Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

02 marca 2017, 13:24 • 9 min czytania 84 komentarzy

Football Manager uchodzi za grę, której pierwszym, szóstym i dziesiątym przykazaniem jest ultrarealizm. Programisto, researcherze – czasy Maxima Tsigalko i To Madeiry się skończyły, zrób co tylko możesz, by stworzyć graczowi jak najwierniejszą symulację. Sam swego czasu rozmawiałem z Mateuszem Gietzem, który odpowiada za tworzenie polskiej bazy FM-a i byłem pod wrażeniem tego, z jaką pieczołowitością powstaje wirtualny świat futbolu. Niemniej wiecie co by musiało wprowadzić Sports Interactive, jeśli będzie chciało dalej zbliżać się do rzeczywistości?

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Statystyki żony piłkarza. Czy jest normalna. Czy jest weganką, wegetarianką, czy też namówi twoją wyszukaną w Wenezueli perełkę na fast food. Czy jest zakupoholiczką, erotomanką, czy doprowadzi go na skraj załamania nerwowego. A może wpędzi w długi?

Statystyki dzieciaków piłkarza. Z jaką częstotliwością – mówimy o maluchach – płaczą po nocach. Czy – jeśli mówimy o nieco starszych – są powodem do dumy, czy też latają po osiedlu z nożem w jednej ręce, a torebką koksu w drugiej.

Istotne będą pozaboiskowe zainteresowania zawodnika. Lubi telewizję? Szydełkowanie? Skoki narciarskie? A może jednak zamiast oklaskiwania Stocha i wizyty u teściowej woli ruletkę, bar ze striptizem i rajdy motocrossowe?

Ile kasyn znajduje się w twoim mieście? Czy jest gdzie tu się zabawić, zresetować, czy też są tylko stadion, motel i stacja benzynowa? A właśnie, gdzie zakwaterowałeś zawodnika? Co je? Co pije? Jaki jest jego menadżer? A wreszcie: czy ma kotka, czy raczej pieska?

Reklama

Nie mówiąc już o złożonym mikrozarządzaniu grupą, gdzie przy trzydziestu chłopa będzie czterdzieści konfliktów, czterdzieści przelotnych przyjaźni, czterdzieści sojuszy, czterdzieści bezwzględnych rywalizacji. W szatni, gdzie każdy niesie za sobą bagaż lepszych i gorszych doświadczeń, lepszych i gorszych przyzwyczajeń, lepszych i gorszych celów, obaw, marzeń.

A zdarzenia losowe? Co, gdy twój dopicowany na pucharowy mecz plan rozsypie się, bo playmaker, prawdziwy trequartista, dostał sraczki? Albo gdy twój ciamajdowaty gwiazdor wyrżnie się na mydle? Śmieszne, nierealne? Zapytajcie Santiago Canizaresa, który nie pojechał w 2002 na azjatycki mundial, bo w łazience stłukł butelkę z wodą po goleniu, a potem rozciął sobie o nią ścięgno. Czy to się komuś podoba czy nie, życiem lubi czasem porządzić przypadek i bywa po prostu dziwnie. Paulo Diogo po strzeleniu bramki dla Servette Genewa wskoczył z radości na płot odgradzający boisko od trybun, tam zahaczył o niego obrączką ślubną, w konsekwencji wyrwał sobie palec.

Jakby tego było mało, dostał za wszystko żółtą kartkę.

Poziom złożoności problemu, jakim jest stworzenie dobrej drużyny piłkarskiej, to naprawdę nieco więcej niż realia Championship Managera 01/02. A przecież nie doszliśmy jeszcze do realistycznego potraktowania kwestii czysto piłkarskich. Jak wielkie znaczenie ma zgranie? Co jeśli dany gracz jest przyzwyczajony do stylu gry drużyny, w której grał ostatnie trzy lata, a nowej dopiero się uczy? Czy jest o czym rozmawiać, póki się jeszcze nie nauczył? Czy może się zdarzyć, że ktoś wyglądał w określonej taktyce dramatycznie, a w innej fantastycznie?

