Reklama

Rok stranieri. Czyje akcje poszły w górę, a czyje w dół?

redakcja

Autor:redakcja

01 stycznia 2017, 17:07 • 14 min czytania 33 komentarzy

Tydzień po tygodniu uważnie przyglądamy się naszym stranieri, równie uważnie traktując wyczyny Roberta Lewandowskiego, jak i chłopaków z piłkarskich peryferiów. Kto w mijającym roku zaliczył przełom, a czyje akcje spadły na łeb, na szyję? Przed wami nasze podsumowanie. Zapraszamy.

Rok stranieri. Czyje akcje poszły w górę, a czyje w dół?

Istotna uwaga – bierzemy pod uwagę TYLKO występy klubowe, a każdego zawodnika mierzymy jego własną miarą.

***

PRZEŁOM

Łukasz Teodorczyk (Anderlecht) – eksplozja formy. Wiadomo, że Teodorczyk miewał w Dynamie niezłe chwile, ale zawsze był jednak tym drugim, trzecim napastnikiem. W Anderlechcie, drużynie porównywalnie mocnej, jest pierwszą strzelbą, gościem, który zamiata całą ligą belgijską. Teo znalazł się w doskonałym oknie wystawowym – kto strzela w Belgii tyle bramek, ma prawo liczyć na ciekawe oferty.

Reklama

Mateusz Klich (Twente) – doskonale pamiętamy, jak nie tak dawno Klich był pewniakiem do pierwszego składu reprezentacji Polski. Cieszy, że Klich po wielu perturbacjach wreszcie wrócił do dobrej i regularnej gry. Co najwyżej przyzwoitą wiosnę miał w Kaiserslautern, a teraz trafił tam, gdzie czuje się najlepiej – do Holandii. Trzeba ponownie zastanowić się, czy nie warto sprawdzić go w kadrze.

Karol Linetty (Sampdoria) – wiedzieliśmy, że Karol to talent, że chłopak choć młody, to już z niezłym bagażem doświadczeń. Ale konia z rzędem temu, kto by się spodziewał, że Linetty z miejsca zrobi w Serie A furorę. Sampdoria to nie jest przypadkowa drużyna, a Linetty jest tutaj pewniakiem do składu. Miewał znakomite mecze, również z mocnymi drużynami. Może to nieco przedwczesne, ale wydaje się, że Karol ma papiery, by wjechać na piłkarski szczyt.

Arkadiusz Milik (Napoli) – Milikowi jesienią w Neapolu zaczęto budować ołtarzyki. Strzelał bramki ważne, strzelał bramki ładne, od razu stał się kluczowym graczem. Kontuzję Arka opłakiwało całe miasto, ale nawet biorąc pod uwagę uraz, Arek nie ma prawa narzekać. Konsekwentnie robi kroki do przodu, jeśli tak skromnie można powiedzieć o kimś, kto był latem bohaterem transferu za kilkadziesiąt milionów.

Łukasz Skorupski (Empoli) – bardzo przyzwoita wiosna, po której przyszła rewelacyjna jesień. Skorupski ma wyjątkowo niewdzięczną robotę, bo Empoli przecież do potentatów ligowych nie należy, a jednak nie raz i nie dwa wychodził z opresji, nawet, gdy przyszło mierzyć się z ligową potęgą. Jeden z najlepszych bramkarzy Serie A, jest tylko kwestią czasu, gdy zmieni klub na dużo lepszy.

Piotr Zieliński (Napoli) – był taki moment, kiedy również my zaczęliśmy wątpić w jego talent. Nie mieścił się nawet na ławkę w Udine, zmierzał donikąd. Spójrzmy natomiast gdzie jest dzisiaj: do jedenastki sezonu Serie A nie wpuszczają byle kogo, nie mówiąc o Napoli. Piotrek wreszcie przebił swój szklany sufit, potwierdził potencjał, a teraz nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.

