Reklama

Juan Sebastián Verón – „Mała Wiedźma” na fałszywych papierach

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

05 października 2019, 13:09 • 26 min czytania 0 komentarzy

– Mam was dość, spadajcie. Jesteście bandą pierdolonych idiotów. On jest, kurwa, znakomitym zawodnikiem! – ryknął sir Alex Ferguson w kierunku oniemiałych dziennikarzy. Po czym odrzucił mikrofon, wstał od stołu z donośnym łoskotem, trzasnął drzwiami sali konferencyjnej i tyle go widzieli. W powietrzu rozpłynął się po paru sekundach obłok pary, dymiącej wprost z rozgrzanych do czerwoności policzków wściekłego managera Manchesteru United. Szkot miał poważne powody do zdenerwowania – jego zespół w 2002 roku zajął koniec końców rozczarowujące, trzecie miejsce w Premier League, oddając tytuł mistrzowski w ręce Arsenalu i oglądając również plecy Liverpoolu. Najmocniej w zespole „Czerwonych Diabłów” zawodził ten, po którym spodziewano się, jak na złość, najwięcej. Juan Sebastian Veron, przed sezonem 2001/02 ściągnięty do Manchesteru z rzymskiego Lazio za rekordową kwotę 28 milionów funtów.

Juan Sebastián Verón – „Mała Wiedźma” na fałszywych papierach

Argentyńczyk stał się tym samym najdroższym zawodnikiem, jaki kiedykolwiek biegał po angielskich boiskach. Miał 26 lat i przeżywał swój piłkarski prime-time, do Anglii trafiając ze statusem niekwestionowanej gwiazdy Serie A. Podpisano z nim na Old Trafford pięcioletnią umowę – to właśnie wokół byłego pomocnika Lazio miała zostać przebudowana ekipa Fergusona. United w 1999 roku zatriumfowali w Champions League, fakt, ale po kilkudziesięciu miesiącach od tamtego sukcesu szatnia wymagała już lekkiego przewietrzenia.

MECZE SERIE A MOŻECIE OBSTAWIAĆ W ETOTO!

SAMPDORIA WYGRA NA WYJEŹDZIE Z HELLASEM? KURS: 3.05 W ETOTO!

Ferguson poczuł, że coś trzeba zmienić, gdy w 2001 roku jego podopieczni po raz trzeci z kolei sięgnęli po mistrzostwo kraju, lecz z Ligą Mistrzów pożegnali się – po raz drugi z rzędu – już na etapie ćwierćfinału. Potrzebny był mocny impuls. Nowy lider zespołu.

Reklama

– Jestem zachwycony perspektywą gry z Davidem Beckhamem – ekscytował się sam Veron podczas powitalnej konferencji, jaką w lipcu 2001 roku zorganizowano mu w „Teatrze Marzeń”. – Sukces każdego klubu opiera się na tym, jak poszczególni zawodnicy prezentują się na boisku. Nie chodzi o to, ile o tobie piszą w gazetach. Beckham na murawie demonstruje niezwykły poziom. Jestem przekonany, że ja sam szybko przyzwyczaję się do fizycznych aspektów gry w Anglii. Ludzie straszyli mnie tymi kwestiami, kiedy trafiałem do Włoch. Tymczasem po pół roku czułem się już w Serie A jak u siebie w domu. (…) Manchester United to rzecz jasna klub o międzynarodowej sławie. Wierzę, że spełnię nadzieje, jakie się tutaj we mnie pokłada. Choć mam oczywiście świadomość, że łatwo nie będzie. Trafiłem do jednego z najlepszych… Właściwie, to do najlepszego klubu na świecie – kadził Argentyńczyk. Choć było tajemnicą poliszynela, że marzył mu się raczej transfer do jednej z hiszpańskich potęg.

Ferguson też piał z zadowolenia. – Nigdy się nie spodziewałem, że wydam takie pieniądze na jakiegokolwiek zawodnika. Ale sami widzicie, co się w tej chwili dzieje na rynku… – mówił Szkot, nawiązując zapewne do transferowego szaleństwa w wykonaniu Florentino Pereza z Realu Madryt, który najpierw wydał 37 milionów funtów na Luisa Figo, a potem jeszcze wyśrubował ten rekord, wykupując Zinedine’a Zidane’a z Juventusu za 47 baniek. Zresztą, włoskie potęgi nie zostawały daleko w tyle za prezydentem „Królewskich”. – Veron da nam na boisku dokładnie to, czego potrzebujemy. To zawodnik światowej klasy, jeden z najlepszych. Myślę, że ważna jest też jego osobowość. Nasz zespół potrzebuje wyzwania. Mamy grupę kapitalnych piłkarzy, którzy osiągnęli gigantyczne sukcesy, ale nie ma nic lepszego niż nowe wyzwanie.

juan-sebastian-veron

Prezentacja Juana Sebastiana Verona na Old Trafford.

– Muszę powiedzieć, że sam też jestem tym podekscytowany . Dotychczas zawsze, gdy podpisywaliśmy piłkarza wielkiego kalibru, on w naszej koszulce wyprawiał potem cuda – dodawał manager „Czerwonych Diabłów”.

Trudno dziś oczywiście orzec, na jakie dokładnie cuda miał chrapkę sir Alex, ale to właściwie nieistotne. Veron po przeprowadzce do Anglii żadnych magicznych wyczynów piłkarskiemu światu nie objawił. Mało tego – nawet nie zbliżył się do poziomu, do którego przyzwyczaił podczas występów w Lazio, gdzie w 2000 roku zdobył po scudetto. Drugie w całej historii klubu z „Wiecznego Miasta”, a pierwsze od ćwierćwiecza.