To wszystko elementarz. Elementarz, o którym notorycznie się zapomina, bo przecież „Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz!”. Stare, sprane do szwów hasło, które ma swoje walory motywacyjne. Ale w sensie ścisłym, gdy potraktować je poważnie, jest to gówno prawda. Bowiem nie, wcale nie jest rozsądne kamienować rutyniarza, który spieprzył dwa ostatnie mecze. I nie, wcale nie jest rozsądne wynosić na piedestał juniora, który odstawił w ostatnich meczach Dawida Jarkę.

To wszystko życie, proza, rutyna, która towarzyszy tak nam, jak im, piłkarzom. Tylko łatwo zapominamy, że dla piłkarza futbol to mimo wszystko tylko jakieś pięćdziesiąt procent życia, że po robocie ma rodzinę, dzieciaki, kochanki, jednorękiego bandytę na stacji paliw, a wszystkie wzloty i upadki poza piłką mają na boisko wpływ. Łatwo zapomnieć, bo do tej części ich świata dostępu nie mamy. Widzimy, że gościu gra, że trenuje, że krzywo podał, że źle strzelił. Czytamy w wywiadzie, że chciałby podawać prosto, a strzelać dobrze. Nie czytamy, że ostatnio najbardziej zajmuje jego myśli kupno działki pod Zgierzem, a wczoraj przy budowie karmnika dla ptaków uderzył w się w łokieć młotkiem.

Reklama

Wczoraj oglądałem „W kadrze” Tomka Smokowskiego. To dokument o reprezentacji Polski na MŚ w Korei i Japonii. Takie materiały mówią o drużynie więcej, niż tysiąc meczów. Jest taka scena, gdy chłopiec, który wygrał konkurs, zostaje zaproszony na obiad z kadrowiczami. Tomek Hajto zaprasza chłopca obok siebie, otacza opieką, by młody czuł się swobodnie. Ale w pewnym momencie pyta: kto jest twoim ulubionym reprezentantem? Olisadebe? Olisadebe? Olisadebe? A może Jurek Dudek? Może przesadzam, popełniam grzech nadinterpretacji, ale jakbym miał szukać tu treści między wierszami, to widziałbym zadrę w polskich kadrowiczach: awansowaliśmy po szesnastu latach, jesteśmy tutaj, a idolem tłumów i tak jest Nigeryjczyk.”W kadrze” pokazuje, jak autentycznie chłopaki męczą się w tamtejszych klimacie. Widać, jak Engel szuka sposobów na tak często ignorowaną przez kibiców kwestię, jak morale. Piłkarze mają sesję z Krzysztofem Materną, który czyta różne kuriozalne ogłoszenia z polskiej prasy. Wygląda to niedorzecznie na pierwszy rzut oka, ale na drugi – zmasakrowanej mentalnie po Korei reprezentacji trzeba było przynajmniej spróbować tak pomóc.

Mówię o tym wszystkim, bo z wielkim zaciekawieniem obserwowałem chłostę, jakiej został poddany Jacek Magiera po meczu z Termaliką. Legijne portale oraz Twitter są dobrym miejscem by zbadać nastroje i jak się człowiek dobrze przyjrzał, to generalnie dla wielu Magiera był już do zwolnienia. Nie twierdzę, że dla większości, ale takie mocne trzydzieści procent ma poważne zastrzeżenia i wątpliwości: „Czar Magika chyba już mija”. „Prijović powinien być zatrzymany do lata, laik Magiera myślał, że go zastąpi Szymańskim”. „Magiera dopiero czyta książkę o taktyce magistra Talagi”. „Magiera jest babą, nie trenerem”, „Amator i lizus Leśnego, który nie panuje nad sytuacją”. Jest tego wiele, bardzo wiele, sami możecie znaleźć.

