Reklama

Coraz tańszy Carlitos. I coraz bardziej sfrustrowany

redakcja

Autor:redakcja

23 sierpnia 2019, 08:37 • 17 min czytania 0 komentarzy

Dawno nie było tak ciekawego piątku w prasie. Kilka ciekawych wywiadów, kilka interesujących sylwetek ligowców. No naprawdę jest co czytać. 

Coraz tańszy Carlitos. I coraz bardziej sfrustrowany

PRZEGLĄD SPORTOWY

Coraz tańszy Carlitos. Najlepszy strzelec poprzedniego sezonu, a obecnie rezerwowy, jest sfrustrowany swoją sytuacją w Legii.

Hiszpan nie pokazuje się nawet po meczach w strefie mieszanej, aby nie komentować swojej sytuacji. Wygląda na to, że dusi frustrację. Na pewno ma swoje ambicje i uwiera go ego snajpera, bo nie czuje się gorszy od konkurentów. Przed dwumeczem z Atromitosem dawał sobie czas, mając nadzieję, że sytuacja się zmieni. I zmieniła. Patrząc na statystyki rozegranych minut, pogorszyła się. W szatni wiedzą, że Hiszpan skłania się ku odejściu. Skoro tu jest niepotrzebny, trzeba szukać szczęścia gdzie indziej. Klub od dłuższego czasu rozmawia z jego agentem na temat transferu, ale według mojej wiedzy na razie nie pojawiła się żadna satysfakcjonująca obie strony oferta. Możliwe, że wypali opcja, która wisi w powietrzu od kilku tygodni – kierunek arabski. Napastnik nie był do niej przekonany – woli grać w Europie – ale zdaje się, że nie chce też tracić sezonu na oglądanie meczów z ławki. Zanosi się, że klub lekką ręką straci bardzo dobrego zawodnika, jeśli do 2 września znajdzie się na niego odpowiedni kupiec. Dziwne, bo w wymiarze sportowym taki ruch się nie broni. W finansowym? Trudno powiedzieć, nie znając kwot. Ale Carlitos na ławce to tańszy Carlitos i część kasy trzeba będzie jeszcze oddać Wiśle.

ps1

Reklama

Co się stanie z młodzieżowcami, gdy przestanie ich chronić przepis? Doświadczenia z zaplecza ekstraklasy pokazują, że wielu trafi do niższych lig.

Co nie najgorzej wygląda krótkofalowo, znacznie słabiej wypada w dłuższej perspektywie. Monitorowanie losów I-ligowych młodzieżowców w trakcie kilku sezonów pokazuje, że najliczniejsza grupa docelowo gra w piłkę na niższym poziomie, niż ten, na którym była wprowadzana jako 21-latkowie. Co uderzające, aż piętnaście procent zawodników, którzy w ostatnich latach występowali na zapleczu ekstraklasy, obecnie nie jest związanych kontraktem z żadnym zawodowym klubem! To pokazuje, że droga do utrzymywania się z gry w piłkę jest bardzo trudna nie tylko dla utalentowanych nastolatków, ale nawet dla tych, którzy regularnie grali już w seniorskiej piłce na drugim szczeblu rozgrywkowym. Stosunkowo łatwo jest całkowicie wypaść z obiegu. Można jednak widzieć szklankę do połowy pełną i zauważyć, że większość młodzieżowców nawet w perspektywie kilku lat albo zostaje przynajmniej na poziomie I ligi, albo idzie wyżej.

Dotyczy to także tych, którzy nie od razu zachwycili talentem skautów klubów z wyższych lig. Mariusz Malec po sezonie, w którym był podstawowym młodzieżowcem Olimpii Grudziądz, nie przebił się do ekstraklasy. Pozostał jeszcze na pół roku w tym samym klubie, przeszedł do silniejszego I-ligowca Podbeskidzia Bielsko- -Biała i dopiero stamtąd, dwa lata po zakończeniu okresu ochronnego, trafił do Pogoni Szczecin. Podobną drogę przebył choćby Lukas Klemenz, który jako młodzieżowiec spadł z I ligi z GKS Bełchatów, jednak przez I-ligowe wtedy Olimpię Grudziądz i GKS Katowice trafił do Jagiellonii Białystok, a dziś jest podstawowym graczem Wisły Kraków. Z perspektywy młodzieżowca najważniejsze w pierwszym roku gry na zasadach „wolnorynkowych” to nie trafić do znacznie niższej ligi, bo stamtąd trudniej już starszemu piłkarzowi wrócić na szczebel centralny. Kto zdoła się utrzymać na dłużej w I lidze, ten ma zdecydowanie większą szansę trafić do ekstraklasy w kolejnych latach.

