Reklama

Precedensowy wyrok? Robert Sulewski wygrał z Zagłębiem Sosnowiec spór o premię

redakcja

Autor:redakcja

18 lutego 2020, 13:28 • 15 min czytania 1 komentarz

Klub i piłkarz nie zawsze rozstają się w dobrej atmosferze, nawet jeśli rozwiązują kontrakt za porozumieniem stron. Do tej pory jednak taka forma rozstania oznaczała przynajmniej, że obie strony więcej już sobie w paradę nie wchodzą i każdy idzie swoją drogą. W tym przypadku jednak tak nie było. Robert Sulewski po pewnym czasie upomniał się w Zagłębiu Sosnowiec o premię za awans do Ekstraklasy, którą przyznano całej drużynie, a w której go nie uwzględniono przy podziale środków. I wygrał w obu instancjach, od kilku dni jest to wyrok prawomocny.

Precedensowy wyrok? Robert Sulewski wygrał z Zagłębiem Sosnowiec spór o premię

O sprawie było dość głośno lokalnie, teraz może ona nabrać wydźwięku na skalę krajową, bo mamy do czynienia z czymś wcześniej niespotykanym. Obie strony widzą w tym przełom, tyle że jedna pozytywny, druga zaś negatywny. Przyglądamy się dokładnie temu tematowi i prezentujemy stanowiska każdej strony.

Robert Sulewski do Zagłębia Sosnowiec przyszedł latem 2017 roku ze Stali Mielec. W pierwszej rundzie wszystko szło dobrze. Zawodnik wywalczył sobie miejsce w składzie, a zespół po początkowych problemach zaczął notować dobre wyniki. Negatywny przełom nastąpił w grudniu 2017. Piłkarz nigdy nie ukrywał, że klubem numer jeden zawsze będzie dla niego Arka Gdynia, więc nie zakładał problemów, gdy w internecie pojawiło się jego zdjęcie z żółto-niebieskim szalikiem i podpisem „Arka jest wszędzie” zrobione podczas meczu na Stadio Olimpico w Rzymie. W Sosnowcu jednak bardzo się to nie spodobało, kibice poczuli się urażeni. Klub zareagował karą w wysokości 5 tys. zł, którą przeznaczono na cele charytatywne. Niby temat zamknięty, ale od tego momentu Sulewski czuł, że znajduje się na cenzurowanym. Wiosną szybko stracił miejsce w składzie, a w kwietniu doszło do rozstania. Drużyna awans do Ekstraklasy przypieczętowała już bez jego obecności na pokładzie.

Zapytacie: na czym polegał problem, skoro odszedł za porozumieniem stron?

Ano na tym, że piłkarz poczuł się oszukany, gdy po awansie byli koledzy z szatni otrzymali milion złotych premii, a on nie został uwzględniony przy podziale. Premię tę miano obiecać zespołowi jeszcze przed sezonem. Co ciekawsze – tamta obietnica nigdy nie została sformalizowana na piśmie (a przynajmniej klub utrzymywał, że dokument nie powstał). Mimo to Piłkarski Sąd Polubowny przy PZPN dwukrotnie orzekł, że Robert Sulewski również powinien otrzymać swoją część tego bonusu – nie w kwocie pierwotnie oczekiwanej, ale piłkarz i jego prawnicy podkreślają, że najbardziej liczy się sam fakt uznania roszczenia.

