Reklama

Nie znałem innego odreagowania niż alkohol i imprezy

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

24 lutego 2020, 10:33 • 18 min czytania 0 komentarzy

Jak ważne w życiu piłkarza są poukładane sprawy w domu? W jaki sposób wkręcił sobie, że winny jego niepowodzeń jest zdolniejszy brat i jak to było, że przez pierwsze dwadzieścia pięć lat swojego życia nie potrafił rozmawiać z nim, jak brat z bratem? Dlaczego brakowało mu pewności siebie i jak przeszkodziło mu to w testach w Lechii? Co skłaniało go, żeby w każdym kolejnym klubie należeć do grupy bankietowej? Jak często na treningi przychodził skacowany, a jak często pijany? Kiedy zyskał świadomość i dlaczego było już za późno? Jak to się stało, że dziś jest trenerem mentalnym, mającym na koncie dwie książki i czy rozwój osobisty jest ważny w sporcie.

Nie znałem innego odreagowania niż alkohol i imprezy

Z Michałem Szałkiem, byłym piłkarzem Bytovii i Chrobrego, rozmawiamy o wielu stronach mentalności w sporcie. Od chęci przypodobania się kolejnym szatniom przez kompleksy wyniesione z okresu dojrzewania po zgubność życia piłkarza opartego na imprezach. Zapraszamy.

***

Czym jest świadomość?

Wiedzą. Popełnianiem tylko tych błędów, które wynikają z sytuacji czysto losowych. Ich uniknąć się nie da, bo przydarzają się człowiekowi ot tak, w jednej chwili. Świadomość, o której mówię to znajomość odpowiedzi na pytania takie jak – co, kiedy, gdzie, jak i z kim? Na podstawie swoich błędów i cudzych historii ludzi, którzy osiągnęli sukces musisz wiedzieć, że udało się przede wszystkim tym, którzy mieli świadomość tego, że jeśli chcą więcej, to muszą dać z siebie więcej. Na tym to głównie polega.

Reklama

Często sukces – mniejszy lub większy – osiągają zawodnicy, dla których kierat pracy jest drugorzędny. Decyduje talent, łut szczęścia, luz albo wiele innych czynników. Nie trzeba być obsesjonatą i pracoholikiem, żeby wejść na szczyt. 

Kiedyś na pewno było o to łatwiej. Ja zauważyłem, że kiedy sam wchodziłem do piłki, to nikt nie zwracał uwagi na aspekty mentalne. Nieważne było, czy ktoś ma 35 lat, czy 15 lat – tak samo był traktowany. Z jednej strony to dobrze, bo jako siedemnastolatek, wchodząc do pierwszego zespołu Chemiku Police w II lidze od razu przestawiałem się na warunki seniorskiej piłki. Problem w tym, że nikt nie brał pod uwagę tego, że są zawodnicy mocniejsi psychicznie i słabsi. Wokół mnie byli tacy, którzy dostawali jedną, drugą, trzecią zrypkę i wymiękali.

Nie jest to trochę nieprzystosowanie do życia w społeczeństwie?

Trochę tak, ale wydaje mi się, że teraz do warsztatu trenerów wchodzą umiejętności miękkie. Kiedyś jeśli trener był twardy, to całą drużynę traktował twardo. Jeśli był luźniejszy, to traktował wszystkich luźno. Brakowało podejścia indywidualnego.

Młode pokolenie trzeba inspirować. To z lat 80. potrzebowało kija i marchewki, na ludzi urodzonych w okolicach 2000 dawne metody w ogóle by nie zadziałały.

Kiedyś była dyscyplina, hierarchia. Nie wiedziałem, czy mogę się przedstawić, czy mogę się przywitać, czy mogę siąść. Do najstarszego zawodnika, który przewinął mi się w juniorach, będąc moim trenerem przez chwilę powiedziałem:

Reklama

– Dzień dobry.

– Nie ma że dzień dobry, to jest profesjonalna piłka, masz mówić cześć i tyle.

