Reklama

Weszło w Toruniu. Miasto sportu, ale nie piłki. Przynajmniej na razie

redakcja

Autor:redakcja

02 lutego 2017, 13:13 • 20 min czytania 29 komentarzy

Toruń, pierniki, Kopernik, żużel, Radio Maryja, gotyk, futbol. Tak, to ta zabawa, w której niepasujący element należy skreślić. Łatwizna. Grubą krechę trzeba nasmarować na futbolu. Można powiedzieć, że pod względem liczby ludności wspomniane miasto gra w ekstraklasie, bo w całej Polsce jest tylko 15 większych. Jednak do tej piłkarskiej Toruniowi bardzo daleko. To jedno z czterech miast w Polsce – obok Łodzi, Bydgoszczy i Lublina – w którym mieszka ponad 200 tysięcy ludzi, a nie ma klubu piłkarskiego na centralnym poziomie. Co wcale nie oznacza jednak, że nie ma tu takiego potencjału i ludzi, którzy próbują coś z tym zrobić.

Weszło w Toruniu. Miasto sportu, ale nie piłki. Przynajmniej na razie

Wybraliśmy się niedawno do Torunia, by ich poznać i zapytać się, kiedy do stolicy województwa kujawsko-pomorskiego będzie można przyjechać, by obejrzeć jakiś przyzwoity mecz. No i dowiedzieć się skąd dotychczasowa niemoc.

*

Na dzień dobry wyobraźcie sobie taką sytuację.

Żyjący dzięki miejskiej kroplówce, II-ligowy klub zaprasza do współpracy byłego piłkarza, który zaczyna przygodę z trenerką. Brak większego doświadczenia nie okazał się jednak przeszkodą przy podpisywaniu kontraktu, dzięki któremu na konto gościa co miesiąc wpadała pięciocyfrowa kwota. Za mniejsze pensje w tym samym czasie pracują niektórzy trenerzy w Ekstraklasie.

Reklama

Albo cofnijmy się jeszcze trochę: ten sam II-ligowy klub podpisuje kontrakt z piłkarzem. Ekstraklasa, I liga, nawet zagranica – wszędzie był, sęk w tym, że kariery nigdzie nie zrobił. Miesięczna wypłata? Również pięć cyfr.

W głowie się nie mieści, prawda? Pal licho nazwiska, bo jesteśmy w stanie uwierzyć, że nikomu nie przystawiali pistoletu do głowy przy podpisywaniu tych umów. Jednak te efektowne przykłady niegospodarności, których z pewnością przez lata było więcej, pokazują sedno problemu. Miasto miało klub i ambicje, jednak za cholerę nie miało pomysłu, co z nim zrobić. Olać? Raczej trudno znaleźć polityka, który chciałby mieć na rękach krew wspieranego przez wielu wyborców klubu. A już w szczególności nie mogła sobie na to pozwolić lokalna władza, która Toruń ochrzciła mianem „Miasta sportu”.

*

Skoro Kielce mogą być krajową stolicą mody, to Toruń może być miastem sportu – jasna sprawa, znamy ten mechanizm. Wydaje się nawet, że w drugim przypadku argumenty są zdecydowanie mocniejsze. – W Toruniu mamy łącznie kilkanaście drużyn w najwyższych klasach rozgrywkowych w różnych dyscyplinach. Najwięcej w całej Polsce – mówi Marcin Lewicki, torunianin i lokalny dziennikarz, wicenaczelny portalu chilitorun.pl. – Miasto chwali się tym bardzo często. Oczywiście, jest to wielki sukces, ale problem polega na tym, że tak naprawdę tylko koszykarski Polski Cukier to silna drużyna w liczącym się sporcie mężczyzn. Za to nietrudno sprawdzić, że w wielu przypadkach tytuł ekstraklasowego zespołu tylko fajnie brzmi. Weźmy hokej na trawie. W Polsce jest 14 klubów, w których uprawia się ten sport zawodowo, przy czym podział na ligi jest dość osobliwy: w pierwszej gra 10 ekip, w drugiej – tylko 4. Tu trzeba by się mocno wysilić, by gdziekolwiek spaść! Albo hokej na lodzie – klub z Torunia spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej, ale wykupiono dziką kartę. Koszt? Bodajże chodzi o sumę w granicach 100 tysięcy złotych. Do grona tych kilkunastu drużyn wlicza się także m.in. ekipa speedrowerowa. Bardzo kibicuję toruńskim ekipom, jestem człowiekiem sportu, ale nie ilość, a jakość powinna świadczyć o jego poziomie i – w szczególności – promocji. Toruń się rozwija pod tym względem, ale wisienki na torcie, czyli najpopularniejszych dyscyplin zdecydowanie brakuje– dodaje.

