Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

09 marca 2017, 13:56 • 11 min czytania 41 komentarzy

Przez dziewięć lat szkolnych miałem w klasie kolegę, który nienawidził historii. A raczej, będąc precyzyjnym, odmawiał jej szacunku. Zawsze mówił: na co mi w życiu wiedza o tym, co zdarzyło się kiedyś? Zamierzam żyć długo, ale wykluczając występ w „Milionerach”, co by się musiało stać, by znajomość systemów irygacyjnych starożytnego Egiptu miała odmienić mój los? Z mocno praktycznego punktu widzenia, jest tu logika. Historia była moim ulubionym szkolnym przedmiotem, ale do dyskusji o jej użyteczności nie chciałem stawać. Aż tak nie wierzyłem w swoje karty.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Dziś mógłbym. Czemu – o tym niebawem. Jestem na etapie nadrabiania zaległości historycznych z polskiej piłki. Oglądam pełne mecze reprezentacji Górskiego, kupiłem pokaźnych rozmiarów pudło okołopiłkarskich książek sprzed lat. Na początek zapraszam do lektury kilku fragmentów. Być może, jak natrafię na coś krwistego w przyszłości – pudło ledwo zacząłem – podrzucę wam znowu akapit lub dwa.

***

Biografia Grzegorza Lato pióra Macieja Polkowskiego. Tytuł wyszukany i zaskakujący – „Lato”. Stron całe sto trzydzieści, czas publikacji – połowa lat dziewięćdziesiątych. Zapowiadało się wyjątkowo mizernie, a jednak, niespodziewanie, momenty były.

Wspominając Argentynę 78′: „Jacek Gmoch chwilami miewał szalone pomysły. W pewnym momencie mówi do nas: – Panowie, pakujemy się w autobus i jedziemy wszyscy do burdelu na rozluźnienie”.

Reklama

Jeszcze raz Argentyna 78′: „Na tych mistrzostwach doszło też do wielkiej afery, ale władze FIFA jakoś dziwnie to wyciszyły, nie reagowały. Doszło do sytuacji, że Argentyna wygrywa z Peru 6:0, bo… musi wygrać 4:0. Już w trakcie finałów w kuluarowych rozmowach dużo mówiło się o potężnych kwotach, jakie otrzymali peruwiańscy piłkarze. A był to zespół, który podczas tamtych finałów grał całkiem dobrze. I po prostu nie był w stanie przegrać 0:6 z kimkolwiek. Bo przecież wyszedł z grupy eliminacyjnej na pierwszym miejscu. O tym skandalu, o jego szczegółach, dowiedziałem się dopiero podczas pobytu w Meksyku. Grający ze mną Ayala potwierdził, że poszły duże pieniądze dla peruwiańskiej ekipy”.

Wspominając Piechniczka: „Rozmawiałem z zawodnikiem, do którego swego czasu zadzwonił Piechniczek, że jest mu potrzebny silnik od Peugeota do Poloneza czy innego samochodu. Ten zawodnik powiedział: nie ma sprawy, niech pan przyjedzie, mam tutaj blisko garaż, to pan sobie kupi. No i się nie załapał na mistrzostwa do Meksyku. Tym zawodnikiem był Paweł Janas…”.

O Ciszewskim: „Kiedyś tak serdecznie ścisnąłem rękę Jasia, że mu ręka spuchła. Ciszewski trzymając rękę pod strumieniem zimnej wody powiedział: „Zapamiętaj sobie, że podczas najbliższej relacji, ani razu cię nie wymienię”. Ja mu na to: „Jasiu, musisz przecież powiedzieć kto strzelił bramkę”.

Zastanawiałem się kiedyś dlaczego Tomaszewski w 74′ grał z numerem drugim. Teraz już wiem. Narracja o roztańczonych, zakręconych, wiecznie zalanych kombinatorach z PZPN to jeden z motywów przewodnich książki – co, naturalnie, jest wielkim triumfem ironii. „Lato w mistrzostwach świata występował zawsze z nr 16. Zdecydował o tym przypadek, a może raczej była to zasługa „nieocenionych” działaczy PZPN. Źle odczytali pismo dotyczące rozdzielenia numerów. W efekcie nie dano zawodnikom takich, jakie chcieli, lecz w kolejności jak wpisano nazwiska na listę zgłoszeń”.

