Reklama

El Fenomeno. Jak Ronaldo podbił i porzucił Barcelonę?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

03 października 2019, 12:33 • 31 min czytania 0 komentarzy

Mistrzostwo świata w 2002 roku, okraszone ośmioma bramkami, w tym dubletem w finale. Dla każdego napastnika na planecie byłaby to życiówka, absolutny szczyt formy. Ale nie dla niego. Ronaldo Luís Nazário de Lima w swojej karierze – pomimo nękających go nieustannie kontuzji – osiągnął cholernie dużo. Kiedy wielu stawiało już na nim pomału krzyżyk na początku bieżącego stulecia, on wspiął się na piłkarski Olimp podczas mundialu w Korei i Japonii. Jednak na miłość i fascynację ze strony piłkarskiego świata Brazylijczyk zapracował znacznie wcześniej. Nie chodziło o zdobywane trofea, indywidualne nagrody, nawet nie o strzeleckie rekordy. Gdy Ronaldo w sezonie 1996/97 dołączył do FC Barcelony, zademonstrował tam futbol, jakiego wcześniej nie znano. Mówiło się, że jest pierwszym piłkarzem z epoki PlayStation. Tak doskonałym, że aż nierealnym.

El Fenomeno. Jak Ronaldo podbił i porzucił Barcelonę?

Właśnie wówczas stało się oczywiste, że nie znajdzie się dla niego nigdy bardziej adekwatny przydomek niż po prostu „Fenomen”. A jednak katalońska sielanka potrwała zaledwie rok, zaledwie przez jeden sezon. Zakłócana nieznośną, kontraktowo-transferową telenowelą. Zakończona w aurze wielkiego skandalu i zdrady.

– Składał się wyłącznie z włókien i mięśni. Był okazem zdrowia, fenomenem przygotowania fizycznego. Nieprawdopodobne przyspieszenie połączone z wielką siłą. Po prostu nie dało się go zatrzymać. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś prezentował takie umiejętności i kreatywność, grając w tak szalonym tempie – opowiadał Oscar Garcia, ofensywny pomocnik Barcelony w latach 1993 – 1999. Quinton Fortune, który w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych reprezentował barwy Atletico Madryt, uzupełniał: – Był perfekcyjny. Sprawiał wrażenie wręcz mitycznej postaci, herosa. (…) Uwielbiam Leo Messiego. Wiele razy grałem z Cristiano Ronaldo, jego też ubóstwiam. Neymar jest fantastyczny, Ronaldinho był niesamowity. Ale trzeba połączyć ich wszystkich w całość, żeby otrzymać zawodnika, jakim Ronaldo był w tamtym sezonie. Niektórzy piłkarze są szybcy, inni silni. Jedni grają inteligentnie, inni popisują się świetną techniką. Ronaldo robił to wszystko jednocześnie. To co on wyprawiał na boisku było zwyczajnie nie fair wobec całej reszty.

Przesada? Może delikatna, albo i nawet dość znaczna. Z drugiej strony – dość dobrze obrazująca, jak nieprawdopodobny poziom osiągnął Ronaldo podczas jedynego sezonu rozegranego dla Barcelony. I jak wielkie wrażenie wywierały jego popisy. – Pilnowanie go było najtrudniejszym zadaniem z możliwych. Czułem się potem jak po rozegraniu pięciu meczów, a nie jednego – opowiadał César Gómez del Rey, wieloletni obrońca CD Tenerife.

***
Reklama
Ronaldo „Fenomeno” to najlepszy piłkarz, jakiego kiedykolwiek widziałem.
Jose Mourinho
***

Kiedy więc tak naprawdę w zapomnienie poszedł „Ronaldo”, a narodził się „Fenomen”? Trudno precyzyjnie to określić. Brazylijczyk przerastał talentem wszystkich, zawsze i wszędzie. Jego nietuzinkowość była oczywista. Kiedy jako dzieciak grał w piłkę na ulicach Bento Ribeiro, pod czujnym okiem Chrystusa Zbawiciela, był najzdolniejszy w całej dzielnicy. Kiedy jako nastolatek występował w lokalnej drużynie futsalowej, nie miał sobie sobie równych. Gdy, wypatrzony przez legendarnego Jairzinho, jednego ze swoich mentorów, w wieku czternastu lat dołączył do drużyny São Cristóvão, rozstawiał towarzystwo po kątach. Trening czy mecz, gra w dziadka czy finał – bez znaczenia. Nie inaczej było w Cruzeiro, gdzie Ronaldo zaliczył swój oficjalny debiut w wieku zaledwie szesnastu lat. – Kiedy trener pierwszy raz powiedział mi, że zagram, byłem tak zdenerwowany, że serce skoczyło mi do gardła. Jednocześnie czułem optymizm. Zawsze chciałem tylko jednego – gry w piłkę. Przez całe życie odczuwałem w brzuchu motylki z powodu presji i zdenerwowania, ale właśnie one mnie napędzały. Potrafiłem trzymać nerwy na wodzy. Kiedy zaczynał się mecz, zapominałem o wszystkim. To magiczne.

– Mój debiut nie był transmitowany w telewizji, nie mieliśmy wtedy telefonów. O występie zdołałem poinformować tylko rodziców i kilku kumpli. Wszyscy byli przejęci. Mój tata przejechał całe miasto, wszedł na wzgórze i dopiero tam udało mu się złapać transmisję radiową, przeprowadzaną przez stację z Belo Horizonte. Słuchał relacji na żywo, a my zwyciężyliśmy – opowiadał Ronaldo.

Kilka miesięcy po debiutanckim występie, Ronaldo wybiegł w barwach Cruzeiro na mecz z Esporte Clube Bahia. Wpakował piłkę do siatki pięciokrotnie, a jego ekipa wygrała aż 6:0. Szczególną uwagę opinii publicznej zwróciło piąte trafienie Brazylijczyka. Bramkarz rywali, wyszydzany przez cały mecz, wreszcie zdołał obronić jakiś strzał w końcówce spotkania. Zamiast jednak skoncentrować się na grze, golkiper zaczął odgryzać się kibicom, coś w ich stronę pokazując i wymachując rękoma. Ronaldo nie miał wielkiej ochoty na oglądanie tego teatrzyku. Wykorzystał moment nieuwagi bramkarza, wyłuskał mu piłkę spod nóg i wpakował do siatki. Nie było to na pewno najpiękniejszy gol w jego karierze, ale po końcowym gwizdku Ronaldo śmiał się z całej sytuacji do rozpuku.

Interesowało go wyłącznie zdobywanie bramek, bez względu na okoliczności. Cieszył się z tego jak dziecko. Ośmieszał rywali, lecz nie było w tym złośliwości czy premedytacji. Czysta radocha.

Reklama

Nic dziwnego, że już w 1994 roku chłopak załapał się do seniorskiej kadry Brazylii i pojechał nawet na mistrzostwa świata do USA, gdzie Canarinhos sięgnęli po złoto. Romario, największa gwiazda zespołu, doradził statystującym podczas turnieju koledze, żeby jak najszybciej przeprowadził się do Europy, ale nie porywał od razu na któryś z najmocniejszych klubów kontynentu. Ronaldo poszedł zatem w jego ślady i wylądował w PSV Eindhoven. – Romario powiedział mi, że to jeden z najbardziej profesjonalnych i najlepiej zorganizowanych klubów w Europie, gdzie będę mógł się zaaklimatyzować i przyzwyczaić do europejskiego futbolu. Zaufałem mu i myślę, że miał racje.