Reklama

Wyrok uprawomocnił się 14 lutego. Wcześniej, między jedną instancją a drugą, temat przedostał się do opinii publicznej za sprawą prezesa Zagłębia Sosnowiec, Marcina Jaroszewskiego. – Po spadku z Ekstraklasy mieliśmy jak na nasze warunki bardzo duże zaległości w stosunku do zawodników, którzy odeszli. Zgodnie z podręcznikiem licencyjnym, mieliśmy obowiązek uregulowania wszystkich zobowiązań wobec pionu sportowego, czyli pracowników kontraktowych, do końca listopada. Za niewywiązanie się z tego groziłyby ujemne punkty, a nawet degradacja. Zapewniam jednak kibiców, że Zagłębie Sosnowiec spłaciło w terminie wszelkie należności z tego tytułu. Zapytania PZPN dotyczyły sporu z zawodnikiem Sulewskim, domagającego się od nas zaległych pieniędzy z premii, która naszym zdaniem mu się nie należy, bo wszystkie pieniądze zostały mu wypłacone. Nie został uwzględniony przez radę drużyny, ale to były środki, które zawodnicy sami dzielili między sobą. Sprawa cały czas jest w sądzie polubownym, nie grożą nam jednak żadne kary licencyjne – mówił Jaroszewski podczas styczniowej konferencji noworocznej.

Dziś, gdy już wszystko wiadomo, prezes Zagłębia Sosnowiec nie ukrywa rozczarowania. – Trudno mi to komentować. Obie strony się odwoływały – my chcieliśmy skasować kwotę do zera, a zawodnik się odwołał, chcąc otrzymać całość, a nie połowę kwoty, której się domagał. Zdaniem PZPN-u jest to pewnie polubowne załatwienie sprawy. Gdybyśmy zamierzali się dalej odwoływać, pozostałby nam już tylko Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie. Tyle, ile drużyna miała obiecanej premii, tyle dostała. Jeżeli związek zaczyna decydować, w jakich wysokościach i w jakich kwotach mamy je dzielić, jest to dla mnie niezrozumiałe, bo w tym momencie kwota wypłaconej premii będzie wyższa niż obiecany milion. No ale skoro tak uznał sąd polubowny przy PZPN-ie i jego zdaniem jest to sprawiedliwie, to jako uczestnik rozgrywek pod egidą PZPN-u musimy wyrok uznać, czy nam się on podoba, czy nie.

Pilka nozna. Fortuna I liga. Zaglebie Sosnowiec. Konferencja prasowa. 14.01.2020

W zupełnie innym nastroju znajduje się rzecz jasna Robert Sulewski, który uważa, że wygrał coś więcej niż tylko przelew na konto.

– Gdy Zagłębie Sosnowiec nagłośniło sprawę w mediach, nie chodziło już tylko o pieniądze, ale też o dobre imię. Mój wizerunek w środowisku piłkarskim został wcześniej mocno nadszarpnięty. Zostałem przedstawiony przez prezesa Jaroszewskiego jako ostatnia przeszkoda na drodze Zagłębia Sosnowiec, by być na czysto w rozliczeniach z piłkarzami. Kluby patrzą na takie rzeczy i mogły sobie pomyśleć, że jestem jakimś awanturnikiem, który chce wydoić klub z nienależnych mu pieniędzy. Myślę, że całe to zamieszanie negatywnie wpłynęło na moje ostatnie losy po odejściu z Arki Gdynia. Trudno mi było znaleźć nowego pracodawcę. Wszyscy czytali, że wyciągam ręce po coś, co nie jest moje, więc jak mieli porównywalnych prawych obrońców do wyboru, takie szczegóły decydowały. Byłem już blisko jednego z pierwszoligowców, ale ostatecznie trener powiedział „nie”, bo słyszał, że są ze mną jakieś problemy i wybierze kogoś innego. Sąd dwukrotnie potwierdził, że nie kłamię i nie chcę niczego wyłudzić, więc liczę, że postrzeganie mojej osoby się teraz zmieni – mówi nam 26-letni obrońca, obecnie zakładający koszulkę trzecioligowego Sokoła Ostróda.