NRD-owcy potrafili Polakom dosypać jakiegoś szajsu do żarcia, byleby tylko wygrać mecz. Ta gloryfikowana, kultowa reprezentacja jak jechała na zgrupowanie, potrafiła odbyć jeden trening i trzydzieści bankietów. Chyba nie mógłbym też zostać dziennikarzem w tamtych czasach – wygląda na to, że umiejętność wypicia pół litra duszkiem była tak niezbędnym elementem warsztatu, jak dzisiaj posiadanie dyktafonu. Latę jakiś hochsztapler zrobił na kasę, aż wkrótce – raptem kilka lat po zakończeniu kariery – król strzelców mundialu pracował w Kanadzie przy remontach. Mistrzostwa w RFN: nie tylko Argentyna próbowała nas finansowo zmotywować. Włosi w przerwie, przy stanie 0:2, chcieli kupić mecz. Kibice wreszcie otrzymują też odpowiedź na palące od pokoleń pytania o życie erotyczne asa Górskiego: „Ciało kobiety ma tyle uroku, że każdego dnia odkrywasz coś nowego. Mnie seks daje mnóstwo. Pozbycie się jakichkolwiek stresów, pełny wypoczynek, rozluźnienie, spokojny sen. Nie wyobrażam sobie życia bez seksu. Osobiście uważam, że w niczym nie przeszkadza nawet uprawianie seksu rano przed meczem”.

Ale wiecie co mi uzmysłowiła ta książka, a także mecze z lat siedemdziesiątych, które obejrzałem? Współczesna optyka Laty jest spaczona. Niesprawiedliwa. Czas leci nieubłaganie, a w konsekwencji całe pokolenia znają go już tylko z katastrofalnego prezesowania PZPN. Mi kojarzył się z tym na tyle, że pod encyklopedycznym hasłem „betonowy działacz” spodziewałbym się jego zdjęcia. Nie nadawał się do funkcji zarządzającej, lata jego rządów są latami straconymi, niemniej jest to gość, który zagrał mnóstwo ważnych meczów z orzełkiem na piersi. Gość, który nie wiózł się na talencie, do reprezentacji olimpijskiej wepchnęli go kibice podczas sparingu z Penarolem (przyznał to nawet Górski), a później przebił się przez dumę Andrzeja Jarosika, który odmówił wejścia na boisko – Jarosik czuł się urażony, że zaczął na ławie. Krztyna farta, sporo determinacji, nawet ta prostolinijność pomagała. W w konsekwencji chłopak znikąd, żaden tam supertalent, został królem strzelców najważniejszej piłkarskiej imprezy. To dobra historia. Szanuje dobre historie. To co spieprzył, jak się skompromitował dekady później, powinno być pamiętane. Nie powinno jednak całkowicie przesłaniać całej reszty.

Reklama

Powyższe cytaty z Laty były głównie anegdotkami. Tu jeden cytat dający interesującą perspektywę: „Kiedy zaczynałem karierę, miałem znacznie więcej miejsca na boisku. W miarę mojego rozwoju jako zawodnika, zaczęto mi tę swobodę ograniczać. Już obrońca przyskakiwał, „doklejał się”, coraz częściej zdarzały się mecze, gdy miałem „pieska”, który wszędzie chodził za mną. Jak ja do szatni, on też do szatni; jakbym poszedł na piwo, on chyba też poszedłby za mną. (…) Futbol stał się siłowy i bezpardonowy. Skończyły się popisy zawodników, którzy mogli przejechać przez całą obronę”.

A potem odpalałem mecz MŚ 74′ i widziałem, że w porównaniu z dzisiejszymi czasami, Lato miał tyle miejsca, że mógłby zaparkować w polu karnym Poloneza. Fauli prawie wcale, odbiory czyste, zero naciągania, śmiesznych padów. Trend, który zdaniem wówczas grających zaczynał dominować, z punktu widzenia 2017 nawet jeszcze nie raczkował.

***

Krzysztof Mętrak, książka „Grzejąc ławę”. Wybór felietonów sławnego felietonisty, nie tylko piłkarskiego, bo był też czołowym krytykiem literackim. Niech pewną perspektywę czasową da fakt, że w wyborze znajdziemy felieton o powstaniu tygodnika „Piłka nożna”.

Mętrak, autorytet górujący nad branżą swoich czasów, nie miał ani szklanej kuli, ani patentu na słuszność. Za wielkie zło futbolu uznał choćby telewizję. Fragment felietonu „Gdzie rodzi się piłkarz”. 25.05.1973.