Po przeprowadzce na Stary Kontynent nastolatek właściwie ani na moment nie wyhamował. W barwach PSV rozegrał 57 spotkań, strzelając 54 bramki. Kiedy w Pucharze UEFA 1994/95 zaaplikował hat-tricka Bayerowi Leverkusen, Rudi Völler po prostu oniemiał. – Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś w jego wieku grał w piłkę tak wspaniale.

Ekipa z Eindhoven w tamtym czasie nie święciła jednak wielkich triumfów. Zdobywcy Pucharu Europy z 1988 roku musieli przez wiele lat uznawać wyższość przepotężnego Ajaxu Amsterdam. Ekipa ze stolicy była zresztą zainteresowana ściągnięciem do siebie Ronaldo, gdy ten jeszcze dokazywał w Cruzeiro, lecz transfer został storpedowany osobiście przez Louisa van Gaala. – Mamy Kluiverta – miał ponoć krótko uciąć temat „Żelazny Tulipan”.

W sezonie 1994/95 Ronaldo, rówieśnik Kluiverta, zdobył 30 bramek w lidze i tytuł króla strzelców Eredivisie. Holender zanotował siedemnaście trafień, lecz to Ajax zgarnął mistrzostwo, a PSV ledwie trzecią lokatę.

Ronaldo, podobnie jak przed laty Romario, miał oczywiście pewne kłopoty z dostosowaniem się do europejskiego trybu życia. Jego naturalny luz i swobodne podejście do treningów bywało drażniące dla kolegów oraz sztabu szkoleniowego. Brazylijczyk poradził sobie jednak z aklimatyzacją trochę lepiej od starszego rodaka. Romario spędził w Eindhoven wiele lat, ale pojął w tym czasie tylko kilka podstawowych zwrotów w języku niderlandzkiego. Ronaldo natomiast szybko opanował podstawy języka i był w stanie dość swobodnie porozumiewać się z partnerami. Nie usychał też z tęsknoty za rodzinnymi stronami do tego stopnia co Romario. Ten drugi, nie mogąc znieść spokojnego, ponurego, często deszczowego miasta w Holandii, notorycznie podróżował do ojczyzny. Zaś w przydomowym ogrodzie kazał sobie wysypać kilka ton piasku, które miały mu codziennie przypominać o urokach Copacabany.

Ronaldo też nie stronił od zabawy, też korzystał z wielu okazji, żeby odwiedzić Rio de Janeiro, lecz nie był aż tak ekscentryczny w swoich zachciankach. Przynajmniej początkowo, bo im mocniejsza była jego pozycja w zespole, tym bardziej sobie folgował. Nosił w sobie totalny luz, jeżeli chodzi o podejście do futbolu, co dla wielu profesjonalistów z Holandii było cholernie trudne do zrozumienia.

Jego pierwszy sezon na holenderskich boiskach był fenomenalny. Brazylijczyk łączył w sobie umiejętności typowe dla skrzydłowych, ofensywnych pomocników i napastników. W dobie Leo Messiego i Cristiano Ronaldo to może nie brzmieć szczególnie szokująco, ale w latach dziewięćdziesiątych właściwie nikt jeszcze nie grał w takim stylu, jak zwariowany Brazylijczyk. Nie było zawodników, którzy cofali się po piłkę na trzydziesty, czterdziesty metr, objeżdżali kolejnych przeciwników i kończyli akcję strzałem, a najchętniej ominięciem bramkarza i wturlaniem futbolówki do pustej bramki. Ronaldo grał w piłkę po swojemu, jego styl był jedyny w swoim rodzaju. Unikatowy. Opierał się rzecz jasna na nieprawdopodobnym przyspieszeniu – nastolatek był chyba jedynym zawodnikiem na świecie, który szybciej poruszał się z piłką niż bez niej.

Do tego wykonywana w niesamowitym tempie przekładanka i kultowe elastico. Nie do zatrzymania. Nieporównywalnie bardziej spektakularny styl niż u genialnego przecież Romario, który był przebiegłym lisem pola karnego, ale raczej nie angażował się w grę poza szesnastką. Ronaldo był natomiast wszędobylski i groził strzałem z dowolnej odległości.

c6a7b6b9-4279-4e59-9729-073cacdd64d9-2060x1236

Ronaldo w starciu z Ajaksem. (VI-IMAGES)

Bazowanie na nieprawdopodobnym przyspieszeniu miało jednak swoje konsekwencje – organizm Ronaldo już w 1996 roku zaczął po raz pierwszy odmawiać posłuszeństwa. Lekarze doszli do wniosku, że Brazylijczyk cierpi na chorobę Osgooda-Schlattera, czy – ściślej mówiąc – zapalenie guzowatości kości piszczelowej. Schorzenie miało charakter przewlekły – było jasne, że kariera Ronaldo będzie naznaczona przez kolejne kontuzje, a jego kolana należy poddać dokładnej obserwacji i troskliwej opiece. W sezonie 1995/96, drugim w Eindhoven, „El Fenomeno” rozegrał w sumie tylko 21 meczów.

– Piłka nożna to całe moje życie. Kiedy nie gram, jestem załamany – rozpaczał.

Mimo to, zainteresowanie transferem Brazylijczyka było ogromne. PSV nie chciało jednak wypuścić Ronaldo ze swych szponów – działacze klubu mieli świadomość, że jeszcze nie do końca wykorzystali potencjał tak utalentowanego zawodnika, sięgając z nim w zespole wyłącznie po dwa krajowe puchary. Ronaldo miał być przecież dla PSV przepustką do tytułów mistrzowskich w kraju, a także do włączenia się do poważnej walki o europejskie laury. Jednak chłopaka kusiły już znacznie potężniejsze marki. Szeptano mu do ucha o perspektywach gigantycznych pieniędzy i wielkich sukcesów. Ronaldo chętnie brał sobie tego rodzaju sugestie do serca.

Do wyścigu o podpis Brazylijczyka przystąpiły ostatecznie dwie wielkie firmy – FC Barcelona i Inter Mediolan. Ronaldo natychmiast podsycił transferowe pogłoski. Wprost przyznał, że dla katalońskiego klubu mógłby grać ate de graca, czyli „nawet za darmo”, a trenera ekipy z Eindhoven, Dicka Advocaata, określił po prostu „głupkiem”. Relacje między nimi zaogniły się, gdy Advocaat z premedytacją posadził Ronaldo na ławce w finale Pucharu Holandii. – To była niemiła niespodzianka, gdy usłyszałem, że zacznę mecz jako rezerwowy, ale to bym jeszcze przełknął. Miarka się przebrała, gdy Advocaat kazał mi się rozgrzewać przez 35 minut, zanim wpuścił mnie na boisko. On i Frank Arnesen [dyrektor generalny] ciągle mnie pytali, czy chcę pojechać z reprezentacją na Igrzyska Olimpijskie. Nie byli zadowoleni, gdy powiedziałem im, że tak. Miałem zamiar udowodnić swoją dobrą kondycję w finale pucharu. Oni celowo odcięli mnie od gry, żeby przedstawiciele federacji nie mogli zobaczyć mnie w akcji. Nie jestem szczęśliwy w tym klubie – opowiadał Ronaldo w rozmowie z holenderską telewizją tuż po finale, co przypominał w swoim kapitalnym tekście Graham Hunter z Bleacher Report.