Reklama

Ferguson był fanem tamtej ekipy. Mówił o tym otwarcie. W 1999 roku Biancocelesti, jako zdobywcy Pucharu Zdobywców Pucharów, przystąpili do starcia o Superpuchar Europy właśnie przeciwko United, którzy w niesamowitych okolicznościach sięgnęli po Puchar Mistrzów, w decydującym starciu pokonując Bayern. Spotkanie sędziowane przez Ryszarda Wójcika zakończyło się jednobramkowym zwycięstwem rzymian. Zwycięskiego gola zdobył Marcelo Salas, korzystając na fatalnej interwencji Raimonda van der Gouwa ale najlepszym piłkarzem meczu wybrano właśnie Juana Verona. Argentyńczyk oczarował publiczność zgromadzoną na stadionie imienia Ludwika II w Monako. Był wszędobylski – pojawiał się we wszystkich sektorach boiska, chciał postawić swój stempelek na każdej akcji zespołu. Dowodził. A trzeba zaznaczyć, że dopiero debiutował w błękitnej koszulce Lazio.

Manager Manchesteru z jednej strony przyznawał wprost, że starcie o Superpuchar nie było dla niego szczególnie istotne. Wspominał w jednej ze swoich książek: – Lazio cieszyło się jak ze zwycięstwa na mistrzostwach świata. Dla nas porażka 0:1 była oczywiście rozczarowaniem, ale bardziej mnie interesowało, żeby zwyciężyć w meczach ligowych. Dwa dni przed meczem z Włochami mieliśmy spotkanie w Premier League, trzy dni potem kolejne. Oba wygraliśmy. To było dla mnie najistotniejsze.

Przy innej okazji Szkot powiedział jednak: – Byłem przekonany, że tamta drużyna jest w stanie zwyciężyć Serie A. Myślę, że w 2000 roku to była najmocniejsza ekipa na świecie. Grali wielki futbol.

Nie ma zresztą potrzeby wsłuchiwać się tak dociekliwie w słowa Fergusona, wszak można podejrzewać go w tym przypadku o lekceważącą kurtuazję. Wystarczy jednak prześledzić jego transferowe posunięcia, by zrozumieć, że naprawdę doceniał Lazio, które w końcówce lat dziewięćdziesiątych do triumfów powiódł Sven-Göran Eriksson, późniejszy selekcjoner reprezentacji Anglii. Boss Manchesteru United próbował wspomnianego Salasa ściągnąć na Old Trafford jeszcze wówczas, gdy reprezentant Chile grał w argentyńskim River Plate. Potem Szkot także interesował się tym napastnikiem, lecz El Matador wybrał przeprowadzkę do Juventusu. Poza tym, Ferguson był też pod olbrzymim wrażeniem eleganckiej gry Alessandro Nesty. W 2002 roku wybrał się nawet na Stadion Olimpijski w Rzymie, by obejrzeć derby stolicy i przy okazji zasiać trochę fermentu wokół ewentualnego transferu włoskiego stopera do United. Trafił jednak fatalnie – słabnące już wtedy Lazio przerżnęło u siebie z Romą 1:5, a Nesta zagrał jeden z najgorszych meczów w całej swojej karierze. Został kompletnie upokorzony przez Vincenzo Montellę i nawet nie wyszedł na drugą połowę spotkania. Co nie zmienia faktu, że wkrótce AC Milan zapłacił za niego blisko 30 milionów funtów.

Nie tak łatwo było w tamtym czasie namówić kogoś na transfer z Włoch do Anglii. Fergusonowi  – jak się potem okazało, na własne nieszczęście – udało się przekonać do przenosin wyłącznie Verona. I to też przede wszystkim dlatego, że Argentyńczyk w Italii popadł w poważny konflikt z prawem.

***
Juan jest wyjątkowy. Na całym świecie jest naprawdę niewielu zawodników, o których można powiedzieć, że mają wszystko. Juan Veron jest jednym z nich. Wierzę, że pewnego dnia będziemy go wspominać jako jednego z największych piłkarzy w historii. United kupiło zawodnika, który pójdzie w ślady największych postaci tego klubu.
Diego Maradona
***

Juan Sebastian Veron przyszedł na świat 9 marca 1975 roku w argentyńskiej La Placie. Jego ojciec, Juan Ramón, również był piłkarzem, w dodatku nie byle jakim. W latach sześćdziesiątych zapracował na status niekwestionowanej legendy w klubie Estudiantes La Plata. Zanotował też epizod gry w Europie, gdzie reprezentował barwy Panathinaikosu Ateny. Trudno nawet wskazać jego największe osiągnięcie w barwach Los Pincharratas. Został zapamiętany między innymi dzięki kapitalnym trafieniom nożycami, jakich sporo w trakcie całej kariery zanotował. No i na pewno należy wspomnieć też trzy gole, zdobyte w zwycięskich finałach Copa Libertadores w 1968 roku. Ekipa z La Platy triumfowała zresztą wtedy w najważniejszych rozgrywkach Ameryki Południowej aż trzy razy z rzędu, przeżywając najpiękniejszy okres w swojej historii.

W 1968 roku argentyńska drużyna sięgnęła również po Puchar Interkontynentalny, zostając na dobrą sprawę najlepszą klubową ekipą na świecie. Juan Ramon i spółka w decydującym starciu pokonali przedstawiciela Starego Kontynentu, którym był… Manchester United. Ta słynna ekipa Matta Busby’ego, z Bestem, Charltonem i Lawem.

Veron senior zdobył na Old Trafford kluczową bramkę dla losów dwumeczu, trafiając głową po rzucie wolnym.