„Piłkarz rodzi się na podwórku, ale tych podwórek jest coraz mniej, co trzeba z niepokojem odnotować. Naprzeciw mojego okna jest boisko szkolne, które kiedyś oblężone było przez nastoletnich futbolistów. Grywaliśmy godzinami, rozgrywaliśmy turnieje klas, mierzyliśmy się z inną ulicą, z innymi paczkami. Kiedy dziś spoglądam na boisko, czasem nie wierzę oczom: boisko jest puste. (…) Obserwujemy niewątpliwie jakiś odpływ młodzieży od piłki nożnej, a jeśli już mamy do czynienia z zainteresowaniem, to jest to zainteresowanie bierne: kibica telewizyjnego. Telewizja nie dlatego jest dla piłki nożnej groźna, że odbiera klubom kibiców i że czyni spustoszenie w klubowych kiesach, ale dlatego, że młodym widzom odbiera wiele wrażeń związanych z przeżyciem na żywo meczu. A tym samym wpływa na sposób zainteresowania, nie wciąga do uczestnictwa”.

Ta drenująca klubową kiesę telewizja dzisiaj łoży najwięcej na futbol i jest kołem zamachowym jej popularyzacji. Kontrakty telewizyjne opiewają na miliardy euro. Dostępność meczów stała się łatwiejsza niż kiedykolwiek, dzięki temu piłka nożna zdobyła kraje, które zdawały się bastionami innych sportów.

Ciekawi mnie refleksja Mętraka, że boisko, które pamiętał jako nieustannie zapełnione, stało się puste. Przecież to narracja bardzo współczesna. Aż tak nakręcił koniunkturę medal w RFN 74′? Czy może każdemu młodzieńcze boisko obserwowane dorosłymi oczami wydaje się puste, a wspomnienie o grze od rana do wieczora jest pewnym zabarwionym nostalgią mitem?

„Jak powstają legendy”. 20.11.1973.

„Jedną z właściwości sportu stanowi jego potencjalna możliwość tworzenia legend i mitologii. Wraz z nieuniknionym upływem czasu, kiedy wydarzenia sportowe, nazwiska zawodników, zacierają się w pamięci, narasta o nich wspomnienie, które żyje już niejako samo dla siebie i ma coraz mniej wspólnego z rzeczywistością. Wspomnienia się zacierają, kibic coraz bardziej idealizuje dawne kluby, dawnych graczy, którzy kojarzą mu się z latami młodości, z doznaniami odeszłymi, ale wciąż jeszcze żywymi w pamięci. Z tym, że pamięć nasza lepiej przechowuje doznania i emocje, gorzej zaś realne fakty (…). A jednak legendy są nam potrzebne, choć zacierają się granice między mitem, a rzeczywistością. Dawne i dziś odgrzewane legendy odgrywają swoją rolę i dają dzisiejszemu czytelnikowi sugestię, stworzoną z prawdy i zmyślenia, o bogactwie futbolu. Bez nich życie kibica byłoby o wiele uboższe”.

I jeszcze „Anachroniczne tęsknoty”. 26.02.1974. Polemika Mętraka z Bohdanem Tomaszewskim na temat barażowego meczu Jugosławii z Hiszpanią o awans na mundial.

„Bohdan Tomaszewski pisze: „niewiele zostało z tej świetnej piłki, eleganckiej, tanecznej, granej zręcznie i pomysłowo”. Ale z tej piłki niewiele pozostało w ogóle na boiskach europejskich, niezależnie od tego, czy będziemy za nią płakać, czy ją potępiać. Dziś gra się wręcz, futbol stał się sportem atletycznym, a wszystkie systemy taktyczne przedkładają kwestię przeszkadzania przeciwnikowi nad elegancję i pomysłowość. Hiszpanie na czas nie zauważyli tego procesu przemiany, jakby się zatrzymali i dziś, mimo swej technicznej sprawności, nie potrafią przeciwstawić się drużynom bardziej zdecydowanym, silniejszym fizycznie, konsekwentniejszym”.

Jeśli wtedy Mętrak mówił o „Grze w zawodnika, nie w piłkę”, a Tomaszewski skreślał futbol lat siedemdziesiątych, to co powiedzieliby o dzisiejszym? Oglądając mecze z mistrzostw świata 74′ widziałem inny sport. Polecam każdemu Polska – Argentyna, absolutnie genialne. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę – tak, tak – historyczny kontekst: nasz pierwszy powojenny awans. Jesteśmy skazywani na pożarcie, z grupy mają wyjść Włosi i Albicelestes, nam bliżej do Haiti. A potem po dziesięciu minutach prowadzimy 2:0. Gramy genialnie, mogło być równie dobrze z 5:0 do przerwy. No, dobra – 5:2, bo Argentyna też stwarzała sporo sytuacji. Maszczyk i Szymanowski wyglądali jak pierwowzory Roberto Carlosa i Cafu. Słupki, sam na sam, doskonała okazja za doskonałą okazją, obustronny koncert, który… z dzisiejszym futbolem ma wspólne tylko najogólniejsze zasady. Piłkarze są pozbawieni krycia, Deyna czasem – na oko – minutę zastanawia się gdzie zagrać piłkę. Gracze ofensywni rzadko bronią, gra jest rozciągnięta. Elementy fizyczne, o których huczy Mętrak, śladowe w porównaniu do obecnego futbolu. Nie ta intensywność. Technika królem, nawet odbiory są bardziej techniczne, niż fizyczne. Co naturalnie nie znaczy, że twardych meczów wtedy nie grano, bo Wembley to siłowa rąbanka, której nie da się obejrzeć na trzeźwo. Niemniej ogółem był o wiele wyższy procent gry w piłkę… w grze w piłkę. Każdy z naszych kadrowiczów piłkarsko umie mnóstwo. Aż miło się patrzy.

