Reklama

Pogoń to dla mnie nagroda za cierpliwość

redakcja

Autor:redakcja

01 września 2019, 09:20 • 11 min czytania 0 komentarzy

Patrząc na jego świetną grę na początku sezonu trudno w to uwierzyć – Dante Stipica nigdy nie doczekał się statusu absolutnego, niekwestionowanego pewniaka między słupkami w swoim klubie. Ani w Hajduku, gdzie spędził dwie dekady i spełnił marzenie każdego chłopaka, który między treningami wybija rytm na bębnie na stadionie w Splicie – dostał się do pierwszej drużyny. Ani w CSKA Sofia, gdzie – jak sam mówi – został omamiony wizją szybkiego wejścia między słupki przy podpisywaniu umowy. W Pogoni intensywnie odzyskuje stracony czas – od początku sezonu pokazuje, że jest kotem, my doceniliśmy to już trzema „powołaniami” do jedenastki kozaków.

Pogoń to dla mnie nagroda za cierpliwość

Znasz piosenkę „Igraj moja Hrvatska”?

– Oczywiście. W naszym kraju wiele piosenek, które dotyczą piłki nożnej stało się popularne.

Pytam, bo na początku klipu do tej piosenki kilku młodych chłopaków, pewnie sześcio-, siedmiolatków kopie piłkę pod domem, piszą sobie markerem „Hrvatska” na białych koszulkach. Ma to być retrospekcja bohaterów klipu z 1998 roku, gdy Chorwacja niedługo po zyskaniu niepodległości zdobyła brąz mundialu. Patrzysz na ten teledysk i widzisz w nim młodego Dante Stipicę?

– Pewnie. Kiedy byłem dzieciakiem, wszystko wydawało mi się większe, bardziej ekscytujące. Teraz ze szczególnym rozrzewnieniem patrzę na dzieciaki, które kibicują reprezentacji, swoim klubom. Dzieci są najszczerszymi ludźmi na świecie. Ich emocje podczas meczów są niczym nieskażone. Jestem ze Splitu, gdzie jesteś po prostu skazany na kibicowanie Hajdukowi. Kiedy więc zostałem jego graczem, spełniłem wielkie marzenie każdego, kto razem ze mną kopał piłkę na podwrórku. Wiadomo, że podchodzę do swojego zawodu jako profesjonalista, ale nie pozbędę się tej cząstki dzieciaka, który zakochał się czystą miłością w Hajduku. To coś, co przechodzi w Splicie z pokolenia na pokolenie. No i oczywiście zawsze, gdy grała drużyna narodowa, siadaliśmy przed telewizorem i ściskaliśmy kciuki z całych sił. Duma, jaka rozpierała Chorwatów w 1998, to było coś wyjątkowego.

Reklama

Gdy byłem w Splicie w zeszłym roku, pytałem o to paru napotkanych ludzi – praktycznie każdy pamiętał dokładnie, gdzie był, jak oglądał spotkanie półfinałowe z Francją, mecz o trzecie miejsce z Holandią… Ty też pamiętasz to tak żywo?

– Pamiętam, że ludzie nie rozmawiali o niczym innym. Wszyscy przed telewizorami, na plażach z radiem przy uchu, nasłuchiwali, jak idzie naszym.

Widziałem obrazki ze Splitu z czasu mundialu w Rosji sprzed roku. Kompletne szaleństwo.

– Split jest pod tym względem miastem absolutnie wyjątkowym, jego mieszkańcy potrafią sprawić, że gdy jednemu z nich uda się coś osiągnąć, całe miasto pokazuje, jak jest dumne. Jeszcze bardziej utwierdza w przekonaniu, że dokonało się czegoś wielkiego. Nawet, jeśli nie chodzi o najpopularniejszy sport w kraju, o jakieś pomniejsze osiągnięcia, powitanie zawsze jest tak samo gorące. Pamiętam, jak Goran Ivanišević wygrał Wimbledon, gdy byłem jeszcze mały. Siedziałem na plaży i nasłuchiwałem jego wyników w radiu. Kiedy okazało się, że zwyciężył, całe miasto zmieniło się w jedną wielką imprezę. Byłem na promenadzie, gdy wracał do Splitu po raz pierwszy od tamtego triumfu, nie skłamię, jeśli powiem, że byli tam wszyscy. Ludzie cumowali w porcie swoimi łodziami, by móc uczestniczyć w tym powitaniu. Podejrzewam, że Ivanišević do dziś pamięta tamto przyjęcie.

Igor Stimac powiedział mi, że Chorwaci mają w sobie coś takiego, że gdyby wybudować kilka pół golfowych, za pięć lat byliby mistrzami świata.

