Reklama

Mariusz Kryzys, kierowca czołgu i Tsubasa za dychę

redakcja

Autor:redakcja

28 stycznia 2020, 19:12 • 7 min czytania 0 komentarzy

Defensor, z którym na boisku Górnik robił 0.142 punktu na mecz. Podrabiany Tsubasa, który lubił polską szynkę. Izraelski kierowca czołgu odprawiony po dwóch miesiącach, brazylijski supernapastnik znaleziony w Hong-Kongu, a także transferowa ofensywa, która zamiast do czołowych lokat, doprowadziła do spadku.

Mariusz Kryzys, kierowca czołgu i Tsubasa za dychę

Jak wygląda szrotowa jedenastka Górnika Zabrze, czyli najgorsi – z różnych przyczyn – obcokrajowcy Górników?

***

CARSTEN NULLE (WIOSNA 2006)

Człowiek o akuratnym nazwisku, bo po niemiecku „null” to „zero”. Niestety dla kibiców Górnika, nie jest to nawiązanie do liczby bramek, które tracił Górnik za rządów niemieckiego golkipera.

Reklama

Sprowadzony przez Komornickiego, odpalony przez Motykę. Zagrał siedem razy, w trakcie których mógł złapać zakwasy od wyciągania piłki z siatki, bo wpuścił – bagatela – SIEDEMNAŚCIE GOLI. Pomógł wydatnie wykręcić Górnikowi lidera w klasyfikacji największej liczby straconych bramek. Nulle obronił karnego z Zagłębiem Lubin, ale w tym samym meczu zawalił przy rzucie wolnym Macieja Iwańskiego.

Zapamiętany w Zabrzu również z tego, że wyjeżdżając nie rozliczył się z klubowego sprzętu. Po Górniku siedział na ławce w 2. Bundeslidze, potem zszedł na niższe szczeble.

WILLY RIVAS (JESIEŃ 2008)

Jeden z „bohaterów” jednego z najczarniejszych sezonów Górnika, gdzie wszystko miało być pięknie jak nigdy, a zakończyło się spadkiem.

Rivasa zapowiadano na potencjalnego szefa obrony. Tymczasem dokonał sztuki rzadkiej: w Polsce aż czterokrotnie był zdejmowany w przerwie. Niby nie wędka, ale wiadomo, że coś jest na rzeczy. Dwukrotnie – na cztery przypadki – zdarzyło mu się to w pierwszej drużynie, za trzecim razem zszedł w 55 minucie. Bilans, przyznacie, dość niezwykły. I miał niezwykłe tło: Rivas musiał grać, choć Wieczorek kompletnie mu nie ufał. Ugiął się przed działaczami, ale – jak widać – zdejmował Peruwiańczyka przy pierwszej okazji.

1 września zwolniono Wieczorka. 16 zatrudniono Kasperczaka. Kasperczak jeszcze dał jakiś mecz, a potem Rivas został odsunięty zespołu prosto do Młodej Ekstraklasy.

Reklama

Raz efektownie trafił w poprzeczkę w Pucharze Ekstraklasy i to tyle z listy pozytywów. Inna sprawa, że nie miał szczególnej pomocy w aklimatyzacji, angielskiego nie znał – w konsekwencji był tu kompletnie zagubiony, praktycznie z nikim nie rozmawiał.

Rivas po Górniku jeszcze raz spróbował saksów, ale też skończyło się na czterech meczach w Meksyku. Poza tym cała kariera w Peru. W 2010 nawet dwa razy udało mu się zagrać w kadrze, choć był to skład raczej ligowy, taki ekwiwalent polskich wyjazdów na mecz z Bośnią U23.

STIPE MATIĆ (WIOSNA 2006)

Cudowny jest bilans Maticia w polskiej lidze:

1:4 z Polonią
0:3 z Lechem
0:1 z Odrą
0:1 z Wisłą Płock
2:2 z Zagłębiem
0:2 z Wisłą Kraków
0:1 z Legią.

Oszałamiające 0.142 punktu na mecz. Zawalony mecz z Odrą. Do tego pięć kartek.

Co tu kryć, z Maticiem związane są same dobre wspomnienia – dla wszystkich poza kibicami Górnika. Kompletnie drewniany, bez koordynacji, lubiący łapać żółte kartki piłkarz – bez niego w tamtej rundzie udało się zabrzanom wygrać trzy mecze na pięć.