Jeżeli komuś się wydaje, że finezyjni Argentyńczycy dali topornym Brytyjczykom lekcję futbolu, ten jest w grubym błędzie. Ekipa Estudiantes, na czele z prawdziwą bestią środka pola, Carlosem Bilardo, grała na niesamowitym wręcz poziomie brutalności. Busby wspominał potem: – W tym spotkaniu nie dało się utrzymać przy piłce dłużej niż kilka sekund. Można było przypłacić to życiem. Po pierwszym spotkaniu, który rozegrano w La Placie, wielu piłkarzy Manchesteru wyglądało jak po bijatyce toczonej w formule MMA. Bobby Charlton miał nawet zakładane szwy, tak dotkliwie go poraniono. Ostatecznie argentyńska drużyna u siebie wygrała 1:0, a w rewanżu zremisowała 1:1. Nie dano jednak było zawodnikom z Ameryki Południowej świętować sukces na płycie Old Trafford – gdy próbowali wykonać rundę honorową wokół boiska, zostali obrzucani nie tylko wyzwiskami, ale i wszelkiej maści śmieciem. Musieli w popłochu zemknąć do szatni.

Gol-veron-intercontinental68

Ojciec Juana Sebastiana Verona pakuje piłkę do siatki na Old Trafford.

Starcie z krwiożerczymi zawodnikami Estudiantes zakończyło się zatem dla Manchesteru gorzkim rozczarowaniem. Tym większym, że aby kupić bilety na mecz, trzeba było wystać w kolejce pod stadionem od kilku do kilkunastu godzin. W rzęsistej ulewie. Spotkanie podbiło wszelkie rekordy popularności – szacuje się, że według dzisiejszego przelicznika, przychód z dnia meczowego wynosił prawie półtora miliona funtów. Tak czy owak – nic dziwnego, że – mając takiego ojca – Juan Sebastian szybko zaraził się futbolowym wirusem.

Zresztą, kiedy on przychodził na świat, to jego tata… grał akurat w meczu. Trener nie chciał stracić tak cennego zawodnika tuż przed rozpoczęciem spotkania i z premedytacją nie przekazał Juanowi Ramonowi wiadomości, że poród już się rozpoczął.

– Veron od dziecka pragnął tylko jednego, zostać piłkarzem – opisywał Sergio Maffei w biografii przedstawiającej losy pomocnika. – Nie rozstawał się z piłką. Kiedy koledzy zapraszali go na bal urodzinowy i musiał się jakoś przebrać, za każdym razem przychodził w kostiumie piłkarza. Zasypiał z piłką w łóżku, ubrany w koszulkę Estudiantes, spodenki, getry i sportowe buty. W końcu mama przekonała go, żeby chociaż te buciory zdejmował i przestał nimi zabrudzać pościel. Gdy podrósł, zaczął kopiować zachowania ojca i jego kolegów, z którymi ciągle przebywał w kompleksie treningowym w La Placie. Najcenniejsze były dla niego zawsze pamiątki, jakie dostawał od taty – para starych butów piłkarskich. Używane bandaże, którymi jego ojciec owijał sobie piszczele. I oczywiście koszulki Estudiantes.

Matka chłopaka była w gruncie rzeczy dumna, że ten idzie w ślady ojca, lecz starała się również nie odpuszczać mu obowiązków związanych z nauką. Kiepsko jej to szło. – Moje oceny… W pewnym momencie trudno powiedzieć, bym dostawał jakiekolwiek – wspominał Veron w jednym z wywiadów. – Można powiedzieć, że miałem same zera.

– Rano chodziłem na lekcje, wieczorem trenowałem. Byłem zawsze strasznie leniwy, ale ten harmonogram pozwolił mi wyrobić w sobie nawyk wczesnego wstawania. Pomogło mi to w karierze. W szkole szło mi, delikatnie mówiąc, średnio, byłem raczej niegrzecznym chłopcem. Pamiętam, jak kiedyś zemściłem się na nauczycielce, która dawała mi największy wycisk – wsadziłem jej ropuchę do torebki. Do dziś mam przed oczami jej minę, gdy podczas lekcji znalazła tę ropuchę sięgając po portfel – śmiał się Sebastian. – Udało mi się zaliczyć szkołę podstawową. Ale liceum… To był już koszmar. Interesował mnie wyłącznie futbol. Kiedy nie zaliczyłem drugiego roku, rzuciłem szkołę i poszedłem do pracy. Zatrudniłem się w warsztacie wulkanizacyjnym u znajomego moich rodziców. Nie bardzo nadawałem się do tej pracy, początkowo tylko zamiatałem i porządkowałem cały lokal. W końcu nauczyłem się zmieniać koła i łatać opony – dodał. – Dzień pracy kończył się dla mnie o czternastej. Zrzucałem wtedy kombinezon i leciałem na trening, a w weekendy grałem mecze. Pamiętam, że w tamtym warsztacie pierwszy raz zobaczyłem nagie kobiety – ich zdjęcia były porozwieszane na ścianach. Nauczyłem się w tamtym miejscu ciężkiej harówki. Po treningach pomagałem jeszcze ojcu w jego restauracji, pracując jako kelner.

Veron pierwsze piłkarskie kroki stawiał rzecz jasna w drużynie Estudiantes. W jej szeregi został oficjalnie włączony po podpisaniu profesjonalnego kontraktu w 1993 roku, jako osiemnastolatek. Wkrótce zadebiutował w pierwszym zespole. Trudno było mu jednak wydostać się z cienia słynnego ojca. Odziedziczył po nim nawet pseudonim. Juan Ramon przeszedł do legendy jako La Bruja, czyli „Wiedźma” („Czarownica”). Juan Sebastian otrzymał ksywę La Brujita. „Mała Wiedźma”.