Dostałem pozwolenie. Przyjąłem to. Teraz jest inaczej. Młody zawodnik wchodzi, jak po swoje, bez kalkulacji, czasem bez pokory. Oczywiście nie chciałbym wrzucać wszystkich do jednego worka.

maxresdefault

Faktyczna pewność siebie czy sztuczna pewność siebie?

Nierzadko na pokaz. Żeby ludzie widzieli, żeby trenerzy widzieli, żeby koledzy widzieli. Tylko, że często to jest wydmuszka. Wyglądają na twardzieli, na takich gości figo fago, ale przy kryzysach wymiękają. Kiedy dochodzi presja, krytyka, ta „pewność siebie” znika.

Byłeś pewny siebie?

Nie. Pojechałem kiedyś na testy do Lechii Gdańsk. Miałem osiemnaście lat. Miało to trwać tydzień. Wszedłem do szatni, zobaczyłem paru ligowców i nogi mi zmiękły. Gdzie ja do nich? Trenerem był Dariusz Kubicki, zarządził zajęcia, a ja kompletnie nie potrafiłem przełożyć niczego na boisko. Żadnych swoich umiejętności. Stresowały mnie podstawowe życiowe czynności – hotelowe rozmowy, spacery, śniadania, obiady, kolacje. Nie umiałem siebie sprzedać. Zabrakło mi kompletnie pewności siebie i jest to jedna z głównych przyczyn, dla których nie osiągnąłem więcej.

Wiecie, co jeszcze było najgorsze? Że wróciłem do Polic po tych testach, do II ligi, do miejsca, gdzie czułem się komfortowo i poczułem ulgę. Poczułem ulgę, że jestem u siebie, że już nie muszę niczego udowadniać, niczego pokazywać. To było przyjemne, to była bezpieczna przystań, a z drugiej strony miałem gdzieś ukryte w podświadomości, że powinienem się pchać wyżej, próbować, wychodzić z tej słynnej strefy komfortu.

Znajdźmy powód twojego braku pewności siebie. 

Mam trzech braci, którzy grali albo grają w piłkę – Jakuba, Mateusza i Cezarego. Odstawałem od nich. Czułem się gorszy. Wiekowo jestem drugi. Miałem spory kompleks w stosunku do starszego brata. Kuba w młodym wieku trafił do Lecha. Był na Mistrzostwach Świata U-20 w Kanadzie. Dostawał pochwały ze wszystkich stron, a ja niekoniecznie – kopałem w drugiej lidze, nie udało mi się na testach w Lechii, byłem w cieniu.

W domu?

Trochę szyderka, trochę docinanie sobie, a ja nie miałem silnego charakteru, żeby się odgryzać. Mnie to bardziej dołowało niż motywowało. Nikt nie chciał źle. Nikt celowo tego nie robił, choć początkowo wydawało mi się, że jest inaczej i nabawiłem się przez to kompleksów. Ojciec też grał w piłkę i mi się zawsze wydawało, że skoro bracia grają lepiej, to ja jestem słabszy też w życiu. Kuba też grał na obronie, co jeszcze potęgowało efekt tego, że ciągle miałem uczucie bycia tym drugim. Potem doszedł Mateusz, który miał z nas największe papiery na duże granie, bardzo szybko wyfrunął z Polic do akademii Lecha. Fajnie się zapowiadał. Szybko przebił się do seniorów, przechodził kolejne szczeble…

Rodzice traktowali was równo?

Nas była szóstka. Zawsze mi się wydawało, że nie byliśmy traktowani równo, że już Kuba spijał śmietankę, wszędzie go było pełno, wszędzie dostawał, czego chciał, pewności siebie mu nie brakowało i wkręciłem sobie, że skoro on jest taki, to muszę być w jego cieniu. Przez jego sukces, ja spisywałem siebie na straty. Mój błąd i kolejny przykład braku świadomości.

Nie chciałeś robić czegoś innego? Skoro on był dobry w piłkę, to mogłeś chcieć zająć się czymś innym.