Chorwat osiadł później w szwajcarskim FC Thun, gdzie pograł kilka lat, po drodze robiąc awans z drugiej ligi.

PATRIK PAVLENDA (JESIEŃ 2008)

Pavlenda był piłkarzem przekonanym o tym, że jak Kasperczak będzie ustalał skład, to gra Pavlenda i dziesięciu martwiących się o skład.

U Wieczorka niziutki boczny defensor zagrał kilka meczów, u Henriego dostał 15 minut – potem płakał w słowackiej prasie:

– Szkoda, że odszedł trener Ryszard Wieczorek. U niego grałbym na sto procent. W przypadku Henryka Kasperczaka, na moją niekorzyść przemawiało to, że kiedy wymieniano sztab szkoleniowy, byłem akurat kontuzjowany. (…) Trochę czułem się skrzywdzony. Nie mogliśmy odpowiadać za złe wyniki. Trzech z czterech wyrzuconych nie grało. Według mnie problem w Górniku Zabrze tkwił w tym, że był w nim zły kolektyw. Nikt nie pomagał drugiemu, każdy grał egoistycznie. Nie było to w duchu zespołowym.

Cóż, być może tyle się Pavlenda przydał, że w tych słowach – na sam koniec – jest trochę prawdy o spadku tamtego Górnika. Później jeszcze kilka lat grał w lidze słowackiej.

WŁADIMIR ŁAMAKO (WIOSNA 1996)

Pierwszy obcokrajowiec w historii Górnika Zabrze. Mogli się zrazić na lata.

Białorusin grał wcześniej w zawsze groźnym Torpiedo Mińsk. Zanotował spektakularny debiut: pierwszy mecz, spotkanie z GKS-em Katowice, 0:4 w plecy przy Roosevelta, a Łamako otworzył wynik samobójem już w czwartej minucie. Wejście smoka.

Zagrał cztery razy i tyle go widziano, po trzech latach skończył karierę.

MARIUS KIŻYS (SEZON 2007-2009)

Wsławił się tym, że w 2005 w barwach Hearts wygrał na Celtiku, o którym to meczu chętnie opowiadał każdemu, kto chciał słuchać. Tuż przed Zabrzem zrobił trzy asysty w rundę w arcybiednym ŁKS-ie, więc uznano, że w Górniku się rozszaleje. Tu jednak dostał pseudonim „MARIUSZ KRYZYS”, bo ciągle miał jakieś problemy, które zaraz miał pokonać, ale ostatecznie ich nie pokonywał.

Nie pomogło mu na pewno to, że prześladowały go kontuzje, ale gdy grał, okazywał się pomocnikiem bez pomysłu w grze, bez szybkości. Bez dorzutu. Kiżys miał wielki talent, ale w łapaniu żółtych kartek. Licząc wszystkie rozgrywki, zobaczył ich osiemnaście.

A jednak zagrał dla Górnika w Ekstraklasie 27 razy. Znaleźliśmy w archiwach „Gazety Wyborczej” taki absurdalny z perspektywy fragment.

„W 2007 roku jako zawodnik ŁKS-u Łódź został powołany do reprezentacji Litwy na mecze z Włochami i Gruzinami. Pojawiła się informacja, że cena rynkowa Kiżysa bardzo wzrosła i pomocnik będzie występował na Zachodzie. Ale prezes Ryszard Szuster dzięki swoim kontaktom na Litwie sprowadził go do Zabrza”.

Że też szaloną walkę za zachodnimi rynkami Górnik musiał wygrać akurat o Kiżysa!

Trzy lata po wyjeździe z Polski skończył karierę.

IDAN SHRIKI (JESIEŃ 2011)

Wyjątkowo często w szrotowych jedenastkach występują sieroty po Meliksonie. Moda na izraelskich piłkarzy pojawiła się momentalnie, a potem został zweryfikowana przez rożnych Ohayonów, Gavishów i Shrikich.

