Reklama

Od drużby Djokovicia do amatora z Francji. Szrotowa „11” Lechii

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2020, 16:25 • 9 min czytania 0 komentarzy

Ach, Lechia Gdańsk. Z jednej strony Razack Traore, bracia Paixao, Haraslin, Kuciak czy Mladenović. Ale z drugiej całe zaciągi szrotu, okienka sprowadzania masowego, gdzie nie da się ukryć – niektórych grajków nikt z Lechii nie rozpoznałby w windzie, nie widzieli ich nawet na płycie CD czy innym VHS.

Od drużby Djokovicia do amatora z Francji. Szrotowa „11” Lechii

Jaką jedenastkę ułożyliby najgorsi obcokrajowcy w historii gdańskiego klubu?

OLIVER ZELENIKA (zima 2017-lato 2018)

GDANSK 11.03.2018 MECZ 27. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSZAWA 1:3 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSAW 1:3 JAKUB WAWRZYNIAK GRZEGORZ KUSWIK ARIEL BORYSIUK SEBASTIAN MILA FILIP MLADENOVIC OLIVER ZELENIKA PATRYK LIPSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl
Reklama

Powyżej Zelenika w doborowym towarzystwie. Ale był w jeszcze lepszym.

Rzadko zdarza się, by ktoś w Ekstraklasie miał w CV mundial. Jak już, to jakieś przypadki typu Oleg Salenko, czyli turniej za wymierania kredowego, od którego – niepotrzebne skreślić – piłkarz połamał się na amen/przepił karierę/zapomniał jak się gra w piłkę. Względnie jeszcze zdarzało się, że ekstraklasowicz pojechał z jakąś egzotyczną kadrą – Hondurasem, Panamą, Bergamutami czy Polską.

Oliver Zelenika natomiast miał w papierach wyjazd na brazylijski mundial z Chorwacją w 2014 roku.

Naprawdę. Rakitić, Lovren, Srna, Modrić, Brozović, Rebić, Perisić, Vrsaljko, Mandżukić, Olić, Eduardo, i pośród nich on, Zelenika, trzeci bramkarz, 21 lat, Kovac doskonale znał go z młodzieżówki. W kadrze Zelenika najbliżej trzymał się z Kovaciciem – dziesięć lat spędzili wspólnie w różnych zespołach Dinama, trzymali kontakt również w Gdańsku.

W 2017, gdy pojawiał się w Gdańsku, w teorii powinien już ten talent zauważony przez Kovaca rozwinąć. Ale w Lechii miał okazję tylko oglądać grę Kuciaka, sam do klatki wszedł tylko raz, z Cracovią w kwietniu 2018 roku. Dziś, po nieudanej przygodzie w NEC Nijmegen, pozostaje bez klubu.

MATO MILOS (sezon 18/19)

Reklama

Znowu Chorwacja, znowu reprezentacja w papierach. Co więcej – Milos nawet zadebiutował w narodowych barwach. W maju 2017 dostał całą minutę od Ante Cacicia w sparingu z Meksykiem w Los Angeles.

Było nie było, mogli w Lechii się chwalić, że biorą – a co tam! – aktualnego kadrowicza Chorwacji, w dodatku wypożyczanego z Benfiki.

Z Milosa nawet mógł być może i pożytek, ale gdyby grał wyżej, bo miał gaz i przyzwoitą wrzutkę – na nieszczęście wszystkich, poza rywalami, stawiali na niego na prawej obronie. A tutaj, choć niby doświadczenie na pozycji miał, zwyczajnie się kompromitował. Taktycznie wyrobiony jak Seba na podwórku, zapominanie o kryciu, zapominanie o ustawieniu… wiosną grał epizody. Dziś próbuje sił w portugalskich średniakach.

NEVEN MARKOVIĆ (sezon 14/15)

Podróżnik. Był w Vaslui, był na Korfu, był w NK Zagrzeb, był w Kansas City, był w greckim Doxa Drama. Przychodził z Servette Genewa, szwajcarskiego drugoligowca, a jednak Lechia postanowiła mu wręczyć dwuletni kontrakt.