– Nie jest u nas szczęśliwy? – ripostował poirytowany Advocaat. – Drzwi są otwarte, może odejść i nie wracać. Sposób, w jaki traktuje PSV jest dziecinny i nie do zaakceptowania w poważnym futbolu. Nie sądzę, żeby jego pragnienie odejścia miało cokolwiek wspólnego z finałem pucharu. Wpływ mają na to raczej te wszystkie sępy, które wokół niego krążą i podsycają złą atmosferę.

Ronaldo w Holandii spalił za sobą mosty i czmychnął, a PSV dziwnym trafem w kolejnym sezonie sięgnęło po upragnione mistrzostwo. Tak czy owak, życzenie Brazylijczyka się spełniło – za rekordową kwotę 13,2 miliona funtów wylądował w FC Barcelonie.

***
Najgorsze doświadczenie w całej mojej karierze to występ przeciwko Ronaldo. Przegraliśmy 0:3, ale ja wciąż nie wiem, co zrobiłem wtedy źle. Chyba nie mogłem lepiej się zachować, po prostu on był nie do zatrzymania.
Alessandro Nesta
***

Dlaczego Inter szybko poddał walkowerem rywalizację o zakup Brazylijczyka?

Cóż, jak nietrudno zgadnąć, sprawa transferu rozbiła się o dwie kwestie. Po pierwsze, sam Ronaldo wyraźnie miał ochotę, by przenieść się na Camp Nou. Jednak to była jeszcze rzecz do przeskoczenia. Znacznie poważniejszą przeszkodę podczas dopinania transferu stanowiły zdrowotne kłopoty napastnika. Działacze Interu po konsultacji z lekarzami postanowili odpuścić temat, ściągając do siebie Ivana Zamorano oraz Nwankwo Kanu. Być może z dzisiejszej perspektywy kilkanaście baniek za najbardziej utalentowanego napastnika na świecie brzmi jak jakieś nędzne grosze, ale w połowie lat dziewięćdziesiątych wyciągnięcie Ronaldo z PSV wiązało się z pobiciem transferowego rekordu, to był wręcz niewyobrażalny wydatek dla każdego klubu, nawet dla jednej z wielkich potęg Serie A, która była wtedy ligą, jaką dla współczesnej piłki jest Premier League.

Konsultacje medyczne w stolicy Katalonii również trwały długo i wywołały wiele wątpliwości. Klamka jednak zapadła. Wiceprezydent Barcelony, Joan Gaspart, podpisał kontrakt z Ronaldo… w jednym z hoteli w Rio de Janeiro. Do pokoju Brazylijczyka dostał się incognito, przebrany za kelnera. W ten sposób zwiódł ochronę, która nikogo nie dopuszczała do Brazylijczyka, uwielbianego już wówczas w ojczyźnie. Udało mu się dopaść chłopaka osamotnionego, bez jego doradców u boku. – Ronaldo otworzył mi osobiście. Kontrakt z Barceloną podpisał, wylegując się na hotelowym łóżku.

– Musieliśmy się spieszyć. Zgoda zawodnika była nam pilnie potrzebna do 15 lipca, później nasze ustalenia z PSV by wygasły i całe negocjacje poszłyby na marne – opowiadał Gaspart. – Holendrzy nie do końca chcieli sprzedać nam Ronaldo, nawet za tak olbrzymie pieniądze. Dowiedziałem się, że strona PSV skontaktowała się nawet z brazylijską federacją. Ronaldo miał dostać wiadomość, by niczego nie podpisywać bez obecności kogoś z PSV. Musiałem działać niekonwencjonalnie i szybko.

Brazylijczyk z jednej strony trafił najlepiej, jak tylko się da – do potężnego klubu, który w latach dziewięćdziesiątych wkroczył na europejski szczyt, otrzymując nieprzypadkowy przydomek „Dream Team”. Jednak Barcelona przystępująca do sezonu 1996/97 to już nie była ta bezlitosna machina wojenna, którą na początku dekady rozpędził otoczony kultem Johan Cruyff. Przede wszystkim – drużynę opuścił sam holenderski manager, co miało naprawdę niebagatelne znaczenie dla kondycji całego klubu. Pozbycie się Cruyffa to nie była po prostu zmiana szkoleniowca jak każda inna, lecz prawdziwa rewolucja na rozmaitych płaszczyznach. Trzęsienie ziemi. Cruyff był fundamentem, na którym stworzono potęgę „Dumy Katalonii”.

– Historię Barcelony należy dzielić na dwie zasadnicze ery. Przed Cruyffem i po Cruyffie, tak jak kalendarz dzielimy na czas przed Chrystusem i po Chrystusie – zgrabnie to ujął Gabriele Marcotti ze Sports Illustrated.

Holenderski filozof futbolu stracił posadę pod koniec sezonu 1995/96, gdy Barca zajęła rozczarowującą, trzecią lokatę w lidze. Zakończyła sezon bez trofeum na koncie, co dla tamtego zespołu było sensacyjną, niewybaczalną wtopą. – W gazecie przeczytałem, że Núñez [prezydent klubu] i Gaspart mają zamiar mnie wylać. Paskudna sytuacja. Kilka dni wcześniej rozmawiałem z Núñezem na temat kolejnego sezonu. Osobiście przekonałem Luisa Enrique, żeby zostawił dla nas Real Madryt. Chłopak zrobił to dla mnie. Núñez o tym wiedział, ale nawet się nie zająknął, że ma już przygotowanego trenera na moje miejsce – żalił się Cruyff.

Zastąpił go 63-letni Bobby Robson, dla którego był to skok na naprawdę głęboką wodę. Zespół wciąż składał się z wielu klasowych zawodników, lecz na pewno nie była to już ekipa zasługująca na miano „Drużyny Marzeń”. Robson miał na domiar wszystkiego wejść w buty managera uwielbianego przez piłkarzy i kibiców, człowieka o gigantycznej charyzmie. Anglik też sroce spod ogona nie wypadł, ale to w Katalonii stanął w obliczu największego trenerskiego wyzwania w karierze klubowej.

Ronaldo trafił zatem do zespołu straszącego wielką nazwą i niedawno odnoszonymi sukcesami, ale jednak będącego w poważnej przebudowie. Nie mógł być pewien, że natychmiast rozpocznie w Barcelonie zapełnianie zawieszonej nad kominkiem półki kolejnymi trofeami. Pytanie – czy w ogóle się nad tym zastanawiał?

