Reklama

Raków uczy się wygrywania w aurze niedokładności

Autor:

28 lutego 2020, 20:32 • 4 min czytania 0 komentarzy

Na początku był chaos. Później był chaos. Następnie znowu był chaos. A kiedy chaos już wszystkich zmęczył, to jeszcze dalej był chaos, aż na końcu z tego wszystkiego zrodziło się zwycięstwo Rakowa Częstochowa nad Piastem Gliwice. I może trochę przesadzamy, może trochę biadolimy, bo im dalej w las, tym więcej było składnych akcji, ale niełatwo było to widowisko oglądać. Choć trzeba oddać ekipie Marka Papszuna, że w końcu nie zdradzając swoich ideałów, potrafią zagrać też skutecznie i zwycięsko. 

Raków uczy się wygrywania w aurze niedokładności

Spiralę niedokładności napędzali wszyscy. Dosłownie wszyscy. Począwszy od Jakuba Szumskiego i Frantiska Placha, którzy kiedy tylko dochodzili piłki, transportowali ją jak najdalej od własnej bramki, najlepiej niedokładnie, najlepiej gdzieś w aut, najlepiej z gracją godną osła, biorącego udział w zawodach wyścigów konnych. A ich koledzy z pola tylko prześcigali się w niecelnościach i niefrasobliwościach. Schwarz dwa razy tak podawał do Tudora, że piłka lądowała na aucie, dwa metry za zimowym nabytkiem częstochowian, a ten drugi odpłacił się swojemu koledze równie oryginalnym podaniem do nikogo w adekwatnej sytuacji, przez nikogo nieatakowany. Ot, taki urok ligi.

A to tylko parę przykładów i parę symbolicznych zagrań, bo faktycznie niedokładności było na murawie było mnóstwo. Ani Piast nie wyglądał jak mistrz Polski, ani Raków nie wyglądał jak zespół, o którym niekiedy mówi się, że gra w jeden z najprzyjemniejszych dla oka stylów wśród drużyn Ekstraklasy. Nic więc dziwnego, że pierwsza bramka w tym meczu padła po takiej akcji, po jakiej padła. Badia przejął futbolówkę nieopodal swojego pola karnego i spokojnie, nie podejrzewając niczego niespodziewanego, dograł piłkę do rozpędzającego się Rymaniaka, ale ten… zgubił piłkę. Po prostu, gdzieś mu tam się podwinęła, gdzieś mu tam się pogubiła, tak, że trafiła pod nogi Daniela Bartla.

Czech nie zastanawiał się długo, przełożył sobie piłkę na prawą nogę i huknął na 1:0. To była naprawdę ładna bramka. Dużo za ładna jak na warunki tego meczu.

Niech najlepszym dowodem na to, jak wyglądała dalsza część pierwszej połowy będą dwie najlepsze szanse Piasta na odrobienia strat przed zejściem do szatni. Przy pierwszej z nich fatalnie do Szumskiego podawać próbował Bartl, ale Felix przegrał pojedynek biegowy z bramkarzem Rakowa, a przy drugiej z nich świetny balans ciała i prostopadłe podanie Gerarda Badii, swoim dośrodkowaniem zmarnował Sebastian Milewski, który kompletnie nie odnajdywał się na lewej stronie boiska. A zresztą, co tam gadamy, że na lewej stronie boiska, bo akurat to dośrodkowanie było z prawej strony i chyba zwyczajnie młodzieżowiec Piasta zwyczajnie miał problem z bełchatowską murawą, bo co raz zaliczał głupie straty.

Reklama

Na tym etapie byliśmy już mocno zmęczeni tym wszystkim, już pisaliśmy do naszego okulisty na konsultację kolejnego pogorszenia wzroku od dziadostwa chaotycznej gry, ale wtedy porządną łyżką miodu w beczce dziegciu (tak, wiemy, że w tym powiedzeniu jest odwrotnie) okazała się druga połowa, bo była ona całkiem znośna, a na pewno Raków udowodnił, że potrafi grać kapitalną ofensywną piłkę. W kontraście do tego Piast rozgrywał w ataku pozycyjnym, ale bez przekonania, choć okazje sobie stwarzali.

Najpierw Milewski ładnie rozegrał piłkę na jeden kontakt z Parzyszkiem, zamarkował strzał, zagrał do Badii, który wycofał futbolówkę na jedenasty metr do Sokołowskiego. Jasne, piłka przy okazji podbiła się jeszcze od jednego z piłkarzy, więc nieco zmyliła pomocnika Piasta, ale i tak – nie można było tego zmarnować. Chwilę potem swojej okazji nie trafił Milewski po właściwie jedynym dobrym zagraniem w całym meczu Felixa i chyba naprawdę już na dobre możemy wierzyć, że jego gol z poprzedniej kolejki, to ewenement

A Raków? A Raków robił swoje. Konsekwentnie. Papszun pokazał, że nie jest przesądny, zdjął z boiska Poletanovicia, a przecież to samo zrobił tydzień wcześniej z Arką i skończyło się frajerską porażką 2:3. Tym razem zrobił to samo, ale już z innym efektem. Bo to naprawdę do końca wyglądało składnie. A to błysnął Szczepański, który wpierw przepięknie kiwnął Kirkeskova, oddał mocny strzał, ale świetnie interweniował Plach. A to ten sam pomocnik przerzucił do Tudora, który z pierwszej piłki w powietrzu odegrał do Browna Forbesa, który znów trafił w bramkarza Piasta.

A to w końcu Schwarz zaliczył odbiór w środku pola, dograł do Musiolika, a ten już oddał futbolówkę w ręce Tudora i Forbesa, którzy dwójkowo, pewnie, z przekonaniem i gracją podwyższyli wynik na 2:0.

Co można powiedzieć, żeby to wszystko podsumować? Piast dalej boryka się ze swoimi problemami, jest nieco nijaki, brakuje mu porządnej klasy, groźnego napastnika, który wykańczałby okazje, i póki tak będzie, nie uda mu się nawiązać do sukcesów z minionego roku. Raków z kolei pierwszy raz w 2020 roku zaprezentował się tak, jak powinien – czyli skutecznie. I to cieszy, bo nie ukrywamy, że więcej przyjemności sprawia nam oglądanie zespołów, które mają na siebie jakiś ofensywny pomysł niż kolejnych lagujących średniaków.

85052045_618760415626822_5363304165650989056_n

Reklama

Fot. Newspix

 
 

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

0 komentarzy

Loading...