– Grając w juniorach Estudiantes, zdarzało mi się zakładać koszulkę z numerem osiem, dziesięć, siedem. Nie miało to znaczenia. Ale nigdy jedenaście. Nigdy nie wziąłem numeru, który należał do mojego ojca. To była świętość, nie byłem na to gotowy – wspominał Veron junior. – Trochę mi zajęło zrozumienie całej tej sławy, jaką było on otoczony. Dla mnie kojarzył się on początkowo z domowymi sytuacjami. Był moim tatą, nie idolem z Estudiantes, którego każdy zaczepiał na ulicy.

Chłopak nie miał jednak powodu do kompleksów względem słynnego rodzica, który zresztą przez jakiś czas był nawet jego trenerem. Było oczywiste na pierwszy rzut oka, że w tym przypadku geny zrobiły dobrą robotę i talent przeszedł z ojca na syna. Mieszkańcy La Platy dość licznie gromadzili się na meczach drużyn chłopięcych, rozgrywanych na starym, bocznym boisku obok stadionu. Z prostej przyczyny – wstęp na takie gierki był absolutnie darmowy. A show, jakie gwarantował młody Veron, w niczym nie ustępowało meczom rozgrywanym na poziomie argentyńskiej ekstraklasy. Sebastian zadebiutował w niej w 1994 roku, jeszcze jako nastolatek. – Czasami marzyłem o wystąpieniu na boisku razem z moim ojcem. Myślę, że świetnie byśmy się rozumieli – opowiadał. Juan Ramon podzielał zresztą te marzenia: – Myślę, że zrobiłbym niezły użytek z jego długich podań.

Sebastian w ekipie Estudiantes spędził jednak tylko dwa lata.

Los Pincharratas przeżywali trudne czasy i nie byli w stanie utrzymać tak utalentowanego zawodnika w swoich szeregach. Gdy do klubu wpłynęła oferta opiewająca na trzy miliony dolarów, po prostu trzeba było ją po prostu zaakceptować. Veron opuścił zatem ukochany klub swojego ojca. Przeniósł się zatem do Buenos Aires i wylądował w ekipie Boca Juniors.

Tam natknął się na dwóch gigantów argentyńskiego futbolu. W Boca występowali Claudio Caniggia i Diego Maradona. Ten drugi, rzecz jasna, już u schyłku swojej szalonej kariery. – Miałem wtedy tylko 21 lat. Transfer do Boca pozwolił mi poznać to, co napotkało mnie potem w Europie. Cały ten świat, atmosfera wokół klubu, presja. To była drużyna rozpoznawana globalnie. Trafiłem do jednej szatni z piłkarzami o potężnych nazwiskach. Dla mojego pokolenia Diego Maradona był wtedy żywą legendą. Piłkarsko – byłem już gotowy na wielkie wyzwania, ale dopiero epizod w Boca pozwolił mi odnaleźć moją osobowość. Zbudował mnie mentalnie. W towarzystwie takich piłkarzy można się nauczyć, co to znaczy naprawdę wielka presja. Łatwo byłoby się schować na murawie za Maradoną, grać w jego cieniu. Jako jeden z najmłodszych zawodników w zespole musiałem jednak udowodnić, co potrafię. Nie być jedynie ruchomą koszulką Boca. Miejsce koszulek jest w garderobie. Piłkarz na boisku musi być widoczny przez cały czas.

veron-maradona-4

Boca z Veronem w składzie.

Veron w ekipie z Buenos Aires pograł tylko przez pół roku, lecz był to jeden z najważniejszych, a być może nawet kluczowy moment w jego profesjonalnej karierze. – Dużo wtedy rozmawiałem z Diego. Słuchałem jego opowieści, doświadczeń. Pojechałem do Włoch, bo chciałem grać w tych samych rozgrywkach co on. Myślę, że tak było z całą resztą Argentyńczyków. Dlatego tak wielu z nas trafiło w latach dziewięćdziesiątych do Serie A. Dla nas to była liga Maradony – mówił Sebastian.

***
Nie zrozumcie mnie źle, Seba Veron to był świetny piłkarz. Ale kiedy zobaczyłem, że znowu jest w pierwszym składzie, a ja siedzę na ławce… Co staruszek sobie myślał, tworząc taki skład?
David Beckham
***

W 1996 roku Veron rzeczywiście trafił na Półwysep Apeniński. Sięgnęła po niego Sampdoria Genua, dowodzona w tamtym czasie przez Szweda, Svena-Görana Erikssona. Obieżyświat z północy na piłkarskie szczyty wspiął się w latach osiemdziesiątych, osiągając wielkie sukcesy z IFK Göteborg oraz portugalską Benficą. Był również cenionym, choć nie do końca spełnionym fachowcem na włoskim rynku. Sampdorię objął w 1992 roku – niedawni mistrzowie Włoch wpadli w znaczący dołek formy i właśnie Eriksson miał być człowiekiem, który przywróci ekipę z Genui na odpowiednie tory, wiodące ku stacji z napisem „scudetto„. Co się w gruncie rzeczy nie do końca udało, ale Szwed i tak zrobił w Sampie kawał porządnej roboty. Wspominał zresztą potem pracę w tym klubie jako najszczęśliwszy czas swojego życia.

– Przed każdym sezonem traciliśmy naszych najlepszych zawodników. Kiedy przed rozgrywkami 1996/97 naprawdę zacząłem wierzyć, że mamy drużynę zdolną do walki o najwyższe cele, Clarence Seedorf został sprzedany do Realu Madryt, a Enrico Chiesa do Parmy – wspominał Szwed w swojej autobiografii.

Veron w Sampdorii pograł przez dwa lata. Był to dla niego przedsionek w drodze do naprawdę wielkiej sławy.