Swoją drogą – angielski manager też nie był przekonany, czy chce ściągnąć Brazylijczyka i wokół niego budować ofensywę Barcy. Miał w gruncie rzeczy nieco inny pomysł na obsadzenie pozycji numer dziewięć w zespole – w pierwszej kolejności chciał do Hiszpanii sprowadzić swojego rodaka, Alana Shearera, w tamtym czasie gwiazdę Blackburn Rovers. O Ronaldo w samych superlatywach opowiadał mu wciąż Stan Valckx, wieloletni zawodnik PSV, z którym Robson poznał się bliżej, pracując w Holandii i Portugalii. Robson doceniał napastnika PSV, był zauroczony jego dryblingami, jednak początkowo nie czuł tego transferu. – Pamiętam, jak prezydent Josep Lluís Núñez zapytał mnie: „Bobby, potrzebujemy napastnika. Piłkarza z topu, który rozgrzeje trybuny do czerwoności. Masz kogoś na oku?”. Odpowiedziałem natychmiast: „Mam. Jest taki gość w Anglii, nazywa się Alan Shearer. Strzela z każdej pozycji. Jeżeli wstawi się go do potężnej drużyny, z Guardiolą i Stoiczkowem, zagwarantuje nam trzydzieści bramek w sezonie. Poza tym – to ułożony chłopak” – pisał Robson w swojej autobiografii („Farewell but not goodbye – my autobiography”) z właściwą sobie niefrasobliwością.

– Następnego dnia zadzwoniłem do managera Blackburn, mówiąc: „Mamy dużą kasę do wydania. Bierzemy Shearera”.

Ostatecznie – nie wzięli. Z korzyścią, czy ze szkodą dla Barcelony? Można się dzisiaj zastanawiać. Niewykluczone, że – patrząc w dłuższej perspektywie – jednak ta druga opcja jest bliższa prawdy.

ARCHIV MATERIAL - COUPE DES COUPES 1997, ronaldo. EXPA Pictures © 2019, PhotoCredit: EXPA/ Pressesports/ Alain Landrain *****ATTENTION - for AUT, SLO, CRO, SRB, BIH, MAZ, POL only***** FOT. EXPA / NEWSPIX.PL AUSTRIA, Italy, Spain, Slovenia, Serbia, Croatia, Germany, UK, USA and Sweden OUT! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Ronaldo w barwach Barcelony.

Ray Harford, manager Blackburn, storpedował jakiekolwiek rozmowy transferowe Barcelony z angielskim super-snajperem. Temat upadł tak szybko jak się pojawił, a działacze katalońskiego klubu wciąż potrzebowali transferu, który wstrząśnie piłkarską Hiszpanią. Kibice byli wściekli na klub po gwałtownym rozstaniu z Cruyffem. Núñez był zatem zdeterminowany, by rzucić im kawał soczystego, transferwego mięsa, jak wygłodniałym drapieżnikom. – „Jest jeszcze ten dzieciak z Brazylii, który drybluje znacznie lepiej niż Shearer” – zasugerował wtedy Robson prezydentowi klubu, przypominając sobie długie dyskusje z Valckxem. Po latach Anglik szczycił się, słusznie zresztą: – Ściągnięcie Ronaldo do tego wielkiego, katalońskiego cyrku to jedno z największych osiągnięć, jakie tam po sobie zostawiłem.

Co ciekawe, tuż po przenosinach Ronaldo do Barcelony, Shearer – ten sam, który rzekomo był „nie do ruszenia” – zmienił Blackburn na Newcastle United za jeszcze większą kasę niż ta, jaką Blaugrana zapłaciła za cudownie utalentowanego Brazylijczyka. Ot, zagadki transferowego rynku.

– Widziałem tylu znakomitych napastników, że nie jestem w stanie wskazać najlepszego z nich – zastanawiał się po latach Robson. – Myślę o Shearerze u szczytu formy. O Romario u szczytu formy. O Ronaldo u szczytu formy. O van Nistelrooyu, Linekerze. No i Paulu Marinerze z czasów Ipswich Town. Błagam, niech mnie nikt nie prosi, bym z tego grona wybrał swój numer jeden wszech czasów.

Jako się rzekło, negocjacje z PSV były piekielnie trudne. Holendrzy uparcie podbijali stawkę i wydusili działaczy Barcelony jak cytrynę. – Zajęło mi cztery tygodnie, by dogadać się z PSV odnośnie kwoty transferu. Cierpliwość prezesa była na wyczerpaniu. Gdyby Ronaldo nie zaczął od razu strzelać, gdyby okazał się wpadką transferową – natychmiast straciłbym pracę – opowiadał angielski manager. – Jednak jego transfer okazał się wielkim triumfem. Tym bardziej, że podpisaliśmy z nim kontrakt na osiem lat. Był młody, grał pięknie, był Brazylijczykiem. Idealnie pasował do kultury klubu.

***
Nigdy wcześniej nie widziałem zawodnika, który zdobywał niewiarygodne gole w każdym meczu, w którym wystąpił.
Laurent Blanc
***

Ronaldo do Barcelony trafił właściwie prosto z Igrzysk Olimpijskich w amerykańskiej Atlancie. Tam rozczarował, podobnie jak cała drużyna. Canarinhos zdobyli zaledwie brąz, co w „Kraju Kawy” – łaknącym olimpijskiego złota – było postrzegane jako gigantyczne rozczarowanie. Nowy gwiazdor Barcelony zdobył na turnieju pięć goli, o jedno trafienie mniej od Bebeto i Hernana Crespo, którzy podzielili się tytułem najlepszego strzelca Igrzysk. Ronaldo – zwany jeszcze wtedy często Ronaldinho, co dziś może być trochę mylące, więc nie ma sensu do tego wracać – czuł się już jednak wielką gwiazdą sportu. Otaczał go blichtr, w którym chłopak chętnie się nurzał. Do legendy przeszła historia, gdy zaproponowano Brazylijczykowi wzięcie udziału w sesji reklamowej z Cindy Crawford. Odmówił.

– Powinni ją poprosić, żeby wzięła udział w mojej sesji – odparł arogancko.

cindy

Cindy Crawford w reklamie Pepsi.

Aklimatyzacja nowego napastnika Barcelony w zespole była intensywna – tuż po Igrzyskach wziął udział w serii spotkań sparingowych, które miały porządnie przygotować zespół do trudnego sezonu i skutecznej gry na wielu frontach. Oficjalny debiut Ronaldo przypadł na starcie w Superpucharze Hiszpanii, gdzie Barcelona zmierzyła się ze zdobywcami podwójnej korony w sezonie 1995/96 – Atletico Madryt. Katalończycy wygrali pierwszy mecz 5:2. Ronaldo otworzył wynik w piątej minucie spotkania, a zamknął je golem w ostatnich sekundach. Trudno sobie wyobrazić lepsze powitanie z nową publicznością, choć pewnie satysfakcja i magia tego występu byłaby jeszcze większa, gdyby Barca podjęła rywali na Camp Nou. Jedak stadion był wówczas remontowany i Blaugrana wystąpiła na Estadi Olímpic Lluís Companys. Obiekt olimpijski został zresztą wypełniony zaledwie w połowie, gdy Ronaldo po raz pierwszy zademonstrował w Katalonii swoje niezwykłe umiejętności.

