Reklama

Ścieżka na szczyt, która wiedzie przez rozstanie

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2017, 16:59 • 4 min czytania 33 komentarzy

Sezon 2013/14. Arsenal zapisuje się w pamięci kibiców jako drużyna, która strzeliła najpiękniejszą bramkę sezonu. Możliwe, że jednego z najpiękniejszych goli zespołowych w historii futbolu. Trafienie, którego na playstation nie powtórzyłby chyba nawet mistrz świata w FIFĘ. Wszyscy cmokają z zachwytu nad podopiecznymi Arsene’a Wengera, chwilę wcześniej nagrodzonego statuetką Manager of the Month.

Ścieżka na szczyt, która wiedzie przez rozstanie

Ten sam sezon 2013/14. Arsenal kończy ligę na czwartym miejscu. W Lidze Mistrzów odpada w 1/8 finału z Bayernem, w pucharze ligi – w czwartej rundzie z Chelsea. Jedyną osłodą jest wygrany finał FA Cup po półfinałowej męczarni z grającym w Championship Wigan. 

Incydentalnie coś takiego byłoby w klubie pokroju i o ambicjach Arsenalu pełni wytłumaczalne. Wręcz zrozumiałe. Piękna gra nie idąca do końca w parze z wynikami. Dająca miłe wspomnienia. Nie dająca najważniejszych trofeów.

Tylko że dziś wspomnienia, to – poza FA Cup z sezonów 13/14 i 14/15, umówmy się, prestiżowym, ale jednak nie tym trofeum, na którym kibicom zależy najbardziej – jedyne czym kibice Arsenalu mogą się chlubić, patrząc na ostatnią dekadę. A nawet nieco ponad dekadę. O wygranej w tym czasie dwa razy Tarczy Wspólnoty przez szacunek dla fanów „Kanonierów” nawet nie ma co wspominać. Szkoda klawiatury.

Reklama

Koronkowe rozegrania, bramki nie z tej planety, przewrotki, skorpiony. A w tabeli ligowej, w Champions League stale to samo. Stale przeklęta czwóreczka. Stale ta sama klisza. „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze”.

Katalizator rozwoju. Tylko tym i aż tym Arsenal był w ostatnich latach. Zmiany na lepsze, przełomowe momenty sezonu, wielokrotnie można było powiedzieć, że jedni czy drudzy zawdzięczają je „Kanonierom”.

Mistrzowskie Leicester. To kopniak w postaci 2:5 z „The Gunners” doprowadził do kompletnej odmiany Leicester w poprzednim sezonie. Nagle Claudio Ranieri zrozumiał, że historii nie da się napisać z dziurawą obroną i odmienił grę defensywną swojego zespołu o 180 stopni. Sprawił, że publiczne obnażenie, jakie stało się udziałem Arsenalu właśnie, było świetną nauką na kolejne miesiące.

Bayern wygrywający w 2013 roku Ligę Mistrzów. W 1/8 finału Arsenal był o krok od zdobycia Monachium, od wydarcia na Allianz Arena awansu, którego sprawa wydawała się być klepnięta po 1:3 w Londynie. Po tym rewanżu, będąc o krok od sensacyjnego wypadnięcia za burtę, Bawarczycy już nie lekceważyli drugich spotkań w kolejnych fazach. I to nawet mimo kolejnych pewnych zwycięstw w pierwszych meczach. Juventus po 2:0 u siebie dobili 2:0 na wyjeździe, Barcelonie po 4:0 w Monachium zafundowali jedną z najbardziej przykrych kompromitacji w XXI wieku, gdy po 0:3 na Camp Nou Niemcy świętowali awans do finału.

Arsenal był świetnym motorem napędowym zmian na lepsze w wielu innych klubach, które zmuszał do większego niż zwykle wysiłku. Na który działał jak sole trzeźwiące. Sam obrywał na własne życzenie. Co roku „Kanonierów” kładła plaga kontuzji, rokrocznie dopadała ich w podobnym momencie sezonu, gdzieś w grudniowo-styczniowym maratonie zadyszka, gdzie punkty wysypywały się jak ziarna z dziurawego wora. To męczyło w Północnym Londynie każdego. Każdego, poza Arsenem Wengerem, który cały czas widział rozwiązanie. Światełko w tunelu. Który do każdego kolejnego sezonu podchodził pełen optymizmu.

Do następnego już jednak prawdopodobnie nie podejdzie.

Reklama

– Rozmawiałem z trenerem przez kilka godzin i miałem wrażenie, że ma dość. Rozmawialiśmy przez kilka godzin i nie powiedział mi co prawda wprost: „po tym sezonie to koniec”, ale patrząc na niego widziałem, że to ten moment. Wspomniał mi w tej rozmowie, że czuje, że jego czas w Arsenalu ma się ku końcowi. Nigdy wcześniej tego nie mówił – wyznał ostatnio w BBC Ian Wright, legenda Arsenalu. I choć po wymęczonej wygranej z Hull po golu ręką Alexisa i bramce z karnego w doliczonym czasie gry, Francuz posądził swojego przyjaciela o nadinterpretację, wydaje się, że ta wcale nie musiała nastąpić.

Wenger w końcu musiał bowiem zrozumieć, że tak długo, jak on pozostanie na The Emirates, Arsenal nadal będzie niczym więcej, niż tym cholernym katalizatorem. Przyczynkiem do zmian na lepsze u innych, prowadząc twór dotknięty stagnacją. Że będzie pisał historię klubu pięknie kaligrafując literki, ale raz za razem zapominając o dopisaniu do niej happy endu. Niemożliwe, by takie postrzeganie „Kanonierów” w całej Anglii, ba – w całym piłkarskim świecie – nie miało wpływu na ich podejście do bossa. Nierealne, by nie było to wielką, czerwoną plamą na każdej ofercie transferowej za zawodnika ze światowego topu.

Francuz zbyt mocno kocha ten klub, by zmuszać go do trwania w toksycznej relacji, związku z przyzwyczajenia, mającym coraz więcej wspólnego z wygodą i przyzwyczajeniem, a coraz mniej – ze zdrowym rozsądkiem. W którym jedyne uczucie, jakie pozostało, to uczucie dreptania w miejscu. Momentami pięknego, bo zawsze miał słabość do wirtuozów, ale nie pozwalającego zrobić odważnego, tygrysiego skoku do przodu.

Wydaje się, że wreszcie sam to poczuł. Że jedynym, co jeszcze może zrobić, by klub ruszył z miejsca, jest nie przedłużanie wygasającego kontraktu. Że już od dłuższego czasu zamiast być niezawodnym przewodnikiem, jest kulą u nogi. Tym, który spowalnia wędrówkę.

Że, by jego ludzie mogli wreszcie przypuścić udany atak szczytowy, on musi wrócić do bazy.

SP

Najnowsze

Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

33 komentarzy

Loading...