Szybko zaadaptował się do gry w Serie A, co nie było przecież zadaniem prostym – liga, podobnie jak dzisiaj, uchodziła za niezwykle taktyczną, skomplikowaną. Argentyńczyk imponował jednak spokojem z piłką przy nodze, doskonale rozprowadzał akcję, popisywał się mierzonymi na nos przerzutami. Pod wieloma względami można jego styl gry porównywać do Andrei Pirlo czy Xaviego. Veron był jednak jeszcze bardziej niż wspomniana dwójka skoncentrowany na ofensywie. Atakować lubił zresztą nie tylko na boisku – szybko zasłynął jako czołowy playboy w całej Italii. Uwielbiał kobiety – zresztą, z wzajemnością. Włoskie pisma kierowane do pań regularnie obwoływały go najprzystojniejszym sportowcem w kraju. – Dziewictwo straciłem w wieku piętnastu lat, z prostytutką. Potem wiele kobiet mnie chciało płacić za seks – szczycił się Argentyńczyk, który w ojczyźnie zaangażowany był w wiele głośnych romansów z modelkami i celebrytkami.

Już Eriksson w Sampdorii zwrócił mu jednak uwagę, żeby spróbował nieco ograniczyć swoje bujne, nocne życie. – Veron to jeden z moich ulubionych zawodników, ale od początku miałem z nim problem. Uwielbiał imprezować. Byłem strasznie zmęczony wysłuchiwaniem pytań o jego nocne eskapady. W końcu postawiłem sprawę jasno: „Chcesz balować? W porządku, ale rób to w domu”.

Mimo tych drobnych niesnasek, Szwed naprawdę uwielbiał argentyńskiego rozgrywającego. W 1999 roku ich drogi ponownie się zeszły, gdy Eriksson ściągnął Verona do Rzymu, tworząc w Lazio ekipę zdolną, by rzucić wyzwanie Juventusowi, Milanowi i reszcie włoskich potęg w wyścigu o scudetto. Argentyńczyk występował wówczas w Parmie, która rzecz jasna też miała swoje mistrzowskie ambicje. Z Veronem w składzie zespół sięgnął po Puchar Włoch i Puchar UEFA. Ale prezydent Lazio, Sergio Cragnotti, nie liczył się z kosztami, spełniając kosztowną zachciankę Erikssona.

Veron kosztował Lazio aż 18 milionów funtów odstępnego. Pomocnikowi zapisano w kontrakcie wypłatę sięgającą 50 tysięcy funtów tygodniowo. Jak na tamte czasy – naprawdę spore pieniądze. Absolutnie gwiazdorski kontrakt.

AC MILAN WYGRA Z GENOĄ NA WYJEŹDZIE? KURS: 2.50 W ETOTO!

– Potrzebowałem w drużynie zwycięzców, a Veron był świeżo po sukcesach odniesionych z Parmą. Poza tym – był fenomenalnym zawodnikiem, który stanowiłby wartość dodaną dla każdego zespołu na świecie. Miał odpowiednie podejście. W Lazio roiło się od facetów, którzy przez lata niczego nie wygrali. Nastroje w zespole były w gruncie rzeczy fatalne. Klub finansowo miał się doskonale, ale piłkarze mieli mentalność wiecznych przegranych – opisywał Eriksson. – Usłyszałem, że również mnie zaczyna się w Italii nazywać Il Perdente Successo. „Nieudacznik z sukcesami”. Dziennikarze szeptali do siebie, że Eriksson nigdy niczego we Włoszech nie wygra, że nigdy nie zdobędzie scudetto. Nienawidziłem tego. Między innymi z tego powodu nie potrafiłem się dogadać z Giuseppe Signorim, który był żywą legendą klubu. Mówiono na niego „Mister Lazio”. Uosabiał jednak złe podejście do tematu. Wciąż powtarzał, że na koniec zespół i tak przegra. Rozsiewał pesymizm.

– Gdy pewnego dnia popsuł się klubowy autokar, Signori wysiadł z niego i zapytał wszystkich: „Słyszeliście, żeby Milanowi kiedyś się zepsuł autokar?”. Wiecznie marudził. My potrzebowaliśmy urodzonych zwycięzców – powtarzał trener. – Przyszedłem do prezydenta Cragnottiego i powiedziałem mu wprost: „Musimy kupić trzech zawodników. Jeżeli przyjdą do nas Mancini, Mihajlović i Veron, zostaniemy mistrzami Włoch”. Początkowo prezydent mi nie zaufał, dostałem tylko Manciniego. Ale potem trafili do Lazio też pozostali.

Trafili, a Lazio w 2000 roku – w nieprawdopodobnych okolicznościach – zgarnęło mistrzowski tytuł. Czy raczej odebrało scudetto w podarunku z rąk Juventusu, który stracił prowadzenie w lidze, remisując w ostatniej kolejce z grającą o pietruchę Perugią. A jeszcze na początku marca rzymianie mieli dziewięć punktów straty do „Starej Damy”.

Juan-Sebastian-Veron-in-Lazio-kit

Veron w barwach Lazio.

Veron prawdopodobnie grał wtedy swoją życiówkę, jeżeli chodzi o europejską karierę klubową. Zdobył aż osiem bramek w Serie A, dowodząc, że świetnie czuje się nie tylko z piłką przy nodze w głębi pola, ale i w okolicach szesnastki, szukając uderzenia na bramkę. Brudną robotę w środkowej strefie odwalał za niego rodak, Diego Simeone. Żyć, nie umierać. Sebastian z przeciwnikami na boisku radził sobie bez najmniejszych trudności. Miał problemy wyłącznie z kibicami rzymskiego klubu – znani ze skrajnie prawicowych (najłagodniej rzecz ujmując) poglądów ultrasi Lazio nie mogli ścierpieć, że Veron wytatuował sobie na ciele podobiznę Che Guevary. Nie wspominając już o kolorze skóry pomocnika, który też niejednemu fanatykowi Biancocelestich działał na nerwy.

