Reklama

Poniedziałkowa reklama Ekstraklasy

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2017, 20:59 • 4 min czytania 10 komentarzy

Widzieliśmy podczas wiosennej inauguracji Ekstraklasy mecze, w których na dziesiątce grał przypadek, akcje wykańczał dziki fart, za przygotowanie taktyczne odpowiadał chaos, a może nawet łazarkowe „ura bura”. Poniedziałki mają renomę specjalizowania się w dostarczaniu takich szlagierów, ale coraz częściej walczą o odprucie nieprzychylnej łatki. Dzisiaj z pewnością się udało, bo meczowi Pogoń – Piast nie brakowało niczego (no, może szczelniej zapełnionych trybun). Reklama Ekstraklasy tam, gdzie nikt się nie jej nie spodziewał? Za tę nieprzewidywalność uwielbiamy polską ligę.

Poniedziałkowa reklama Ekstraklasy

Akademia taktyczna Ekstraklasy zazwyczaj prezentuje stylowe „kopnij, ja nie dobiegnę”, perfekcję w wybiciach na aferę, a także dopieszczenie trudnego elementu, jakim jest gra w poprzek. Znacie to uczucie z Football Managera: godzinami dopracowujecie taktykę, ustalacie każdy szczegół, a potem i tak wasi piłkarze biegają jak stado baranów. Tak często czują się ligowi trenerzy. Gdy jednak patrzyliśmy na to, jak wyglądał w pierwszej połowie Piast, jak rzadko widać było, że ci ludzie wiedzą czego chce od nich trener. Płynne wymiany ról i pozycji, do tego stopnia, że Vranjes w zasadzie grał czasami na dziewiątce, a czasem tuż przed obrońcami. Robienie przewag w ataku, choć grali jednym napastnikiem. Dość szczelna obrona, gdzie nawet jak ktoś się zagapił, to był asekurowany.

Powiedzmy jasno: Piast w pierwszej połowie grał nowatorską taktyką 5-5-4.

Gol był ukoronowaniem mądrej gry, trafień gości mogło (powinno?) być więcej, bo dobre okazje mieli Vranjes czy Sedlar. Pogoń odgryzała się tylko dzięki indywidualnym zrywom Gyurcso czy Murawskiego, ale myśli w poczynaniach Portowców było niewiele. Najlepszą okazję zmarnował Kitano, który wyszedł sam na sam, ale spalił się, dał wyrzucić.

Przy bramce wydawało się, że oglądamy symboliczną zmianę warty: Radosław Murawski kradnie piłkę Rafałowi Murawskiemu, błyskawicznie uruchamia Papadopoulosa, a ten posyła bombę nie do obrony. Rafał Murawski na taki stan rzeczy zgodzić się nie mógł i od razu ostro zabrał się do roboty. Jak cała Pogoń, którą Moskal odmienił, zmieniając plan gry. Zamiast szukać klepki czy robić przewagę na skrzydłach, zaczęli co chwilę rozrywać obronę Piasta długimi podaniami za plecy obrońców. Udawało im się to tak często, jakby tego typu atak był łatwiejszy od posmarowania bułki paprykarzem. Co chwilę Portowcy wychodzili z akcją trzech na trzech, co chwilę ktoś miał dogodną pozycję w polu karnym. Znowu sam na sam miał Kitano, którego wypuścił Frączczak, ale Japończykowi jednak Moskal musi podrzucić parę kaset VHS z bramkami Inzaghiego.

Reklama

Licząc dwadzieścia minut po przerwie, Pogoń oddała dziewięć strzałów przy jednym Piasta. Kanonada, choć goście też próbowali atakować, szukali trzech punktów. Problem w tym, że Pogoń była nieskuteczna: Drygas spudłował minimalnie z kilkunastu metrów, Gyurcso obił poprzeczkę, ale nic nie chciało wpaść.

Wszystko jednak do czasu, a konkretnie – do 71. minuty. Frączczak znajduje w polu karnym Listkowskiego, podaniem daje mu miejsce, młody wypatruje Murawskiego, ten strzela z bliska  i Szmatuła nie ma szans. 1:1, Piast próbuje odpowiedzieć strzałem Vranjesa (Bośniak w sumie powinien podawać), wkrótce Szeliga zmusza Słowika do parady kolejki –  bramkarz Pogoni w sobie znany sposób zbił strzał na poprzeczkę. Cios za cios, tempo jak z PlayStation. Portowcy nacierali cały czas korzystając ze sprawdzonej w bojach metody, która w końcu drugi raz przyniosła skutek. Wypuszczony Gyurcso wyprzedza Koruna na kilku metrach, ten kładzie mu rękę na ramieniu – może i barku nie wybił, ale to przecież zachowanie zwyczajnie głupie. Wiadomo jak wykorzysta je napastnik i jak zinterpretuje sytuację sędzia. Jedenastka, czerwona kartka dla Koruna, poszkodowany ustala wynik meczu. 2:1.

2:1, po którym Radoslav Latal ma o czym myśleć. No bo gdzie tkwi prawda o jego drużynie? Czy w znakomitej pierwszej połowie, czy w marnej drugiej? Będzie słabo, jeśli okaże się, że dopracowana taktyka została rozszyfrowana w 45 minut przez Moskala, który zarazem wręczył wszystkim innym szkoleniowcom gotową instrukcję rozbrajania gliwiczan. Z drugiej strony, Pogoń u siebie to nie popierdółka, a Piast choć zejdzie z niedosytem, tak zarazem z podniesioną głową. Na pewno też już widać, że pod skrzydłami Latala zupełnie innym graczem może stać się Papadopoulos.

A Pogoń? Cóż – drużyna, która w takim stylu wydobywa się z dołka na przestrzeni kilkudziesięciu minut, pokazując charakter, umiejętności i dojrzałość taktyczną, ma prawo po prostu świętować. To był mecz z gatunku tych, które budują obustronne zaufanie – piłkarzy do trenera, trenera do piłkarzy. Zawodnicy widzą, że zarządza nimi człowiek, który wie, o co w tym wszystkim chodzi i umie reagować. Moskal natomiast widział, że puścił do boju ludzi, którym głowa służy nie tylko do odbijania piłki, umieją słuchać, a za wynik wyplują lewe płuco.

97iYzvj

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

10 komentarzy

Loading...