ps2

Jesus Imaz jest najlepszym strzelcem ekstraklasy w 2019 roku. Dziś pierwszy raz zmierzy się ze swoim byłym klubem – Wisłą Kraków.

Z  powodu przeprowadzki przerwał studia nauczycielskie, ale pozostało mu „belferskie” podejście. Przynajmniej tak stara się wspomagać kolegów z szatni. – Mistrzowie treningu często nie potrafią pokazać tego samego w meczu. To także problem młodych piłkarzy. Tłumaczę między innymi Juanowi Camarze: Potraktuj to jak naukę alfabetu. Powiedz „a”, potem „b”, dopiero wtedy pomyśl o „c”. Nie zaczynaj od środka, tylko od najprostszego podania, a potem dokładaj kolejne małe elementy. Wyniki przyjdą same. Niektórzy w pierwszej akcji chcieliby oczarować stadion i pokazać najtrudniejsze zagrania. Na szczęście z tego wyrosłem, najważniejsza jest spokojna głowa – tłumaczy swój sposób na sukces hiszpański napastnik.

Reklama

W Krakowie uczył się życia Sposób się sprawdza, bo odkąd Imaz dołączył w styczniu do Jagiellonii, jest najskuteczniejszym piłkarzem ekstraklasy. W tym roku kalendarzowym zdobył 13 bramek, tyle samo co Igor Angulo z Górnika Zabrze. 

Sebastian Kowalczyk to najmłodszy kapitan w ekstraklasie. W Pogoni jest od 11 lat. Od tłumaczeń przed wychowawcami z powodu bitwy na śnieżki, przez wstrząs mózgu, do strzelenia gola z Koroną w Kielcach.

To już był koniec. Może nie taki, że w Salosie Szczecin nie było niczego, ale na pewno miało brakować Piotra Łęczyńskiego. Kiedy zawodnicy rocznika 1998 usłyszeli o odejściu szkoleniowca do Pogoni, rozpłakali się jak na komendę. Przytulił ich, ale oczywiście decyzji nie zmienił. Mniej więcej miesiąc później wszedł w dwudrzwiową bramę kamienicy pamiętającej czasy, gdy miasto nazywało się Stettin. Przyszedł do jednego z tych zapłakanych 10-letnich chłopców, z którymi nie tak dawno się żegnał. Zaoferował przenosiny do Portowców. W ten sposób do klubu trafił Sebastian Kowalczyk, obecnie kapitan wicelidera ekstraklasy.

W pewnym sensie Łęczyński wciąż słuchał księdza Tadeusza Balickiego, założyciela i szefa Salosu. Po pierwszych zajęciach malca w salezjańskim zespole wziął trenera na bok i nakazał mu wyjątkowo dbać o chłopczyka. Duchowny rozpoznał w nim duży talent. To samo zobaczyli w Pogoni. Początkowo Kowalczyk występował w drużynie rocznika 97, jednak ponieważ ta rywalizowała w lidze z zespołami złożonymi z zawodników urodzonych w 1995, musiał cofnąć się do ekipy rówieśników. Kiedy usłyszał o tym w szatni, łzy znów napłynęły mu do oczu. Był zawzięty. Wolał walkę ze starszymi. Choćby nierówną.

ps3

Michael Olczyk. „PS” pisze o nim „wielki talent wychowany w szkółce Schalke”, co już samo w sobie brzmi trochę śmiesznie. Zawsze marzył o występach dla Polski. Dziś stara się odbudować w Arce Gdynia po poważnych kontuzjach i na razie mu nie wychodzi.