Może jakiś dziwny jestem, ale mnie zastanawia, że nagle kibice zaczynają odczuwać nostalgię za latami dziewięćdziesiątymi, a wadą trenera jest to, że nie umie rzucić krzesłem w drzwi a’la Boguś Baniak. Może za słabo szło mi na logice, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że ten sam człowiek, który parę miesięcy temu potrafił wyrwać kapitalne wyniki drużynom europejskiej rangi, dzisiaj jest taktycznie bezbronny jak pastuch wyganiający kozy na pole. Może nie jestem przekonany, że Jacek Magiera ma w klubie władzę w stylu Fergusona i – do wyboru – spakował Prijovicia, względnie nie dość wiele nocy spędził na wycieraczce Prijo, by go w Warszawie zatrzymać.

A nawet nie zaczynajmy o pracy zimą. Mityczny, powracający w Polsce i tylko w Polsce temat rzeka przygotowań do rundy. Które, w razie czego, są dyżurnym wytłumaczeniem wszystkiego. To duże odkrycie ostatnich dni: okazuje się, że czterdzieści milionów Polaków zna się nie tylko na polityce i futbolu, ale także na przygotowaniu piłkarzy do rundy wiosennej. Dla każdego jest absolutnie oczywiste i gołym okiem widoczne, że ten i ów rusza się ociężale, że brak płynności wynika ze zbyt wielu ćwiczeń z piłką lekarską, tamten się przetrenował, a ten nie został dociążony. To naprawdę godna zazdrości fachowość, jestem chyba jedynym, który nie potrafi przeprowadzić badań zmęczeniowych w oparciu o wynik z telegazety.

Oczywiście, że trener Magiera mógł zawalić przygotowania. Oczywiście, że może się z czasem okazać, że nie jest optymalnym wyborem na to stanowisko. Ale czy tylko dla mnie już teraz wirtualne zwalnianie go to przykład totalnej amnezji? Naprawdę wszyscy zapomnieli, że raptem kilka miesięcy Magiera wszedł do rozpieprzonej drużyny, która – według słów Hasiego! – miała w Champions League przegrywać wszystko w stylu 0:6 z Borussią? A potem tę stajnię Augiasza uporządkował, doprowadził do 3:3 z Realem, 1:0 ze Sportingiem Lizbona, trzeciego miejsca w fazie grupowej Ligi Mistrzów? Wyników w żadnej mierze nieprzypadkowych, co potwierdzi każdy, kto te mecze widział? W Polsce popartych opędzlowaniem Jagi 4:1 na wyjeździe, Lechii 3:0?

Przepraszam, co musi zrobić w Legii trener, by zasłużyć na chociaż krztynę zaufania i trochę spokoju w trudniejszej chwili? Kosztować dwa miliony, a w CV móc się pochwalić pucharem i superpucharem zdobytym z Feyenoordem Rotterdam?

Czy naprawdę Magiera w zgodnej opinii już zapomniał jak się trenuje, jak się ustawia, jak się zarządza szatnią, generalnie jego warsztat w kilkanaście tygodni zdziadział do rangi B-klasy?

A może życie nie jest czarno-białe, a przyczyn przeciętnej Legii wiosny 2017 jest więcej, tylko z trenera łatwo zrobić kozła ofiarnego?

Bardzo byłem ciekaw jaka po fali jesiennych zachwytów będzie reakcja na pierwszy kryzys Legii autorstwa Magiery. I zaistniała sytuacja mnie żenuje. Kibice uwielbiają wymagać. Od prezesów, by dobrze zarządzali kontem w banku, a zarazem by cały czas wzmacniali skład multimedalistami mistrzostw świata. Od piłkarzy, by cały czas byli w formie, a poza grą w piłkę nawet nie spojrzeli na pizzę z pepperoni, nie mówiąc o piwie. Od sędziów, by nie popełniali najmniejszych błędów. Czytają o długofalowych planach pięknie prowadzonych klubów, chcą tego samego, a potem po kilku słabszych meczach zwalniają trenera, który parę miesięcy temu dał wszelkie dowody swojej jakości, który za klub dałby się pokroić. Podejście żywcem ze starego CM-a, bo przecież jeden gra, jeden za wszystko odpowiada. Od życia jednak oddalone o tysiąc kilometrów.