– Kiedy świętowaliśmy zdobycie scudetto, niektórzy z najzagorzalszych kibiców Lazio zostali wpuszczeni do szatni. Wszyscy pocałowali mnie wtedy w ramię, na którym jest podobizna Che – opowiadał Veron. Topór wojenny został zakopany. Zawodnik poczuł się na tyle pewnie, że pozwalał sobie nawet na publiczne słowa krytyki wobec trenera, gdy Lazio w kolejnym sezonie zanotowało obniżkę formy.

Czuł się postacią numer jeden w klubie i całej lidze. Ponoć nie mógł zrozumieć, dlaczego Real Madryt bije rekord transferowy ściągając Zidane’a, a nie sięgając po niego.

Trudno się zatem dziwić, że Alex Ferguson skierował swój łakomy wzrok w stronę Argentyńczyka. I nie może też zaskakiwać, że Veron w 2001 roku tak chętnie czmychnął z Italii – jego fenomenalne boiskowe wyczyny były wszak coraz mocniej przyćmiewane przez skandal związany z tak zwaną „aferą paszportową”.

Juan Sebastian występował w Serie A jako zawodnik z włoskim paszportem, co było bardzo ważne z uwagi na ograniczenia odnośnie zatrudniania piłkarzy zagranicznych, jakie panowały we świecie calcio. Federacja wykryła jednak, że Veron włoskie papiery otrzymał na podstawie kompletnie wymyślonej historyjki. Argentyńczyk występując o paszport powoływał się na nieistniejących przodków włoskiego pochodzenia. Wszystko zostało sfałszowane porozumieniu lokalnymi urzędasami siódmego sortu spod Cosenzy, którzy – jak się okazało, dość nieudolnie – umieścili w odpowiedni rejestrach dane dziadków-widmo. Ostatecznie sprawa rozeszła się w jakimś sensie po kościach, bo zarówno Veron, jak i prezydent Lazio zostali uniewinnieni, ale smród afery ciągnął się za nimi przez ładnych parę lat. Istniało spore prawdopodobieństwo, że na początku XXI wieku Juan Sebastian zostanie zawieszony. Taki los spotkał między innymi Alvaro Recobę.

Gianpaolo Tosel, który orzekał w tej sprawie, powiedział wprost: – Verona uratowała wyłącznie jego kompletna ignorancja. On naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że jego dokumenty są sfałszowane. Mniej szczęścia miała Elena Tedaldi – pracowniczka kancelarii prawnej, która dopinała transfer Verona do Włoch. Jak opisuje John Foot, kobieta została skazana na rok i trzy miesiące pozbawienia wolności. Manchester United okazał Argentyńczykowi wsparcie w trudnej sytuacji prawnej, gdy ten przeniósł się w 2001 roku na Old Trafford. Ale „Czerwone Diabły” zabezpieczyły się na wypadek wtopy – gdyby Veron został jednak zawieszony, Lazio musiałoby go odkupić za 32 miliony funtów.

Niezależnie od okoliczności – transfer Verona uznano za demonstrację siły. Nie tylko w wykonaniu United, ale całej Premier League. – Ściągnięcie jednej z największych gwiazd z zespołu, który nie tak dawno sięgał po mistrzostwo Włoch, to wielkie wydarzenie dla całej ligi – pisał brytyjski Independent, stawiając Verona obok takich nazwisk jak Zola czy Bergkamp. – 26-latek ma wnieść do zespołu element fantazji, którego brakuje w Manchesterze odkąd Eric Cantona niespodziewanie zakończył karierę w 1997 roku. Veron oczywiście jest znacznie bardziej tradycyjnym rozgrywającym, nie balansuje tak między linią pomocy i ataku, ale temperament i wizerunek obu zawodników jest bardzo podobny.

Alex Ferguson na Veronie chciał oprzeć odmienioną taktykę Manchesteru. Bez mrugnięcia okiem uczynił Argentyńczyka najlepiej opłacanym zawodnikiem w lidze. Szkocki manager po kilku dotkliwych porażkach na europejskiej arenie postanowił zrezygnować z ustawienia 4-4-2, zmieniając je w formację 4-5-1. Ściągnięty z PSV Eindhoven napastnik, Ruud van Nistelrooy, miał w nowym Manchesterze zapewniać szaloną bramkostrzelność, grając na szpicy w pojedynkę, natomiast Veron miał odpowiadać za kreatywność środkowej strefy boiska.

Pomysł z Holendrem okazał się trafiony, choć raczej nie w dziesiątkę. Argentyńczyk zaś… nie wypalił na całej linii. Zaczął kapitalnie – na początku sezonu 2001/02 został wybrany nawet najlepszym piłkarzem września w Premier League. Zdobył wtedy trzy gole dla „Czerwonych Diabłów”, a United grali ofensywnie jak nigdy – w czterech meczach zdobyli szesnaście goli, tracąc jednocześnie aż siedem. Później było już tylko gorzej – w grudni Manchester zajmował katastrofalną, szóstą pozycję w tabeli. W sumie podopieczni Fergusona zdobyli aż 87 bramek w lidze, więcej nawet od mistrzów z Arsenalu. Ale drużyna nie funkcjonowała jako całość. Choć Szkot bronił Verona jak niepodległości, sugerując spisek wymierzony w pomocnika, dziennikarze nie mieli dla niego zmiłowania. Kozioł ofiarny został wytypowany. Wskazano go palcem, bez pudła. – Choć grałem z nim przez dwa lata, nie potrafiłbym określić, jaka pozycja jest jego ulubioną – wspominał Ryan Giggs.