– Występowałem w czwartoligowych rezerwach Schalke, a I liga w Polsce to mniej więcej zbliżony poziom. To właśnie w szkółce zespołu z Gelsenkirchen widziałem w akcji Leroya Sane. Od zawsze miał niesamowite umiejętności i każdy wróżył mu wielką karierę. Początkowo nie wszystko u niego było w porządku. Trochę inaczej niż u Thilo Kehrera, który od zawsze był solidny w tym, co robi. Niemniej za dwa, trzy lata Leroy stał się światową gwiazdą. I nie ma co mówić, wśród nich dawałem radę. Wszyscy wyglądali dobrze, poziom był wyrównany. Dla przykładu występował ze mną Oktawian Skrzecz. Graliśmy razem trzy lata. Nie dostawał jednak tak dużo szans i odszedł. Teraz również gra w ekstraklasie. To, że Leroy jest taką gwiazdą, to głównie zasługa trenera Norberta Elgerta. Dla mnie to najważniejszy człowiek na mojej piłkarskiej ścieżce. Od ponad 20 lat prowadzi zespół do lat 19. Za każdym razem odnosi sukcesy. Przy okazji to bardzo dobry człowiek. Dał mi najwięcej piłkarsko. Robi cały czas swoje i to się sprawdza. Powtarza: Ucz się nie tylko jak piłkarz, ale też jak człowiek – relacjonuje obrońca Arki Gdynia.

Rozmowa z Bartoszem Bosackim o sytuacji w Lechu Poznań.

MACIEJ SYPUŁA: Gdy rozmawialiśmy kilka miesięcy temu, trochę pan nie dowierzał w zapowiadaną przez Lecha rewolucję kadrową, a jednak się ona wydarzyła. Jak pan ją ocenia?

BARTOSZ BOSACKI: Rewolucja jakaś tam rzeczywiście była, ale pytanie, czy na pewno poszła we właściwym kierunku. Była mowa o tym, że wszystko ma być robione z głową i zostanie wprowadzona równowaga w kadrze między obcokrajowcami i Polakami. I jakoś nie do końca to do mnie trafi a, bo jak patrzę na skład Lecha z ostatniego meczu, to widzę w nim tylko trzech rodaków. Nie wiem, może ci zawodnicy z zagranicy rzeczywiście mają wyższą jakość i dlatego grają? Patrząc jednak na to, jacy piłkarze z innych krajów zazwyczaj trafiają do naszej ligi, to najczęściej nie prezentują oni odpowiedniego poziomu i są tylko uzupełnieniem składu, a nie realnym wzmocnieniem. I trochę się boję, czy w Lechu nie skończy się podobnie. Bo taki scenariusz był już realizowany w Poznaniu w przeszłości.

Ale Lech od początku deklarował, że będzie też szukał piłkarzy zagranicznych, tylko innych niż ostatnio. Młodszych i głodnych sukcesów, dla których Poznań ma być stacją pośrednią w drodze do większej piłki.

To nie jest dobra koncepcja i argument, że teraz Lech zamierza inwestować w młodych piłkarzy z zagranicy, nie do końca do mnie przemawia. Nie ma co się czarować, polskie kluby jeszcze przez długi czas będą żyły ze sprzedaży swoich zawodników. Warto jednak spojrzeć wstecz i przeanalizować, kogo oddawały dotychczas za duże pieniądze do mocnych zespołów zagranicznych. Chodziło głównie o utalentowanych i młodych Polaków, a nie obcokrajowców. Tych drugich pewnie można by policzyć na palcach jednej ręki.

ps4

Chyba pierwsza większa rozmowa z Erikiem Janżą, nowym obrońcą Górnika Zabrze.

LESZEK BŁAŻYŃSKI: Pod koniec czerwca podpisał pan dwuletnią umowę ze śląskim klubem. Słyszałem, że bardzo szybko przystał pan na warunki Górnika.

ERIK JANŽA: Kiedy działacze skontaktowali się ze mną, nie miałem innych ofert, ale zdecydowałem się na przeprowadzkę, bo wcześniej koledzy reklamowali ekstraklasę. Damjan Bohar, Saša Żiveč, Matej Pućko i Uroš Korun przekonywali, że warto tu przyjechać, bo liga stoi na dobrym poziomie, a kluby działają profesjonalnie.