Szriki przyszedł na zasadzie wolnego transferu. Nie wiadomo po co, bo jedyne co zdążył pokazać, to sesję zdjęciową w Fakcie, w której siedzi na wielkiej piłce. No, może jeszcze zdążył opowiedzieć, że podczas służby wojskowej był kierowcą czołgu. Ciekawe, że w Śląskim Sporcie znajdziemy taką wypowiedź pewnego później całkiem dobrze znanego pana:

– To nie jest zawodnik wyciągnięty z kapelusza. Był obserwowany przez nasz skauting. Zależało nam na pozyskaniu zawodnika o innej charakterystyce niż Zahorski czy Gołębiewski, co pozwoli nam na pewne manewry taktyczne – wyjaśnił trener Górnika Adam Nawałka.

W lipcu nie wyciągnięty z kapelusza zawodnik – kontrakt na dwa lata – został podpisany, a we wrześniu już wypożyczony. Wydatkiem był sporym, a po kilku treningach Nawałka uznał go za nieprzydatnego – to na jakiej podstawie został sprowadzony? Ostatecznie wystąpił 5 razy Młodej Ekstraklasie. Kuriozum grubszej wagi, po Górniku wrócił do okazjonalnego strzelania w Izraelu.

LEO MARKOVSKY (JESIEŃ 2008)

Ronaldinho Youtube’a.

Brazylijczyk polskiego pochodzenia, wychowanek Palmeiras – wyglądało to nieźle, szczególnie, że przyszedł po testach, dużo strzelał w sparingach – dwa razy Concordia Knurów, raz Amkar Perm, raz Kmita Zabierzów.

Podpisano z nim dwuletni kontrakt, ale gdy przyszło do poważnego grania, okazał się mistrzem świata w robieniu dryblingu w miejscu. U Wieczorka coś zagrał, ale Kasperczak jak go zobaczył, to się za głowę złapał i odesłał Leo do rezerw, a w grudniu rozwiązał z nim kontrakt.

W czasach Górnika wziął ślub. Później zwiedzał świat, była Korea Południowa, Tunezja, Tajlandia.

DRAGAN ILIĆ (jesień 2002)

Świetny kolega, doskonale odnajdywał się z Kriżanacem i Andraciciem, tworzyli silną paczkę. Problem w tym, że należy wątpić, czy w ogóle był zawodowym zawodnikiem. Napastnik, który nie strzelał bramek i z którego każdy szybko rezygnował – a przychodząc do Górnika miał już 25 lat, był czas się zorientować.

Może po prostu pełnił rolę Atmosfericia.

Po stronie plusów, strzelił bramki w sparingu z Polonią Bytom.

W Górniku trzy minuty. Później ktokolwiek widział, ktokolwiek wie – żadnego klubu przy jego nazwisku nie uświadczysz.

KLEBER (wiosna 2006)

Wpadł w oko Ryszardowi Komornickiemu, który obawiał się nawet jakie warunki zaproponuje Brazylijczyk. Okazał się hitowym transferem: 122 minuty w czterech meczach, żółta kartka, zmarnowana sytuacja z Cracovią i wyjazd z Polski.

Klasyczny przykład grzebania w transferowych śmieciach, przyjeżdżał z Hong Kongu, miał 26 lat, wcześniej tułał się po jakichś brazylijskich okręgówkach – tak też potoczyła się jego pogórnikowa przygoda – powrót do Hong Kongu,

Szkoda było facetowi zawracać głowę.

KIMITOSHI NOGAWA (WIOSNA 2004)

Kimitoshi Nogawa, dwudziestolatek z Japonii, zagrał w Polsce całe trzy mecze. Coś tam ponoć umiał, gdzieś zagrał kiedyś dla kadry U17, ale generalnie – poznać wszystkie kulisy tego transferu to byłoby coś. W tle fundusz inwestycyjny, pensja płacona po części z japońskiej federacji, a gdzieś nawet podobno przebąkiwanie o tym, że Nogawa ściągnie do Zabrza jeden z wielkich koncernów japońskich.

Skończyło się na obietnicy Toyoty, ale jednej, z zabrzańskiego salonu, dla której zrobił sesję.

Po stronie plusów – smakowała mu polska szynka i raz udało mu się na meczu powalić Piotra Świerczewskiego.

Nogawa później zwiedzał świat, był nawet w Kamerunie, jeszcze w 2009 próbował odnaleźć się w Stalowej Woli – co tu kryć, Tsubasą się nie okazał.

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...