Reklama

Wyjazd do Niemiec otworzył mi oczy. Za pięć lat widzę się w Serie A

redakcja

Autor:redakcja

31 sierpnia 2019, 12:53 • 15 min czytania 0 komentarzy

W roczniku 1997 Lecha Poznań były trzy perełki – Dawid Kownacki, Miłosz Kozak i Robert Janicki. Każdy poszedł inną drogą. Kownacki dziś gra w Bundeslidze, Kozak swego czasu czmychnął do Legii i dziś gra w Głogowie. A Janicki? Do rezerw Kolejorza nawet nie trafił. Z juniorów wyjechał do Hoffenheim, gdzie trenował na Footbonaucie, pracował pod okiem Juliana Nagelsmanna, zdobył wicemistrzostwo Niemiec U19. Dziś jest liderem Warty Poznań, jednej z rewelacji początku sezonu w I lidze.

Wyjazd do Niemiec otworzył mi oczy. Za pięć lat widzę się w Serie A

Dlaczego odszedł z Lecha? Czy Hoffenheim można przejechać w trzy minuty rowerem? Komu wygrażał Nagelsmann? Jakimi maszynami rozwija się decyzyjność u młodych piłkarzy w akademii Hoffenheim? Dlaczego w pewnym momencie pił częściej kawę z menadżerami niż trenował? Jak wyglądało robienie z Wartą awansu za półdarmo? Gdzie jest jego sufit?

***

Jak dzisiaj patrzysz na ten wyjazd z Polski do Hoffenheim? Patrzysz na to z takiej perspektywy, że spróbowałeś czegoś innego i zobaczyłeś inny świat? Czy jednak żałujesz, bo może mogłeś iść drogą Kownackiego, Jóźwiaka czy Gumnego?

Wyjechałem i oczy mi się otworzyły. Opuszczałem topową akademię w Polsce, zaplecze szkoleniowe i infrastruktura było już we Wronkach na naprawdę wysokim poziomie. Ale gdy trafiłem do Niemiec, to złapałem się za głowę. Footbonaut, niesamowite zaplecze, poziom gry, podejście do szkolenia… Ośrodek treningowy nie jest w Hoffenheim, bo – tak pół żartem, pół serio – to nie wiem, czy by się w Hoffenheim zmieścił.

Reklama

Jak tam to wyglądało?

W samym Hoffenheim jest tylko ośrodek dla U17 i U19. Zuzenhausen – tam mieści się cała baza szkoleniowa. Hoffe to malutkie miasteczko, rowerem przejeżdżasz w dwie minuty i na żadnych światłach się nie zatrzymujesz. I tam ta baza wrażenia nie robi. Ale oczy otwierają się szeroko, gdy zajeżdżasz do tego centrum treningowego. I z tego względu uważam, że to była świetna przygoda. Dzisiaj myślę, że to był dobry ruch. Jasne, mam gdzieś z tyłu głowy to, że być może dzisiaj miałbym występy w Ekstraklasie. Ale z drugiej strony – różnie to mogło wyglądać, mogłem się odbić od pierwszej drużyny i zostać na lata w rezerwach. Robię sobie czasami takie podsumowania i nie żałuję. Oczywiście, to nie potoczyło się tak, jak bym chciał. Bo gdybym zrealizował swoje plany i marzenia, to biegałbym dziś za Lewandowskim na dziesiątce. Niemniej dużo się nauczyłem. Trenowałem pod okiem Juliana Nagelsmanna, zagrałem w sparingu pierwszej drużyny z Demirbayem i Vargasem.

Eugen Polanski też wtedy grał?

Nie, Eugen miał wtedy jakiś trening wyrównawczy. Obok niego się przebierałem, ale to był tak właściwie jedyny kontakt z nim. Szybka gadka, „jestem z Polski”, „fajnie, fajnie”. Wcześniej miałem dobry kontakt z Leonem Jankowskim, bramkarzem, który pomagał mi z wieloma rzeczami na miejscu. On odszedł i zostałem sam.

Okej, ale odszedłeś z akademii we Wronkach, bo nie zaufałeś tym wizjom, które rysował przed tobą Lech. Jak wyglądała ta „ścieżka rozwoju”, którą pokazali ci w klubie?