Nie wspominali o tym, że w Polsce są też dobre zarobki?

W chorwackim NK Osijek, gdzie występowałem w poprzednim sezonie, pensje były podobne. Każdy lubi pieniądze, ale dla mnie kasa jest na drugim planie. Priorytetem jest to, aby grać, a nie siedzieć na ławie. Pod koniec 2016 roku przeszedłem z Mariboru do Viktorii Pilzno. W czeskim klubie kadra była szeroka, przekazano mi, że mam pół roku na adaptację, a później będę grał. Czołowy lewy obrońca David Limbersky przedłużył umowę i dla mnie nie była miejsca w wyjściowej jedenastce. Dlatego poszedłem na wypożyczenie do cypryjskiego Pafos.

Właścicielem Pafos FC jest rosyjski milioner Siergiej Łomakin, który ma także łotewski klub Riga FC. Rozpieszczał was tak samo jak piłkarzy z Rygi? Po mistrzowskim sezonie bramkarzowi Robertsowi Ozolsowi podarował za dobrą grę mieszkanie.

Kiedy tam przychodziłem, Łomakin dopiero przejmował klub i początkowo było tam strasznie. Podczas okresu przygotowawczego brakowało nawet piłek! Dokładnie były trzy, nie było sprzętu, boisk do trenowania, korki kupowaliśmy sobie sami, a na zajęciach poza garstką seniorów trenowali z nami juniorzy. Pensje były jednak wypłacane na czas i powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Przyjechali piłkarze z Ameryki Południowej, Afryki, Azji, a liga cypryjska okazała się wymagająca. Szkoda tylko, że nie zetknąłem się wcześniej z Arturem Płatkiem.

O ile gra w piłkę sprawia przyjemność, to przerzucanie piachu łopatą już nie. Wie coś o tym piłkarz Korony Uroš Djuranović.

Sportowy strój zastąpiły robotnicze ogrodniczki. Zamiast lekkich korków lub adidasów na nogi trzeba było założyć porządne, ciężkie buty, a piłkę wymienić na łopatę. Jeśli Uroš Djuranović chciał utrzymać rodzinę, innego wyjścia nie miał. – Po zakończeniu sezonu nie dostałem żadnych ofert. Żona w ciąży, a za coś trzeba było żyć – tłumaczy piłkarz Korony.

Na budowie pracował latem 2017 roku przez dwa tygodnie. Zmianę zaczynał o piątej rano i harował do południa. Później było tak gorąco, że nie dało się normalnie pracować. Po trzech, czterech godzinach w domu musiałem jednak wrócić na plac budowy i przerzucać kolejne kilogramy piachu. – To było dziwne. Czasem ktoś mnie rozpoznał i był mocno zdziwiony. Kilka tygodni wcześniej grałem w ekstraklasie, a tu kopałem doły na budowie – wspomina. Akurat ciężkiej pracy Djuranović nie bał się nigdy. Dorastał w Martinići, małej czarnogórskiej wiosce, oddalonej kilkanaście kilometrów od Podgoricy. Choć w rodzinie nikt nigdy nie miał nic wspólnego ze sportem, mały Uroš bardzo długo całymi dniami biegał za… pustą plastikową butelką. – Kopaliśmy wszystko, co tylko się dało – opowiada napastnik kieleckiego klubu.

ps5

Israel Puerto ze Śląska Wrocław przed kilkoma laty był u progu dużej kariery. Jego seniorskie losy nie potoczyły się jednak tak, jak sobie wyobrażał.