Co nie zmienia faktu, że Górnik Łęczna wygrałby z brązową jedenastką Polski 74′. Bonin, Tymiński, Sasin i Prusak wygraliby z Gadochą, Żmudą, Deyną i Szarmachem. To zdanie brzmi jak świętokradztwo, ale moim zdaniem nim nie jest – fizycznie futbol zrobił milowe kroki przez ostatnie pięćdziesiąt lat i tylko tym współcześni wygraliby mecz. Brutalne, ale prawdziwe. Świętokradztwem będzie  dopiero powiedzieć, że Górnik Łęczna jest drużyną od brązowej jedenastki Polski 74′ lepszą.

W ostatnich dniach z zainteresowaniem przyglądałem się powrotowi odwiecznej dyskusji: Maradona vs Messi. Według jednych, Maradona dzisiaj nie zrobiłby sztycha – najczęściej według tych, którzy na oczy go widzieli tylko wtedy, gdy drapał się po jajach na ławce trenerskiej Argentyny w RPA. Według innych, Messi może strzelić jeszcze pięćset bramek, ale kościoła nikt mu w ojczyźnie nie założy. Potem dyskusja popłynęła w kierunku polskim. Z niej dowiedziałem się, że Lewandowski to nie tylko najlepszy piłkarz w historii Polski, ale nikt nawet nigdy nie stał na jego poziomie. Jakby układać ranking, to pierwsze dziesięć miejsc Robert zajmuje samodzielnie.

Nie chodzi o gloryfikowanie legend sprzed lat, opierając się na psychologicznym mechanizmie, o którym pisał Mętrak. Oczywiście, że Bartek Śpiączka, nawet umiejąc piłkarsko o wiele mniej, to ze swoim ADHD, ze swoją agresywnością, nieustępliwością, miałby szansę w latach siedemdziesiątych stać się gwiazdą futbolu. Ale porównywanie jeden do jednego minionego z obecnym to największa niesprawiedliwość. Porównujesz wszystkie atuty Lewandowskiego z atutami Szarmacha i wiadomo, że Lewy jest lepszym piłkarzem. Ale uczciwe pytanie brzmi: jakim piłkarzem byłby Lewandowski, gdyby wychował się w latach siedemdziesiątych? Jakim piłkarzem byłby Gadocha, gdyby wzrastał dzisiaj? Czy Lewy zostałby fizycznym tytanem, gdy nikt tego od niego nie wymagał, a nawet więcej: gdy to nie decydowało o sukcesie? Czy Deyna rozgrywałby w dzisiejszych czasach piłkę po dwudziestu sekundach zastanawiania się, czy ignorowałby grę obronną?

To tak jak powiedzieć, że Toyota Calibra jest lepsza od Forda T. Oczywiście, że jest lepsza. Ale czy to sprawia, że jest większym osiągnięciem? Nie, bo liczy się historyczny kontekst: co w danej chwili, w zastanych możliwościach, uchodzi za większe osiągnięcie. I dlatego nikogo nie dziwi, że o Calibrze w szkołach się nie uczymy, tylko o Fordzie T. Dlatego bramka Maradony z Anglią jest ważniejsza niż łudząco podobny gol Messiego z kimś tam w Hiszpanii, bo nie liczy się samo wykonanie, ale kontekst – w tym wypadku scena. Dlatego sprawiedliwe pole oceny byłych piłkarzy z obecnymi na pewno nie leży blisko siły strzału.

Dlatego wybacz Leo. Lepszy piłkarz, a większy piłkarz, to dwie różne kwestie. Jesteś lepszy od Diego. Ale czy będziesz większy, rozstrzygnie się w Rosji przy oddawaniu Pucharu Świata.

fot. mat. prasowe PZPN/ pzpn.pl, grafika Marta Kondrusik

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

41 komentarzy

Loading...