Miałem rozmowę z trenerem Ivanem Djurdjeviciem. Wtedy Patryka Kniata w rezerwach zastępował właśnie Djuka. Spotkaliśmy się z trenerem, moimi rodzicami i moim agentem. To było tak, że Djurdjević mówił – „mam na ciebie plan, zaczniesz w rezerwach, może za rok, może za dwa dostaniesz szansę w pierwszym zespole”. Namawiał mnie, ale dla mnie kluczowe było to, że sezon miałem zacząć z rezerwami. A chciałem zacząć z pierwszym zespołem. Nie mówię pod kątem tego, że chciałem od razu wchodzić za Darko Jevticia na zmianę od pierwszej kolejki. Nie, nie, kompletnie nie o to chodzi. Chciałem pojechać chociażby na obóz z pierwszą drużyną, bo wcześniej trener Maciej Skorża zapraszał mnie na treningi z „jedynką”. Ale skoro perspektywa była taka, że miałbym grać przez rok czy dwa w rezerwach, a pojawiła się opcja wyjazdu do Hoffenheim, to zdecydowałem się na ten zachód.

Reklama

WARSZAWA 17.06.2015 PIERWSZY FINALOWY MECZ MISTRZOSTW POLSKI CENTRALNA LIGA JUNIOROW CLJ SEZON 2014/15 --- CENTRAL JUNIORS LEAGUE FIRST LEG POLISH CHAMPIONSHIP FINAL MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - LECH POZNAN RAFAL MAKOWSKI ROBERT JANICKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Czym się różni granie w Polsce i granie w Niemczech?

Szybkością podejmowania decyzji.

W Polsce zdecydowana większość piłkarzy jest technicznie wyszkolona na podobnym poziomie. Tak samo przyjmują piłkę, tak samo potrafią ją kopnąć. Różnicę robią te perełki…

Ramirez, Jevtić, Imaz…

Tak. Ale gdy oglądasz ligi zachodnie, to tam gra toczy się szybciej. Piłkarz potrzebuje mniej czasu na zagranie piłki, na pchnięcie akcji dalej.

Zgadza się. I ktokolwiek mnie pyta o to, czym się różni niemiecka piłka od naszej, to fakt, że tam się wszystko dzieje zdecydowanie szybciej.

Uderzyło cię to na pierwszym treningu?

Pierwszym treningu? Ja przez pierwszy miesiąc chowałem się za kolegami na treningach. Uciekałem od piłki, bo co dostałem podanie, to miałem na plecach dwóch gości. Albo nie miałem, bo leżałem już na ziemi. Wiesz, ja wyjeżdżałem z przeświadczeniem, że potrafię grać w piłkę. Wyróżniałem się w juniorach młodszych i starszych, zajmowaliśmy najwyższe miejsca w Polsce, strzelałem gole i asystowałem w meczach z najlepszymi. W finale CLJ przed wyjazdem zdobyłem dwie bramki. A tu… miesiąc bez piłki. Niby wychodziłem na pozycję, a stałem za chłopem. Za długo trzymałem piłkę. Potrzebowałem czasu, żeby się do tego zaadoptować. I w debiucie strzeliłem trzy gole. Ale dzisiaj jak patrzę sobie na Serie A, Bundesligę czy Premier League, to tam nie ma niepotrzebnych ruchów.

Niemcy po nieudanym mundialu w Rosji zorganizowali konferencję z udziałem Joachima Loewa i Oliviera Bierhoffa. Jako jedną z przyczyn tej klęski wskazywali na to, że właśnie zbyt wolno podejmowali decyzje. Na MŚ 2014 decyzję o podaniu podejmowali w ciągu 1,19 sekundy, w Rosji potrzebowali na to 1,5 sekundy.

No właśnie. W Lechu zwracał mi na to uwagę jeden z analityków. On pokazywał z kolei przykład angielskich akademii i porównywał to z tym, jak graliśmy w Kolejorzu. I też wyszło, że zdecydowanie za dużo czasu potrzebujemy na podjęcie decyzji i wykonanie ruchu. Takie granie, że jeden bierze piłkę i idzie w drybling z dwoma rywalami, to można uskuteczniać na orliku. Jasne, na skrzydle musisz czasami zrobić przewagę, pójść w drybling, wygrać pojedynek. Ale akcje budujesz tym, że grasz jak najdokładniej w możliwie jak najkrótszym czasie. W Hoffenheim w U19 zdobyliśmy wicemistrzostwo, przegraliśmy z Borussią Dortmund, w U23 czwarte czy piąte miejsce. Więc mówimy o topie. Ale jeśli obejrzałbyś te nasze mecze, to zauważyłbyś, że cała przewaga brała się z tego, że graliśmy szybko.