Żużel. Jak mogliście wywnioskować z wyliczanki na wstępie, to sportowa chluba Torunia. Tutejszy klub żużlowy jest jednym z najlepszych z Polsce. Tak jak wybudowany za miejskie pieniądze obiekt. A taka konkurencja to już dość poważna sprawa. Przyjęło się, że tam gdzie jest mocny klub, w którym uprawia się czarny sport, tam większa piłka nie ma racji bytu. Rzut oka na tabelę żużlowej Ekstraligi poniekąd to potwierdza: Częstochowa, Gorzów, Grudziądz, Leszno, Rybnik, Wrocław, Zielona Góra i Toruń właśnie. Pogodzić te dyscypliny udaje się tylko we Wrocławiu i na trochę mniejszą skalę w Grudziądzu.

Reklama

– Pamiętajmy, że żużel to tak naprawdę sport mniejszych miast. I taki, który ostatnio jest zabawką dla polityków, areną rywalizacji. Zresztą, zbudowanie silnego klubu żużlowego jest o wiele łatwiejsze i tańsze niż piłkarskiego – wyjaśnia Lewicki.

Przechodząc do meritum – jaki ma to związek z piłką nożną i Elaną? Chodzi o pokazanie specyficznego otoczenia, w którym działa klub. Można powiedzieć, że gra w dwóch ligach. Po pierwsze – w ramach rozgrywek piłkarskich, na czwartym poziomie w naszym kraju. Po drugie – w „lidze toruńskiej”, w której na różnych płaszczyznach rywalizuje z wieloma klubami, w których uprawia się inne dyscypliny. Trudno powiedzieć, która z tych walk jest trudniejsza.

– Idziemy w ilość, a nie w jakość. Włodarze są fanami takiej polityki. Pół żartem, pół serio mogę stwierdzić, że gdyby jutro ruszała liga w bierki pod wodą, Toruń pierwszy wystawiłby swoją drużynę – jeszcze raz podkreśla Lewicki. I dodaje:  – Elana jest niestety solą w oku wielu toruńskich działaczy innych klubów. Ja ich świetnie rozumiem! Po prostu boją się o swój byt. Wiem, że to może być ciężkie, ale wyobraź sobie, że Elana wchodzi do Ekstraklasy. Najprawdopodobniej wszystkie te kluby popadałyby jeden po drugim, dziś czasami sztucznie utrzymuje się je przy życiu przez dokładanie. Rynek jest strasznie wydrenowany, a sponsorzy – ci mniejsi i więksi – raczej przeszliby do piłki. Choć wielu z tą teorią się nie zgadza, moim zdaniem nawet żużel nie wytrzymałby takiej konkurencji.

*

Przez długie lata również Elana funkcjonowała tylko dzięki miejskiej kroplówce. Dwa przykłady niegospodarności znaleźć możecie powyżej. Ich suma doprowadziła do tego, że liczby bywały zatrważające. W ciągu trzech lat potrafiono wpompować w klub trzy miliony złotych, by zakończyć ten okres i tak bardzo mocno pod kreską. Bardzo mocno, czyli mówimy również o kwocie z sześcioma zerami.

Czasami trzeba było się mocno natrudzić, by pieniądze do Elany w ogóle dotarły. A to ni stąd, ni zowąd 200 tysięcy klubowi pożyczyło Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania. Innym razem 140 tysięcy dotacji najpierw przyznano, później cofnięto, a następnie przekazano taką sumę Młodzieżowej Akademii Footballu. Czyli świeżo założonej spółce-córce, która – cóż za niespodzianka – wygrała miejski przetarg. Tyle zachodu, by łapy na szmalu nie położył komornik. Gdy sytuacja stawała się bardzo napięta, miejskie władze były mobilizowane przez kibiców, którzy urządzali protesty pod ratuszem.

