Reklama

Hitchcockowi ten mecz by się nie podobał

redakcja

Autor:redakcja

21 lutego 2020, 23:23 • 4 min czytania 0 komentarzy

Hitchcock mawiał, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie powinno tylko rosnąć. Zdarzają się takie mecze, które Hitchcocka by zachwyciły – mecz Śląska z Górnikiem do nich niestety nie należał, bo choć owszem, zaczął się trzęsieniem ziemi, tak Górnik już się z tego trzęsienia nie wygrzebał. Stać go było tylko na honorową bramkę w końcówce.

Hitchcockowi ten mecz by się nie podobał

We Wrocławiu w pierwszych minutach jak na talerzu obejrzeliśmy całą ironiczną naturę piłki. No dobrze, najpierw było trochę komedii, bo piłkarze nie wiedzieli kto zaczyna mecz. Ale potem już klasyka przewrotności futbolu:

– 16. sekunda meczu, Angulo sam na sam. Tak, nie szesnasta minuta, a szesnasta sekunda i to mimo, że Śląsk zaczynał grę, a jednak tak szybko zdołał wypuścić króla strzelców na stuprocentową okazję. Angulo, rzecz jasna, uderzył fatalnie, nawet nie trafił w bramkę.
– Więc w trzeciej minucie po kombinacyjnej akcji na prowadzenie Śląska wyprowadził Stiglec
– A w szóstej minucie na 2:0 wyprowadził Raicević.

Górnik powinien praktycznie od samego początku mieć wymarzony wynik, móc potem grać z konterki. Tymczasem po chwili to gospodarze znaleźli się w raju, a zabrzanie wpadli w wykopany przez siebie dół (no dobra, nie tylko siebie, Śląsk momentami przyjemnie kopał w ofensywie). Gra pozycyjna na Śląsku? Powodzenia.

Szczególnie, jak się w ofensywie ma Jirkę i Krawczyka. Do tego drugiego trudno mieć jakieś większe pretensje – wcześniej zagrał w tym sezonie Ekstraklasy 12 minut, to że w ogóle wybiegł dziś w pierwszym składzie na boisko jest raczej dowodem krótkiej kołdry Brosza (jeszcze lepiej symbolizowanej przez Matrasa miernie zastępującego sprzedanego Sekulicia). Ale już Jirka miał być kozakiem z Crvenej Zvezdy, talenciakiem, super skalpem transferowym. Na razie jest irytujący, nawet jak zdobędzie trochę miejsca, to potem jest mistrzem zagrań na ślepo.

Reklama

Górnik więc kopał się po czole, jak zawsze był zdany głównie na Angulo i Jimeneza, co w pierwszej połowie nie przełożyło się na nic konkretnego. Jedno celne uderzenie głową – zupełnie niegroźne, ot, balonik w środek bramki – już do końca meczu było jedynym celnym strzałem Górników (prób łącznie trzynaście). Symboliczna akcja, gdy Górnik nawet założył wysoki pressing aż przy chorągiewce, nawet niby wygrał w ten sposób piłkę, a jednak potem łatwo stracił i dwójkowa akcja Raicevicia z Musondą mogła dać gola gospodarzom. Śląsk, choć rzecz jasna nie forsował tempa, i tak był znacznie bliżej podwyższenia rezultatu: na uwagę zasługiwała zwłaszcza gra Raicevicia, który to zgraniem głową, to przytomnym ruchem potrafił stworzyć coś ciekawego kolegom. Jakościowa różnica klas w porównaniu do Exposito.

Druga połowa to okazje Śląska po zmianie stron, wciąż niebezpieczny Raicević. Brosz już w przerwie zdjął Krawczyka i Matuszka, a wpuścił Manneha i Wolsztyńskiego, ale obrazu meczu to nijak nie zmieniło. Jedyne, co się zmieniło, to że Śląsk z każdą minutą był coraz bardziej zainteresowany przede wszystkim dowiezieniem rezultatu, a gdy w 68. minucie wszedł Exposito, był też pozbawiony pożytecznego napastnika.

Kontaktowe trafienie przyszło w 84. minucie po stałym fragmencie, czyli ulubionej broni tych, którym nie żre. Janża dobrze wrzucił z wolnego, akcję zamykał Angulo odpuszczony przez Gąskę. Miejsca miał Hiszpan tyle co nic, a jednak zdołał gdzieś wstrzelić piłkę wzdłuż linii, tam trafił Puerto, który wpadł z futbolówką do siatki – czysty przypadek, wcześniej Puerto kilkukrotnie zaimponował dobrymi interwencjami. Górnik miał jeszcze kilka minut, ale choć spróbował szarpnąć, tak nie dał rady.

Choć wiadomo, że Górnik to nie jest maszyna do hurtowego strzelania bramek, choć wiadomo, że Śląsk grał u siebie i miał szybko strzelone dwa gole, tak musi zaimponować, że dzisiaj formacja defensywna wrocławian wyglądała wcale a wcale. Zivulić wciąż bywa mocno elektryczny, ale taki Musonda wyglądał dziś bardzo solidnie. Wielkim wygranym też na pewno Raicević.

Bo choć to był taki mecz, który został ustawiony w kilka minut, co potrafi być niesprawiedliwe, bo akurat rywal wykorzysta dosłownie słabszą chwilę rywala, tak to nie ten przypadek – Śląsk grał swoje, nie porywając się w drugiej połowie nie wiadomo na jaką grę, wiedząc, że żadne pospolite ruszenie do ataku zwyczajnie nie jest potrzebne.

slask gornik grafa pomeczowa

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...