Ponoć w szatni United rodziła się nawet swoista anty-Veronowa koalicja. Według doniesień medialnych, Ferguson wystawiał uparcie Argentyńczyka w pierwszej jedenastce, ponieważ chciał za wszelką cenę udowodnić, że wcale nie dokonał najbardziej kosztownej wpadki transferowej w dziejach brytyjskiego futbolu. A to miało drażnić pozostałych zawodników „Czerwonych Diabłów”.

Sir Alex dostawał rzecz jasna szewskiej pasji na dźwięk takich pogłosek.

Michael Cox, analityk piłkarski, w swoich wypowiedziach posuwał się jeszcze dalej: – Veron zwyczajnie snuł się po boisku, sporadycznie popisując się wspaniałymi długimi podaniami. Rzadko odgrywał decydującą rolę. Koledzy z zespołu mówili w wywiadach o umiejętnościach, jakimi Argentyńczyk popisywał się na treningach. Ferguson nazywał go „kurewsko dobrym piłkarzem”. Ale koniec końców – nie spełnił nadziei, jakie w nim pokładano Można dziś ewentualnie silić się na udowadnianie, że Veron trafił na Wyspy o kilka lat za wcześnie, gdy w angielskiej piłce nie przyjęli się jeszcze imponujący elegancją pomocnicy. 

Co tu kryć – Veron w Anglii czuł się fatalnie. Dynamiczna gra i bezpardonowe ataki obrońców oraz defensywnych pomocników kompletnie pozbawiły go rezonu. Argentyńczyk na murawie potrzebował czasu i miejsca, by zaprezentować pełnię swoich umiejętności. Rywale w Premier League nie dawali mu ani tego, ani tego. Nie pomogło nawet wsparcie Roya Keane’a w grze defensywnej. Po dwóch nieudanych latach w Manchesterze (choć udało się wygrać ligę w 2003 roku), ogarnięty szałem zakupowym Roman Abramowicz dał jeszcze Veronowi szansę na odbudowanie swojej pozycji w Chelsea. Jednak po przeprowadzce do Londynu argentyński pomocnik popadł w kłopoty z kontuzjami i na boisku pojawiał się rzadko, stłamszony przez potężną konkurencję w kadrze The Blues. – We Włoszech i Argentynie intensywnie biegaliśmy jedynie podczas okresów przygotowawczych do sezonu. W Anglii biegało się codziennie, na każdym treningu. Nie potrafiłem do tego przywyknąć.

Na pocieszenie – po przenosinach do Londynu (za 15 dużych baniek) stał się oficjalnie najdroższym zawodnikiem w historii futbolu. W sumie kolejne kluby zapłaciły za niego 77 milionów funtów.

***
Szkoda, że w Manchesterze nie wszystkie rzeczy szły po myśli Sebastiana, ale to oznaczało, że w końcu wrócił do Estudiantes. Do klubu, w którym zaczął prawdziwą karierę.
Marcos Rojo
***

Veron do Anglii trafił jako 26-latek, nazywany „nowy Platinim”, porównywany do Zinedine’a Zidane’a. Jednak – jak sam przyznał – pobyt w Premier League kompletnie obniżył jego piłkarską wartość. Po serii wypożyczeń, Argentyńczyk musiał się pogodzić z faktem, że jego czas na Starym Kontynencie minął. Kontuzje pleców pozbawiły go resztek dynamiki, której i tak nigdy nie miał w nadmiarze. W 2007 roku pomocnik definitywnie wrócił do korzeni, podpisując kolejny kontrakt z Estudiantes La Plata, gdzie wcześniej spędził trochę czasu na wypożyczeniu.

Powrót do ojczyzny – dość niespodziewanie – zagwarantował mu drugą młodość, a potem trzecią młodość.

1412504500_593524_1412504698_noticia_grande

Veron w barwach Estudiantes.

W 2009 roku Estudiantes La Plata – z Veronem na kierownicy – sięgnęło po swój czwarty triumf w Copa Libertadores. Występujący już z jedenastką na plecach Veron, podobnie jak kiedyś jego ojciec, powiódł swój zespół do sukcesu w dwumeczu z brazylijskim Cruzeiro. Gola wprawdzie nie zdobył, ale w rewanżowym starciu został uhonorowany tytułem najlepszego zawodnika spotkania. Dominował w środkowej strefie jak za starych, dobrych lat. Wybrano go też najlepszym zawodnikiem rozgrywek, a tygodnik „El Pais” wskazał go również najlepszym piłkarzem Ameryki Południowej. Lawina wyróżnień dla piłkarza, na którym stawiano już krzyżyk. Doszło nawet do tego, że w Veronie ponownie rozkochał się… Diego Maradona, który był w tamtym czasie selekcjonerem reprezentacji narodowej. Obiecał doświadczonemu pomocnikowi, że podczas mundialu w Republice Południowej Afryki uczyni z niego centralny punkt swojej drużyny. – Mówił, że będę jego Xavim – wspominał Sebastian.

Dla Verona był to trzeci mundial w karierze. Turnieje w 1998 i 2002 roku nie wypadły udanie dla kadry Albicelestes. W szczególności ten drugi, gdzie Argentyńczycy nie przebrnęli nawet przez fazę grupową, a zdewastowany przez nieudaną angielską przygodę Veron zaprezentował się kiepściutko. Nic zatem dziwnego, że rozgrywający traktował turniej w 2010 roku jako szansę na odkupienie win.