Przyspieszenie aktywowane. Jeden obrońca zgubiony, drugi ominięty. Płaski strzał z osiemnastu metrów, poza zasięgiem bramkarza. Dziecięcy uśmiech na twarzy, ręce rozpostarte w geście Chrystusa Zbawiciela. Sympatycy Barcelony pewnie w najśmielszych marzeniach nie przewidywali, jak często będą oglądać podobne obrazki w rozpoczynającym się sezonie. Wkrótce zaczęli znowu tłumnie przychodzić na trybuny. Było na co popatrzeć. Stałym punktem programu wśród kibiców stały się brazylijskie flagi i proporce.

W stolicy Katalonii zapanowało kompletne szaleństwo na punkcie Ronaldo. Euforia rozlała się zresztą szybko po całym kraju.

– Wydaje mi się, że sezon 1996/97 to jedyny taki przypadek historii, gdy kadrę Barcelony z entuzjazmem witano wszędzie, nawet w Madrycie – pisał Jimmy Burns w książce „Barca: People’s passion”. – Kiedy drużyna przyleciała do stolicy na mecz z Realem, przywitało ją na lotnisku prawie 2000 kibiców, przede wszystkim młodych dziewczyn. Biskup Katalonii podczas obchodów mszy z okazji 39-lecia stadionu Camp Nou powiedział nawet: „Tam, gdzie kiedyś były malowidła przedstawiające Ostatnią Wieczerzę, dzisiaj są plakaty Ronaldo”. Brazylijczyk od razu pokazał, że jest znacznie lepszym materiałem na gwiazdę niż kiedyś Diego Maradona. Abstrahując od jego wszystkich ochroniarzy, agentów i asystentów. Lubił światło kamer, był luzakiem – perfekcyjny materiał do kampanii marketingowej.

Bobby Robson na starcie sezonu postawił w Barcelonie na ustawienie 4-4-2, które przepoczwarzało się często w wariację na temat 4-2-3-1. Ronaldo był niezmiennie ustawiany na szpicy, niekiedy w duecie z doświadczonym Christo Stoiczkowem. Choć Brazylijczyk w dwóch pierwszych kolejkach ligowych nie znalazł drogi do siatki, już w trzeciej zdołał ukąsić. A kiedy poczuł krew, punktował rywali aż do końca ligowych rozgrywek. – Możecie iść gdziekolwiek, ale nigdzie nie znajdziecie zawodnika, który potrafi zdobywać bramki w taki sposób. Niech mi ktoś pokaże lepszego zawodnika, śmiało! – zachwycał się w swoim stylu manager Barcelony. – Jakim cudem on w ogóle kontroluje piłkę, biegnąc z nią tak szybko?! Długo jestem już w piłce, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Zwłaszcza u dwudziestolatka.

Pierwszy raz Ronaldo naprawdę zaszokował piłkarską Hiszpanię w październiku 1996 roku, gdy okpił całą defensywę (żeby nie powiedzieć: całą drużynę) CD Compostela i zdobył zjawiskową bramkę, którą natychmiast porównano do trafienia Diego Maradony z Anglią, zdobytego na mundialu w 1986 roku. Oczywiście to nie ten ciężar gatunkowy meczu, akcja też nie aż tak piękna, ale rajd Brazylijczyka wymagał wręcz nadludzkich predyspozycji szybkościowych i koordynacyjnych.

– Żeby zdobyć takiego gola, jego wizję musisz mieć już w podświadomości – tłumaczył Ronaldo. – Kiedy masz piłkę przy nodze, obrońcy nie dają ci czasu, by pomyśleć. Wszystko musi się dziać automatycznie. Myślenie na boisku często bardziej przeszkadza niż pomaga. Ja wolę pozwolić moim stopom, by działały same. (…) W Barcelonie byłem jeszcze bardzo młodym zawodnikiem. Pan Robson wszystkiego mnie uczył. Zachowań, ruchów. Uwielbiałem z nim współpracować. Grałem najlepszy futbol w swojej karierze u boku ludzi, których kochałem. Trener bardzo mi ufał, a tego najbardziej potrzebowałem. Spoczywała na mnie ogromna presja – ciągle powtarzano, że jestem najlepszym zawodnikiem na świecie. Pan Robson pozwalał mi odzyskać spokój. Żałuję, że nasze drogi szybko się rozeszły. Wiele się mogłem jeszcze od niego nauczyć.

– Robson rozumiał osobowość tego brazylijskiego dzieciaka – twierdził Jose Mourinho, tłumacz i prawa ręka angielskiego trenera. – Pozwalał mu być sobą na boisku.

Kolejny popis nastąpił dwa tygodnie później, gdy Brazylijczyk hat-trickiem poskromił silną wtedy Valencię. Luis Aragonés, szkoleniowiec Los Ches, tańcował przy linii bocznej boiska, wściekle dyrygując swoimi obrońcami, ale oni – pomimo najszczerszych chęci – nie byli w stanie tknąć Ronaldo. Tego, co wyprawiał Brazylijczyk z obrońcami „Nietoperzy” właściwie nie da się opisać – przebiegał między nimi jak postać z gry komputerowej, która dostała nielegalny bonus do tempa. – Prosiliśmy go, żeby zwolnił chociaż wtedy, kiedy cieszy się ze zdobytej bramki. Był na tyle szybszy ode mnie, że nie mogłem za nim nadążyć, kiedy pędził z rozłożonymi ramionami. Krzyczałem za nim tylko: „Hamuj, hamuj wreszcie!”. Też chciałem być na zdjęciach! Był nie tylko niesamowitym zawodnikiem, ale i niesamowicie pogodnym kolegą. Zawsze z uśmiechem na twarzy. Nie widziałem, by kiedykolwiek miał kiepski humor – wspominał Oscar Garcia.

Cytowany już Cesar Gomez z Teneryfy przyznał: – Pilnując Ronaldo, musiałeś być w stu procentach skoncentrowany. Przewidywać, co zrobi i pozbawić go kontroli nad piłką. Jeżeli zdołał ją swobodnie przyjąć, dostał metr wolnej przestrzeni – było po tobie. Rozpoczynał drybling między obrońcami i nagle gra zaczynała przypominać mecz podwórkowy.

Niestety – po serii kapitalnych występów, Brazylijczykowi przytrafiły się kolejne kłopoty ze zdrowiem. Tylko one potrafiły wyhamować jego szalony rajd po kolejne zdobycze bramkowe.

Nie mówimy o żadnej straszliwej kontuzji, Ronaldo dalej grał w pierwszym składzie Barcy, ale wyraźnie nie był w pełni sił i formy, co znalazło odzwierciedlenie w braku skuteczności. Po czternastu ligowych kolejkach Barcelona, napędzona szalonymi wyczynami napastnika, przewodziła w tabeli La Liga. Kiedy młodemu snajperowi przytrafił się gorszy okres strzelecki, zespół zleciał na trzecią pozycję w tabeli, przegrywając w grudniu „Klasyk” z Realem Madryt i notując kilka innych wpadek. – To, że zdobędziesz od czasu do czasu wspaniałą bramkę jeszcze nie oznacza, że możesz przechodzić obok meczu – gderał Jose Mourinho. Adresując swoje przytyki właśnie do Ronaldo, który choćby w starciu z Realem zmarnował parę klarownych sytuacji i dość mocno rozczarował. Coraz częściej kwestionowano jego zaangażowanie w grę.