Jasnym było to, że ten układ nie wytrzyma próby czasu. O pewnym przełomie możemy mówić w styczniu 2014 roku. Prezesem będącego w opłakanej sytuacji klubu został Marcin Wróbel. Piłkarz związany z Elaną przez większość kariery, kapitan zespołu, a prywatnie biznesmen. To on zaczął porządkować sprawy wokół zespołu, między innymi te związane z zaległościami wobec ZUS-u, a to był spory problem. Był zwolennikiem maksymalnego zaciskania pasa, a w tamtym czasie była to polityka idealnie skrojona pod sytuację. Można powiedzieć, że to było światełko w tunelu.

*

W tabeli wszech czasów polskiej ligi Toruń – o dziwo – znajdziemy. Dokładnie chodzi o Toruński Klub Sportowy, który zagrał w niej dwa sezony w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Klub na stałe zapisał się w historii piłki kopanej w Polsce, bo w najwyższej klasie rozgrywkowej nikt inny nie przegrał nigdy aż 0-15 (z Wisłą Kraków). Później potrzeby mieszkańców związane z futbolem zaspokajała założona w 1968 roku Elana. Z różnym skutkiem. Raz, w sezonie 1996/97, otarła się nawet o awans do I ligi (czyli dziś Ekstraklasy), ale ostatecznie skończyło się na miejscu na podium, które awansu nie dawało. Podobno do dziś niektórzy w Toruniu żałują, że zabrakło pieniędzy na kupienie kilku punktów. Generalnie klub pałętał się pomiędzy II a III ligą.

W sezonie 2013/14 Elana wylądowała na dnie, w najlepszym wypadku w jego bezpośredniej okolicy. Piłkarze musieli urządzać protesty, by otrzymać jakiekolwiek pieniądze, a o wynikach można powiedzieć tyle, że były adekwatne do poziomu zarządzania. Elana spadła do IV ligi, gdzie mierzyła się z takimi potęgami jak m.in. Flisak Złotoria czy Rol.Ko Konojady. Powrót piętro wyżej był obowiązkiem, choć akurat w przypadku tego klubu, który niejako przyzwyczaił swoich fanów do wiecznych rozczarowań, stawianie sprawy w ten sposób może kłuć w oczy. Ostatecznie jednak toruński klub wciągnął ligę nosem, a okoliczne miasteczka przeżyły najazd kibiców. Temat fanów przewija się przez wszystkie rozmowy z ludźmi będącymi blisko Elany, którzy mówią zgodnie: to poziom Ekstraklasy, ogromny kapitał.

Jednocześnie głos, z którym trzeba się liczyć. Bywało bowiem tak, że ktoś wpadł na całkiem nieźle znany w polskiej piłce pomysł – skoro piłkarze nie są w stanie zagwarantować awansu, to go kupmy, może ktoś będzie chciał pozbyć się licencji. Kibice stawali wtedy okoniem, bo chcą, aby wszystko było zbudowane od podstaw.

Podobna myśl o „kupieniu sukcesu” przeszła przez głowę Macieja Jóźwickiego, właściciela firmy Marwit i od lipca 2014 nowego właściciela Elany. Miasto chętnie pozbyło się swoich udziałów i to po promocyjnej cenie, bo wątpliwe, by biznesmen wyłożył za nie całe 450 tysięcy złotych (tyle były warte). Transakcja miała ręce i nogi o tyle, że Jóźwicki już wcześniej był zaangażowany w funkcjonowanie klubu w innej roli. Próba natychmiastowego wprowadzenia Elany do I ligi spaliła jednak na panewce – Kolejarz Stróże nie dostał licencji na grę na zapleczu Ekstraklasy. Tej, która miała być odkupiona od znanego i lubianego senatora Koguta.

Wtedy zaczęło obowiązywać hasło – Elana w I lidze w 2018 roku. Tak, by było co świętować w trakcie obchodów 50-lecia istnienia.

