Reklama

Godny finał trylogii paździerza

redakcja

Autor:redakcja

02 listopada 2019, 23:00 • 3 min czytania 0 komentarzy

Z tego, co wiemy, to podróż koleją transsyberyjską nie należy do najkrótszych – raczej się jedzie i jedzie, potem jeszcze się jedzie, w międzyczasie się jedzie, a na końcu, tak dla odmiany, się jedzie. Natomiast jeśli przyszedłby dzisiaj ktoś do redakcji i chciał się pochwalić: ha, ja tę podróż odbyłem, to spojrzelibyśmy na niego z politowaniem. Gościu, nigdzie nie byłeś, nic nie widziałeś. To my przeżyliśmy dzisiaj najdłuższy dzień, jaki można przeżyć, bo obejrzeliśmy trzy mecze z Ekstraklasy. Paździerz po paździerzu. To trwało tak długo, że boimy się spojrzeć w kalendarz. Może być 2025 rok, wcale nie wykluczamy.

Godny finał trylogii paździerza

Cholera, trochę liczyliśmy, że starcie Pogoni z Lechem przełamie tę fatalną passę beznadziei. No bo Pogoń jest wysoko, nie gra co prawda jakiejś mega piłki, natomiast punktuje w miarę regularnie i mimo wszystko czasem da show, jak z Jagiellonią. Lech? Ostatnio jest w dołku (patrząc w skali mikro, bo w makro ten dołek trwa od drugiego rozbioru). No, ale Kolejorz też potrafi nastrzelać, ponad 20 bramek nie wzięło się znikąd, poza tym logika tej ligi podpowiadała, że jak dwa razy nie poszło, to za trzecim pójdzie i to jeszcze jak.

Niestety logika ekstraklasowa wzięła wolne, piłkarze też by bardzo chcieli je wziąć, natomiast – cholera, trudna sprawa – trzeba było grać. No i zagrali. Ruszyli.

Jak pijany i kontuzjowany ślimak na śliskiej nawierzchni.

Ktoś powie: hola, hola, panowie, tu padły dwie bramki, tu się działo! Słuchajcie, na orliku potrafi paść i 50 bramek, nie znaczy to, że jest jakość. Okej: jeszcze bramkę Spiridonovicia można uznać za wartą uwagi, bo chłopak pocelował po widłach, natomiast z drugiej strony nie można też zapomnieć o pressingu Satki, który walczył, jakby na tym wspomnianym orliku się znajdował. Chłopie, większą walkę widzimy w każdym supermarkecie, gdy miły głos oznajmia z głośnika, że otwierają nową kasę.

Reklama

Długo potem wynik ustalił Rogne strzałem głową po wrzutce z rożnego, bo Stipica wyszedł na grzyby. Cóż, dla nas to dziwna praktyka, przecież trwał mecz, można było poczekać jeszcze trochę i wówczas ruszyć na łowy, ale bramkarze podobno są trochę specyficzni i najwyraźniej Chorwat poczuł chcicę na podgrzybka.

Czy działo się wiele poza tymi dwoma trafieniami? Jasne, możemy naciągać, że rwaliśmy włosy z głowy, gdy z dystansu uderzył Tiba, gdy Jóźwiak próbował z ostrego kąta, gdy niezłą okazję miał Frączczak, ale przeniósł piłkę nad bramką. Natomiast równie dobrze warto was przekonywać, że ziemia jest płaska, a „Ciacho” to jest całkiem, całkiem film i ten Karolak nieźle tam daje czadu. Piłkarze po prostu starali się zachowywać pozory, więc co jakiś czas uderzyli zza pola karnego, albo decydowali się na strzał mimo przekonania, że nic z tego nie będzie. My mamy się tym ekscytować? Dajcie spokój.

Irytowała Pogoń, bo skoro już wyszła na prowadzenie, to mogła iść za ciosem, ale wolała schować się za potrójnymi zasiekami i liczyć, że Lech da sobie spokój. Irytował też Lech, ponieważ nie miał większego pomysłu na atak, a te klepki w trójkącie bramkarz-stoperzy wywołują odruchy wymiotne. Naprawdę wiemy, że van der Hart to jest fantastyczny grajcar do klepy, nogami gra jak stary, wiążę krawaty i tnie mięso na kebaba, ale mało widzieliśmy bramek strzelonych z własnego pola karnego.

Szkoda gadać, szkoda strzępić ryja. Obie drużyny pewnie będą zadowolone. Jedni, bo wywieźli punkt z podobno trudnego terenu i nie ma się co czepiać. Drudzy, bo Lech to też podobno marka w polskim futbolu i nigdy nie wolno jej lekceważyć. I bujamy się tak od przeciętnego meczu do słabego, łudząc się, że jest fajnie.

A potem przychodzi lato, które nas rozlicza.

poglec

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...