W Lechii dał się poznać głównie jako przyjaciel Novaka Djokovicia. W wywiadzie dla oficjalnej strony Lechii opowiadał:

– Poznaliśmy się, będąc dzieciakami. Dorastaliśmy razem w Belgradzie, mieszkaliśmy w jednym bloku, praktycznie drzwi w drzwi. Razem chodziliśmy do szkoły, razem z niej wracaliśmy, a potem każdą wolną chwilę spędzaliśmy na podwórku, ganiając za piłką. Gdy mieliśmy po 12 lat Novak wyjechał do Niemiec, ale cały czas pozostawaliśmy w kontakcie. I tak jest do tej pory. Choć dzieli nas wiele kilometrów, to nasza przyjaźń jest trwała. Do tego stopnia, że ja byłem drużbą na jego weselu, a on potem na moim. Czy może być w życiu coś piękniejszego?

Tak, może. Bycie drużbą na weselu Novaka Djokovicia, A TAKŻE dobre granie w piłkę. Marković był jednak ogórkiem totalnym.

Wiosną 2016 roku był już tak daleko od składu, że bardziej aktywny był w wysyłaniu zdjęć z Zachiem Galifaniakisem z Las Vegas.

Screen Shot 01-19-20 at 01.02 PM

Dziś już nie gra w piłkę, choć metrykalnie powinien.

RUDINILSON (2014-2016)

GDANSK 03.06.2015 MECZ 36. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSZAWA 0:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSAW 0:0 TOMASZ BRZYSKI RUDINILSON GOMES FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jeden z tych, którzy przyszli w potężnym ilościowo, a takim sobie jakościowo zaciągu lata 2014. Rudinilson przychodził z Benfiki B, miał dwadzieścia lat, na koncie kilkanaście meczów w kadrze Portugalii U19. Miał też podwójne obywatelstwo, mogąc reprezentować Gwineę-Bissau – do Lechii szedł już po debiucie w tejże.

A potem ponad pół roku czekał na debiut, pojawiając się na boisku dopiero wiosną w przegranym 0:3 meczu ze Śląskiem. Potem jeszcze trzy mecze w końcówce – Lechia z Rudinilsonem na boisku nie wygrała żadnego meczu – a w następnym sezonie zaliczył szalone cztery ligowe minuty. Nie przeszkadzało mu to latać do Afryki na mecze reprezentacji.

W Gdańsku najbardziej pamiętany z tego filmiku.

Po Lechii zagrał dwukrotnie w Pucharze Narodów Afryki, ale raczej nie dlatego, że tak się wspaniale rozwinął, tylko że w Gwinei-Bissau defensor klasy Rafała Janickiego byłby legendą kadry – klubowo Rudinilson odbił się od lig północnej Afryki (Maroko, Algieria), dziś gra na Litwie.

MAVROUDIS BOUGAIDIS (sezon 14/15)

Kolejny z zaciągu lata 2014. Miał 21 lat, był członkiem greckiej młodzieżówki, mimo młodego wieku miał już ponad trzydzieści meczów w lidze greckiej. Wiosną, po serii udanych sparingów, tworzył duet obrońców z Janickim – naprawdę, to się zdarzyło, więc kibicu Lechii, nie narzekaj na to jak jest teraz.

Podarował Ruchowi Chorzów jedenastkę, był próbowany bez powodzenia na lewej obronie. Zapamiętany z tego, że pół meczu zajmowało mu odgarnianie grzywki.

Po Lechii:
– Spadł z ligi z Panthrakikosem
– Spadł z II ligi z Panthrakikosem
– Utrzymał się w lidze z Chanią
– Trochę pograł w szwedzkiej II lidze
– Trochę pograł w Podbeskidziu, pomagając innym zespołom wyprzedzić Podbeskidzie w tabeli

Ostatnio w greckim Koufalionie, która to liga – któż to może wiedzieć. A ma dopiero 26 lat.