– Coś w tym jest. Szczególnie na terenach na zachód od rzeki Naretwa, aż po Zadar, rodzi się bardzo wiele talentów, większość znakomitych chorwackich sportowców przyszło na świat gdzieś w tym rejonie. Piłkarze, tenisiści, gracze waterpolo.

Reklama

Mistrzostwa świata 1998 były doświadczeniem, które przekonało cię, że chcesz zostać zawodowym piłkarzem?

– Nie, to chyba nie było decydujące. Kiedy jesteś chłopcem urodzonym w Splicie, bardzo wiele dróg prowadzi do Hajduka, do rozpoczęcia treningów w tym klubie. Ale nie zacząłem od piłki, tylko od pływania. Dopiero po roku pływania zacząłem chodzić na zajęcia do akademii Hajduka. No i zostałem przez dwadzieścia lat.

Oglądając mistrzostwa świata w Rosji nie pomyślałeś sobie: cholera, jakiego ja miałem pecha. Moimi rywalami do składu w Hajduku byli dwaj powołani golkiperzy – najpierw Danijel Subasić, później Lovre Kalinić.

– Ktoś może tak na to spojrzeć, powiedzieć, że jestem nieszczęśnikiem. Ale ja czuję dumę, gdy widzę, że ktoś kto był moim kolegą z zespołu dokonuje takich wielkich rzeczy. Nie zazdroszczę, nie jestem taki. Spójrz na to tak: ich wyniki pokazują, jak trudno było mi osiągnąć moje, rozegrać tyle spotkań w Hajduku, ile mnie się udało uzbierać. Poza tym szczególnie Danijel był świetnym gościem, wyjątkowym talentem, mam przekonanie, że bez niego nie byłbym tak dobrym bramkarzem. Dawał mi małe wskazówki, rady które zostały we mnie do dziś i które widzę w swoim sposobie bronienia.

Nie uważasz, że w Hajduku się zasiedziałeś? Jeden z chorwackich dziennikarzy tekst o tobie zatytułował swego czasu: „Zawód – rezerwowy bramkarz”.

– Wiesz co, nawet wiem, kto to napisał. Hajduk to duży klub i jest stała grupa dziennikarzy pisząca o nim. Wielu nie śledzi dokładnie, co dzieje się z zawodnikami, czasami nawet nie śledzą wszystkich spotkań, a potem starają się o tym pisać. Dlatego zanim zwrócę uwagę, co się o mnie piszę, zwracam najpierw uwagę na to, kto pisze. W naszym kraju jest tak, że jeśli ktoś cię nie chroni, jeśli nie masz układów z jakąś gazetą, z jakimiś redaktorami, to często pisze się o tobie teksty nieoparte na twardych faktach.

Everton v Hadjuk Split - Europa League Qualifying - Goodison Park Stadium

Wracając do pytania – nie byłeś w Hajduku za długo oczekując na to, by stać się jedynką?

– Kiedy byłem młodszy, myślałem, że muszę iść na wypożyczenie, by czegoś się nauczyć. Tak też zrobiłem. Ale w pewnym momencie czujesz, że jesteś gotowy. Dlatego nie chciałem być gdzieś wypożyczony. Można spojrzeć na mój czas w Chorwacji jak na czas stracony, ale ja widzę to inaczej – 130 meczów, wliczając towarzyskie spotkania, w tym takie jak to z Udinese, z 20 tysiącami ludzi na trybunach. Człowiek przywiązuje się też do kibiców – fani Hajduka to tacy ludzie, którzy zawsze dają znać, że to, co robisz, znaczy dla nich bardzo wiele. Sam do nich należałem, grałem na bębnach, znałem bardzo wielu kibiców na północnej trybunie stadionu Poljud. Patrzysz na te twarze i widzisz emocje. Byłem w jednym z największych klubów w kraju, czułem się gotowy do gry i doskoczenia do stawianej poprzeczki. Udowodniłem to wiele razy. Potrzebowałem tylko kogoś, kto pozwoliłby mi pograć. A podchodzono do mnie raczej na zasadzie: jest, zawsze był, to jeszcze sobie posiedzi.

Bolało cię, że nigdy nie dostałeś szansy, by przez dłuższy czas być pewniakiem między słupkami?

– Co mogę ci powiedzieć? Nie wkurzałem się na nikogo z tego powodu, gdy nie widziałem swojego nazwiska w składzie, pchało mnie to do jeszcze większej pracy, zaangażowania. Moje momenty nadeszły. Igor Tudor we mnie uwierzył, Joan Carrillo mi zaufał…

Zrzut ekranu 2019-09-1 o 09.09.58Statystyki kariery ligowej Dante Stipicy. Tylko w jednym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej rozegrał ponad połowę meczów, źródło: Transfermarkt.pl

Jak już wspomniałem – ty, Kalinić, Subasić – jaki jest sekret produkcji wysokiej klasy bramkarzy w Hajduku?