Mieliśmy trochę z góry zaszczepione, że będziemy grać w piłkę. Wszyscy od dzieciaka grali. Nikt nie myślał, żeby wymyślać sobie innej drogi. Miałem żal do braci, do ojca, do całego świata. Przez pryzmat wyników ustawiano nas w hierarchii. Wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie jako gorszego przez pryzmat brata.

Wiele osób ma problem z wkręcaniem sobie różnych rzeczy, które w rzeczywistości faktycznie nie istnieją. 

Z biegiem lat rozkminiłem, że tak naprawdę 95% osób ma nas gdzieś i wszystko powstaje w twojej głowie. Jest w Polsce takie myślenie, że nie chcemy, żeby ktoś inny był od nas lepszy. Nie podoba nam się to, nie napędza nas to, tylko właśnie blokuje. Wolelibyśmy, żeby jemu nie wyszło i tym, że mu wychodzi usprawiedliwiamy własne niepowodzenia. A tą zazdrość warto przemienić w motywację do działania.

Życzyłeś bratu braku powodzenia?

Nie życzyłem mu źle, ale miałem chwile frustracji, kiedy myślałem o tym, że świat jest niesprawiedliwy, skoro trenujemy podobnie, a on idzie w górę, ja stoję w miejscu. Nie miałem czegoś takiego, że chciałem trenować jeszcze więcej, tylko mnie to dołowało. Nie byłem dumny z brata, tylko czułem, jakby on mi coś zabierał. Kumulowałem to w sobie. Nie wprowadzało to nerwowej atmosfery w domu, bo nikomu tego nie mówiłem, wkręcałem to sobie tylko we własnej głowie.

Sprawa jest dawno wyjaśniona. Pięć lat później to sobie wyjaśniliśmy. On nie był tego kompletnie świadomy. Nie mówiłem tego głośno, a nie byliśmy nigdy ze sobą tak blisko, żeby porozmawiać o swoich uczuciach. Zawsze była tylko piłka, piłka, piłka, wyniki, wyniki, wyniki. Potrzebowaliśmy siąść i pogadać ze sobą jak brat z bratem, a nie jak zawodnik z zawodnikiem. Po latach wyszło. Dziś się z tego śmiejemy.

Ale świadomy i profesjonalny długo w czasie swojej kariery nie byłeś.

Nie byłem. Nawet w tym okresie, kiedy balansowałem na granicy II i I ligi, czyli wydawałoby się, że całkiem przyzwoitego poziomu. Patrzyłem na niektórych kolegów i przeżywałem szok – że można tak przykładać się do treningu, trzymać dietę, chodzić na siłownię, liczyć kalorie, zostawać po zajęciach i ładować w bramkę. Ja raczej robiłem tyle, ile musiałem. Czasem może zrobiłem coś dodatkowego, ale to były pojedyncze dni, pojedyncze przypadki. Miałem 24-25 lat i dopiero dowiadywałem się o tym, czym jest profesjonalizm.

Imprezowałeś dużo.

Miałem okres, że imprezowałem dosyć sporo. W Bytovii.

To przeszkadza w karierze?

Jestem zwolennikiem złotego środka. Nie chcę powiedzieć, że piłkarz musi być mnichem, wszystko jest dla ludzi. Czasami, kiedy skumulowało się trochę problemów, trochę stresów, trochę kłopotów, to fajnym wyjściem było pójścia na imprezę czy wypicie kilku piw. Typowe pójście na łatwiznę.

Czemu piłkarze traktują pójście na imprezę jako jedyny sposób rozluźnienia, kiedy jest milion innych sposobów na odreagowanie?

Za czasów gry w Chrobrym, w Bytovii, w Chojniczance nie znałem innych sposobów na odpoczynek. Serio. Pojawiało się coś, co było odchyłem od normy? Można pójść na imprezę i oderwać głowę. Dopiero z czasem poznałem rzeczy typu medytacja, mindfulness, czyli inne czynności, które pozwalały mi osiągnąć ten sam efekt wyciszenia, rozluźnienia. Kiedyś było tak, że dobra, idziemy na piwo, i przegadamy wszystko, przejdzie. Alkohol w piłce był i tyle. Dziś znam wiele innych, lepszych zamienników.