Reklama

Mimo zawirowań związanych z tym konfliktem, nie żałuje, że zdecydował się pójść do sądu. – Było warto, bo uważałem, że ta premia mi się po prostu należała. Tak też już po wejściu do Ekstraklasy pisali mi koledzy z Zagłębia: „dołożyłeś swoją cegiełkę”, „miałeś swój udział”. Rozegrałem 15 meczów ligowych, spędziłem na boisku ponad 1100 minut, ze mną w pierwszym składzie nie przegraliśmy dziesięciu spotkań z rzędu. Jak ktoś może twierdzić, że to nic nie znaczyło? Punkty zbiera się przez cały sezon, a nie tylko przez dziewięć ostatnich kolejek. Miałem konkretny wkład w ten awans, a skoro tak samo uważali koledzy z drużyny, byłem gotowy upomnieć się o swoje. Moja narzeczona studiuje prawo i nie ukrywam, że bardzo mnie w tej sprawie wspierała. Powiedziała, że ok, jesteś kibicem Arki, ale walczyłeś dla Zagłębia, zostawiałeś zdrowie, byłeś podstawowym piłkarzem, gdy zespołowi zaczęło bardzo dobrze iść, to dlaczego masz bez walki oddać pieniądze, który ci się należą – tłumaczy swoje motywy.

Pilka nozna. Nice I liga. Zaglebie Sosnowiec. Trening. 08.01.2018

 – Warto podkreślić jedną rzecz: przy rozwiązywaniu kontraktu z klubem Robert zrzekł się wszelkich roszczeń kontraktowych, w tym osobnej premii za awans wynikającej z kontraktu. Ona faktycznie była mu nienależna i tego nie podważaliśmy. Zrzekł się też dalszych pensji, otrzymał odprawę i tu się wszystko zgadza. Nie zrzekł się natomiast premii regulaminowej – czy jakkolwiek to zobowiązanie nazwiemy – ustalonej poza kontraktem – mówi nam Artur Fal z kancelarii prawa sportowego Lex Sport, reprezentującej Sulewskiego w tym sporze.

Aby doszło do korzystnego dla niego wyroku, sąd musiał rozstrzygnąć kilka istotnych kwestii. Nie było bowiem zgody co do tego, kiedy i w jakiej formie klub zadeklarował drużynie ekstra bonus za wejście do elity. – Jak ustalił sąd, prezes przed startem sezonu 2017/18 wszedł do szatni i powiedział, że w razie awansu do Ekstraklasy drużyna dostanie milion złotych do podziału. Prezes później mówił, że idzie z członkami rady drużyny spisać to wszystko na papier i rada drużyny reprezentuje tu resztę zawodników. Potwierdzili to świadkowie przesłuchiwani w sprawie. Robert tego dokumentu nie miał, sąd na nasz wniosek zobowiązał klub do jego dostarczenia, ale klub jednoznacznie stwierdził, że taki regulamin nigdy nie powstał. Musieliśmy zatem bazować na zeznaniach świadków, że takie zobowiązanie powstało i nawet jeżeli nie sporządzono formy pisemnej – co miało drugorzędne znaczenie – to i tak jest wiążące. Świadkami byli sam Robert oraz dwóch innych zawodników, którzy grali z nim w Zagłębiu. Te zeznania były bardzo istotne, jednak ich uzyskanie było dość trudne, ponieważ wielu piłkarzy odmawiało z różnych przyczyn. Na szczęście byli też zawodnicy mający w tej sprawie niezależność i niebojący się powiedzieć prawdy – tłumaczy.

Robert Sulewski: – Prezes twierdził, że regulamin nigdy nie został spisany, a ja mam smsy od zawodnika, który potwierdza, że prezes i dyrektor mają ten regulamin, ale go nie pokażą. 

Artur Fal kontynuuje: – Zeznania samego prezesa Jaroszewskiego de facto potwierdziły powstanie tego zobowiązania. Klub szedł natomiast w retorykę, że przed sezonem chodziło o luźną, niezobowiązującą rozmowę, a bardziej konkretne zobowiązania powstały w maju – dziwnym trafem zaraz po tym, gdy Robert Sulewski pod koniec kwietnia odszedł z Zagłębia. To było sprzeczne z logiką i doświadczeniem życiowym, gdyż kluby raczej miesiąc przed awansem nie robią takich milionowych prezentów. Tego typu rzeczy ustala się wcześniej. Oczywiście jakieś prawdopodobieństwo, że doszło do wyjątku mogło istnieć, ale udało nam się w trakcie postępowania dowodowego uzyskać od prezesa potwierdzenie, że taka rozmowa przed sezonem miała miejsce, padła wymieniona wcześniej kwota, podano warunek i termin otrzymania premii. Wszystkie warunki materialno-prawne zostały spełnione, łącznie z rozpoczęciem wypłacania pieniędzy. Robert czekał bowiem z wytoczeniem powództwa do momentu, aż premie zaczną otrzymywać inni zawodnicy. Wtedy klub nie mógł już twierdzić, że takiego zobowiązania nie było, natomiast twierdził, że nie wszystkich zawodników ono dotyczyło, bo o podziale środków decydowała rada drużyny.