Pojawiały się też głosy niezadowolenia w związku z imprezowym trybem życia Brazylijczyka i jego nieustannymi wizytami w Rio de Janeiro. – Też kocham karnawał, ale jestem profesjonalistą. Moje miejsce jest w klubie – powiedział bez ogródek Giovanni, ofensywny pomocnik Barcelony. Szatnia bardzo źle przyjęła prasowe publikacje, przedstawiającego Ronaldo przystrojonego w pstrokate piórka i tańcującego na jakimś karnawałowym melanżu.

Choć trener uparcie usprawiedliwiał wybryki młodego zawodnika, pozostali piłkarze nie umieli zaakceptować, że gdy on wylewają z siebie siódme poty na treningach, Ronaldo kolejny raz ma dzień wolny od zajęć i odwiedza narzeczoną w ojczyźnie.

Swojego klienta bronił jeden z agentów, Alexandre Martins. Uderzając przy okazji w Robsona. – Ronaldo zdecydowanie zbyt wiele czasu spędza w środku pola. Musi się cofać po piłkę, samemu brać udział w rozegraniu akcji. Liczba strzelanych przez niego goli musiała spaść. Robson pewnie rozumie ten system gry, ale jest w tym odosobniony – jego zawodnicy nie do końca wiedzą, co mają robić na boisku – mówił. Po wysłuchaniu tej wypowiedzi angielski manager wpadł ponoć w furię, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. Ale też po raz pierwszy w trenerskiej karierze przedstawiciel biznesowy jakiegoś piłkarza bez ogródek, w przestrzeni publicznej wlazł z butami w jego kompetencje. Robson nie pozwalał na to przełożonym, a co dopiero agentom. Ripostował: – Z tego co wiem od Ronaldo, chce on wypełnić swój kontrakt w Barcelonie. A może to nie od niego zależy, bo będzie musiał zmieniać klub, gdy zażyczą sobie jego agenci? Słyszałem, jak jeden z nich powiedział, że cały świat ma zobaczyć w akcji Ronaldo. To może oznaczać, że będą go przenosić z jednego klubu do drugiego co sezon i w ten sposób odwiedzą wszystkie państwa na kontynencie, jak cyganie. 

Sprzeczki z agentami to jedno. Równolegle Robson uparcie roztaczał parasol ochronny nad Ronaldo. – Nie możemy oczekiwać, że wygra dla nas każdy mecz. To dwudziestolatek, na litość boską. Sam Brazylijczyk po latach przyznawał się jednak do pewnych nieprofesjonalnych zachowań. – Byłem wielkim miłośnikiem piwa. Musiałem użyć wielu sztuczek, żeby je swobodnie pić. Zwykle wlewałem piwko do pojemników po napoju energetycznym i w ten sposób mogłem je pić nawet podczas treningów.

Zatem – po obiecującej jesieni, zimą 1997 roku atmosfera w zespole Barcy niezwykle zgęstniała. Koniec końców okazało się, że strat w ligowej tabeli nie udało się już odrobić. Ronaldo w Primera Division zdobył w sumie aż 34 bramki w 37 występach (sezon miał 42 kolejki), między innymi notując zwycięskie trafienie w rewanżu z Realem. Barcelona zajęła jednak drugą lokatę w tabeli, o dwa oczka za „Królewskimi”. Nie pomogło zdobycie aż 102 bramek w sezonie (o 17 więcej niż mistrzowie, o 45 więcej niż trzecie w tabeli Deportivo).

„Duma Katalonii” porażkę w lidze powetowała sobie triumfami w Pucharze Króla (eliminując po drodze między innymi Los Blancos) i Pucharze Zdobywców Pucharów (zwycięski gol Ronaldo w finale), jednak to mistrzostwa Hiszpanii, powrotu na krajowy tron oczekiwano od klubu najbardziej. Zresztą, to właśnie podczas występu na europejskiej arenie Ronaldo pogłębił kontuzję, która zakłóciła i tak legendarny sezon w jego wykonaniu. Robson zaryzykował – oddelegował na boisko Brazylijczyka na rewanżowy mecz z Crveną zvezdą. Zależało mu na zwycięstwie w całych rozgrywkach i chciał za wszelką cenę uniknąć wpadki na ich wczesnym etapie, wiedząc, że jego posada jest stale zagrożona. Ronaldo zatem zagrał i pogorszył swoją sytuację zdrowotną.

Urazu nie dał rady porządnie wyleczyć przez kilka najbliższych miesięcy. Eksploatował się ponad miarę. A wciąż mówimy przecież o zawodniku o wyjątkowo kruchych kolanach, który nie miał za sobą nawet dwudziestych pierwszych urodzin.

ARCHIV MATERIAL - COUPE DES COUPES 1997, luis figo, ronaldo, couto fernando. EXPA Pictures © 2019, PhotoCredit: EXPA/ Pressesports/ Alain De Martignac *****ATTENTION - for AUT, SLO, CRO, SRB, BIH, MAZ, POL only***** FOT. EXPA / NEWSPIX.PL AUSTRIA, Italy, Spain, Slovenia, Serbia, Croatia, Germany, UK, USA and Sweden OUT! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Barca świętuje triumf.

W drugiej połowie sezonu Ronaldo oczywiście znowu zachwycał – przede wszystkim w ćwierćfinale Pucharu Króla, gdy Barcelona po legendarnym już dzisiaj starciu pokonała Atletico Madryt 5:4.

Do przerwy na Camp Nou panowała grobowa atmosfera. Milinko Pantić na oczach 90 tysięcy zrozpaczonych widzów zaaplikował gospodarzom hat-tricka, kompletnie deklasując ich defensywę. Jednak zawodnicy Blaugrany się nie poddali. – Jeżeli chcesz być uznawany za najlepszego zawodnika na świecie, musisz to teraz pokazać! – Stoiczkow darł się w szatni do Ronaldo, podczas gdy kibice zgromadzeni na trybunach machali białymi chusteczkami, symbolicznie żądając głowy trenera. Robson nic sobie z tego nie robił, również mobilizując zawodników. – Wyjdź na drugą połowę i strzel im trzy albo cztery sztuki! Ronaldo zatem wyszedł. I ustrzelił hat-tricka, a Barcelona odwróciła losy spotkania. – Rozmawiasz z piłkarzami każdego dnia, trenujesz ich każdego dnia. Właśnie dla takich chwil. Kiedy twój zespół wpada w kłopoty, oni się pojawiają i odwracając sytuację – mówił sir Bobby Robson.

– Cała historia Barcelony przełożyła się na ten jeden mecz, to był cud – dodawał Stoiczkow. – Wciąż mam w domu kasetę VHS z nagraniem tego meczu – zarzekał się Mourinho.