FRANE CACIĆ (2008-2009).

Najlepsza z Caciciem była historia, jak niby w 2000 interesowała się nim Barcelona. Ciekawe czy w Barcelonie o tym wiedzą.

Fakt, że Cacić był swego czasu kapitanem młodzieżówki, fakt, że miał jakieś tam papiery w latach młodzieńczych. Cóż, może i kiedyś był dobry, ale do Lechii przyjechał z poważną kontuzją kręgosłupa.

– Jego kręgosłup nie nadaje się do grania. Po jakimś czasie wyszło na jaw, że przed przyjazdem do nas dostał ponad 100 zastrzyków w kręgosłup, dlatego w czasie testów nikt nie zauważył, że coś mu dolega – mówił Radosław Michalski.

Cacić pobierał siedem koła euro za oglądanie meczów z trybun, sprawa skończyła się w sądzie – Chorwat poskarżył się, Lechia argumentowała, że gracz zataił kontuzję, ale przegrała sprawę. W Polsce skasował ostatni tłusty kontrakt.

Zagrał dla Lechii całe 45 minut ze Śląskiem na otwarcie ligi, po tym osobliwym występie już nigdy nie pokazał swoich „atutów”. A kreowano go latem na rolę lidera.

JULIAN RIPOLI (wiosna 2013)

Przyznamy, że wolelibyśmy w szrotowych jedenastkach stawiać na tych, którzy jednak coś zagrali, ale Ripoli jest przykładem zbyt spektakularnym. Bartosz Sarnowski dzięki duetowi Ripoli i Rahoui do dziś jest w Gdańsku pamiętany jako „ten prezesem od Ripolego i Rahouia”. Sarnowski tłumaczył w naszym wywiadzie:

– Ripoli grał w młodzieżowych ligach włoskich i był oceniony jako zawodnik, którego można przygotować pod bycie dziesiątką. Zakładaliśmy, że do tego ma dojść po etapie szkolenia.

Dziesiątka Lechii. A usiadł raz na ławie z Lechem, poza tym kopał się bez powodzenia w rezerwach i Młodej Ekstraklasie. Szybko wyszło również, że ma gigantyczne zaległości treningowe, a tak po prawdzie to jest zupełnie nieprzygotowany fizycznie do profesjonalnej piłki.

Po Lechii widziany w Serie Z we Włoszech i przez moment w niższych ligach Rumunii.

MOHAMMED RAHOUI (wiosna 2013)

Untitled 1

Fot. FotoPyK

Kibice Lechii do dziś zadają sobie pytanie: Rahoui on do nas trafił?

Czy jakoś tak.

Taką wypowiedź da się znaleźć w odmętach sieci, Bobo Kaczmarek przed rundą dla „Gazety Wyborczej Trójmiasto”: – Nawet dla mnie Rahoui jest wielką niewiadomą. To piłkarz, który w jednym momencie potrafi pokazać zagranie nie z tej ziemi, a za chwilę zagrać jak ktoś z Trąbek Wielkich.

No i jednak Trąbki Wielkie, co ostatecznie spostrzeżono po trzech meczach. Co nie może być ŻADNYM zaskoczeniem.

Znowu Sarnowski: – Pamiętam, że to był zawodnik bardzo silny, miał mocne uderzenie, dobrą wydolność, natomiast miał też braki spowodowane tym, że nie grał w żadnych profesjonalnych ligach. Został polecony do klubu, stwierdziliśmy, że go sprawdzimy i skoro w nim coś dostrzeżono – z uwagą, że będzie wymagał pracy – został w klubie.

Czujecie? Braki spowodowane tym, ŻE NIE GRAŁ W ŻADNYCH PROFESJONALNYCH LIGACH. No tak, jak można się było spodziewać, że to nie wypali?