To jest problem wśród piłkarzy?

Jakiś na pewno jest, bo choć nie ma już tak kategorycznie nazwanych pewnych rzeczy, to na tych, którzy nie piją krzywo się patrzy. W szatniach, II i I ligowych istniało to podejście, że nie pijesz, to nie grasz czy nie pijesz, to kapujesz. Znów wracamy do kwestii poczucia własnej wartości, pewności siebie, świadomości. Jeśli masz poukładane w głowie to wiesz co, kiedy i ile możesz.

Nigdy nie spotkałem kogoś, kto powiedziałby mi, że można się rozwijać. Że to nie jest tak, że cały świat się sprzeniewierzył przeciw tobie, tylko wiele zależy ode mnie samego. Zostając przy bracie – on miał zdrowie do biegania, nie tylko pewność siebie, ale lepsze przygotowanie motoryczne. Myślałem, że on to ma i już, a nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby wziąć się w garść. Niby banał – chcesz być lepiej przygotowany, to się lepiej przygotuj. Ja tego nie wiedziałem. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi.

Wielu zawodników, z którymi grałeś nie osiągnęło sukcesu przez niesportowy tryb życia?

Przez brak ogólnej świadomości – na pewno tak. Nie wiedzieli, że trzeba trenować ciężej, mocniej, aktywniej, mądrzej. Jeśli chodzi o alkohol, to w każdym zespole była taka grupka. Do wypicia, do imprezy, do szaleństwa. Jak patrzę na drużyny, w których grałem to wszędzie była ta grupa do tańca i do różańca. Generalnie wyglądało to tak: parę osób profi, parę osób do zabawy i parę osób pomiędzy.

Pierwszy raz profesjonalizm zobaczyłem u trenera Mamrota w Chrobrym Głogów. Jego historia pokazywała, że można zrobić dużo, żeby dostać się na szczyt. Te wszystkie staże, poświęcenia, szkolenia, niuanse, szczegóły to była dla mnie nowość. Wcześniej, przykładowo w Bytovii, zupełnie nie widziałem, żeby ktokolwiek miał takie podejście, jak on. Nie przykładałem wagi do drobnych rzeczy, które wpływają na końcowy sukces.

Wtedy było za późno, żeby przebić się wyżej?

Być może nie. Mimo że nabierałem świadomości, że wiedziałem pewne rzeczy, wiedziałem, co muszę robić, żeby iść do góry, to brakowało mi zwyczajnej konsekwencji. Miałem zrywy. Brałem się za siebie na jakiś czas. Fajnie, zapierdalałem, biegałem, pracowałem, harowałem, chodziłem na siłownię, trzymałem się diety, ale to wszystko były okresy. Zrywy to za mało.

Czułeś, że coś przez to tracisz?

Na pewno zyskiwałem trochę pewności siebie. Codziennie robiłem sobie listę zadań do odhaczenia – ileś tam pompek, ileś tam brzuszków, ileś tam litrów wody do wypicia, alkoholu zero. Jeśli się tego trzymałem – super. Z dnia na dzień sobie to odhaczałem, byłem z siebie dumny, podnosiło to moje samopoczucie i powodowało takie poczucie, że jestem na dobrej drodze. Tylko trzeba to robić cały czas. Nie może być tak, że na tydzień dwa sobie można zrobić od tego odchyły. Piłkarzem nie jest się raz na jakiś czas. Tak, jak codziennie wychodzi się codziennie na trening, tak codziennie powinno analizować się swoje nastawienie mentalne.

Ja tego nie miałem. Dopiero w Głogowie poznałem coś takiego jak analiza meczów. Taka fajna, konkretna analiza. Kilkuminutowe skróty z twoimi zagraniami są w stanie w taki sposób wpłynąć na zawodnika, że diametralnie zmieni to jego postawę na boisku. Zobaczysz swój błąd z innej perspektywy i następnym razem zapali ci się lampka, która ostrzeże cię przed popełnianiem kolejny raz tego samego. Już raz zawaliłem, raz się źle ustawiłem, następnym razem zachowam się lepiej.

