pierwszej jedenastki. Teraz sobie myślę, że chyba bardziej to zadecydowało. Dziś jesteśmy już mądrzejsi o to doświadczenie i wyciągnęliśmy wnioski. Do takiej wyprzedaży w klubie już nie dojdzie.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Niemcy

Real i Barcelona chcą gwiazdę Bayeru. Muszą wyłożyć 150 mln euro

Antoni Figlewicz
0
Real i Barcelona chcą gwiazdę Bayeru. Muszą wyłożyć 150 mln euro

Komentarze

23 komentarzy

Loading...