I właśnie tę decyzyjność trenuje się na Footbonaucie?

Tak. Może niektórzy nie wiedzą, ale to taka maszyna, w której zamykają cię w takim dużym kwadracie, z różnych miejsc w ścianie wypada piłka i masz jak najszybciej zagrać ją w określone miejsce. Opcji masz multum, serio, kosmiczna liczba wariantów. Czy ma być sygnał dźwiękowy, jaki kolor podświetleń, na jakieś wysokości bramki, czy ma być dźwięk kibiców lecący z głośników… Ja tam wchodziłem jak do Disneylandu. Kojarzysz te opcje treningowe w FIFIE?

Tak, arena i gry treningowe.

No to tak to wyglądało. Dostajesz do ręki tablet, ustawiasz sobie te wszystkie opcje i trenujesz, ale nie z padem w ręce, tylko na serio. Nawet po naprawdę wymagającym treningu chodziliśmy tam, by śrubować swoje rekordy. Bo po treningu dostajesz wykaz skuteczności, szybkości i kilku innych czynników.

Pilka nozna. Fortuna I liga. Garbarnia Krakow - Warta Poznan. 17.11.2018

W Hoffenheim jest dużo takich ćwiczeń pod percepcje, czas reakcji, decyzyjność?

Tak, kładą na to nacisk normalnie w grach i treningach, ale same te umiejętności możesz szlifować na tych maszynach. Było jeszcze takie urządzenie do trenowania spostrzegawczości i podzielności uwagi. Sadzali cię przed takim dużym zaokrąglonym ekranem, na nim pokazują się piłkarze na czerwono i na żółto. Załóżmy, że jest ich dwunastu. Podświetlają ci dwóch z nich, na początku z numerami, no i masz ich zapamiętać i obserwować. Numery znikają, a oni się przemieszczają po całym ekranie, przesuwają się za przeciwnikami, od lewej do prawej, jak w tej grze, gdzie chowasz kulkę pod kubkiem i masz zapamiętać który to. Nagle wszystko się zatrzymuje i masz wskazać tych, których na początku ci podświetlili. Pamiętam, że na to myślenie byłem dobry. Gorzej, że później mnie na boisko wypuścili. (śmiech)

Coś jeszcze trenowaliście w takich warunkach?

Nie pamiętam dokładnie jak to przebiegało, ale były też takie zajęcia na refleks z ruchomą kropką. Ale to była nauka i praca przez zabawę. Przypominało trochę to Centrum Nauki Kopernika w Warszawie.

A nacisk na indywidualizację w treningów? Bo mówi się, że u nas to kuleje.

Oj, tam jest bardzo wyraźny. Jest nawet osobny trener typowo pod trening indywidualny. Jak potrzebowałeś coś podszlifować, to szedłeś w poniedziałek do trenera i pytałeś kiedy jest wolny Romero. Dostawałeś wolne terminy, wpisywałeś się i miałeś wtedy trening indywidualny. I każdy z chłopaków się zapisywał, więc roboty miał mnóstwo. Z napastnikami pracował nad wykończeniem z pierwszej piłki, z obrońcami katowali przerzuty… Mi na każdej rozgrzewce kazał grać takie cięte podania lewą nogą.

A wyjeżdżałeś jako gość, który gdy miał zagrać lewą, to szukał „krzyżaka” albo zagrania zewniakiem z prawej nogi.

– No tak było. Trochę to potrwało, ale dzisiaj mogę zagrać taką piłkę w punkt z lewej nogi. A tak jak mówisz – było z tym słabo. Mieli dużo indywidualizacji czysto piłkarskiej, ale też dzielili nas na grupy cztero-pięcioosobowe przy wyjściach na siłownie. Dzielili nas na grupy pod względem zapotrzebowania, deficytów siłowych, obciążeń.