Jacek Magdziński (Benfica Luanda) – Jacek rok temu jechał w nieznane, zostawiając za sobą niższe ligi polskie i w zasadzie nieuchronną pewność, że trzeba zająć się normalną pracą. Gdzie jest dzisiaj? Stał się – mimo wszystko – dzięki swej egzotycznej wyprawie zawodnikiem w Polsce rozpoznawalnym, co nigdy w tym fachu nie zaszkodzi, przede wszystkim jednak poradził sobie piłkarsko. Grał dobrze, strzelał sporo, zarobił na transfer do mocniejszego klubu, jest zawodowcem. Magdziński rzucił w styczniu kośćmi i wypadła szczęśliwa siódemka.

Reklama

AKCJE W GÓRĘ

Bartosz Białkowski (Ipswich) – Białkowski w Ipswich ma coraz mocniejszą pozycję, staje się też idolem trybun. Nieprzypadkowo, bo to po prostu bardzo dobry bramkarz i coś nam mówi, że gdyby dostał szansę w Premier League, nie spaliłby się. Szanse ma, bo jego klub walczy o promocję.

Paweł Wszołek (QPR) – na pewno nie była to wymarzona jesień Wszołka, bo QPR delikatnie mówiąc nie gra rewelacyjnie, jest na ligowym dnie, a sam Paweł nie ma pewnego miejsca w składzie. Niemniej wciąż pamiętamy o znakomitej wiośnie, gdzie grając w Hellas wyróżniał się, a dobrą grę popierał liczbami. Szkoda dwóch rzeczy: po pierwsze, kontuzji. Po drugie, chyba jednak wyboru klubu latem.

Arkadiusz Piech (Apollon Limassol) – typowy Piech, który gdy tylko ma spokój i średnio mocny klub, zaczyna robić to, czego oczekuje się od napastnika: strzelać bramki. Tak było w Ruchu, Zagłębiu, Bełchatowie, wiosną w AEL, a teraz w Apollonie.

Kamil Grosicki (Rennes) – Może gdyby doszedł do skutku jego transfer do Premier League, a tam by poszalał, ocenialibyśmy go jeszcze wyżej? Tak czy inaczej Grosik cały czas potrafi przełożyć swoją błyskotliwość na konkretne liczby. Jego pozycja w Rennes jest bardzo mocna, choć przecież wielu zastanawiało się, czy letnie fiasko nie odbije się na jego sytuacji. Tak czy inaczej liczymy, że jeszcze spróbuje sił gdzieś wyżej – czasu coraz mniej, w czerwcu Kamil skończył 28 lat.

Igor Lewczuk (Bordeaux) – dowód dla każdego piłkarza, że kariera nie kończy się po trzydziestce. Wciąż wtedy można wyjechać i zahaczyć się w mocnym zachodnim klubie. A przecież jeszcze dwa lata temu zastanawiano się, co też najlepszego robi Legia, sprowadzając Lewczuka z Zawiszy.

Maciej Rybus (Lyon) – od lat mieliśmy nadzieję, że wreszcie zostawi Czeczenię i pójdzie na zachód robić karierę. Co też się jesienią stało, Rybus nie odbił się ani od Ligue1, ani od Ligi Mistrzów.

Mariusz Stępiński (Nantes) – wyróżniający się ligowy napastnik, który jedzie za granicę, a potem nie daje sobie rady? Przez ostatnie lata przerabialiśmy ten scenariusz wiele razy. Stępiński nim nie podążył, wyraźnie widać, że doświadczenia z Norymbergi procentują, a dziś mówimy o dojrzałym napastniku świadomym swoich atutów, niedoskonałości oraz celów. Przyszłość przed nim.

Filip Bednarek (De Graafschap) – nie kojarzycie? Nie musicie. Historia krótka: Bednarek latami próbował przebić się w Twente, głównie kończyło się jednak na juniorach, w najlepszym wypadku na ławce. W tym roku zaczął profesjonalną karierę, bo zagrał kilka razy w Utrechcie, a wiosną bronił w De Graafschap.

Wojciech Golla (NEC Nijmegen) – pamiętacie, że gdy do NEC jechał Niedzielan, był to w zasadzie hit transferowy polskiej piłki? Dzisiaj w NEC gra dla wielu niemal anonimowy Golla, a który już wypracował sobie tam lepszą markę, niż powszechnie znany dawniej Niedzielan. Jak tak dalej pójdzie Golla może spodziewać się transferu do któregoś z najmocniejszych holenderskich klubów, to czołowy stoper ligi.