W temacie podziału premii nie odnosiłbym się w ogóle do wrażenia Roberta Sulewskiego, bo to nie zarząd dzielił tę część premii, tylko drużyna. I rada drużyny tak zdecydowała. Dostaliśmy od niej listę z nazwiskami i kwotami, które były do wypłaty. Nie wiem, jakie kryteria przyjęła. Nie pamiętam już też dokładnie, co było spisane, a co nie. Naprawdę dużo czasu minęło, a ja codziennie mam na głowie cały klub, również młodzież i sekcję hokejową. Wypłaciliśmy zespołowi co mieliśmy wypłacić, to jest fakt. Jeżeli Robert Sulewski chciał tu zgłaszać jakieś roszczenia, to powinien raczej kierować się do kolegów z drużyny, żeby każdy oddał mu odpowiedni procent i by całościowo nadal obracać się przy milionie złotych. Obiecana kwota premii została piłkarzom wypłacona, więc co ma jeszcze klub do tego? – pyta Marcin Jaroszewski.

I dodaje: – Nie wiem, dlaczego chłopcy go nie uwzględnili. Może chodziło o sytuację, gdy trener Dudek przestawił na jego pozycję Nawotkę. Sulewski się obraził i odmówił wyjazdu na jeden mecz. Miał być włączony do osiemnastki, ale stwierdził, że jechałby na wycieczkę. Nie chciałem już tego drążyć, kontrakt po sezonie mu wygasał i wiedzieliśmy, że go nie przedłużymy, choć tak naprawdę moglibyśmy wtedy od razu rozwiązać umowę dyscyplinarnie. Od pewnego momentu pozostawał zupełnie poza kadrą, a zespół, który został, zajął drugie miejsce. Atmosfera wokół niego stała się wtedy niezbyt zdrowa, a potrzebowaliśmy zupełnie innej otoczki, żeby wywalczyć awans i to się udało.

Robert Sulewski odpiera zarzuty: – Nie było takiej sytuacji, żebym odmawiał wyjazdu na mecz. Zdarzyło się, że brakowało im ludzi do skompletowania osiemnastki na spotkanie, a ja już byłem w drugim zespole. Powiedziałem komuś w prywatnej rozmowie w szatni, że już wolałbym zagrać w rezerwach niż jechać na doczepkę na I ligę, ale tylko tyle. Musiało to wypłynąć i ktoś dorobił sobie ideologię. Nigdy jednak nie odmówiłem trenerowi czy prezesowi.

Uważa on, że od incydentu z szalikiem znalazł się w klubie na cenzurowanym. – Trener Dudek rzeczywiście się za mną wstawił, więc chciałem zrobić wszystko, żeby zostać w Zagłębiu i dalej walczyć o awans. Prezes podchodził do tego inaczej. Ciągle zresztą powtarzał, że dostałem karę za szalik i dlatego ta premia mi się nie należy. Co ma jedno do drugiego? W każdym razie, wiosną po rozegraniu dwóch meczów zostałem odsunięty od składu i wylądowałem na trybunach. Mniej więcej wiedziałem już wtedy, o co chodzi.

Pilka nozna. Nice I liga. Zaglebie Sosnowiec - Ruch Chorzow. 03.11.2017

Marcin Jaroszewski: – Podchodziłem do tematu bez emocji. Sztab uznał, że piłkarz zostaje, więc przychyliliśmy się do tego. Trener dopiero zaczynał u nas pracę, być może w ten sposób chciał sobie zjednać drużynę i pokazać, że walczy o zawodników. Incydent z szalikiem na pewno jednak nie miał znaczenia w kontekście tej premii. Nie jesteśmy pamiętliwi czy mściwi.