*

– Matematyczne szanse wciąż mamy – uśmiecha się Patryk Kniat. Oficjalnie  –  dyrektor sportowy klubu. Nieoficjalnie – człowiek-instytucja zajmujący się wszystkimi aspektami funkcjonowania Elany. Nazwisko to z pewnością wiele mówi kibicom Lecha Poznań – Kniat w klubie ze stolicy Wielkopolski spędził 14 lat, pracując dla niego w różnych rolach, m.in. jako trener rezerw. Po stronie sukcesów może zapisać sobie m.in. wychowanie Karola Linettego. Pracę w Toruniu rozpoczął we wrześniu 2015 roku. – Postawione przede mną cele zostały jasno określone. Pierwszy to budowa akademii, drugi to rozwój pierwszego zespołu. Oba są długoterminowe. Jeśli chodzi o dorosłą drużynę, to jest to wspomniany awans do pierwszej ligi. W przypadku akademii chcemy stworzyć najlepszą w województwie kujawsko-pomorskim. Oczywiście różne są te wymiary, w których akademia może być najlepsza: najwięcej szkolonych dzieci, najlepsze wyniki, najwięcej wychowanków, dla których jest miejsce w dorosłej piłce. Dla nas najważniejszy jest ostatni z aspektów. Idziemy w jakość, choć przy tym rośniemy ilościowo – przez rok pod nasze skrzydła trafiła ponad setka dzieci, cała akademia to dziś ponad 300 zawodników – podkreśla Kniat.

W rozmowie z nim temat klubowej akademii przewija się kilkukrotnie. W związku z tym nieco łatwiej uwierzyć w postawioną przez Kniata tezę, która mówi, że szkolenie dzieci i młodzieży w toruńskim klubie wcale nie jest mniej ważne niż dobra gra i awanse pierwszego zespołu.

– Przez lata zaniedbań mamy tutaj dziurę szkoleniową. Możemy ją zasypać albo poprzez ściąganie zdolnych chłopaków z terenu do starszych roczników, albo poprzez wychowanie sobie tych piłkarzy. Wybraliśmy drugą drogę, trudniejszą, ale wierzymy w to, co tutaj robimy. Praca u podstaw tej piramidy szkoleniowej jest kluczowa – mówi Kniat. I kontynuuje: – Możemy się na przykład pochwalić pewnym projektem, którego zazdroszczą nam tu inne dyscypliny. Tak zwane „przedszkola Elany”. Dodatkowo około 500 dzieci z publicznych placówek pod naszym okiem, co znacznie ułatwia selekcję, zwracanie uwagi na tych najbardziej utalentowanych na tym etapie. Możemy jeszcze podnosić poziom u 15-16-latków, ale pole manewru nie jest duże – łatwiej zacząć od samego dołu. Konkurencja w Toruniu? Szkółki komercyjne są tak naprawdę dobrym uzupełnieniem. No bo umówimy się, nie wszyscy chłopcy czy rodzice są gotowi na poświęcenia. Dlatego w tamtych projektach dzieci mogą fajnie spędzić czas, a u nas się trenuje. Rodzice i zawodnicy muszą być obowiązkowi, mieć frekwencję na zajęciach, wykazać się odpowiednim przygotowaniem. Te podejścia się wzajemnie uzupełniają.

*

Na razie to tyle, jeśli chodzi ładne plany, odkładamy na bok sprawy akademii. Pora na powrót na ziemię. Pierwszy sezon pracy Kniata wiąże się z dużym rozczarowaniem. Nawet jeśli nikt nie zakładał, że drużyna od razu powalczy o awans do zreformowanej II ligi, to spadek z III ligi tym bardziej nie figurował w planach. Tak się jednak stało, Elana zajęła jedno z miejsc oznaczających relegację. – Był to moment zwątpienia, ale jeśli mam być szczery, to nie do końca czułem się odpowiedzialny za ten zespół jesienią. Chciałem przyjść przed zamknięciem okienka, niestety to się nie udało, zacząłem od września. Kadra była zamknięta, nie miałem na to wpływu.  A była skonstruowana – że tak powiem – przeciętnie równo. Brakowało piłkarzy z doświadczeniem w wyższych klasach rozgrywkowych. Zimą zerwaliśmy dziewięć kontraktów, dziewięć podpisaliśmy, czyli nastąpiła rewolucja. Do tego doszły kontuzje i trochę zabrakło do zrealizowania celu, czyli spokojnego utrzymania – broni się dyrektor sportowy.

