Reklama

Stoperzy Cracovii nie dojechali, Legia wyjechała z wygraną

redakcja

Autor:redakcja

22 września 2019, 20:33 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nawet z Legią w aktualnej dyspozycji nie da się wygrać, jeśli twoi stoperzy robią sobie żarty z własnej profesji. Michał Probierz na postawę swoich obrońców dotychczas nie mógł zbytnio narzekać, ale dziś niektórzy z nich ryzykują oberwaniem butelką whisky w głowę. 

Stoperzy Cracovii nie dojechali, Legia wyjechała z wygraną

Goście z Warszawy byli dobrze zorganizowani w tyłach, potrafili dominować, jednak ze stwarzaniem sytuacji mieli olbrzymi problem. Skoro sami nie potrafili, rywale pomogli. Przez pierwsze pół godziny najciekawsze wydarzenia na boisku to przymusowe zmiany. Jak się okazało, miały one kluczowe znaczenie. Domagoj Antolić godnie zastąpił Cafu i to po jego strzale z dystansu okazję do dobitki miał Jarosław Niezgoda. A w zasadzie miałby, bo David Jablonsky, który dopiero co wszedł za Niko Datkovicia, przytrzymał wrzucającego wyższy bieg napastnika Legii. Decyzja absolutnie beznadziejna, Niezgoda niekoniecznie doszedłby do świetnej sytuacji, poza tym Jablonsky zawsze mógłby spróbować do niego doskoczyć. Trudno wyobrazić sobie gorsze wejście. Niezgoda pewnie wykonał rzut karny, Legia prowadzi.

Drugi gol dla stołecznej drużyny to także komedia pomyłek, Michał Probierz wściekł się do czerwoności. Cornel Rapa chciał wyprowadzić piłkę, ale na jego drodze stanął atakujący Luquinhas. Niebezpieczeństwo mógł zażegnać Ołeksij Dytiatjew, tyle że w ogóle się nie zastanawiał co robi, pieprznął z całych sił, pika odbiła się od dupy Luquinhasa i z niczego zrobiła się stuprocentowa okazja dla Waleriana Gwilii. Ten miał czas, Michal Pesković chyba nie mógł uwierzyć, co wyczyniają jego koledzy i nie ruszył się z bramki, więc Gwilia spokojnie przymierzył. Takie cuda musiały się wydarzyć, żeby brazylijski pomocnik wreszcie mógł skończyć mecz z asystą.

Z ataków „Pasów” biła beznadzieja, aż nagle złapały kontakt w stylu pasującym do znacznie lepszej ligi. Mateusz Wdowiak najpierw zagrał klepkę z Sylwestrem Lusiuszem, a później skrzydłowemu Cracovii tak samo podał słabiutki do tego momentu Milan Dimum. Wdowiak, o dziwo, zachował pełen spokój mając przed sobą już tylko Radosława Majeckiego. Piękna akcja, rzadko spotykana na polskich stadionach. Tu zaskoczenie jeszcze większe, bo krakowianie w grze do przodu prezentowali wcześniej zatrważającą niemoc, nie licząc samej końcówki pierwszej połowy, gdy zablokowany został Rapa, a Dytiatjew główkował obok słupka. Najwyraźniej jednak nawet autorzy gola uznali to za pozytywny wypadek przy pracy, bo w kolejnych minutach wrócili do chaosu i pałowania, a Majecki musiał jeszcze tylko interweniować po strzale Wdowiaka z ostrego kąta.

Brak kontuzjowanego Pelle van Amersfoorta mocno rzucał się w oczy, bo Rakoczy tym razem został przypilnowany i nie pohasał sobie. Bez Holendra druga linia Cracovii była równie błyskotliwa co teksty Norbiego. Janusz Gol parę ciekawych piłek do kolegów zawsze pośle, ale ostatnie podania nie są jego specjalnością. Dimun takie momenty jak przy golu Wdowiaka ma raz na pół roku, a Lusiusz to też zawodnik bardziej do walki niż rozgrywania.  W efekcie Rafa Lopes mógł się skupić na chłonięciu atmosfery, bo piłkę widywał sporadycznie.

Reklama

Legia bez większego stresu dowiozła wygraną, mimo że sama już nic nie wykreowała. Może byłoby inaczej, gdyby Dominik Nagy nie rozgrywał prywatnego meczu i czasami dostrzegał kolegów.

Triumf przy Kałuży oznacza, że „Wojskowi” mimo wciąż dużej toporności w swoich poczynaniach wskakują na podium i tracą już raptem punkt do prowadzącej Pogoni Szczecin. Cracovia po trzech z rzędu zwycięstwach została sprowadzona do parteru, co by się jej nie poprzewracało w tym i owym.

cracovia legia grafa pomeczowa

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...