Reklama

Sędzia jest workiem treningowym do zgnojenia. Wielu pęka. Ja pękłem

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2019, 16:17 • 6 min czytania 0 komentarzy

Rzygam hasłem o tym, że stadion to nie teatr. To puste usprawiedliwienia dla buractwa i skrajnego chamstwa, jakiego dopuszczają się ludzie, którzy na te stadiony przychodzą – kibice, piłkarze, czasami trenerzy. Najłatwiejszym celem ataków jest sędzia. On nie ma swoich kibiców. Nie obroni się efektownym golem czy piękną paradą. Zawsze podejmuje decyzje przeciwko komuś – taka jego rola. Musi słuchać, że ma się pierdolić, że ktoś mu zaraz wyjebie, że jest chujem, a jego matkę miał już każdy w powiecie. „Jesteś silny psychicznie, to nie pękniesz”. Tak jakby sędziowie byli workiem treningowym do zbierania cęgów weekend po weekendzie. Wielu tego nie wytrzymuje i odpuszcza. Ja odpuściłem.

Sędzia jest workiem treningowym do zgnojenia. Wielu pęka. Ja pękłem

Na swój pierwszy mecz pojechałem dzień po własnej „osiemnastce”. Kartki, strój sędziowski i wypastowane buty miałem w torbie jeszcze zanim jeszcze wystroiłem się w garnitur i zawiązałem krawat na wieczorną imprezę. Specjalnie nie szalałem z alkoholem i choć bawiłem się świetnie, to miałem w głowię tę myśl – „jutro zaczynasz nową robotę, nie możesz nawalić, reprezentujesz nie tylko siebie, ale i Kolegium Sędziów”. Następnego dnia tata podwiózł mnie na mecz. Byłem drugim asystentem – nie tym, który biega przy ławkach rezerwowych, ale tym po drugiej stronie. Razem z arbitrem głównym wyszliśmy zapoznać się z boiskiem. Wiedział, że to będzie mój pierwszy mecz. – Jak coś, to ci pomogę. Z przepisów jesteś obryty, testy wybiegałeś, ale jedno musisz wiedzieć. Najważniejsze w sędziowaniu, to wytrzymać psychicznie – rzucił wtedy.

Godzinę później kapitan gospodarzy krzyknął po tym, jak pokazałem spalonego, że zaraz mi zajebie. Minęło kilka minut i pod nogami miałem petardy rzucane przez miejscowych kibiców. – Szkoła życia, młody – powiedział główny w szatni po meczu. Pomyślałem sobie wtedy – czy ja przyjechałem tutaj sędziować mecze, czy to jakaś forma masochizmu? Zdawałem przecież egzamin SĘDZIOWSKI, a nie egzamin na kukłę, którą można obrażać.

Sędziowałem prawie dwa lata. Zacząłem mając osiemnaście lat, rzuciłem gwizdek przed dwudziestymi urodzinami. Nigdy w życiu nie nasłuchałem się tylu przykrych słów, ile przez te kilkanaście czy kilkadziesiąt miesięcy. Czy byłem słabym sędzią? Nie wiem, z egzaminów pisemnych z przepisów wykręcałem prawie że maksy, bieganie zaliczałem bez problemów i bez wielkich przygotowań. Na boisku widziałem sporo, nigdy obserwator się po mnie nie przejechał. Ale przejeżdżali się regularnie rodzice, zawodnicy, trenerzy i kibice.

Podchodziłem do sędziowania z zajawką. Lubiłem wiedzieć „dlaczego gwizdnął tak, a nie inaczej”, rozkminiałem wytyczne, oglądałem klipy, które podrzucała nam komisja szkoleniowa. Sędziując po dwa-trzy mecze w weekend wielokrotnie spotkałem świetnych trenerów, zwłaszcza w grupach dziecięcych. Pogadaliśmy o tym, jak w klubie poszedł ostatni nabór, czemu rodzice musieli wyprać sami stroje, że pani Janina z pralni już na emeryturze, a tak w ogóle, to dojazd do was wygodny, tak, tak, w zeszłym roku remontowali drogę, mają ścieżkę rowerową robić na wiosnę, a tej Biedronki na wjeździe nie było, prawda?

Reklama

Normalny small-talk. Taki, który przydarzy wam się w tramwaju, na uczelni, przed kościołem i na zakupach. Rozmowy osadzone w klimacie codziennego życia. Problem robił się z jednostkami, dla których gość z gwizdkiem i chorągiewką był obiektem, w który można bez żadnych konsekwencji nawalać. Obrazić, zdeptać. Po prostu się wyżyć. Pijaczek siedzący na ławce przy boisku maglujący cię przez 90 minut. Trener, który wchodził do szatni i wygrażał, że on ma znajomych w związku i ty młody kutasie, ty już nigdy nie posędziujesz. Rodzic, który wchodził na boisko, bo pokazałeś aut w stronę przeciwną.