Nieco inaczej na sprawę patrzy z dzisiejszy perspektywy Lewicki. – Moim zdaniem niektórzy mieli dużo za dużo. Mniejsza o nazwiska, ale część piłkarzy chyba myślami niekoniecznie była na boisku Tak to wyglądało w grze. No i trzeba to jasno powiedzieć, że zatrudnienie trenera Tomasza Asensky’ego [dziś w MKS-ie Kluczbork, w ostatniej drużynie I ligi – red.] było moim zdaniem błędem. Niepokojące wieści na jego temat zaczęły szybko docierać z pobliskiego Grudziądza – pamiętajmy, że zostawił tę drużynę w beznadziejnym położeniu. Nie byłem w szatni, ale koniec końców wyniki pokazały, że wszystko się potwierdziło, piłkarze nie darzyli go chyba zbyt wielkim szacunkiem, dał sobie wejść na głowę. Wesoły autokar – browary, śpiewy „Elana nigdy nie spadnie” – w drodze powrotnej z meczu w środku sezonu to taki jeden przejaw. No i spadła, a trener na to pozwolił – wspomina dziennikarz.

Pracę wykonaną przez dyrektora sportowego Lewicki ocenia jednak zdecydowanie pozytywnie. – Klub był zarządzany ad hoc, nie było spójności. Akademia swoje, pierwszy zespół swoje. Patryk Kniat wprowadził do niego profesjonalizm. Wszyscy wiedzą, co mają robić. Ma autorytet, bo widać, że doskonale wie, jak od środka funkcjonuje duży klub, jakim niewątpliwie jest Lech – mówi. I podaje przykłady: – Weźmy marketing. Wielu nie chciałoby się na tym poziomie o to dbać. A Elana marketingowo wypada lepiej niż niektóre kluby I ligi oraz Ekstraklasy. A to telewizja, a to autokar – Elana jest blisko ludzi. Inna sprawa to poukładanie relacji z kibicami. W przeszłości bywało z tym różnie, a dziś próżno szukać informacji o awanturach, spięciach. Każdy myśli o klubie, nawet słynne „wizyty na treningach” odbywały się w dobrze rozumianej trosce o dobro zespołu. Fani pomagają również pozyskiwać sponsorów.

Jeszcze jakieś minusy? – Czasami przeszłość dyrektora potrafi obrócić się przeciwko Elanie. Klub rywalizuje w lidze z rezerwami Lecha i w meczu z naszą drużyną zagrały one w wzmocnionym składzie: Buriciem w bramce oraz Wiluszem i Dudką. Wszystko po to, by utrzeć nosa byłemu pracownikowi. Skończyło się 0-1 – mówi Lewicki.

*

Wracając do zakończenia poprzedniego sezonu, ponowna gra w IV lidze nikomu się w Toruniu nie uśmiechała. Z jednej strony trzeba było wypić własnoręcznie nawarzone i niesmaczne piwo, z drugiej – władze klubu rozważały też inny wariant. – Braliśmy pod uwagę wycofanie z rozgrywek i budowę klubu od samego początku w symbiozie z akademią. Nie jest żadną tajemnicą, że Elana była strasznie zadłużona, ciągnęło się to za nią dawna. Naprawdę trzeba było się postarać, żeby na tym poziomie wypracować taką stratę – mówi Kniat.

„Restart” miał pomóc w wyjściu na prostą, ale ostatecznie się na niego zdecydowano. O przyczynach za moment. Najpierw pozytywna informacja dotycząca tego wątku. – Dzięki pracy z miesiąca na miesiąc i szczęściu, jakim jest posiadanie takiego właściciela jak pan Jóźwicki, tego zadłużenia dziś nie ma – oświadcza Kniat. Potwierdza to Lewicki i zaznacza: – Od czasu kiedy jestem świadomym kibicem piłki nożnej, taka sytuacja w Elanie chyba się jeszcze nie zdarzyła.

*

Przed obecnym sezonem Kniat do współpracy zaprosił trenera Jerzego Cyraka, z którym znał się z czasów Lecha Poznań. Szkoleniowiec Elany pełnił w nim funkcję asystenta Mariusza Rumaka. W tej samej roli pracował również w innych klubach Ekstraklasy – w Lechii Gdańsk (za czasów Tomasza Kafarskiego) i w Górniku Zabrze (za Leszka Ojrzyńskiego). – Gdyby w czerwcu pojawiła się oferta pracy w ekstraklasowym sztabie, pewnie mocno bym ją rozważył – mówi Cyrak. – Natomiast w momencie, w którym pojawiła się możliwość pracy tutaj, szala szybka przechyliła się na korzyść samodzielnej pracy. Tu jednak nie chodzi o to, że chcę pracować gdziekolwiek byleby samemu. Chodzi o możliwość sprawdzenia się w klubie z potencjałem, a za taki uważam Elanę – dodaje trener.