Powiedziałbym, że moim zdaniem istnieje ogromna liczba składowych dobrego zespołu, a trener nie jest alfą i omegą. Powiedziałbym, że jeśli spojrzysz przez pryzmat dziewięćdziesięciu minut, to ryzykujesz wypieprzenie dobrego fachowca za coś, na co zwyczajnie, ordynarnie nie miał wpływu. Powiedziałbym, że w futbolu nie da się dokręcić wszystkich śrubek, można tylko patrzeć, czy ktoś ma fach w rękach, a jego filozofia skręcania rokuje.

Powiedziałbym, ale powiem prościej: A niech sobie wyleci ten Magiera, ale niech chociaż dostanie uczciwą szansę. Uczciwą według standardów dzisiejszych, nie wiosny 1994 w Pniewach.

Zastanawia mnie skąd irracjonalna wiara, że nowy, który wejdzie do szatni nie znając zawodników, ich problemów, mentalności, możliwości, odczaruje zespół? Przecież to znowu wiara w cuda wianki rodem z lat dziewięćdziesiątych. Efekt nowej miotły, strażaka zatrudnianego na ostatnią chwilę.

A wszystko w czasach ligi, która obrosła autorskimi trenerskimi projektami. Drużyny w czubie nie są grupami piłkarzyków, których jesienią prowadził Janusz, zimą wygonił w góry Zbigniew, a jutro pośle w bój Marian. Gdy Lechia gra z Jagiellonią, to nie mamy do czynienia z sumą umiejętności graczy mnożoną przez szczęście, tylko z pomysłem Piotra Nowaka na pomysł Michała Probierza. W Lechu widać gołym okiem, jak bardzo Kolejorz stał się drużyną grającą pod dyktando Bjelicy. To jest przyszłość Ekstraklasy. Zespoły, które mają wyrazisty charakter przez silną pozycję szkoleniowca, który dostał czas, by wprowadzić swoje idee w życie. Legia chce pominąć ten element, uważając, że przecież skoro są pieniądze, to liga powinna wygrać się sama.

Otóż kasa nie wystarczy, bo na tym poziomie finansowym, na którym znajdują się obecnie polskie kluby, przepaść nie powstanie. Legia będzie miała dostęp do piłkarzy o klasę lepszych niż Lechia i Lech? Tak. Ale to i tak za mała różnica w jakości, by niwelowała wszystkie inne czynniki wpływające na sukces. Tu przewaga w czystych umiejętnościach piłkarzy dzięki pieniądzom, ale tam nadrobiona zgraniem, taktyką, atmosferą, walecznością, determinacją. To nie sci-fi, tylko scenariusz, który właśnie oglądamy. A przecież poza meczami z Legią, taka Lechia i Lech będzie pozostałe mecze rozgrywać już ze słabszymi od siebie. A przecież mistrzostwo wygrywa się regularnością, nie jednym 3:0 czy 4:1 w bezpośrednim starciu.

Liga bardzo się wyrównała. Nawet zespoły z dołu tabeli potrafią grać, szczególnie jak zaskoczą podczas meczu. W czołówce pierwszy raz od lat jestem przekonany, że aby zdobyć mistrzostwo, trzeba być najlepszym, a nie – jak to bywało ostatnio – najmniej słabym. Przewaga finansowa zwyczajnie nie wystarczy, nie wyjdzie na boisko i nie strzeli bramek. Została wypracowana i szacunek, a teraz niech ktoś ma szansę spokojnie popracować nad całą resztą.

Leszek Milewski

Masz inne zdanie? Podyskutuj z autorem

Najnowsze

Skoki

Jak wygląda wiedza sportowa Olka Zniszczoła? Sprawdziliśmy! [WIDEO]

Kacper Marciniak
0
Jak wygląda wiedza sportowa Olka Zniszczoła? Sprawdziliśmy! [WIDEO]
Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

84 komentarzy

Loading...