Nieszczęsny Pantić zdobył tamtego wieczora wszystkie cztery gole dla Atletico na Camp Nou, ale to nie on był głównym bohaterem widowiska. Pozostało mu tylko wymienić się koszulkami z Ronaldo, który odebrał mu wieczór największej chwały. – 35 lat żyję w świecie futbolu, ale takiego meczu jeszcze nie widziałem. Spektakularne spotkanie. Chyba tylko półfinał Włochy – Niemcy z mundialu w 1970 roku może się równać z tym meczem – pokiwał z uznaniem głową obecny na trybunach Fabio Capello, szkoleniowiec Realu Madryt. Prezydent Núñez po końcowym gwizdku arbitra zalał się ponoć łzami. Wiceprezydent Gaspart gwizdka w ogóle nie słyszał – od kilkunastu minut przesiadywał zamknięty w toalecie. Ronaldo w sumie strzelił w tamtym sezonie osiem goli przeciwko Atletico, w tym dwa hat-tricki. – Było wspaniale czuć się częścią tego spektaklu – mówił Quinton Fortune dla Bleacher Report. – To było jak poezja, dzieło sztuki. Cieszę się, że mogłem dzielić z Ronaldo boisko.

Jak to zatem możliwe, że Brazylijczyk spędził w stolicy Katalonii tylko jeden sezon?

***
Jestem tylko zwykłym napastnikiem. Nie pochodzę z jego planety.
Juan Antonio Pizzi
***

Pomimo potężnych strat poniesionych w trakcie sezonu, Barcelona do końca rozgrywek miała matematyczną szansę na prześcignięcie Realu Madryt w lidze. „Królewscy” nie zachwycali formą, mieli swoje słabości. Zwycięstwo Barcy w „Klasyku” w 37. kolejce ligowych zmagań tak naprawdę otwierało wyścig o tytuł na nowo. Gdy do końca rozgrywek pozostawały trzy mecze, Katalończycy mieli dokładnie dwa oczka straty do Realu, który spotkania udane przeplatał z kompletnymi wpadkami. Jednak to piłkarze Barcelony zaliczyli najpoważniejsze potknięcie na finiszu rozgrywek – w 40. kolejce pokonał ich niepozorny Hercules. Równolegle Real zwyciężył i w grze o tytuł było pozamiatane.

Ronaldo przeciwko Herculesowi nie wystąpił. Znowu kłopoty z kontuzją? Nie. Przebywał akurat… na zgrupowaniu reprezentacji, przygotowując się do meczu towarzyskiego z Francją.

Brazylijczyk do tego stopnia rozwścieczył wtedy kibiców swoim zachowaniem, że nie wybrano go nawet na piłkarza sezonu w klubie. Tytuł otrzymał Luis Enrique. Co tym bardziej niezwykłe, że Ronaldo, który zatriumfował potem w barwach Canarinhos podczas Copa America, otrzymał nagrodę dla Piłkarza Roku FIFA 1997, drugi raz z rzędu. Przyznano mu również Złotą Piłkę, której również był blisko za rok 1996, ale wtedy przegrał o… jeden głos z Matthiasem Sammerem, triumfatorem mistrzostw Europy. Nie ma wątpliwości, że był w tamtym czasie najlepszym zawodnikiem na świecie. A jednak w Katalonii potraktowano go w jakimś sensie jak zdrajcę, który nie poświęcił wszystkiego dla Barcelony, gdy ta tak mocno potrzebowała jego bramek. Nie tylko sympatycy, ale i piłkarze klubu otwarcie mówili: „Gdybyśmy mieli Ronaldo do końca, tytuł byłby nasz”.

Działacze Blaugrany byli oczywiście zdecydowani, by – pomimo jego licznych wyskoków – przedłużyć kontrakt z Brazylijczykiem na znacznie lepszych warunkach finansowych. Biznesowi partnerzy Ronaldo, jak nazywał ich Brazylijczyk – czyli w praktyce agenci, którzy go obsiedli jak żądne krwi komary – negocjowali jednak twardo. Medialna kotłowanina wokół nowej umowy Brazylijczyka toczyła się praktycznie przez pół sezonu. Napastnik w jednym wywiadzie zapewniał, że marzy o grze w Barcelonie przez długie lata, by w innym zasugerować, iż tylko czeka, aż ktoś z Włoch lub Anglii wpłaci zawartą w jego umowie klauzulę wykupu.Robił się coraz bardziej kapryśny. Zdarzyło mu się uderzyć nawet personalnie w Robsona, który tak wyrozumiale go przecież traktował. Ronaldo zasugerował w jednym z wywiadów, że trener powinien zmienić taktykę Barcelony na taką, która bardziej przypomina styl gry Canarinhos. – Kiedy tylko gramy z mocnym przeciwnikiem, mamy problemy. Ten system nie działa. Moim zdaniem trener powinien dla dobra mojego i drużyny zmienić ustawienie na zbliżone do tego, które preferuje trener Zagallo w reprezentacji.

W pewnym momencie prezydent Josep Lluís Núñez zadeklarował wprawdzie, że: „Ronaldo jest nasz na zawsze”, lecz okazało się, że są to słowa rzucone zdecydowanie przedwcześnie. Był to zresztą początek końca Núñeza w roli prezydenta klubu.

Kulisy opisał Gaspart, cytowany przez portal fcbarca.com.

– Ronaldo chciał zostać w Barcelonie. Był zadowolony i chciał przedłużyć umowę. Nawet sporządziliśmy dokument w obecności samego piłkarza i jego dwóch agentów. Była trzecia po południu. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy coś zjeść, aby uczcić przedłużenie kontraktu, a potem wrócimy do biura i podpiszemy porozumienie. Nawet wznieśliśmy toast. To był błąd, ponieważ jeśli nie poszlibyśmy jeść i podpisalibyśmy wszystko w momencie, w którym doszliśmy do porozumienia, Ronaldo zostałby w Barcelonie – opowiadał wiceprezydent klubu. – Jeden z agentów nie był obecny podczas posiłku przez pół godziny. Rozmawiał przez telefon. Dzwonił Massimo Moratti z Interu. W tamtym momencie nie zwróciłem na to specjalnej uwagi. Kiedy wrócił, przeprosił nas, wypił kawę i wznieśliśmy toast, a potem poszliśmy do biura, żeby podpisać umowę. Od pierwszej chwili po wejściu do gabinetu prezydenta Núñeza, agenci zaczęli stawiać przeszkody. Powiedzieli Ronaldo, żeby pojechał do domu i że zadzwonią do niego, kiedy trzeba będzie podpisać kontrakt. Zapytałem ich, czy nie chcą zawrzeć umowy. Podkreślali, że chcą, ale proponowali renegocjacje prawie całego kontraktu i zwiększenie zarobków.

ARCHIV MATERIAL - COUPE DES COUPES 1997, ronaldo. EXPA Pictures © 2019, PhotoCredit: EXPA/ Pressesports/ Alain Landrain *****ATTENTION - for AUT, SLO, CRO, SRB, BIH, MAZ, POL only***** FOT. EXPA / NEWSPIX.PL AUSTRIA, Italy, Spain, Slovenia, Serbia, Croatia, Germany, UK, USA and Sweden OUT! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Ronaldo w akcji.