Artur Fal: – Podnoszony wątek opuszczonego meczu nie był istotny dla meritum sprawy, tak samo jak nałożona kara dyscyplinarna za zdjęcie w szaliku Arki Gdynia. Panel arbitrażowy również uznał je za nieistotne dla sprawy. W mojej ocenie była to wyłącznie próba przedstawienia mojego klienta w negatywnym świetle. Udało nam się ją zniweczyć i ostatecznie wygrać sprawę.

Wracając do rady drużyny. Piłkarz i jego prawnicy utrzymują, że koledzy nie przydzielili mu wtedy premii nie z własnej woli, lecz ze względu na przekaz idący z góry. – Z postępowania dowodowego wynikało, że rada drużyny faktycznie mogła rozdzielać premię, wcześniej jednak została poinformowana przez zarząd, że Robert Sulewski nie posiada żadnych wierzytelności związanych z klubem. Rada drużyny została wprowadzona błąd, co wynikało jednoznacznie z rozmów Roberta z ówczesnym kapitanem drużyny, który stwierdził, że otrzymali taką informację – tłumaczy Artur Fal.

 – Rozmawiałem z jednym z piłkarzy i właśnie on mi przekazał, że zdaniem działaczy jesteśmy z klubem rozliczeni, że nic mi się nie należy. Pojawiało się sporo nieścisłości. Nigdy też nie dzieje się tak, że rada drużyny decyduje, kto i ile pieniędzy dostanie. No bo z jakiej racji? To byłaby maksymalna uznaniowość, bo kogoś lubimy, a kogoś nie. Zawsze chodzi o liczbę rozegranych minut i tutaj też na tej podstawie wyliczano wysokość premii. Twierdzenie prezesa, że to drużyna mnie pominęła z własnej woli jest absurdem – dodaje Robert Sulewski.

Marcin Jaroszewski: – To już jest ich wrażenie i ich interpretacja. Nie mam wpływu na to, co się komu wydaje. Najwyraźniej jednak sąd polubowny podzielił opinię zawodnika i stąd wyrok „polubowny”.

Jego zdaniem absurdem jest również fakt, iż sąd zasądzając piłkarzowi połowę kwoty, której żądał na początku, w zasadzie nie do końca określił, czyje stanowisko było słuszne. – Albo mamy rację, albo nie mamy. Albo wszystko, albo nic. A tak wychodzi, że musimy zapłacić komuś ekstra pieniądze, które nigdy nie były obiecane, mając niejako połowę racji, skoro zawodnikowi zasądzono 50 procent tego, co chciał otrzymać – irytuje się prezes Zagłębia.

Dlaczego początkowo oczekiwania piłkarza były wyższe?

Artur Fal tłumaczy, że w momencie składania pozwu nie do końca było jeszcze wiadomo, według jakich kryteriów rozdzielano premie, więc kwota została oszacowana. – W trakcie postępowania klub udostępnił listę, gdzie zawarto dane, kto i ile dokładnie z tej premii otrzymał. Dopiero wtedy według ustalonego współczynnika minutowego można było wyliczyć precyzyjną kwotę. Sąd uznał, że biorąc pod uwagę całokształt okoliczności pierwotnie żądana kwota powinna ulec zmianie. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że ta nowa kwota jest zasadna i należna piłkarzowi. Była zgodna z oczekiwaniami Roberta Sulewskiego. Najważniejsze było jednak uznanie roszczenia co do zasady – mówi prawnik z Lex Sport.