 – Moja dziewczyna była kiedyś na wymianie w ramach Erasmusa w Olsztynie. Opowiadała pozytywne rzeczy o Polsce, o ludziach i o waszej kuchni. Byłem w Sevilli, w Villarreal, ale przeprowadzkę do Śląska traktuję jak szansę i jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. Może nawet najważniejszą – mówi obrońca Śląska Israel Puerto. W zeszłą sobotę udanie debiutował w ekstraklasie meczem z Cracovią. To były reprezentant hiszpańskiej młodzieżówki, człowiek, który miał kontakt z piłkarzami światowej klasy. Jego seniorska kariera nie potoczyła się tak, jak zaplanował. Wrocławianie byli na niego jednak tak „nakręceni”, że wzięli go latem z Recreativo Huelva mimo poważnej kontuzji przywodziciela, która popsuła nowemu nabytkowi letnie przygotowania i uniemożliwiła występy w początkowej fazie sezonu.

ps6

Poradnik pozytywnego myślenia, czyli napastnik Piasta Gliwice Piotr Parzyszek opowiada o tym, jak doceniać to, co się ma w życiu.

IZA KOPROWIAK: Lubi pan świat futbolu, w którym funkcjonuje od kilkunastu lat?

PIOTR PARZYSZEK: Nie. Gdyby chodziło o świat, w ogóle nie grałbym w piłkę. Ludzie myślą tylko o pieniądzach, każdy chce na tobie zarobić, obgaduje za plecami. Gdyby chodziło tylko o futbol, grałbym do 60–70 roku życia.

Józef Piłsudski mawiał: „Naród wspaniały, tylko ludzie kur…”.

Dokładnie. Świat piłki faktycznie jest piękny, ale ludzie są nieuczciwi, o czym przekonałem się wiele razy. Gdzie kasa, tam zawsze powstaje smród.

Mimo takich przekonań jest pan jedną z najbardziej pozytywnych postaci w naszej lidze.

Czasami też narzekam, momentami za dużo. Ale w domu mam żonę i córkę, które mnie z tego wyciągają. Mimo marudzenia wciąż jestem szczerze uśmiechnięty, co w Polsce niestety nie jest standardem.

Pozytywne nastawienie to kwestia wychowania?

Czuję się Polakiem, ale podejścia do życia nauczyłem się w Holandii. Przez ten rok, kiedy wróciłem do kraju, zauważyłem, że większość osób jest smutna, sztywna.

Może coś smutnego przeżywają?

Sam sporo przeżyłem i wiem, że nawet kiedy jest źle, to zawsze może być zdecydowanie gorzej, więc warto dostrzegać to, co mimo wszystko mamy. Wierzę, że życie rzuca nam takie kłopoty, z którymi musimy sobie poradzić. Gdybyśmy nie byli w stanie ich udźwignąć, to by nas to nie dotykały. Najcięższe problemy spotykają najtwardszych. Mam taką filozofię, ale w Polsce czasem zderzam się ze ścianą. Idę do marketu, chcę o coś zapytać kogoś z obsługi i widzę, że lepiej, abym się nie odzywał, nie przeszkadzał. Widać po twarzach tych ludzi, że nie chcą tam być i nie są szczęśliwi. Mam wrażenie, że w Polsce, gdy ma się dobre życie, to i tak znajdzie się powód, dla którego można ponarzekać. Ostatnio czytałem, że jeśli masz co jeść, co na siebie założyć, gdzie spać i jesteś zdrowy, to posiadasz więcej niż 80 procent ludzi na świecie. Po co ci jeszcze więcej? Dlaczego nie umiesz tego docenić? Kasa pomaga, ale prawdziwe szczęście to rodzina, miłość, a nie pieniądze. Co z tego, że masz kilka milionów euro, skoro twój dom jest pusty? Chcesz wyjść, nie masz z kim. Możesz kupić sobie dziewczynę, ale jak się skończy kasa, jej nie będzie. To nie ma żadnej wartości. Nie wszyscy mają tak fajnie, jak ja. Gram w piłkę, czyli robię to, co kocham. Mam żonę, córkę, druga przyjdzie na świat w grudniu. Wszystko poukładane, więc można stwierdzić, że łatwo mi mówić… 

ps7

SPORT

Zapowiedź ekstraklasowej kolejki z Jackiem Bąkiem. Jest zwolennikiem przepisu o młodzieżowcu.

Lechowi sprzyja przepis o młodzieżowcu, bo akurat w tym klubie na brak zawodników w tej kategorii wiekowej narzekać nie mogą. Patrząc jednak na ekstraklasę z dystansu, jak pan ocenia po tych 5 kolejkach tę nową zasadę?