– Wielką robotę w moim przypadku wykonał trener Zoran Varvodić. Nie był to mój jedyny trener bramkarzy, między pierwszym zespołem, rezerwami a akademią jest rotacja, ale on miał na mnie największy wpływ. Wielki nacisk kładł na naukę. Nie musisz być prymusem, ale to twój wybór, czy radzisz sobie w szkole, czy się lenisz. Jak się lenisz, to nie grasz. Proste.

Jako człowiek na zabój zakochany w Hajduku, jak trudna była decyzja, by po 20 latach odejść?

– Nie powiem, że było to bardzo łatwe, ale w głębi serca czułem, że czas na mnie. Zamknąłem swoją historię. Może nie w idealny sposób, bo przegraliśmy w finale pucharu Chorwacji z Dinamem po fatalnym błędzie naszego piłkarza, wywrócił się o piłkę, z tego poszła akcja bramkowa. Sędziowanie w tamtym meczu też było bardzo złe. Ale z drugiej strony wybrano mnie piłkarzem meczu. Odchodziłem z wysoko podniesioną głową, dumny z tego, ile zrobiłem w Hajduku.

W CSKA pewnie spodziewałeś się gry, a tu – nic. Przed tobą do grania przez cały sezon był Vytautas Cerniauskas.

– To miał być ten właściwy krok, by być wreszcie jedynką.

Miałeś to obiecane?

– Tak, inaczej nigdy bym nie podpisał kontraktu w Sofii! To było dziwne, jak wszystko się toczyło od pierwszego dnia. Nie wiedziałem, co mam robić – właściciel ściągnął mnie do klubu, obiacał, że będę jedynką, pokazuję jakość w przygotowaniach do sezonu i co? I bez powodu słyszę: nie grasz. Szok. Nie dostałem możliwości, by pokazać, że zasługuję. Poszedłem do trenera, który no nie mógł przymknąć oka na moją postawę. Doprosiłem się gry w pucharze Bułgarii. Stwierdził, że więcej nie może mi zaoferować.

Nie tego się spodziewałeś.

– Zostawałem po treningach, robiłem więcej niż ode mnie wymagano – nic. Ale jestem dumny, że wtedy się postawiłem, że nie zwiesiłem głowy, tylko zawalczyłem o swoje. To był potwornie trudny czas dla mnie, nikt nie zwracał uwagi, czy idzie mi na treningach dobrze, czy nie. Praca nie dawała rezultatów. Pogoń to dla mnie nagroda za tę cierpliwość, tak to odbieram. Kiedy nie grałem, zrozumiałbym, gdyby ludzie tutaj mieli wątpliwości, co do mojej jakości. Nigdy nie będę w stanie opisać, jak wdzięczny jestem trenerowi Runjaicowi.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Piast Gliwice - Pogon Szczecin. 04.08.2019

Znałeś się z nim wcześniej?

– Nie. Ale zadzwonił do mnie osobiście, gdy Pogoń się mną zainteresowała. On, dyrektor sportowy. Powiedzieli mi od razu, czego się po mnie spodziewają, jakie mają oczekiwania, pokazali mi wideo z moich spotkań. Potem miałem okazję spotkać się z Kostą przed podpisaniem umowy. Akurat był na wakacjach w Splicie, ja też. Opowiedział mi o swoim planie, jakie ambicje ma w tym klubie, bardzo mi się to spodobało. Jestem też wdzięczny Zvone (Zvonimirowi Kozuljowi – przyp. red.), bo jego też Pogoń prosiła o opinię na mój temat. Również dzięki niemu Kosta mi zaufał.

Kozulj już w Hajduku siał taki popłoch strzałami z dystansu, jak tutaj?

– Pewnie, że tak. Dziś nie jest w niczym gorszy czy lepszy, ale tam mu tak nie ufano, a on tego bardzo potrzebuje, by pokazać swoje możliwości. Tutaj robi coś wielkiego, zbudował sobie markę, bardzo fajnie mieć takiego kolegę w drużynie.

Bronisz w tym sezonie z dużą pewnością siebie. Dał ci ją pierwszy mecz w Warszawie, któraś konkretna interwencja?

– Nasz przedsezonowy obóz i rozegrane tam mecze dały mi wiarę, że mogę dokonywać właśnie takich rzeczy, jak z Legią, z Arką. Skrzydłowy drybluje raz, drugi, udaje mu się to, buzuje w nim adrenalina, jest pewny siebie, odważny. Ze mną jest tak samo. Gdy czuję, że dałem coś ekstra drużynie… Takiego przypływu emocji nie gwarantuje wiele rzeczy w życiu.