Z zatrudnieniem Cyraka wiąże się pewna niecodzienna historia. Jak już wspomnieliśmy, Elana sportowo spadła do IV ligi. Ale utrzymanie jednak przyszło, bo z rozgrywek wycofała się inna drużyna. Dokładnie Pelikan Niechanowo prowadzony w zeszłym sezonie przez… Cyraka. Tak więc Elana przejęła nie tylko miejsce w lidze, ale też trenera tego klubu. Jednak i na tym nie koniec – przejęła także kilku czołowych piłkarzy. Patrząc pod kątem sportowym, ruch wydawał się całkowicie logiczny, bo podczas gdy Elana biła się o utrzymanie, Pelikan walczył o awans, ostatecznie zajmując drugie miejsce z taką samą liczbą punktów na koncie jak Warta Poznań, która wywalczyła promocję.

Jednak umówmy się, oba ruchy – zatrudnienie znajomego trenera i po chwili wielu piłkarzy, z którymi przed chwilą pracował w innym klubie – są „zarzutogenne”. Najczęściej pojawia się ten o kolesiostwie. – Przede wszystkim naprawdę nikt nie może mi niczego zarzucić. Sumienie mam czyste – mówi Cyrak. – Kolesiostwo to określenie pogardliwe, ale można spojrzeć na całą sprawę również z drugiej strony – dzięki naszej znajomości dyrektor od razu wiedział, czego może się po mnie spodziewać. Ja też bardzo sobie cenię lojalność, możliwość rozmawiania, podejmowania decyzji w oparciu o merytoryczną dyskusję – wiedziałem, że na to mogę w Toruniu liczyć. Zależy nam na dobrej atmosferze, a to, że się znamy, tylko sprawę ułatwia – dodaje trener.

Do pojawiających się w środowisku toruńskim zarzutów o zatrudnienie znajomego trenera, a także piłkarzy, z którymi przed chwilą pracował szkoleniowiec, odnosi się też Kniat: – Dodam, że przed trenerem Cyrakiem wizytował nas jeszcze jeden szkoleniowiec. To nie było tak, że był tylko jeden „słuszny” kandydat. Na początku tego sezonu pojawiały się takie hasła – „coraz mniej Elany w Elanie”, mówiono, że brakuje ludzi stąd. Jednak kontrargumentem jest to, że tej Elany w Elanie zawsze było dużo, ale to nie przynosiło żadnego efektu. Mam świadomość tego, że mamy przeciwników. Na przykład zawsze jest tak, że jak nie przedłużysz z kimś współpracy, co zrobiliśmy, to pojawiają się zarzuty o kolesiostwo czy niesprawiedliwe ocenianie. Nie wiem, czy wzięcie tylu piłkarzy z innej drużyny, to pójście na łatwiznę, ale mogę powiedzieć, że to nie odbyło się na zasadzie – „trener Cyrak was zna, chodźmy i podpiszmy kontrakt”. Nie. Ci zawodnicy u nas trenowali przez kilka tygodni, niektórym po tym okresie podziękowaliśmy. Obronią nas efekty naszej pracy. A co do znawców.  – Wiesz, jakie jest jedyne słowo składające się tylko z polskich liter?

 -Nie.
– Żółć. I niech to będzie podsumowanie. 

*

– Ja akurat wcześniej nie znałem się ani z dyrektorem, ani z trenerem, ale chyba nie jesteśmy ewenementem w piłce. Wiele klubów działa na takich zasadach. Zaufanie to podstawa, na nim można budować – mówi Izaak Stachowicz, który w Elanie pełni funkcję trenera bramkarzy. Wcześniej pracował m.in. w ekstraklasowym Podbeskidziu Bielsko-Biała.  Największe wrażenie zrobiła na mnie tutaj baza treningowa. Pracując dla innych klubów lub obserwując to, w jakim otoczeniu działają inni z wyższych klas rozgrywkowych, mogę powiedzieć, że te warunki, które tutaj mamy, to marzenie wielu zespołów. Żadnej „szatni w samochodzie”, to duży komfort. Zawsze porównuję Toruń do Bielska-Białej, bo to miasta o zbliżonej wielkości. I tym bardziej dziwię się, że tu nie ma piłki na szczeblu centralnym. Elana nie jest w Polsce anonimowym klubem, a ma solidne podstawy. To bardzo ciekawy projekt – dodaje.