Okazało się jednak, że Maradona go oszukał. Już w pierwszym meczu turnieju zdjął Verona przed końcem spotkania. W drugim w ogóle nie oddelegował go na boisko. Ostatecznie mistrzostwa zakończyły się dla Argentyńczyków sromotną klęską przeciwko reprezentacji Niemiec. Weteran nie dokończył turnieju z powodu kolejnej kontuzji. Ale i tak pozostała w nim wielka gorycz po tamtym mundialu. Po latach doszło nawet do drobnej spinki między Veronem i Maradoną podczas meczu charytatywnego, choć Juan Sebastian zapewnia, że jego relacje z Diego są dzisiaj poprawne. – To nadal boli. Słyszysz jednego dnia, że masz być główną postacią w zespole. Następnego dnia nie ma cię nawet w wyjściowej jedenastce. Z takimi decyzjami trudno się pogodzić. Tym bardziej widząc, jak wyglądała nasza gra w środkowej strefie. Niestety, nie wyglądaliśmy dobrze. Nic nie wyglądało tak, jak powinno. Drużyna potrzebuje topowego trenera. Fachowca. Nie człowieka, który był członkiem mistrzowskiego składu w 1978 albo 1986 roku. Potrzebujemy wybitnego trenera, rozumiejącego współczesny futbol.

Ostatecznie „Mała Wiedźma” odstawiła miotłę do schowka na dobre w 2017 roku. Veron był już wprawdzie od jakiegoś czasu emerytem, ale umówił się z kibicami Estudiantes, że powróci na boisko na swoje ostatnie Copa Libertadores w karierze, jeśli kibice wykupią co najmniej 65% lóż na nowym stadionie klubu, Estadio Único. Fani poszli na ten układ i Veron został na jakiś czas grającym prezydentem klubu. Do obowiązków podszedł poważnie – podjął nawet współpracę z trenerem personalnym, który doprowadził jego ciało do stanu względnej używalności.

Estudiantes sukcesu w rozgrywkach nie odnieśli, ale Veron zanotował jedną, symboliczną i pożegnalną asystę. Sam fakt, że pojawił się jeszcze na murawie wystarczył zresztą sympatykom klubu.

Kto jak kto, ale on nie musiał być w życiowej formie, by cieszyć się szacunkiem zespołu. Opisywał to Marcos Rojo w felietonie opublikowanym na łamach oficjalnej witryny Manchesteru United. Rojo to wychowanek Los Pincharratas. – Wszyscy uważali Sebastiana za legendę klubu. Kiedy pojawiał się w pobliżu, otoczenie stawało się inne. Kiedy jesteś młody, a obok ciebie są inni młodzi zawodnicy, często żartujecie i gracie na wesoło. Kiedy on przychodził, wszyscy momentalnie się zamykali. Widać było szacunek, jaki każdy wobec niego miał. Nie musiał nic mówić – jego obecność była wystarczająco dobra, by wszystko zmienić. Oczywiście on mógł, i chciał, mówić. Był wszystkim naraz: przywódcą i dominującą postacią. Gdy sprawy nie toczyły się w taki sposób, w jaki miały – wściekał się. Zawsze dawał przykład. On był tym, który najciężej trenował i najmocniej walczył podczas meczów. Właśnie dlatego się wściekał, gdy sprawy nie szły we właściwym kierunku, albo kiedy piłkarzom ewidentnie nie wychodziło. Myślę, że dzięki niemu wszyscy podnieśli swój poziom gry. Zawsze był na miejscu, krzyczał, wspierał, dopingował, starał się, aby każdy zawodnik jak najlepiej wykorzystał swój potencjał. Sądzę, że właśnie to sprawiło, że zespół tak bardzo się rozwinął – pisał Rojo, cytowany przez manutd.pl.

– Seba postrzegał grę inaczej niż wszyscy inni. Miał spokojniejszy ogląd na wydarzeń na boisku. Oczywiście kibice go kochali. To było niesamowite widzieć tę miłość. Trudno było mu opuścić swój dom, ponieważ nawet na obiekcie treningowym widać było fanów, którzy prosili go o autograf bądź zdjęcie. Wszyscy byli zawsze za nim. W Argentynie ludzie szaleją za futbolem, codziennie chcą sobie robić zdjęcia ze swoimi idolami, mogą być cały dzień poza domem, byle tylko ich zobaczyć. – zachwycał się obrońca. – Wiem, że Seba wciąż żałuje opuszczenia United.

PARMA ODNIESIE ZWYCIĘSTWO NAD SPAL? KURS: 3.00 W ETOTO!

– Estudiantes to mój klub. To ja. Zacząłem tu trenować w wieku pięciu lat, związałem z tym zespołem całe moje życie, spędziłem w nim najpiękniejsze chwile mojego dzieciństwa – mówił sam Veron. – Zwycięstwo w Copa Libertadores to najcenniejszy triumf w mojej karierze. Przed finałem myślałem sobie, że byłbym w stanie oddać wszystkie dotychczasowe sukcesy, byle tylko zwyciężyć dla mojego klubu i mojego miasta.

Veron dla swojego – można tak chyba powiedzieć – rodzinnego klubu uczynił naprawdę wiele. Jego powrót i wspaniałe występy pozwoliły klubowi wrócić na należne mu miejsce w hierarchii argentyńskiego futbolu. Trener Alejandro Sabella w książce „Aniołowie o brudnych twarzach” mówi wprost: – To najważniejszy zawodnik w historii Estudiantes. Jego decyzja, żeby wrócić do drużyny i świecić przykładem młodym zawodnikom była wyjątkowa. On tutaj dorastał, jest związany z tym klubem. Był z nim związany jeszcze zanim przyszedł na świat, ale potem wydeptał własną ścieżkę. Nie jest tylko synem swojego ojca. Dzisiaj to Juan Ramon jest ojcem swojego syna.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl

***

PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!

etoto

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...