To nie jest twoja wina, że wcześniej tego nie doświadczyłeś.

To wymówka. Łatwo tak się wytłumaczyć. Jakbym chciał osiągnąć swój cel i marzenie, to wziąłbym się za to wcześniej sam.

Miałeś zdefiniowany ten cel?

Niekoniecznie. Zawsze myślałem o Ekstraklasie. Ale tylko myślałem.

To nie była mocna myśl?

Fantazja. To nie był cel. Tak na to patrzę z perspektywy czasu. Powinienem twardziej na to postawić. Jeśli uznałbym, że muszę zagrać w Ekstraklasie, to zastanawiałbym się, co robić, żeby tam się dostać. A moje myślenie było takie, że fajnie byłoby tam zagrać, ale no właśnie – fajnie byłoby i nic więcej.

Jak ważna w życiu piłkarza, który chce osiągnąć taki cel, jest mądra kobieta u boku?

Mądra kobieta to połowa sukcesu. Taka kobieta często jest w stanie poświęcić swoje zachcianki , żeby jej partner mógł osiągnąć sukces. Czasem jest jednak tak, że piłkarz zamiast zrobić odnowę, zamiast zrobić dodatkowy trening, zamiast pójść na siłownię woli odpuścić i pójść na randkę, do kina, na kawę z kobietą, bo ona tego wymaga. Nie mówię, żeby z tego rezygnować, ale na wszystko jest czas i miejsce. Przy odpowiedniej świadomości wszystko można pogodzić.

Często jest jednak tak, że piłkarze z II czy I ligi narzekają, że nie dostają na czas wypłat, mając na utrzymaniu dziewczynę, narzeczoną, żonę. To też jest trochę sytuacja niezdrowa. Kobieta usytuowana przy piłkarzu. Kobieta tylko do wspierania. 

Nigdy nie miałem większych problemów z wypłatami, więc tego nie doświadczyłem. Trzy miesiące to maksymalne opóźnienie. Inna sprawa, że pieniądze też potrafią zgubić. Miałem taki okres w Bytowie. Fajne pieniądze, regularne wypłaty, brak dziewczyny akurat, a że w klubie mieliśmy grupkę, która lubiła wyskoczyć, to szalałem. Mogłem pomyśleć, że warto byłoby ten wolny czas i pieniądze zainwestować w siebie, a nie w innych i swoją dobrą zabawę. Teraz, kiedy popracowałem trochę na etacie, doceniam, że miałem właściwie dwie-trzy godziny w klubie, a poza tym czas dla siebie. Tyle rzeczy można było zrobić, tyle rzeczy można było sobie zorganizować, dopiero z czasem zobaczyłem, ile czasu zmarnowałem.

Gdybym był bardziej poukładany i kumaty finansowo, to wiele rzeczy mógłbym sobie zabezpieczyć. Skończył się mój pierwszoligowy i drugoligowy okres, a ja zostałem praktycznie z niczym. To było jakoś po Chrobrym. Wtedy już założyłem, że odpuszczam sobie poważniejsze granie. I wtedy nagle zaczęła do mnie dochodzić świadomość. Postawiłem na trening mentalny, dużo czytałem, jeździłem na szkolenia. Postanowiłem, że będę inspirował młodszych zawodników, żeby nie musieli popełniać moich błędów.

Zaczęło się od przeczytania „Sekretu” Rhondy Byrne. Prawo Przyciągania. Książka, która ma tylu zwolenników, ilu przeciwników. To o czym myślisz-realizujesz. Fajny jest temat wizualizacji. Wczuwasz się w rolę tak, jakbyś miał wymarzony dom, wymarzoną kobietę, wymarzoną pracę i to realizujesz.

Czekaj, masz sobie wyobrazić wymarzony dom i żyć, jakbyś go miał, choć go nie masz? 