W Lechu już też tak pracują.

Tak, tak, już za mojego czasu w akademii było coś takiego. Nie chcę też, żeby to zabrzmiało tak, że Janicki wyjechał do Hoffenheim i mówi, że w Polsce to wszystko źle i nikt się nie zna. Nie, zupełnie nie. Wiele się w Lechu nauczyłem. Natomiast nie ma co ukrywać – w Niemczech szkolenie jest na wyższym poziomie i pod wieloma względami oczy mi się otworzyły, gdy zobaczyłem jak trenowaliśmy, jak podchodzi się do rozumienia gry, do świadomości piłkarzy.

A było widać już wtedy, że Julian Naglesmann to taki trenerski kozak, że będzie w stanie odrzucić ofertę Realu Madryt?

Mega kozak. Pod względem charakteru i zaangażowania był niesamowity. Podczas trenowania w U19 potrafił wejść na boisko i grozić sędziemu palcem, bo był tak wkręcony. W szatni miał taki posłuch, że to był jakiś kosmos. Ja na początku wszystko nie rozumiałem, ale jak przemawiał, to była taka pompka dla wszystkich, że graliśmy na 120%. Niesamowita charyzma. Była taka sytuacja, gdy graliśmy w U19 z Mainz. Nagelsmann miał konflikt z trenerem pierwszej drużyny Mainz. I ten szkoleniowiec siedział na trybunach, tam było z 40-50 osób. Julian wiedział, że on tam jest. Mecz na styku, wygraliśmy jedną bramką i strzeliliśmy ją w samej końcówce. Nagelsmann oszalał, wygrażał tam w kierunku tego trenera, prawie jak Diego Simeone po meczu z Juventusem.

Okej, spodobało ci się w Niemczech, trenowałeś u świetnego trenera, ale ostatecznie ci nie wyszło. W U19 grałeś, zdobyliście wicemistrzostwo, a w U23 było już gorzej. Ostatecznie wróciłeś po 1,5 roku.

Z czasem już się źle tam czułem. Początki było świetnie – gole, asysty, czułem się świetnie u Nagelsmanna. Później przyszła zmiana trenera – Julian poszedł do pierwszej drużyny, przejął to drugi trener. Matthias Kaltenbach, teraz jest asystentem w pierwszym zespole Hoffe. I od tego momentu widziałem, że on podchodzi do mnie zgoła inaczej. Rzadziej na mnie stawiał. W końcówce sezonu kilka razy musiałem wyjechać do Polski, bo zdawałem maturę. W Niemczech siedziałem na Skype, uczyłem się indywidualnie. Duży szacunek dla nauczycielek z ZSMS-u z Poznania, bo zdałem bez większych problemów, bardzo mi pomogli. Ale wracając do wątku – w maju tak się to zbiegło, że przyjeżdżałem tu na matury, a w Niemczech gra się jak u nas w CLJ. Czyli półfinały, finały. Kaltenbach uważał, że nie nadaję się do gry przez to, że tu przyjeżdżam do Poznania. Odstawił mnie, to mocno zabolało. W finale usiadłem na trybunach.

I wtedy zdecydowałeś, że wracasz?

Może zbyt pochopnie, bo to był tylko jeden trener, który za mną nie przepadał. Może źle zrobiłem. Ale nie czułem też tego, że mógłbym awansować do pierwszej drużyny. Wiedziałem, że to mogą być za wysokie progi wówczas. Powiedziałem swojemu agentowi, że chciałbym zmienić klub. Czyli w połowie dwuletniego wypożyczenia zdecydowałem, że wracam do Polski. Mój menadżer stwierdził, że mogą być problemy, że raczej nie damy rady. Ja byłem zdesperowany, nie chciałem tam wracać. Pojechałem na wakacje do Grecji, odbieram telefon, a tu trener. „Robert, gdzie jesteś, zaczynamy przygotowania do sezonu?”. A ja na to, że mój agent miał z wami rozmawiać i że zmieniam klub. Już wiedziałem, że będzie słabo. Wróciłem do Niemiec i do dziś nie wiem, czemu nie udało się odejść wtedy z Hoffe. Moi menadżerowie widocznie nie podjęli odpowiednich kroków. Wróciłem spóźniony pięć dni, czułem postawioną na mnie krechę. Pograłem jesienią jeszcze w Hoffenheim, zimą powiedzieli mi wprost – jak chcesz, to możesz wrócić do Polski.