Krzysztof Kamiński (Jubilo Iwata) – kolejny, który rzucił wszystko, ruszył w nieznane i dobrze na tym wyszedł. Kamiński to samograj dla każdego dziennikarza, ale też zwyczajnie solidny bramkarz, który zobaczy trochę świata, zarobi, a jeszcze przecież trafił do nieprzypadkowej ligi. Kibice Jubilo już nauczyli się jak skandować jego nazwisko.

Robert Lewandowski (Bayern Monachium) – Robert miał tak naprawdę najtrudniejsze zadanie ze wszystkich w tym rankingu. Mądrze mówi się przecież: nie sztuką wejść na szczyt, sztuką się utrzymać. Sukcesem byłoby, gdyby uzyskał rangę „stabilny poziom”, bo to przecież oznaczałoby, że pozostał jednym z najlepszych napastników na świecie. Nie można jednak nie docenić progresu, jaki cały czas robi Lewy. Choćby te rzuty wolne ostatnio… niesamowity głód rozwoju ma ten facet.

Łukasz Piszczek (Borussia Dortmund) – podobna sytuacja co u Roberta, a może nawet trudniejsza, bo przecież Łukasz jest bardziej zaawansowany wiekowo. Piszczek jednak nie odpuszcza, a wydaje się wręcz, że gra coraz lepiej. Jeden z najlepszych bocznych obrońców świata.

Piotr Leciejewski (Brann Bergen) – najlepszy bramkarz ligi norweskiej, wicemistrz Tippeligaen. Co tu dodawać? Fachura.

Kamil Glik (Monaco) – były kapitan Torino wreszcie doczekał się transferu do większego klubu. Może niektórzy kręcili nosem, że to tylko Monaco, czyli klub bez kibiców i raczej nie bijący się o największe trofea w Europie, ale dziś można powiedzieć: to był dobry wybór. Francuzi są w nim tak zakochani, że nominowali go do jedenastki roku na świecie. Monaco wciąż jest w Lidze Mistrzów, a Kamil radzi sobie świetnie zarówno pod własną bramką jak i cudzą.

Michał Nalepa (Ferencvaros) – czołowy defensor ligi węgierskiej, mistrz kraju. Nie poszło Ferencvarosowi szczególnie w europejskich pucharach, ale w zeszłym sezonie rozbili ligę, w tym jest w czołówce.

Janusz Gol (Amkar) – ostatni z naszych w Rosji. Nikt więcej nie wytrwał. Janusz faktycznie jednak nie ma po co się stamtąd ruszać – płacą dobrze, gra dużo, a on ma wyrobioną markę w lidze. W zasadzie nie widzimy powodu, by nie sprawdzić Gola w kadrze.

STABILNY POZIOM

Łukasz Fabiański (Swansea) – U Łukasza po staremu. Cały czas ta sama, wysoka półka. Bardziej zapamiętamy go za grę w reprezentacji, ale fani Swansea z pewnością nie mają powodów do narzekań.

Przemysław Trytko (Atyrau) – nie popłynął, nie odbił się od egzotycznej ligi, ale też nie grał w zbyt mocnym klubie, bo Atyrau to nie potęga. Bez szału, ale i bez wstydu.

Bartosz Salamon (Cagliari) – z jednej strony postęp, bo przecież wreszcie awansował do Serie A, tutaj też grał, a nie tylko się przyglądał. Z drugiej cały czas mamy wrażenie, że nie realizuje swojego potencjału. Nie był jesienią tak istotną postacią w drużynie jak wiosną, miewał naprawdę słabe mecze, niewiele grał. Najdłużej adaptujący się w Serie A zawodnik w historii rozgrywek? Kto wie, może mu to wyjdzie na dobre, jak już wreszcie się przełamie.

Wojciech Szczęsny (Roma) – dobry, pewny, solidny. Ale pamiętamy czasy, gdy zgłaszał aspiracje do absolutnego szczytu bramkarzy na świecie. Dzisiaj wciąż wysoka półka, ale raczej drugi szereg. Na swój sposób status Wojtka idzie w parze ze statusem Romy, czyli wiadomo, że nazwisko znane, wiadomo, że w sumie i teraz nie jest źle, a potencjał pod rozwój spory, tylko, że od takiej firmy wymaga się wiele.