Nie do końca. Samo wyobrażenie oczywiście niego przyniesie upragnionego efektu. Warto zacząć od wyobraźni efektu końcowego jednak oprócz samej wizualizacji potrzeba też działania. Do wymarzonego efektu trzeba dołożyć też realną, ciężką pracę. Tego nie da się ominąć.

Co cię zainspirowało do zostania trenerem mentalnym?

Połączenie dwóch pasji, piłki i psychologii. Moja przygoda z książkami zaczęła się tak, że czytałem książkę za książką. Otwierałem jedną, ktoś tam wspomniał o jakimś innym autorze, zamawiałem kolejną i tak dalej, i dalej, i dalej. Z czasem do podbudowy psychologicznej i mentalnej zacząłem dokładać biografie sportowców, którzy osiągnęli sukces. Łączy ich jedno – obsesja na punkcie celu. Wszystkich tych, którzy osiągnęli sukces łączą pewne wspólne mianowniki. A to oznacza że w sukces jest (do pewnego stopnia) powtarzalny.

Znasz jakiegoś piłkarza, z którym grałeś i miał obsesję?

Nie, było wielu ambitnych ale chyba nie było takiego, o którym można było powiedzieć, że ma obsesję.

A jednak część z tych zawodników doszła do Ekstraklasy. 

Byli tacy, którzy zagrali, ale nie mieli obsesji.

Więc nie trzeba jej mieć.

Może doszliby wyżej gdyby mieli jasno sprecyzowany cel i większą świadomość?

Nie uważasz, że trening mentalny jest wciskaniem na siłę ludziom, że muszą być wielcy, wspaniali, wybitni, genialni, a zwyczajnie tacy nie są i nie muszą być?

Nie każdy jest predestynowany do sukcesu w piłce. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Najlepszym przykładem są moje zajęcia treningu mentalnego, które prowadzę z młodymi adeptami piłki. Przyjeżdżam, siada przede mną grupka i nie jest tak, że każdy jest zainteresowany. Z grupy piętnastu osób pięciu nie słucha, pięciu przeszkadza innym, pięciu nic nie obchodzi, a jednej-dwóm osobom zapalają się oczy, bo chcą być lepsi i chcą z tego korzystać. Mam świadomość, że trening mentalny do części osób nie trafia. Nie chcę nikogo do niego zmuszać. To nie miałoby sensu. Ale wiem, że część osób z tego skorzysta. Z takimi ludźmi chcę pracować.

Twój największy błąd w karierze?

To, że drużyna zawsze była dla mnie najważniejsza. Robiłem wszystko, żeby im się przypodobać, zaimponować, zintegrować. W każdym jednym klubie poznawałem kogoś, kto miał być moim kolegą do końca życia, a ten kontakt się urywał wraz z moim odejściem z klubu. Przedkładałem znajomości nad swoje cele. Kruche, krótkotrwałe grupy, w które wchodziłem, odciągały mnie od skonkretyzowania się jako piłkarza. Jest coś takiego jak teoria pięciu palców. Pięć osób, z którymi spędzasz najwięcej czasu, definiuje samego ciebie. Jeśli przeanalizowałbym to w czasie trwania mojej kariery, w okresie, kiedy nie miałem akurat dziewczyny, a bracia grali w innym mieście, to wyszłoby, że z moich kumpli – jeden był leniem, drugi lubił popić, trzeci lubił poimprezować, czwartego nie obchodziły treningi, a piąty łączył to wszystko. Kurde, coś w tym jest, że jeśli nie otaczamy się ludźmi, którzy ciągną nas w górę, to nie będziemy podążać w kierunku swoich marzeń.

Niepowodzenie? Nie martw się stary, pójdziemy na piwo, pójdziemy na imprezę, jutro zrobisz trening. Też jest mega ważne, kim się otaczamy, kto jest w naszym najbliższym otoczeniu. Nie da się osiągnąć sukcesu w pojedynkę, trzeba otoczyć się zespołem wsparcia. To kluczowe.

maxresdefault (1)

Trafiłeś na swojej drodze na dobre kobiety?

