Reklama

Opowieść o dwóch połowach

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2019, 23:36 • 4 min czytania 0 komentarzy

Masz Barcelonę, to ją duś. Jak nie udusisz, to czekaj, aż ona udusi ciebie. Inter po trzech kwadransach, choć prowadził, miał prawo być niezadowolony z rezultatu. A potem w przerwie ktoś najwyraźniej powiedział w szatni: „no dobra chłopaki, już żeśmy się nagrali, czterdzieści pięć minut samo zleci, to przecież w gruncie rzeczy tyle, co ze dwa razy zagotować ziemniaki”. Wszyscy przyklasnęli, a potem istotnie, zleciały, ale portki Interu.

Opowieść o dwóch połowach

Przecież ten mecz nerazzurrim ułożył się tak, jakby wygrali go w fundacji „Mam marzenie”. Trzecia minuta, w sumie niegroźna sytuacja, szamotanina w lokalu socjalnym na środku boiska. Pique włącza jednak tryb bohatera i wychodzi do przodu przerwać heroicznie akcje, a w praktyce zostawia Lautaro Martinezowi cały pas lotniskowy wolnego miejsca. Co prawda wciąż było z pięć kilometrów do bramki Ter Stegena, co prawda Lenglet nawet dogonił argentyńskiego napastnika Interu, wyrzucił go do boku, zmusił do strzału z nieprzygotowanej pozycji, a jednak wpadło jak po sznurku. Gdyby Pique siadł na dupie, ale w linii, nie byłoby żadnego zagrożenia.

Inter zrozumiał, że pogłoski o takiej sobie formie Barcelony nie są przesadzone. Oczywiście Barca sobie klepała, takiego, co Barcy zabiera piłkę na Camp Nou nie ma, ale Inter był o niebo konkretniejszy. Latały te piłki nad Handanoviciem albo gracze Barcy trafiali prosto w niego. Inter natomiast po kontrze jak Polska wtedy, gdy na lata ukuło się, że lubimy grać z kontry: jak już się przedostali pod bramkę Barcy, to nie kombinowali dwa miesiące, tylko szukali strzału.

Martinez miał stuprocentową okazję po wrzutce Candrevy, ale Barcę uratował pajęczymi zmysłami Ter Stegen. Miał więcej okazji wszędobylski Martinez? Miał. Mógł trafić aktywny Barella? Pewnie że mógł. Było niezłe uderzenie? Sensiego? A i owszem, 0:2 wcale nie byłoby wynikiem skrajnie niesprawiedliwym.

A potem przyszła druga połowa i zmieniło się wszystko. Inter zaczął uprawiać antyfutbol godny norweskiego drugoligowca lat pięćdziesiątych. Okopanie na własnej połowie i laga za stadion, żeby zyskać parę minut na szukaniu piłki w fiordach. Naprawdę zastanawiamy się: czy Conte wpadł na tak szalenie genialny plan, by dać Barcelonie (!) na Camp Nou (!!) grać dokładnie to, co Barcelona chce grać (!!!)? Zostawić jej miejsce i w sumie grać na pilnowanie wyniku? Aż sobie zadajemy pytanie; chciał by wilk był syty i owca cała, czyli i ograć Barcę, i nie zajechać się przed meczem z Juve w niedzielę? Teorie sobie – równie dobrze Interowi mogło po staropolsku odciąć prąd. Tak czy siak, drużyny nie było, zmiana była drastyczna, całkowita, wiemy, że Blaugrana też zagrała znacznie lepiej, ale w Interze ktoś też coś wyłączył.

Reklama

Barca powoli, statecznie, ale zaczynała orientować się, że przed chwilą wywijający szabelką przeciwnik postanowił położyć się na talerzu z jabłkiem w ustach. Trzeba oddać Valverde co jego: zrobił bardzo dobre zmiany. Vidal może ma prawie sto lat, większość pukała się w głowę słysząc, że idzie do Barcelony, a potem widzisz jak wchodzi w takim meczu i zmienia całą energię drużyny, tak jakby każdemu dawał swoją obecnością zastrzyk adrenaliny. Ale nie róbmy z niego jakiegoś uosobienia przemów Janusza Wójcika: on po prosto rewelacyjnie grał. Wysunięty do przodu, jak zawsze wszechstronny, to odbierze, to wejdzie bodikiem, to kapitalnie zagra. To Vidal zrobił asystę przy golu na 1:1, choć oczywiście nie żartujmy: 99.9% tego gola to wolej Suareza, jakiego nie powstydziłby się sam Piotr Grzelczak, który na pewno gdzieś tam, w Kazachstanie, pokiwał z uznaniem.

Barca od tej pory przypominała starą Barcelonę, która przejeżdżała się po rywalach walcem. Jasne, Inter kopał po autach ile miał sił, ale pętla się zaciskała nieubłaganie. A jeszcze jak Valverde zrzucił zbędny balast w postaci Griezmanna, a Dembele nie dawał się upilnować – po stronie Interu paliło się coraz bardziej. Nerazzurri zamiast w futbolu gustowali w kartkach – zobaczył taką zarówno Conte, jak i Alexis Sanchez już po zejściu z boiska.

Decydujący cios to ostatecznie dwa przebłyski geniuszu. Trudno nazwać to wysiłkiem drużynowym – najpierw Messi pokazał w swoim rajdzie dlaczego jest Leo Messim, zdejmując samodzielnie czterech graczy, potem Suarez pokazał całej młodzieży na świecie jak wygląda najlepsze możliwe przyjęcie w polu karnym – przyjęciokiwka, przyjęciowystawka na pewnego gola. Powiedzmy sobie jasno:

To było przyjęcie piękniejsze niż jego wcześniejszy wolej, a przecież to pewnie bramka kolejki.

Inter może mieć pretensje tylko do siebie. Pokazał, że może być równorzędnym przeciwnikiem, miał plan, miał pomysł, wiedział jak grać. A druga połowa? Symbolem akcja z doliczonego czasu gry, gdy Martinez dostał piłkę w polu karnym, a potem się spektakularnie wypierniczył. Co ten Inter stworzył w drugiej połowię, tą pseudokazję, gdy Ter Stegen poszedł na grzyby i zostawił wolną bramkę? Oczywiście jednak wszystko wszystkim: Conte dopiero rozstawia swoje mikstury po laboratorium, dziś pokazał, że to może być ogień. Dla wielu kibiców Interu ten mecz to wciąż raczej obietnica, niż tylko zmarnowana szansa.

Najważniejsze ogniwa Barcy bez dwóch zdań się starzeją, ta drużyna, choć zwycięska, znowu okazała się zespołem do zranienia, nawet we własnej twierdzy, ale nie przesadzajmy: tu wciąż jest i ławka, i goście, którzy potrafią jednym dotknięciem piłki zaczarować świat futbolu. Ta Barca jest słabsza tylko według własnych, wyśrubowanych standardów.

Reklama

FC BARCELONA – INTER MEDIOLAN 2:1 (Suarez 58, 85 – Martinez 3)

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...