Zatrudnienie Stachowicza również uwypukliło to, jaką pustynią jest Toruń i jego okolice, jeśli chodzi o futbol. – Największym problemem jest tutaj czynnik ludzki. To nie przypadek, że pierwszy trener jest człowiekiem z zewnątrz, a trenera bramkarzy musieliśmy ściągnąć z miasta oddalonego o 500 kilometrów. Pewną przyczyną jest brak uczelni wyższej szkolącej trenerów, brak możliwości edukowania studentów czy też pasjonatów, którzy wiążą przyszłość z piłką – mówi Kniat.

Nie da się ukryć, że niektórzy ligowi rywale na tym poziomie mogą zazdrościć Elanie takich rarytasów jak trener zajmujący się bramkarzami czy też analityk w sztabie. Nasi rozmówcy nie zwracają jednak uwagi na pojawiające się głosy, które mówią, że to zbędny luksus. – Nie możemy równać w dół. Musimy patrzeć na kluby dużo lepsze od nas. Wynik będzie najważniejszy, ale skądś się on bierze. Nie ma co rozpatrywać tego w kategoriach marnotrawienia pieniędzy, bo budujemy coś na przyszłość, a nie na tu i teraz. Najważniejsza jest długofalowa wizja – mówi Cyrak.

– Czy to fanaberie? Często prowadzimy takie rozmowy – „po co to, skoro inni nie mają?”. Ano po to, że budujemy profesjonalne struktury na przyszłość. Potrzebowaliśmy trenera bramkarzy, który posiada również doświadczenie w szkoleniu przy klubie Ekstraklasy, a nie znaleźliśmy ani jednego kandydata stąd, więc zrobiliśmy „transfer”. Dzięki niemu wyróżniamy się w okolicy, bo zajęć indywidualnych z bramkarzami na takim poziomie jak u nas, tutaj nikt inny zaoferować nie może – to z kolei Kniat.

To nie koniec zmian i rozbudowywania struktur w klubie. Kilka tygodni temu udziałowcem został Adam Krużyński z firmy Nice. Od nowego roku zespół seniorów ma również menedżera. Został nim znany z boisk Ekstraklasy Robert Kłos. – Nasi przeciwnicy stwierdzą, że to kolejna niepotrzebna funkcja. Z drugiej strony zwolennicy mogą się cieszyć, bo Robert pochodzi z Torunia, tak więc człowiek stąd będzie budował Elanę. Dla mnie najważniejsze jest, że zawodnik z takim doświadczeniem, który widział jak funkcjonuje kilka polskich klubów, chce nam pomóc i zależy mu na rozwoju Elany. To duże wzmocnienie przed wiosną – przekonuje Kniat.

*

Budowa mocnej Elany nie idzie jak z płatka. Przynajmniej taki wniosek można wysnuć, zaglądając w tabelę grupy drugiej w III lidze. Toruński zespół po rundzie jesiennej zajmuje czwarte miejsce, a awans do wyższej ligi wywalczy tylko jedna ekipa. Jeden punkt więcej mają rezerwy Lecha i Gwardia Koszalin. Lider, ekipa Sokoła Kleczew wyprzedza Elanę o dwa oczka. Strata niby niewielka, ale oczekiwania wobec nowej drużyny były wysokie.

– Liga jest przede wszystkim wyrównana. To, że Elana powstała poniekąd z połączenia dwóch drużyn, jeszcze o niczym nie świadczy. To nie tak, że z dwóch niezłych zespołów, automatycznie powstaje jeden świetny. Takie mariaże nie zawsze są udane, lub nie od razu są udane, co pokazuje m.in. przykład Lecha, który połączył się kiedyś z Amiką. U nas udało się poziom podwyższyć, pracujemy nad tym, by grać widowiskowo, ale robimy małe kroki. Dzięki nim chcemy zajść daleko – tłumaczy Cyrak.