Niekoniecznie. Ale to oczywiście wygodne wytłumaczenie. Podobne przyciąga podobne, jeśli ja nie jestem świadomy to jakim prawem wymagam tej świadomości od swojej partnerki? Zawsze trzeba zacząć od siebie i skupić się na tym, co możemy kontrolować.

Gdybym był świadomy swojego celu, to bym mówił o swoich potrzebach, marzeniach, szukałbym wsparcia w partnerce. Było tak, że zamiast iść na trening wolałem spędzić czas z dziewczyną. Jeśli miałbym bardziej skonkretyzowany cel i plan, to poukładałbym to lepiej. Nigdy nie czułem się profesjonalistą. Nie ma się co dziwić, że kobiety nie wspierały, skoro sam nie ogarniałem i nie potrafiłem niczego im klarownie powiedzieć.

Od kogo w czasie kariery miałeś wsparcie?

Prawie od nikogo. Pojedyncze osoby w pojedynczych okresach. Z drugiej strony sam tego wsparcia nie szukałem więc też nie mogę mieć do nikogo pretensji.

Przyszedłeś kiedyś skacowany na trening?

Oczywiście, nie raz i nie dwa.

A pijany?

Też. Z kacem jest tak, że wielu piłkarzy odpowie twierdząco. Jeśli mecz graliśmy w sobotę, a mieliśmy potem trening w niedzielę rano, to czasem tak wychodziło.

Wychodzi na to, że nie zrobiłeś kariery przez siebie, kobiety i alkohol. 

Świetne podsumowanie! A poważnie, to wszystko sprowadza się do jednego- ciebie i twojej świadomości. To ty wybierasz kobietę, z którą żyjesz. To ty wybierasz picie lub niepicie. To ty wybierasz, na co przeznaczasz swój czas.

Dopiero teraz wiem, jak dużo zależy od ciebie. Teraz jestem szczęśliwszy jako człowiek. Napisałem dwie książki – „Trening mentalny w piłce nożnej” i „Kolejna książka o rozwoju osobistym”. Pomysł na nie wziął się od Kuby Bączka, który jest trenerem mentalnym mistrzów świata w siatkówce. U niego robiłem akademię trenerów mentalnych. Mój mentor. Dawno, kiedy nie było ze mną tak dobrze jak teraz, pojechałem na szkolenie Kuby, wkręciłem się, przeczytałem kilka jego książek i zrozumiałem, że sam mogę napisać swoją. Pisałem regularnie, cierpliwie i wyszło. Nie spotkałem się z ani jedną negatywną opinią na temat mojej książki.

Czego to cię wszystko nauczyło?

Wywaliłem z mojego życia mnóstwo rzeczy, które mnie blokowały. Uporałem się ze swoją przeszłością. Robię to, co lubię. Jeszcze jak całkowicie zajmę się pomaganiem ludziom, bo na razie jeszcze dzielę to z pracą i z piłką, to będę całkowicie spełniony. Teraz jestem pewny siebie, ale w normalnym stopniu, bo są momenty, kiedy człowiek nie może być ślepo pewny siebie. Daję sobie prawo do bycia niepewnym siebie, nie jestem robotem, nikt nie jest.

Wiecie, był taki okres, kiedy nie miałem pieniędzy za grosz, a wziąłem kredyt i wydałem 20 tysięcy na zrobienie szkoły rozwoju osobistego. Nie kupowałem sobie ciuchów, nie kupowałem sobie sprzętu technologicznego, tylko inwestowałem w rozwój. Często kłóciłem się o to z moją byłą żoną. Wsparcia nie było. Nie popierała tego, mówiła, że piorą mi tam mózg, a ja się tym jarałem. Poznawałem fajnych ludzi, coraz bardziej mnie to pochłaniało. Kiedyś żyłem w zamkniętym kręgu, gdzie przyciągałem samych ludzi, którzy ciągnęli mnie w dół. Z czasem, wraz z nauką, zrozumiałem, że mogę otaczać się, kim tylko chcę. I być kim tylko chcę. I to samo chcę teraz przekazywać innym.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK I DANIEL CIECHAŃSKI

Fot. Bałtyk Gdynia/YT

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...