Przychodził z piątej ligi francuskiej. Po Lechii błąkał się po niższych ligach algierskich. Zapamiętany z tego, że Kaczmarek mówił na niego „Rahuj”.

GINO VAN KESSEL (wiosna 2017)

Van Kessel miał w CV interesujące wpisy, bo przecież królem strzelców ligi słowackiej nie zostaje się za frajer. Z Trenczynem miał dobre chwile, wygrał mistrza Słowacji. Zainteresowała się nim Slavia, ale tu kariery nie zrobił. Stąd wypożyczony do Lechii – ta miała opcję pierwokupu, ale musiałaby wyłożyć 1,5 miliona euro.

W Lechii przez cały pobyt to trzy mecze i jedna przypadkowa asysta, o której „asystent” mówił tak: – Rzeczywiście słyszałem, że została mi zaliczona asysta, jednak szczerze mówiąc nie do końca jestem przekonany czy dotknąłem piłki. Muszę zobaczyć tę sytuację jeszcze raz w telewizji, wówczas będę miał pewność.

Po Lechii odbił się od angielskiej League One, a także od drugiej ligi belgijskiej – dziś znowu z powodzeniem gra w Trenczynie.

ALEKSANDR SAZANKOW (2010-2012)

Kolejny z piłkarzy, który był ponoć bardzo dobry, ale przed kontuzją. Lechia o problemach zdrowotnych Sazankowa dowiedziała się po podpisaniu kontraktu – podpisała go na szybko, bo kończyło się okienko, no i wyszło jak wyszło: mało, że Sazankow nic nie pomógł, mało, że pobierał kasę, to jeszcze trzeba było za niego zapłacić Dinamu Mińsk 300 tysięcy euro.

Więcej: kasa na niego sprawiła, że w klubie nie został Marek Zieńczuk, a poszedł do Ruchu Chorzów i zapisał tam jeszcze niejedną kartę: – Trzy tysiące złotych miesięcznie – to była oferta Lechii. Patrzyłem na takiego gracza, nie wiem czy pan pamięta – Sazankow się nazywał – i miał pokiereszowane kolana 20 razy bardziej niż moje, a dla niego było 10 tysięcy euro miesięcznie. Nie zaglądałem w kontrakt, ale dziennikarze o tym pisali. Sazankowa pół roku później już nie było i działacze, których już dziś nie ma, jak życie pokazało, podjęli złą decyzję, bo ja zdobyłem dwa medale z Ruchem – mówił Zieńczuk.

Więcej: mniej więcej wtedy Kafarski był na Islandii i oglądał Finnbogasona, ale ten „nie rzucił go na kolana”.

FRED BENSON (jesień 2011)

Benson imponował formą na zapleczu Eredivisie. Kafarski mówił, że to gracz, który czuje się dobrze i w ataku pozycyjnym, i w kontrach, jest i walczakiem, i generalnie ma wszystko. Objawienie Ekstraklasy murowane. Potem doszła opinia holenderskiego dziennikarza, Ludo van Denderena, który powiedział Przeglądowi Sportowemu tak:

Nadzieje były ogromne. Benson zdobył 17 bramek, ale powinien mieć ich o 15 więcej! Potrafi strzelić najpiękniejszego gola sezonu, ale czasami nie umie wykonać najprostszej rzeczy na boisku.

W pewnym sensie Lechia to kontynuacja. W historii się zapisał,  bo strzelił pierwszego gola na nowym stadionie Lechii. Ale poza tym jednak częściej nie umiał wykonać najprostszej rzeczy na boisku. W jego poprzednim klubie puszczali mu muzykę z „Flinstonów” no bo Fred – w Lechii by się DJ nie narobił.

Po Lechii równia pochyła, choć począwszy od nie najgorszego poziomu: Zwolle, Sheriff, bezbramkowa runda w Rapidzie, a potem holenderskie niższe ligi.

Fot. FotoPyK. Na zdjęciu Rahoui walczący o główkę z Tosikiem.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...