– Kiedy ponownie wynegocjowaliśmy pięć punktów, o które prosili, znaleźli szósty. Ten również rozwiązaliśmy. Potem był jednak siódmy. Zadzwoniłem do Ronaldo, a ten z płaczem powiedział mi, że bardzo mu przykro, ale jego reprezentanci powiedzieli mu, że ma dużą lepszą ofertę i pasuje mu przejście do innego klubu, aby zarobić o wiele więcej. Poszedłem z tym do FIFA, aby złożyć doniesienie na Inter. Chodziło o kwotę do zapłaty, nie o to, czy Ronaldo mógł przejść do Interu, bo wtedy było już jasne, że tak się stanie, ponieważ Włosi zapłacili klauzulę. FIFA przyznała rację Barcelonie. Inter musiał dodatkowo zapłacić 400 milionów peset – dodał Gaspart.

Ronaldo drugi raz stał się zatem bohaterem rekordu transferowego. Nie licząc kary, jaką Inter zapłacił za zerwanie kontraktu, Brazylijczyk kosztował Morattiego 19,5 miliona funtów. W sumie strzelił dla Barcelony 47 goli w 49 meczach, jeżeli zsumować wszystkie rozgrywki. – To było wspaniałe doświadczenie, ale musiałem odejść. Tydzień po dogadaniu w sprawie nowego kontraktu, prawnik i prezydent Barcelony stwierdzili, że umowa jest absurdalna i że jeśli tylko ktoś zapłaci klauzulę mojego wykupu, to zaakceptują taką ofertę – wspominał sam Ronaldo.

Teorie są zatem dwie, przynajmniej te główne. Według jednej z nich, prezydent Barcelony miał już dość użerania się z Brazylijczykiem i jego środowiskiem. Nie odpowiadał mu także medialny zamęt, jaki Ronaldo wprowadzał do zespołu. Dlatego nie zdecydował się na spełnienie wszystkich zachcianek napastnika i wycofał z pewnych ustaleń. Nie chciał tworzyć kominów płacowych – gdyby Ronaldo otrzymał od klubu pensję z kosmosu, w kolejce po podwyżkę ustawiliby się natychmiast inni gwiazdorzy, którzy i tak zazdrościli Brazylijczykowi specjalnych względów trenera i zarządu. Druga teoria głosi, że Núñez był mimo wszystko w stu procentach zdeterminowany, by utrzymać Ronaldo w Barcelonie, ale jego agenci byli już od dawna dogadani z Interem Mediolan i tak naprawdę od początku nie mieli zamiaru doprowadzić do podpisania nowego kontraktu z Barcą, który zawierałby wielokrotnie wyższą kwotę odstępnego.

– Ronaldo jest Brazylijczykiem, a nie Katalończykiem. Przyszedł do Barcelony ze względów finansowych. To jest biznes, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Nasz klient pójdzie tam, gdzie lepiej zarobi – mówił Reindalo Pitta, kolejny z przedstawicieli zawodnika. Ronaldo odszedł zatem do Mediolanu, odrzucając pod drodze poważne zaloty rzymskiego Lazio. – Prezydent Lazio próbował uderzać w moją ambicję. Dzwonił i mówił: „To jak, „Fenomeno”, zastanowiłeś się? Jeśli idziesz to Interu, to w porządku. Dogadałem się już z Rivaldo, jest nawet lepszy od ciebie. Potem się dowiedziałem, że z Rivaldo nikt z Lazio się nigdy nie kontaktował – wspominał Ronaldo. W Interze, dopóki pozwoliło zdrowie, podtrzymywał kapitalną dyspozycję, choć nie strzelał tak często jak na hiszpańskich boiskach. – Widzieliście, żeby w Hiszpanii grał Paolo Montero? – pytał retorycznie.

Nie pożegnał się nigdy z Robsonem, który po sezonie 1996/97 stracił posadę szkoleniowca Barcelony. Potraktowano go w stolicy Katalonii paskudnie. Ale Anglik zachował o Ronaldo wyłącznie ciepłe wspomnienia. – Czy ktoś potrafi mi wyjaśnić, jak można mieć w składzie takiego zawodnika i pozwolić mu odejść po roku? Wiele razy pytałem o to władze Barcelony, ale nie uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi.

– Trzy miesiące po przyjściu Ronaldo do naszego klubu powiedziałem go Gasparta: „Ten dzieciak jest jedynym w swoim rodzaju. Będą próbowali go dopaść. Klub jest zabezpieczony?” – opowiadał sir Bobby. – To w gruncie rzeczy smutna historia. Nowa umowa była już przyklepana, gdy agenci chłopaka zaczęli wyszarpywać prowizje dla siebie. Núñez w końcu musiał powiedzieć: „stop” kolejnym podwyżkom. Mimo wszystko czuję dumę, że pomogłem Ronaldo stać się najlepszym zawodnikiem na świecie. Choć i beze mnie by sobie poradził, naprawdę był „Fenomenem”. Żałuję oczywiście, że on nie pomógł nam w finale Copa del Rey i w końcowej fazie walki o mistrzostwo kraju. Ale w finale Pucharu Zdobywców Pucharów zagrał, zdobył zwycięskiego gola. Niezwykle grzeczny, szalenie pracowity dzieciak. Kiedy ściągnął koszulkę, wyglądał jak bokser. Przepiękne bicepsy, jego sylwetka miała doskonałą definicję.

– Gdyby tylko zechciał, mógłby mieć na zawsze całą Katalonię w kieszeni. Dziewczyny za nim szalały, kibice go uwielbiali. Raz popełniłem błąd i wyszedłem z treningu po nim. Przepchnięcie się przez bramę zajęło mi godzinę. Od tego czasu zadbałem, żeby Ronaldo opuszczał obiekt jako ostatni. Dopychał się do swojego samochodu, a panienki biegły za nim i przesyłały buziaki. Nie był jeszcze przyzwyczajony do funkcjonowania jak playboy i gwiazda. Usłyszałem, że podczas jednej ze swoich notorycznych podróży do Brazylii kupił sobie jakąś wyspę. Prasa zaatakowała mnie tym newsem. Co mogłem odpowiedzieć? „Też byłem ostatnio na zakupach, kupiłem sobie krawat” – wspominał Robson. – Myślę jednak, że koniec końców Ronaldo właśnie w Barcelonie rozegrał najlepszy sezon w swojej karierze. Praktycznie wolny od kontuzji, skupiony tylko na piłce. Był u szczytu formy.

Po latach Brazylijczyk wrócił do Hiszpanii. Wylądował w Realu Madryt – już jako mistrz świata, ale i napastnik grający najwyżej na 70% swoich dawnych możliwości. Sylwetką rzeczywiście przypominał boksera, ale coraz bardziej był to późny George Foreman niż Evander Holyfield. Zdaniem Gasparta, serce Ronaldo zawsze pozostanie jednak bardziej bordowo-granatowe niż białe. Choć słowa samego napastnika mogą wskazywać na coś innego: – Gol z Compostelą? Niezły. Wolałbym jednak, żeby to było trafienie dla Realu Madryt – powiedział kilka lat temu.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
1
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

0 komentarzy

Loading...