– To duży ukłon wobec młodych zawodników, bo łatwiej jest im się pokazać. Jedni mówią, że młody powinien wywalczyć sobie miejsce, drudzy odpowiadają, że to dobre dla rozwoju polskiej piłki. Jak widać, z różnych perspektyw można to oceniać. Ale jest coś innego w polskiej lidze, co mnie irytuje, mianowicie ściąganie szrotu z zagranicy. To akurat jest bez sensu, dajmy lepiej szansę polskim zawodnikom. To jest nasza młodzież, która w przyszłości będzie dawała nam radość z gry. Oczywiście co innego, jeśli przychodzą zawodnicy o klasę lepsi, ale młodzież też musi gdzieś grać. Tylko musi ona naprawdę ciężko pracować, a nie tylko liczyć na to, że należy się jej miejsce z racji bycia młodzieżowcem. Muszą mieć zakodowane w głowie, że gdy zabraknie tego statusu, może skończyć się na III czy IV lidze.

Trenerzy, patrząc na to, co zawodnicy pokazują na treningach, decydują się jednak na kogoś z zagranicy, kosztem młodego Polaka.

– Bo może taka jest wola prezesa, bo ten z zachodu jest bardziej ograny… Tak, ale tym młodym trzeba dać pograć! Tylko to jest warunkiem ich rozwoju. Oczywiście, trenerzy patrzą tylko na chwilę obecną, bo teraz są, a jutro może ich nie być. I dlatego jednego młodzieżowca wystawi, bo musi, ale więcej już nie, bo się boi. Słowem, interes naszej rodzimej piłki wchodzi w kolizję z interesami klubów. A planu długofalowego nie ma…

sport1

Prezes Rakowa, Wojciech Cygan uważa, że drużyna jeszcze nie do końca zadomowiła się w elicie.

W ekstraklasie Rakowowi potrzeba dziś przede wszystkim stabilizacji. – Dlatego ja sam po zwycięstwie nad Lechią nie popadam w hurraoptymizm. Żadnego SMS-a od prezesa naszego związku Zbigniewa Bońka też nie dostałem. Kiedy byliśmy jeszcze w I lidze, prezes czasem coś tam miłego mi podesłał. Ale mówiąc całkowicie poważnie… Spokojnie, ekstraklasa dopiero ruszyła i my musimy w niej się zadomowić. A na to potrzeba trochę czasu – tłumaczy prezes Rakowa, Wojciech Cygan.

W najbliższym domowym – rozgrywanym w Bełchatowie – spotkaniu Rakowa z Lechem raczej nie zobaczymy na boisku Piotra Malinowskiego. Kibice od dłuższego czasu zastanawiali się, co się dzieje z popularnym „Maliną”. Jak się okazuje, miał on problemy ze ścięgnem Achillesa i zmuszony był pauzować. Teraz jest już znacznie lepiej, powoli więc wchodzi w trening i niebawem powinien być przydatny trenerowi Papszunowi.

sport2

Nim 80 lat temu zagrzmiały armaty, 20 sierpnia 1939 roku ligowcy wybiegli na boiska. Rozegrano wtedy ostatnią serię gier przed wybuchem II wojny światowej.

20 sierpnia 1939 roku, w ostatniej kolejce przed wybuchem II wojny światowej, padły 24 bramki, a pięć spotkań obejrzało nieco ponad 20 tysięcy kibiców. W sumie w sezonie rozegrano 62 z 90 zaplanowanych meczów, a walka o mistrzostwo Polski pozostała nierozstrzygnięta. Ruch Chorzów nie obronił mistrzowskiego tytułu, Ernest Wilimowski nie został królem strzelców, a Union-Touring Łódź nie spadł z I ligi. Warto zaznaczyć, że jednocześnie trwała rywalizacja o awans na najwyższy poziom rozgrywkowy. W sezonie 1940 liga miała zostać powiększona do 12 zespołów, a blisko awansu były ekipy Śmigłego Wilno, Śląska Świętochłowice i… Junaka Drohobycz. Ten wojskowy klub, w przeciwieństwie do dwóch pierwszych, nigdy wcześniej na najwyższym poziomie rozgrywkowym nie grał i nigdy później na nim nie wystąpił. Wraz z wybuchem wojny przestał istnieć, a po 1945 roku Drohobycz znalazł się poza granicami Polski.

sport3

Jest szansa, że w przyszłym tygodniu z magistratu na Cichą spłynie pierwsza transza środków z tytułu promocji miasta przez sport, co pozwoli na załatwienie kilku bieżących potrzeb Ruchu Chorzów.