Adrian Mierzejewski (Nadi asz-Szarika) – nie jest dobrze, jeśli grasz w klubie, który przede wszystkim przypomina ci nazwą psa z „Czterech pancernych”. Ale z drugiej strony, Mierzej jest tu niekwestionowaną gwiazdą wykręcającą imponujące liczby. Może życzyć mu zostania pierwszym Polakiem z triumfem w AFC Champions League?

Tomasz Kuszczak (Birmingham City) – od lat pewna firma w Championship. Z taką stabilnością znajdzie w tej mocnej przecież lidze zatrudnienie do czterdziestki.

Artur Boruc (Bournemouth) – w lutym stuknie mu 37 lat, a Artur cały czas trzyma się topu, jakim jest gra w Premier League. Fenomen. W poprzednim roku stabilna, rzetelna forma.

Grzegorz Krychowiak (PSG) – oczywiście, że w Paryżu nie wszystko układa się tak, jak powinno, oczywiście, że po kosztującym 30 milionów zawodniku nie tylko my spodziewaliśmy się więcej. Ale rok ma dwanaście miesięcy, a Grzesiek wiosnę miał świetną, wygrał Ligę Europy, czymś zasłużył na tak intratną ofertę ze stolicy Francji.

Paweł Kieszek (Cordoba) – ciekawy przypadek bramkarza, który od lat gdzie by nie trafił, tam broni na niezłym poziomie. Czy jeszcze doczeka się szansy w poważniejszym klubie?

Paweł Dawidowicz (Bochum) – nie przepadł w rezerwach Benfiki, zrobił krok – no dobrze, może kroczek – do przodu. Bochum to żadna potęga, ale należy docenić, że gra tu w miarę regularnie, bo dla wielu innych polskich zawodników gra w 2.Bundeslidze była ponad ich siły.

Rafał Gikiewicz (Freiburg) – przełomowy rok Gikiewicza? 2015, kiedy robił furorę w 2.Bundeslidze. Wiosną już miał nieco słabszą, ale wciąż dostatecznie dobrą, by zarobić na transfer. Jesienią czekał na szansę.

Artur Sobiech (Hannover) – U Sobiecha po staremu. Bramki i naprawdę dobre mecze przeplatał z pustymi przebiegami i kontuzjami. Potrafił wyprowadzić Hannover jako kapitan, strzelił cztery gole na finiszu Bundesligi, ale też z niej spadł, a szczebel niżej nie był tak wiodącą postacią, jak można się było tego spodziewać.

Łukasz Gikiewicz (BEC Tero Sasana) – Łukasz Gikiewicz konsekwentnie zbiera barwny materiał do swojej przyszłej biografii, okazjonalnie strzelając też bramki.

Tomasz Kupisz (Novara) – Radzi sobie w Serie B. Nie jest tam wymiataczem, o którego będą zabijać się najlepsi, ale nie jest też słabeuszem na wylocie. Ot, przeciętny, ale przyzwoity poziom.

Waldemar Sobota (Sankt Pauli) – Sobota nie ma problemu z grą w 2.Bundeslidze, jest cenioną postacią Sankt Pauli. Problem w tym, że klub z Hamburga ma za sobą bardzo rozchwiany rok. Wiosną bił się nawet o awans, teraz broni się przed spadkiem. Szkoda, była szansa wskoczyć na wysoki poziom, ale teraz już raczej Sobocie to nie grozi.

Piotr Parzyszek (De Graafschap) – chcielibyśmy wymagać od Parzyszka więcej, ale prawda jest taka, że zawsze sprawdzał się tylko na drugim poziomie Holandii, Belgii. Teraz znowu to robi strzelając mnóstwo goli dla De Graafschap.

Adam Stachowiak (Gaziantep) – pewny plac w średniaku drugiej ligi tureckiej. Szału nie ma, ale zarobi swoje, poza tym umówmy się: nikt po Stachowiaku nie spodziewał się gry u finalisty Ligi Mistrzów.

AKCJE W DÓŁ

Ariel Borysiuk (QPR) – Nie można powiedzieć, żeby wszedł do szatni Queens Park Rangers razem z drzwiami, choć jest to jedna ze słabszych drużyn Championship, a Borysiuk niedawno jeszcze był zauważany przez Nawałkę. Oby nie powtórzyła się historia z jego poprzednich zagranicznych przygód, czas na przełamanie.