Trzeba pamiętać o jednej rzeczy – po ostatniej reformie na szczeblu centralnym jest 250 miejsc mniej dla piłkarzy niż wcześniej. Ten deficyt rozkłada się na niższe ligi. To nie jest przypadek, że w wielu zespołach tej ligi można znaleźć nazwisko, które coś mówi fanom Ekstraklasy czy I ligi. Niektórzy należeli nawet do czołowych postaci jak np. Bartek Ława z Vinety Wolin. Tylko ktoś, kto nie zna realiów może mówić, że czwarty poziom rozgrywkowy to pełna amatorka. Tu są zespoły, które mogą się pochwalić budżetami w granicach miliona złotych, czyli nieamatorskimi – dodaje Kniat.

Na sprawę wejścia do II ligi nieco inaczej zapatruje się Lewicki. Powiem brutalnie, to musi się skończyć awansem. Z jednej prostej przyczyny – nikt oprócz Elany tego awansu nie chce i nie da sobie rady. Bałtyk Gdynia mówi o tym otwarcie, nie stać ich. W Gwardii są trochę w szoku, że osiągają takie wyniki, ale przyznają, że ich nie stać i gdyby widmo awansu poważnie zajrzało im w oczy, to pewnie będą odpuszczać. Lech? Po co im rezerwy na poziomie II ligi? Byłem w Kleczewie, ekipie lidera na półmetku i powiem tak – dużo trzeba by tam było zrobić, by zagrać w jeszcze wyższej lidze. Chyba za dużo. I takie przykłady można mnożyć. A Elana zarówno chce, jak i stać ją na to.

W klubie wszyscy zawodnicy są na profesjonalnych kontraktach. Część z nich pracuje dodatkowo, np. jako nauczyciele. Niektórzy dorabiają, prowadząc własne firmy. Priorytetem jest jednak piłka, inne zajęcia nie mogą z nią kolidować. Rozmówcy lekko oburzają się na sugestie, że piłka na tym poziomie powinna być bardziej amatorska. – Bodajże na Weszło czytałem tekst o III-ligowym Motorze Lublin. A w nim taka wymiana zdań. 

– Czym zajmujesz się na co dzień? 
– Jestem piłkarzem. 
– OK, fajnie. A w jakiej lidze grasz?
– W trzeciej, czyli tak naprawdę w czwartej. Grupa czwarta, środek tabeli. 
– OK, ale jak zarabiasz na życie?
– No przecież mówię! 

Kompletnie się z tym nie zgadzam! Nawet działania PZPN-u pokazują, że profesjonalizacja schodzi coraz niżej. Wysłali sprzęt do klubów trzeciej ligi, by wrzucać materiały na serwer, ułatwić nam pracę. Rozgrywki się rozwijają – zapewnia Stachowicz.

*

W Toruniu śmieją się, że Kniat jest tak zdeterminowany, by osiągnąć sukces, że wzmocnień pojechał szukać aż do Kolumbii. Brzmi absurdalnie, ale… to prawda. Dyrektor Elany do Ameryki Południowej wyruszył na zaproszenie Manuela Arboledy. – W okresie zimowym nikogo stamtąd nie sprowadzimy, bo ta zmiana klimatu jest jednak zbyt radykalna. Ale jest tam rzesza utalentowanych młodych ludzi, którzy bardzo chcą się pokazać. Elana mogłaby dla niektórych być przystankiem. Mam wyselekcjonowanych piłkarzy, więc taki transfer może latem dojść do skutku – oświadcza dyrektor.

To już zakrawa na fanaberię. Na pewno bardziej niż posiadanie trenera bramkarzy i analityka w III lidze. Jednak z drugiej strony, już sama możliwość przeprowadzenia takiego transferu pokazuje, że w Toruniu dzieje się dużo. I dzieje się nie najgorzej. Zbudowanie porządnego klubu od podstaw bywa łatwe, ale zazwyczaj tylko w grach komputerowych. Dlatego wydaje nam się, że warto kibicować tym, którzy próbują w prawdziwym życiu.

Mateusz Rokuszewski 

Najnowsze

Komentarze

29 komentarzy

Loading...