Pytanie, z jakiego powodu strona piłkarza również złożyła odwołanie po wyroku w pierwszej instancji, który już wtedy przyznał mu połowę sumy żądanej na starcie. – Nie ukrywam, że było to zagranie taktyczno-procesowe, na które składał się szereg czynników, o których mówić nie mogę. W arbitrażowych sądach polubownych nie jest dobrze widziana apelacja tylko z jednej strony, jeżeli wyrok nie został zasądzony w pełnej wysokości. W praktyce chodziło jedynie o apelację dwustronną, mieliśmy świadomość, że najprawdopodobniej kwota pozostanie taka sama. Nie zmienia to faktu, iż jest ona zadowalająca dla klienta i – podkreślę raz jeszcze – najważniejsze było uznanie samej zasadności roszczenia – tłumaczy prawnik zawodnika.

Pilka nozna. Sparing. Zaglebie Sosnowiec - LKS Lodz. 15.07.2017

W doręczeniu wyroku prawdopodobnie nie zostaną określone warunki spłaty, dlatego klub będzie musiał porozumieć się z piłkarzem. Jego prawnicy mają nadzieję, że przynajmniej część zobowiązania zostanie spłacona przed końcem lutego, aby nie narażać klubu na nieprzyjemności licencyjne. – Z perspektywy stricte prawnej, przysługuje nam również możliwość złożenia do sądu powszechnego wniosku o nadanie klauzuli wykonalności wyroku sądu polubownego, po uzyskaniu którego można wszcząć postępowanie egzekucyjne. Liczymy jednak, że uda się wszystko zakończyć w ramach PZPN – dodaje Artur Fal.

Robert Sulewski przyznaje, że ma nadzieję na to, iż jego sprawa nie pozostanie wyjątkiem. – Liczę, że ten wyrok będzie przełomowy i w przyszłości pomoże innym zawodnikom. Niektórzy powtarzali mi, że w życiu najlepiej być cicho i się nie wychylać. Wielu obawia się walczyć o swoje, wygodniej się wycofać i nic nie mówić. Boją się pewnego napiętnowania, co może utrudnić znalezienie nowego klubu. Też miałem takie obawy i jak widać, słusznie, mimo to uważam, że było warto. Wielkie podziękowania dla prawników z Lex Sport, który walczyli nie tylko o pieniądze, ale też o moje dobre imię – podsumowuje.

 – W trakcie postępowania okazało się, że są piłkarze w podobnej sytuacji jak Robert, którzy otrzymali wcześniej stanowczy przekaz z klubu, że nic im się nie należy, zatem teraz mają ułatwioną drogę do dochodzenia swoich należności. Ta sprawa może poruszyć kolejne, ponieważ jest precedensowa dla całego piłkarskiego świata. Dowodzi ona, że zobowiązania, które działacze uprawnieni do reprezentowania klubów zaciągają na forum szatni – nawet ustnie, gdy nie zostaną one spisane w formie regulaminu czy innego dokumentu – są ważne i należy je realizować. Wiemy, że takie sytuacje zdarzają się nagminnie, a tutaj mamy przez dwie instancje organu PZPN potwierdzenie, że można to później skutecznie egzekwować – podkreśla Artur Fal.

Marcin Jaroszewski również dostrzega tu precedens, tyle że negatywny.

– Nienormalne jest to, że zawodnicy mają pełną świadomość, na jakich warunkach odchodzą, podpisują oświadczenia, że nie zgłaszają już żadnych roszczeń względem klubu, a potem związek uznaje, że klub ma płacić więcej niż obiecał – mówi. – Za chwilę jakiś zawodnik stwierdzi, że on ciężej pracował i należy mu się dwa tysiące więcej pensji niż wynika z podpisanej umowy. Jeżeli odchodzący zawodnicy zaczną się powoływać na casus Roberta Sulewskiego, to pojawia się olbrzymie zagrożenie dla Zagłębia i innych klubów. Możemy płacić piłkarzom, podpisywać z nimi umowy i ugody, że są rozliczeni, a potem okazuje się, że każdy zapis jest do podważenia i można jeszcze coś od klubów wyciągnąć. Kluby po spadku mają problem, żeby wszystko podopinać i trudno się dziwić, skoro jak widać w niczym nie mają oparcia w tym kraju. Wychodzi na to, że jesteśmy bez szans w sporach z piłkarzami czy trenerami.

PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...