Jakub Błaszczykowski (VFL Wolfsburg) – jeden z trudniejszych przypadków, bo wszyscy wiemy ile znaczy Kuba dla reprezentacji, a także jak wiele dał z siebie na Euro. Przypominamy jednak, że oceniamy w tym rankingu tylko i wyłącznie dokonania klubowe. Kuba natomiast niewiele grywał wiosną we Florencji, w zawodzącym VFL również gra w kratkę.

Przemysław Tytoń (Deportivo) – wiosną chcąc nie chcąc dopisał do CV pierwszy od czterdziestu lat spadek VFB Stuttgart do 2. Bundesligi. Jesienią zaczął od ławki Deportivo. Wywalczył skład, za co brawa, ale poza okazjonalnymi przebłyskami szału nie było. Stać go na więcej.

Filip Kurto (Excelsior) – wiadomo, że Kurto to jedna z najdziwniejszych polskich karier, specjalista od hurtowego wyjmowania piłek z siatki, a mimo to zachowywania pierwszego składu w przyzwoitej lidze. W tym roku schemat został złamany – Kurto grzeje ławę.

Marcin Kamiński (VFB Stuttgart) – od zawodnika, który ma całkiem pokaźną liczbę meczów w kadrze, a przez ostatnie lata był podporą Lecha, wymagaliśmy więcej. Czekał na debiut aż do 30 października, na szczęście jak już zadebiutował, tak od tamtej pory gra. Plusem też fakt, że Stuttgart zgodnie z planem jest w czołówce 2.Bundesligi. Perspektywy więc są, ale też nie będziemy zachwycać się raptem garścią rozegranych meczów.

Jakub Kosecki (Sandhausen) – jakoś wciąż za dobrze pamiętamy sezon, gdy poprowadził Legię do mistrzostwa Polski, by doceniać Koseckiego za rolę człowieka do rotacji w średniaku 2.Bundesligi.

Patryk Tuszyński (Rizespor) – gdyby faza grupowa pucharu Turcji była poważnymi rozgrywkami, Tuszyński pewnie grałby w kadrze. Niestety, faza grupowa pucharu Turcji za poważna nie jest.

Bartłomiej Drągowski (Fiorentina) – umówmy się, że nikt nie liczył na szybki debiut Drągowskiego. Nie szedł za taką kwotę jak Kapustka, poza tym na bramce z naturalnych przyczyn nie ma wielkiej rotacji. Debiut byłby miły, ale ma jeszcze czas.

Błażej Augustyn (Ascoli) – zaczął rok w opasce kapitana Hearts, a przecież wyróżniając się w szkockiej lidze można trafić do poważniejszych rozgrywek, choćby Championship. Coś poszło jednak nie tak, Błażej stracił miejsce w składzie, a teraz kopie się w średniaku archaicznej Serie B, gdzie specjalizuje się w łapaniu żółtych kartek.

Kacper Przybyłko (Arminia) – dwa gole w Kaiserslautern, stracona jesień w Arminii, gdzie zagrał raptem czterdzieści kilka minut. Wydawało się, że to chłopak, który na poziomie 2.Bundesligi jest w stanie strzelać przyzwoitą liczbę bramek, może nawet z czasem skusić kogoś z wyższej półki, ale w zeszłym roku tego nie potwierdził.

Krystian Nowak (Hearts) – Spadkowicz z Ekstraklasy na debiut w Szkocji czekał do 23 grudnia. Owszem, Hearts to nie jest przypadkowy zespół, zajmuje czwarte miejsce w lidze, ale mimo wszystko przez ostatnie kilka miesięcy Nowak głównie przyglądał się kolegom. Nadzieją fakt, że w ostatnich dwóch kolejkach zagrał pełne mecze.

Daniel Łukasik (Sandhausen) – Wydawało się, że Łukasik jest dostatecznie mocny, by w takim Sandhausen sobie poradzić. Niestety, pierwsze miesiące dzielnie zwiedzał niemieckie stadiony z perspektywy trybun. Być może przełomem będzie mecz z Norymbergą trzeciego grudnia, kiedy strzelił bramkę i dał asystę. W następnych kolejkach grał zauważalne liczby minut.