Pilka nozna. Puchar Polski. Swit Nowy Dwor Mazowiecki - Olimpia Grudziadz. 22.07.2017

Myślałeś, żeby wrócić w ogóle do Lecha?

Ze strony Lecha wyglądało to tak, jakbym odszedł na transfer definitywny.

Chwila, chwila. Przecież podpisałeś z Lechem trzyletni kontrakt, a później odszedłeś do Hoffenheim na dwuletnie wypożyczenie. Ostatecznie na półtora roku. Więc w Poznaniu miałeś jeszcze połowę z podpisanego kontraktu.

Zero odzewu. W trakcie wyjazdu do Niemiec też nie dostawałem żadnego kontaktu Lechem. Po bramkach, po asystach – nic, jakby nie było chłopa.

Gdy wracałeś z wypożyczenia to miałeś 20 lat, więc taki stary to też znowu nie byłeś…

Chciałbym ci coś powiedzieć na ten temat, ale nie wiem, jak to wyglądało ze strony Lecha. Gdybym dostał jasną wiadomość – nie chcemy cię, chcemy, wypożyczymy cię gdzieś z znowu, pograsz w rezerwach, to okej, wiedziałbym na czym stoję. A nie miałem żadnych wiadomości z klubu na temat mojej przyszłości. Może też mój agent nie miał na tyle dobrych kontaktów z zarządem. Trudno powiedzieć. Skończyło się źle, bo znalazłem się na pół roku w Siedlcach.

Niezły przeskok. Z Hoffenheim do Siedlec.

W pewnym momencie więcej piłem kaw z agentami, którzy proponowali jakiś klub, niż trenowałem. Poszła w świat informacja, że szukam klubu. Zrobiła się totalna karuzela, ale brakowało konkretów. Wreszcie jeden z nich zaproponował, bym potrenował w Pogoni Siedlce, a on będzie szukał klubu. No i tak wyszło, że pojechałem do Siedlec, zagrał w sparingu, oni na to, że bardzo mnie chcą, agent innego klubu nie szuka. Wyglądało to tak, jakbym od początku miał tam zostać. No i zostałem. Stracone pół roku. Sześć miesięcy później byłem już w Olimpii Grudziądz. Zaczęło się dobrze, świetnie się czułem u trenera Jacka Paszulewicza i – trach – złamałem śródstopie. Gdy wróciłem, to był już inny trener, pan Kubicki. Straciłem miejsce w składzie, nie stawiał na mnie. Byłem podłamany, chciałem odejść.

I trafiła się Warta.

Fajnie, że się trafiła. To znaczy „fajnie”… Z dzisiejszej perspektywy, to wyszło zajebiście. Miałem obawy, bo Warta grała wówczas w II lidze i bałem się trochę, że jak coś nie wyjdzie, to już kompletnie zakopię się w niższych ligach. Że jeśli nie pójdzie mi tu, to zaraz wyląduję w III lidze. Po tym poprzednim roku moja pewność siebie spadła. Ale cieszyłem się na ten powrót. Rodzinne miasto, ponadto miałem tu trenera od przygotowania fizycznego, z którym współpracuję od dawna i z którym mogłem teraz się częściej spotykać na treningi. Ułożyłem sobie w głowie nowy start, zacząłem ten etap  z nową energią.

Niemniej w ciągu roku przeniosłeś się z ultranowoczesnego centrum Hoffenheim do Warty, w której przeciekał sufit w budynku klubowym.

Wiesz, ja nie do końca miałem świadomość tego, co w Warcie się dzieje. Gdy trenowałem w Lechu, to z Wartą mierzyliśmy się tylko na początku, gdy miałem te 13-14 lat. Później w juniorach młodszych czy starszych, to Warty na tym poziomie nie było. Więc faktycznie lekki szok przeżyłem, tutaj Footbonauty raczej nie znajdziesz. (śmiech) Ale architektura nie gra.

Awans do I ligi zrobiliście za półdarmo.

