Reklama

Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze

redakcja

Autor:redakcja

03 listopada 2019, 23:39 • 3 min czytania 0 komentarzy

AC Milan wreszcie zagrał mecz, po którym kibice nie muszą brać urlopu na poratowanie zdrowia. Oczywiście to nie była żadna mistrzowska partia, która będzie omawiana w szkołach trenerskich na całym świecie, ale trzeba być uczciwym: w ich dzisiejszym starciu z Lazio mieliśmy długie fragmenty przyzwoitej gry mediolańczyków. To są dobre wiadomości, bo naprawdę martwiliśmy się o zdrowie psychiczne fanów Piątka i spółki. Niestety, są też wiadomości złe. Mimo tej przyzwoitej gry Milan przegrał, mimo tej przyzwoitej gry rozmiary porażki mogły i pewnie powinny być większe.

Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze

Skalę upadku Milanu pokazują zresztą komentarze po tym meczu. „Słuchajcie, panowie, nie było tak źle, pamiętacie ten strzał Calhanoglu z pierwszej połowy”? Fani Rossoneri, ale też eksperci czy dziennikarze wypowiadają się o Milanie w ciepłym tonie, bo raz na kilkanaście minut udało im się sklecić logiczną akcję. Poprzeczka Milanu już nie tyle jest zawieszona bardzo nisko, co po prostu leży na ziemi, a może i nawet kryje się w niewielkim dołku. Wystarczy, że Piątek dostanie jedną fajną piłkę za plecy obrońców, wystarczy że Castillejo zrobi dwa niezłe rajdy, a już Milan przeskakuje poziom, który prezentował w ostatnich tygodniach, a może i miesiącach.

Niesamowicie się śledzi ten cały zjazd – od rozczarowania i gniewu, przez apatię, po dzisiejszy stan, gdy cieszy nawet celny strzał na bramkę zza pola karnego. Przyłapujemy się zresztą na tym, że myślimy w podobny sposób o Krzysztofie Piątku. Cieszy nas każde jego udane przyjęcie (nie było ich dziś wiele) i każde udane odegranie (tego nie było prawie w ogóle). Jasne, Piątek swoje zrobił, zahaczył paznokciem piłkę, która odbiła się jeszcze od Bastosa i wpadła do siatki. W teorii od napastnika już więcej nie trzeba wymagać – on dał bramkę z przodu, wykorzystał spryt i dynamikę, wykonał plan na mecz. Ale w praktyce dzisiaj widać było jak na dłoni, że brakuje chemii między Polakiem a jego kolegami z linii pomocy. Bez Kessiego Milan wreszcie próbował nieco kombinacyjnej piłki, która często kończyła się na podaniach do Piątka, który a to nie opanował piłki, a to odegrał do obrońców, cofając atak do samego początku.

Czy można go określić hamulcowym? Aż tak nie, zwłaszcza, że na boisku był też Rebić, właściwie bez udanego zagrania, który w dodatku prawie złamał kostkę, gdy źle stąpnął w trakcie, gdy akcja była po drugiej stronie boiska. Ale na pewno Calhanoglu czy Bennacer oczekiwali od naszego napastnika nieco płynniejszego uczestniczenia w kolejnych akcjach. Czasami Piątek zwyczajnie irytował, co jest już bardzo niepokojącym symptomem.

Lazio? Wcale nie zagrało wielkiej piłki, często oddając inicjatywę Milanowi. Nie błyszczało też skutecznością – poprzeczkę w niezłej sytuacji obił Immobile, dwukrotnie próbował Acerbi. Całą gamę „strzałów” Lazio oddało po rzutach rożnych, bitych właściwie prosto w Donnarummę. A mimo to rzymianie wygrali, ba, zrobili to pomimo zejścia z boiska Ciro, dzisiaj świętującego setnego gola dla klubu. Egzekucję na Milanie wykonali Luis Alberto (co za podanie!) i Correa, który nie dał szans bramkarzowi przy wykończeniu akcji sam na sam. Oczywiście tu kolejny kamyczek do ogródka milanistów: sposób, w jaki padła ta bramka, laga, nieporozumienie w defensywie, nieudolny doskok do Luisa Alberto, brak kontroli pozycji Correi – długa litania grzechów, których Milan od miesięcy popełnia mnóstwo, tydzień w tydzień.

Reklama

AC Milan po 11. kolejce ma więc 13 punktów. Do szóstego Cagliari traci osiem, tyle samo ma przewagi nad ostatnią w tabeli Sampdorią. No ale to w tej chwili taki klub, że nawet gola Piątka zaliczają jako samobój Bastosa.

AC Milan – Lazio 1:2 (1:1)

Bastos (s.) 28′, – Immobile 25′, Correa 84′

Fot.Newspix

Najnowsze

Hiszpania

Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Patryk Fabisiak
0
Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...