PROBLEMY, PROBLEMY, PROBLEMY

Oskar Zawada (Wolfsburg) – Wypożyczenie do Eredivisie wyglądało obiecująco, przecież Twente to solidny zespół. Grał tu całkiem sporo, ale ostatecznie zakończył rundę wiosenną bez bramki. W Wolfsburgu tej złej passy nie przełamał nawet w rezerwach (!), gdzie zresztą stracił skład. To mógł być rok przełomowy, ale wszystko poszło źle.

Adam Matuszczyk (Brunszwik) – kilka występów wiosną, jesień całkowicie stracona. Od byłego kadrowicza, który za niemiecką ligę na wylot, można by jednak oczekiwać, że poziom 2.Bundesligi go nie przerośnie. Czas na zmianę otoczenia.

Filip Modelski (Hibernian) – Pamiętacie jeszcze, jak Modelski był za czasów gry w rezerwach West Hamu uznawany za wielką nadzieję polskiej piłki, niemal murowanego przyszłego kadrowicza? Minęło kilka lat, a Modelski marnuje czas w rezerwach szkockiego Hibernianu.

Paweł Olkowski (FC Koeln) – Olkowski miał w Niemczech naprawdę niezłe wejście, czym ustawił obie wysoko poprzeczkę. Z tej perspektywy 2016 rok był fatalny. Stracił miejsce w składzie, a także zaufanie, bo trener czasem wolał wystawić na prawej stronie stopera, niż Polaka. Rozegrał garść minut, nie licząc ostatnich tygodni, gdy trochę pobiegał, ale głównie ze względu na kontuzje kolegów.

Michał Mak (Arminia) – Dla Maka to był ostatni dzwonek, by jeszcze spróbować robić karierę za granicą. Dzwonek wybrzmiał, czas wracać – czterdzieści dwie minuty przez jesień brzmią jak wyrok.

Dawid Pietrzkiewicz (Qabala) – Qabala to całkiem niezły klub, który potrafi napędzić stracha solidnych europejskim markom w pucharach. Historia Pietrzkiewicza jest jednak prosta: kiedyś w Azerbejdżanie grywał sporo, teraz jest etatowym rezerwowym bez widoków na skład.

Paweł Bochniewicz (Granada) – Swego czasu uchodził za nadzieję polskiej piłki, ale w tym roku stuknęło mu dwadzieścia lat, a grywa jedynie w głębokich rezerwach Granady. Czas sprawdzić się w Polsce?

Marcin Wasilewski (Leicester) – Jest mistrzem Anglii i nikt mu tego nie zabierze, jego biografia z pewnością będzie hitem, ale umówmy się: w zasadzie zawiesił buty na kołku, a stał się człowiekiem od atmosfery. Jesienią wystąpił w 0:5 z Porto, 0:2 z Evertonem, dostał czerwoną kartkę w EFL Cup. Bramka z Tottenhamem w FA Cup na początku stycznia jest odległym wspomnieniem.

Bartosz Kapustka (Leicester) – Kapustka miał swoje pięć minut na Euro, szedł za grubą kasę do Anglii, ale póki co kolekcjonuje minuty w rezerwach. Nie ma czego owijać w bawełnę: jeden z największych zawodów jesieni. Spodziewaliśmy się, że może mieć ciężko, ale że nie zagra choćby minuty?

Cezary Wilk (Zaragoza) – przegrał z kontuzjami. Szkoda, bo swego czasu w Depor miał niezły czas, mówiło się o nim nawet w kontekście reprezentacji.

Tomasz Hołota (Arminia) – kilka meczów na początku, potem ława lub trybuny. Dół tabeli drugiej Bundesligi okazał się zbyt wysokim progiem.

Łukasz Szukała (Osmanlispor) – przykład jak złe decyzje potrafią zarżnąć karierę. Przecież swego czasu był gwiazdą Steauy grającej w Lidze Mistrzów. Gdzie jest dziś, we wciąż dobrym jak na obrońcę wieku? Pewnie przynajmniej kasa się zgadza.

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
2
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Stranieri

Komentarze

33 komentarzy

Loading...