To nie były sytuację „jedna na milion”. To zdarzało się co drugi weekend, co trzeci. Gdyby jeszcze te bluzgi były osadzone w klimacie jakiejś szyderki… Pamiętam taki mecz – bodaj w Lubaszu. Koniec sierpnia, w następnym tygodniu ruszał rok szkolny, dla mnie początek klasy maturalnej. Gospodarze wysoko prowadzili, grupka miejscowych zaczęła się nudzić, biegałem z chorągiewką po linii zaraz obok nich. No i zaczęli. – A pan sędzia, to zeszyty już ma podpisane? A skoro zeszyty, to raczej w kółka czy w linie? Panie sędzio, jaka ulubiona lektura? – chichotali. Cholera, sam się uśmiechnąłem. To było zabawne.

Mniej zabawnie było, gdy jakiś czas później trener na meczu 14-latków wparował mi do szatni. Kończyłem wypełniać papiery, a facet już w przerwie miał pretensje o jakiś totalnie nieistotny faul w środku pola. Wszedł i zaczął się wdzierać. – Co ty odpierdalałeś na tym boisku? Zadzwonię do WZPN-u, żeby więcej cię nie wysyłali! Spalonych, kurwa, nie widzisz. Faule z kosmosu gwiżdżesz! Czy ty w ogóle znasz przepisy?! – darł się.

Znam. A pan? Wie pan może, jakiego koloru się książka od przepisów? – odpowiedziałem. Znany trik sprzedany przez doświadczonych sędziów.

Ty, kurwa, gnoju. Ja 20 lat w piłce siedzę, przepisów nie potrzebuje! – zripostował.

I taka to była rozmowa. I w ogóle w tych gadkach czy przekrzykiwaniu się nie chodzi o merytorykę. Nigdy nie usłyszałem „panie sędzio, XII rozdział wytycznych PZPN się kłania…”. Chodzi wyłącznie o odreagowanie na arbitrze. Tak jak kibic na wiosce wyjdzie i nakrzyczy na sędziego. Jak trener, który będzie miał pretensje, bo przecież pokazałeś kartkę zawodnikowi z jego drużyny. Jak zawodnik, który podświadomie wie, że sfaulował, ale musi odstawić ten teatrzyk.

Reklama

Sędzia musi być zbluzgany, bo taką mamy kulturę piłki. Sędzia kalosz, sędzia chuj, jebać sędziego i całą rodzinę jego. Nie wytykamy błędów, tylko lżymy. Na meczu robimy rzeczy, których w żadnych innych warunkach byśmy nie zrobili. Wykrzykujemy słowa, których na ulicy nigdy byśmy nie wykrzyczeli.

Bo na stadionie można.

Ja dałem sobie spokój z sędziowaniem. Statystyki z Kolegiów Sędziów też nie kłamią – połowa kursantów wykrusza się po roku od pierwszego egazminu, po kilku latach zostają nieliczni. Z mojego naboru zostało kilku, może kilkunastu chłopaków. Spotykałem się gdzieś w biegu z sędziami, których poznałem na kursie, a którzy też dali sobie spokój. Zdecydowana większość mówiła „stary, cała zajawka wygasła, miałem dość jeżdżenia po wioskach i słuchania, że jestem chuj”.

Pamiętam też rozmowę z kolegą, który na meczu okręgówki został opluty przez piłkarza. – Stanąłem jak wryty. Nie wiedziałem co zrobić. Gość opluł mnie, bo pokazałem spalonego. Wróciłem do domu, rzuciłem torbę w kąt i zapytałem sam siebie „po cholerę ci to?” – mówił. No właśnie – po cholerę. Czy te kilkadziesiąt złotych (albo już na poziomie A klasy czy okręgówki – ponad stówka) za mecz jest warte wystawiania się na upokorzenia ze strony ludzi, których przerasta elementarny szacunek do drugiego człowieka?

Nie piszę tego tekstu, by robić z siebie męczennika. Współczuję kolegom z gwizdkiem, który dostawali w bani w nos albo z pięści w oko. Natomiast może te zwierzenia przeczyta ktoś, komu następnym razem przed krzyknięciem do sędziego czegoś niezbyt przyjemnego, przejdzie przez głowę myśl „ty, przecież gdyby to nie był stadion, gdyby on nie miał gwizdka w ręce, to w życiu bym go tak nie nazwał”. I albo zmienimy podejście do arbitrów, albo niedługo nikt nie będzie chciał przychodzić na kursy sędziowskie.

Damian Smyk

fot. archiwum prywatne

Najnowsze

Igrzyska

Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Kacper Marciniak
0
Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Komentarze

0 komentarzy

Loading...