I to pokazuje, że mieliśmy i mamy naprawdę fajną ekipę. Może takie trudne momenty potrafią jednoczyć? Były zaległości finansowe, tego nikt nie kryje. Zresztą siedziałeś tu z nami rok temu, gdy trwały rozmowy między państwem Pyżalskich i panem Farjaszewskim, który ostatecznie przejął klub. Ja nie byłem w dramatycznej sytuacji, bo miałem mniej więcej płacone na czas. Były zaległości, ale nie takie, jak mieli inni chłopacy. No i też nie dziwiłem się chłopakom, którzy byli wtedy strasznie zdenerwowani.

Adrian Lis miał łzy w oczach, gdy weszliście do pokoju, gdzie toczyły się rozmowy o przejęciu klubu.

Tak, ale on chyba z pół roku nie widział wypłaty. Starsi zawodnicy mają na głowie rodziny, dzieci, kredyty, mieszkania. Ja byłem na innym etapie w życiu. Inaczej to przyjmowałem. Ale dobrze, że wszystko tak się potoczyło, że klub staje na nogi, że wyglądamy coraz lepiej.

Latem byłem sceptyczny wobec rozstania się z Petrem Nemcem, bo osiągaliście z nim zakładane cele. Ale zmiana trenera i wymiana części zespołu sprawiła, że te mecze Warty wreszcie da się oglądać.

To masz takie same zdanie jak ja, bo moim zdaniem mamy lepszy zespół i teraz jesteśmy lepszym zespołem. Mamy teraz zawodników z większym doświadczeniem. Pokazujemy, że możemy atakować i grać kreatywnie, a nie, że prowadzimy do przerwy 1:0, to zaciągamy hamulec ręczny i okopujemy się w polu karnym.

Powiedziałbym, że przy 1:0 to był nie tylko hamulec ręczny, ale i hamulec awaryjny jak w pociągach.

Pewnie coś w tym jest. Nie chcę też mówić, że za trenera Nemca wszystko było źle, bo przecież utrzymaliśmy się i to bez większej nerwówki. Ale nie ukrywam, że teraz to wygląda znacznie lepiej i to widać też po wynikach. Ja też się czuję lepiej w takiej grze.

Wreszcie nie czujesz się jak siatka na korcie tenisowym, gdy piłka fruwa ci nad głową w jedną i druga stronę.

Już sam fakt, że zostałem najlepszym strzelcem zespołu z pięcioma golami na koncie, klarownie określał nasz styl gry. Przyniosło to swój efekt, zrealizowaliśmy cel. Ale teraz nie gramy już tylko o utrzymanie, gramy ofensywnie, jest z kim pograć w piłkę. Za plecami mam Łukasza Trałkę i Mateusza Kupczaka. Nie jest tak, że nie musimy harować z tyłu, ale czuć zmianę jakościową.

Spodziewałeś się, że tak potoczą się losy tych trzech perełek Lecha z rocznika 1997? Dawid Kownacki gra w Bundeslidze, Miłosz Kozak odbił się od Legii i teraz trafił do Chrobrego Głogów, a ty grasz w Warcie.

Zawsze rywalizowaliśmy bardzo mocno ze sobą w akademii. Między mną i Kownasiem była duża rywalizacja, wymienialiśmy się tytułami króla strzelców. Ale od zawsze wszyscy wiedzieliśmy, że Dawid zajdzie daleko. On najszybciej trafiał do starszych roczników. Ja to rozumiałem, że muszę poczekać, że później tam trafię. Później dojrzewałem fizycznie, byłem zawsze tym najmniejszym. Gdy Dawid grał w pierwszym zespole, to ja miałem jeden występ w rezerwach. I to w Pucharze Polski. Kownaś zrobił karierę i ja też wierzę, że trafię gdzieś wysoko.

To gdzie jest twój sufit?

Mam swój plan na przyszłość. Staram się sobie układać to wszystko w głowie, planować, realizować cele. I może niektórzy popukają się w czoło, ale w perspektywie czterech-pięciu lat widzę się w Serie A.

DAMIAN SMYK

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Robert Gumny ma już sezon z głowy. Poważna kontuzja obrońcy Augsburga

Arek Dobruchowski
4
Robert Gumny ma już sezon z głowy. Poważna kontuzja obrońcy Augsburga
EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...