Pokonać Ryoyu Kobayashiego w Turnieju Czterech Skoczni to jak ograć Rafaela Nadala na kortach Rolanda Garrosa, jak wyprzedzić Lewisa Hamiltona w klasyfikacji generalnej lub jak przebić widowiskowością mecze Podbeskidzia z Łęczną. Dobra, z tym ostatnim może trochę przesadziliśmy, ale faktem jest, że Ryoyu zawładnął TCS. Do dziś. W Garmisch-Partenkirchen wylądował poza podium. Wyprzedzili go Marius Lindvik, Karl Geiger i Dawid Kubacki.
Trzeba przyznać, że Dawid rozbudził dziś nasze apetyty na walkę o zwycięstwo w całej imprezie. Po dwóch konkursach jego strata do liderującego Kobayashiego wynosi bowiem 8,5 punktu. To niecałe pięć metrów. Jeden gorszy skok, jeden podmuch w plecy i już z przewagi Japończyka może nic nie pozostać. Nie życzymy mu tego, bo mimo wszystko co całkiem sympatyczny koleś, ale za to życzymy Dawidowi, żeby Ryoyu wyprzedził. Bo w końcu „nie życz drugiemu, co tobie niemiłe”, ale „życz Polakowi, by w skokach wygrywał”. Że co? Że nie ma takiego przysłowia? No to właśnie powstało. I mamy zamiar się do niego stosować.
Sęk w tym, że w poprzednich sezonach, gdy Kubacki nieźle skakał w Niemczech, wszystko psuło się w Austrii. Tak jak Stefan Kraft nie umie poradzić sobie ze skocznią w Ga-Pa (dziś zresztą też nie wyszło mu to za dobrze), tak Kubacki nie ogarnia tematu po wyjeździe z Niemiec. Jeśli tylko macie taką możliwość, odprawiajcie czary, wznoście modły i składajcie dary za to, by w tym sezonie się to zmieniło. A przede wszystkim – dmuchajcie Dawidowi pod narty. Wiemy, może się wam wydawać, że to nic nie da. Ale pamiętacie, jak działało na Adama Małysza?
Niestety, poza pozytywnym występem Kubackiego, nie sposób nie zauważyć, że pojawiły się też dziś problemy. Tylko trzech naszych skoczków (Dawid, a do tego Piotr Żyła i Kamil Stoch) w ogóle weszło do drugiej serii. Stoch już pierwszym skokiem pogrzebał sobie szansę na zajęcie dobrego miejsca. Ale to szczegół. Znacznie gorszą informacją jest to, że pojawił się u niego stary błąd techniczny (skręcenie w fazie lotu, które dziś wynikło najprawdopodobniej z błędu na progu), który nękał go po igrzyskach w Soczi i ostatecznie – w połączeniu ze słabą formą reszty kadry – zaowocował najgorszym sezonem polskich skoków w ostatnim dziesięcioleciu. Powtórki wolelibyśmy nie oglądać, więc Kamil i panowie ze sztabu – liczymy, że szybko to naprawicie. Możemy pomóc, o ile piątka z techniki na świadectwie szkolnym to wystarczająca rekomendacja.
Z techniką problemu nie było u Żyły, ale Piotrek zaprezentował się dziś bez tej petardy, jaką potrafi czasem odpalić. Niestety, ale wyglądało na to, że wszystkie, które miał w zanadrzu, wystrzelały się u niego w nocy, przy okazji świętowania nadejścia Nowego Roku. Skok z pierwszej serii – 133,5 metra – był co prawda poprawny, jednak trochę bladł w obliczu tego, co odstawił Marius Lindvik. Norweg skoczył bowiem 10 metrów dalej i wyrównał rekord obiektu, wynoszący 143,5 metra. A w drugiej serii wytrzymał presję i wygrał swój pierwszy konkurs Pucharu Świata w karierze. Pozostawały jedynie lekkie obawy o to, czy przejdzie kontrolę kombinezonu, jednak Norwegowie w ostatnich tygodniach zdołali się nauczyć jak to robić. Widać uznali, że co najmniej jedna dyskwalifikacja na konkurs to zbyt wiele.
Lindvik podskoczył zresztą na czwarte miejsce w klasyfikacji całego TCS i tak naprawdę jest ostatnim ze skoczków, który się liczy w walce o triumf w tej imprezie. Ale liczymy na to, że go nie wygra. Dlaczego? Prosta sprawa – stawiamy, że zrobi to Dawid Kubacki. I niech to nasze noworoczne życzenie się spełni.
Fot. Newspix