Po tych najlepszych interwencjach jesteś szczególnie głośny, mocno okazujesz radość.

– To uwalnia się energia, jaka jest wewnątrz naszej drużyny, naszej szatni. Nie zachowywałbym się tak, gdybym nie czuł, że moi koledzy z zespołu są ze mną na dobre i złe, cokolwiek się stanie. Że jak popełnię błąd, nie odwrócą się ode mnie. Oni sprawiają też, że moje interwencje są warte więcej, tak jak ja sprawiam, że ich gole dają nam wygrywać. Ale wiesz, co jest w nas szczególne? Nie mówi się o tym za wiele, ale gdy Drygi doznał kontuzji, wyskoczył dla nas do główki z dwoma przeciwnikami. Gdyby tego nie zrobił, ta akcja miała duże szanse, by skończyć się golem dla Arki. Poświęcił zdrowie za cały zespół.

To pokazuje charakter.

– Zobacz na Ikera. Kontuzja głowy, ale on chce dalej grać, nie chce schodzić, osłabiać nas. Widzisz to i wiesz, ile ta drużyna dla nas znaczy bez wielkich słów. Wszyscy w klubie na to bardzo mocno pracują, czuć atmosferę ciężkiej pracy, nie tylko w samym zespole.

Z tego sezonu najbardziej zapadły mi w pamięć trzy twoje interwencje. Pierwsza – uderzenie z bliska Jorge Felixa z Piasta. Wydawało się, że to nieunikniony gol.

– My tej myśli się nie daliśmy. Do samego końca. Ta interwencja to sukces nie tylko mój, a zespołu. Wślizg naszego obrońcy, którym atakował piłkę sprawił, że Felix miał ograniczony zakres strzału. Widziałem to, zaufałem instynktowi, poszedłem w dobrą stronę. Szybka reakcja, udało się.

ekstraklasa-2019-09-01-07-09-36

Druga – sam na sam z Antonikiem z Arki.

– Tutaj miałem więcej czasu, by się przygotować. Z doświadczeniem wiesz lepiej, jak to robić. Patrzysz, którą nogą strzelec prowadzi piłkę, często wiesz to już z przedmeczowej analizy. To jakaś wskazówka. Od tej pory wszystko rozbija się o niewielkie decyzje i tę największą – reakcję przy strzale lub próbie minięcia. Ale możesz sobie w niej pomóc, gdy zdecydujesz, czy warto wyjść dalej, może zostać w swoim miejscu. Tylko ćwicząc takie rzeczy dzień w dzień nabywasz praktykę i możesz później być skuteczny.

Ostatnia – główka w meczu z Legią w wykonaniu Marko Vesovicia.

– Najtrudniejsza z tych trzech, zdecydowanie. Oceniłem, że strzał może być mniej więcej w tę strefę bramki. Ale znów wracamy do pracy zespołowej. Czy moja interwencja by coś dała, gdyby nasz obrońca nie był przy piłce pierwszy i nie wybił jej przed dobitką?

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Piast Gliwice - Pogon Szczecin. 04.08.2019

W meczu z Legią zaimponowało mi, że choć mieliście nowy blok obronny, że ty, Benedikt i Kostas się wcześniej kompletnie nie znaliście, to i tak chcieliście grać od tyłu, krótkimi podaniami.

– Robiliśmy to przez cały czas podczas treningów przed sezonem, to dało nam potrzebną pewność siebie. Przez półtora miesiąca mieliśmy dwa treningi dziennie, widzieliśmy już, jak kto reaguje, pomogło to, że wszyscy byliśmy w zespole od startu przygotowań. Trener Kosta ma taki pomysł na nas i robi wiele, byśmy byli mistrzami w rozgrywaniu od tyłu. Ciężko pracujemy, by wyglądać na boisku tak, jak on by tego chciał. Powiedział mi wprost: hej, nie chcę, żebyś wybijał piłkę dalekim wykopem, nie możesz tego robić. Obdarzył mnie i resztę chłopaków wielkim zaufaniem. Dla mnie to była wiadomość: uważam, że jesteś dość dobry, by tak właśnie grać. To napełnia nas pewnością siebie, nie mógłbym powiedzieć na trenera złego słowa i jestem pewien, że żaden z chłopaków też by tego nie zrobił. Trener Runjaic po prostu robi z nas lepszych graczy, a kto ogląda ekstraklasę regularnie, ten musi dostrzec jego styl, że to zespół sygnowany jego podpisem.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/400mm.pl/NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...