Wokół Ruchu bardzo delikatnie powiało wczoraj optymizmem. Klub wywiązał się z kwestii formalnych i wiele wskazuje na to, że nic nie stoi na przeszkodzie, by miasto przelało pierwszą transzę środków w ramach promocji przez sport. Mówi się, że lipcowe świadczenia zostały wycenione na około 150- 200 tysięcy złotych. Na początku przyszłego tygodnia środki te powinny trafić na Cichą i pomóc w załatwieniu najpilniejszych potrzeb, czyli przede wszystkim – uregulowania pensji pracownikom, zawodnikom, trenerom. Już słyszy się, że do klubu znów trafiają – czy też trafić mogą – wezwania do zapłaty zawodnikom (gdy zaległości sięgają 2 miesięcy mają oni podstawy do rozwiązania kontraktu z winy klubu). Te osoby, które dołączyły do „Niebieskich” już po spadku z II ligi, jeszcze nie ujrzały złotówki. Termin wypłat za lipiec przypadał na ten tydzień.

Utrzymując się w klimatach finansowych, grupa „Ultras Niebiescy” ogłosiła w czwartkowy ranek: „Pojawiła się mała nić, która może doprowadzić do zbliżenia kibiców i akcjonariuszy, żeby jednak tak się stało, miasto Chorzów MUSI pierwsze dać sygnał czy mu jeszcze zależy. Na najbliższej sierpniowej sesji Rady Miasta musi zostać poddana pod głosowanie kwestia konwersji pożyczki miasta na akcje Ruchu. Nikt tutaj nie mówi o zakończeniu bojkotu. Nasze oczekiwania nie zmieniły się! Chcecie z nami rozmawiać? Mówimy – sprawdzam!”.

sport4

SUPER EXPRESS

Włoski komentator Tiziano Crudeli ma nadzieję, że w tym sezonie też wiele razy będzie krzyczał „Pio!”, „Pio!” po golach Krzysztofa Piątka.

– Wielu ekspertów uważa, że drugi sezon może być trudniejszy dla Piątka. Zgadza się pan?

– Tak, ponieważ rywale wiedzą już, jak strzela. Milan w tym momencie szuka drugiego napastnika i ofensywnego pomocnika po to, żeby umożliwić Piątkowi dobre poruszanie się w ataku.

– Dlaczego pana zdaniem Piątek nie strzelił żadnego gola w okresie przygotowawczym?

– Był obsługiwany niezbyt często i źle. Poza tym trener Giampaolo dopiero próbuje wdrożyć nową grę, wkomponować nowych piłkarzy.

se1

Sebastian Kowalczyk z Pogoni Szczecin nie ukrywa swojej wiary.

Efekty widoczne były w ostatnim meczu z Koroną, gdy po indywidualnej akcji Kowalczyk strzelił efektownego gola, po czym ręce wzniósł ku niebu. –Dedykowałem tę bramkę moim świętej pamięci prababci i dziadkowi. Podziękowałem też niebiosom, bo jestem osobą wierzącą. Uważam, że wszystko, co dzieje się w moim życiu, to zasługa niebios i Pana Boga. Nie wstydzę się o tym mówić – podkreśla Sebastian.

– Gdy przejeżdżamy autokarem obok świątyni, to wykonuję znak krzyża. Raz nawet zaskoczyłem tym kolegę, bo nie widział kościoła, ale ja dobrze znam Szczecin i dostrzegłem krzyż z daleka i przeżegnałem się zawczasu. Gdy za zakrętem zobaczył kościół, zrozumiał, o co chodzi – opowiada.

se2

GAZETA WYBORCZA

Nic o piłce.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...