Reklama

10 meczów w plecy i przełamanie z liderem. Ekstraklaso, kochamy cię!

redakcja

Autor:redakcja

13 grudnia 2019, 23:15 • 4 min czytania 0 komentarzy

Ekstraklaso, jaka ty jesteś przewidywalna. No żodyn się nie spodziewał! Żodyn!

10 meczów w plecy i przełamanie z liderem. Ekstraklaso, kochamy cię!

Przecież to takie banalne. Proste do przewidzenia jak wynik równania dwa plus dwa. Każdy, kto ogląda tę ligę dłużej niż dwa miesiące wiedział, czym to spotkanie pachnie. Mamy Wisłę, czyli drużynę, która po raz ostatni wygrała w sierpniu. Od dziesięciu meczów dostaje w mazak, zaliczając przy tym takie kompromitacje jak 0:7 przy Łazienkowskiej. Wielu uważa, że to wręcz drużyna upadła. Wielu nie daje żadnych szans na utrzymanie. Każdy jest zgodny co do tego, że potrzeba dużych wzmocnień, by misja “pozostanie w lidze” przyniosła powodzenie. Nie pomaga jej nawet zmiana trenera.

No i do tejże Wisły przyjeżdża Pogoń, lider Ekstraklasy. Drużyna, która jest świeżo po pokonaniu mistrza Polski. Ekipa napakowana indywidualnościami, która jako jedna z nielicznych potrafi grać na wyjazdach. W każdej normalnej lidze oznacza to spokojne zwycięstwo faworyta.

Ale nie w najlepszej lidze świata, ty, Ekstraklaso, rządzisz się swoją unikalną logiką, nie do powtórzenia przy żadnej szerokości geograficznej. Wiedzieli o tym już nawet bukmacherzy, którzy przełamanie Wisły (zwycięstwo bądź remis) wyceniali wyżej niż wygraną Pogoni, za którą można było obstawić po kursie około 2,25. Co więcej – był moment, gdy za zwycięstwo “Portowców” płacono 2,80. A to oznacza, że w pewnym momencie zwycięstwo obu ekip wyceniono fifty-fifty.

W meczu – przypomnijmy – lidera z ostatnią drużyną.

Reklama

I słusznie. Bardzo słusznie, bo gdyby osoba niezaglądająca w tabelę miała ocenić, kto na boisku jest liderem, a kto czerwoną latarnią, prawdopodobnie by zgłupiała. Zwłaszcza, że mecz wyglądał trochę tak, jakby to obie ekipy – cytując klasyka – walczyły o spadek. Wisła wyglądała nieźle, na tle Wisły z poprzednich meczów nawet bardzo dobrze, ale pomysłu zbyt wielkiego na grę to nie miała. Grała długą piłkę na skrzydłowych albo Brożka, co w większości przypadków kończyło się stratą. Pogoń? No… również bez pomysłu. Do momentu straty gola zagroziła farfoclem Buksy, do którego składał się dwa lata, strzałem z zerowego kąta Steca i uderzeniem z 35 metrów Dąbrowskiego. No, gra naprawdę godna lidera.

Wisła była przede wszystkim konsekwentna w tyłach. Twarde warunki stawiali zwłaszcza Klemenz, Sadlok i Basha, choć nawet i Janicki wyglądał jak człowiek, który wreszcie może niczego nie zepsuć. Parę razy groźnie wychodziła z kontry, sam na sam znalazł się nawet Chuca, ale minimalnie spalił akcję. Gola wiślacy zdobyli po rzucie rożnym – wykonujący go Błaszczykowski zagrał trochę za plecy Klemenza, piłka pewnie zeszła mu ze stopy, ale koniec końców wyszło idealnie. Raz, że kompletnie nie połapali się w tym obrońcy Pogoni, którzy zostawili obrońcy Wisły wiele wolnego miejsca, dwa – sam Klemenz zachował przytomność i uderzył nisko lecącą piłkę wolejem.

“No dobra, wielkie halo, że outsider strzela liderowi”, mógłby pomyśleć niedzielny widz Ekstraklasy, który odpalił akurat to spotkanie. W normalnej lidze Pogoń ruszyłaby do ataków i w końcu wcisnęłaby coś z gry. Ale, no właśnie, to Ekstraklasa. Pogoń podawała sobie piłkę między sobą, ale czy coś z tego wynikało, poza sztuką dla sztuki? Gdy już chcieli przejść zasieki wiślaków, zwykle pchali się środkiem, tam, gdzie było najgęściej. Skrzydła w zasadzie nie istniały. “Portowcom” udało się na dobrą sprawę zagrozić dwa razy:

a) gdy po akcji Hostikki piłka spadła tuż pod nogi Spiridonovicia, wystarczyło trafić w bramkę, ale Serb się podpalił, uderzył na siłę, piłka poleciała w trybuny.
b) gdy Manias dostał płaskie podanie w pole karne, ale znów – zabrakło wykończenia, piłka przeszła obok bramki.

Można odnotować jeszcze strzał Buksy sprzed pola karnego, który przeszedł obok słupka, ale tak naprawdę dogodnych akcji było strasznie mało. O wiele za mało. W Pogoni dobrze funkcjonował w zasadzie tylko Dąbrowski, który ma na swoim koncie sporo odbiorów, asekurował, był pożyteczny przy rozegraniu. Niewiele obserwowaliśmy indywidualnych błysków. Raz na jakiś czas próbował szarpać Spiridonović, Buksa parę razy się pokazał, ale to tyle. Mało, Pogoń, mało.

I ciężko nawet napisać, że jakikolwiek problem dla szczecinian stanowiła dzisiejsza absencja dwóch stoperów – Kostasa i Zecha – skoro Bartkowski z Łasickim nawet dali radę. To nie przez nich mecz wyglądał, jak wyglądał. Zawiódł przód, nie pierwszy raz zresztą, gdy Pogoni przychodzi mierzyć się z przeciwnikiem z dolnej półki. Jako lider, Pogoń zdążyła już stracić punkty z…

Reklama

– Rakowem Częstochowa (porażka)
– Arką Gdynia (remis)
– no i dziś, z Wisłą Kraków (porażka)

Niebywała i zastanawiająca jest to seria “Portowców”, którzy potrafią wejść szczyt, by później wyłożyć się na – wydawałoby się – małym pagórku. Ale to nie Pogoni należy się dziś uwaga, a Wiśle. Krakowianie udowodnili, że za szybko zostali skreśleni. Co więcej – zagrali dziś naprawdę dobry mecz, to nie była przypadkowa wygrana, wywalczona jakimś psim swędem. Byli po prostu lepsi. A skoro jesteś lepszy od lidera, to jesteś w stanie się utrzymać się w lidze nawet w obecnym stanie personalnym. O ile piłkarzom „Białej Gwiazdy” dalej będzie dopisywać zdrowie.

screencapture-207-154-235-120-mecz-578-2019-12-13-23_00_06

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...