Reklama

Za 265 baniek – stadion Lecha na dziesięć sezonów albo 5% transferów w La Liga

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2019, 09:14 • 5 min czytania 0 komentarzy

265 milionów – to kasa, która może zawrócić w głowie. Tyle możecie wygrać w kumulacji Euro Jackpot. Wydaje się, że to kupa forsy, którą można przyjemnie wydawać przez dziesiątki lat. A taki beniaminek Premier League potrafiły ją rozprowadzić w ciągu jednego lata i jeszcze pytałby „gdzie reszta?”. Dla zespołów z La Liga te 265 baniek to ledwie ułamek tego, co wydały przez całe (rekordowe – zaznaczmy) okno transferowe.

Za 265 baniek – stadion Lecha na dziesięć sezonów albo 5% transferów w La Liga

Po tym, jak Premier League podzieliła się finałami Ligi Europy i Ligi Mistrzów, La Liga uderzyła pięścią w stół. I po raz pierwszy w historii hiszpańskie kluby przebiły granicę miliarda euro na wydatki transferowe w jednym oknie transferowym. Na pobicie rekordu potrzebowały ledwie dwóch tygodni letniego okienka.

Gdybyśmy mieli wymienić trzy przyczyny tego, dlaczego akurat teraz nastąpił taki boom transferowy w Hiszpanii, to wskazalibyśmy na:

– potrzebę poważnych wzmocnień w Barcelonie, która od sezonu 2014/15 nie grała w finale Champions League,

– spóźnioną reakcję Realu Madryt na stratę Cristiano Ronaldo,

Reklama

– przebudowę Atletico Madryt.

Ponad połowę tej ligowej wieży wydatków zbudowała właśnie hiszpańska wielka trójka. No bo policzmy – Real transferami Hazarda, Jovicia, Militao, Mendy’ego i Rodrygo złamał już granicę 300 baniek w europejskiej walucie, Atletico za sprawą ściągnięcia Joao Felixa, Llorente oraz Moraty plasuje się na drugim miejscu wydatków z wynikiem około 220 milionów, a trzecia Barcelona na Griezmanna, Neto oraz De Jonga wydała około dwieście baniek. Sumujemy i dostajemy wynik 2/3 z tego miliarda. Wymownym jest fakt, że w TOP10 najdroższych transferów La Liga w tym sezonie jest miejsce dla tylko jednego piłkarza, którego nie sprowadził ktoś z tego trójki i jest to Jasper Cillesen, którego Valencia przehandlowała za Neto w ramach regulacji pod Financial Fair Play.

Hiszpania ruszyła na zakupy i robi, co może, by ponownie wrócić na miejsce dominatora europejskich pucharów. A kwestia dominacji jest faktem, bo przecież od 2009 roku do zeszłego sezonu tylko w dwóch finałach brakowało ekipy z Hiszpanii, a w tym czasie dwa finały rozegrały się wyłącznie między drużynami La Liga (2014 i 2016 – finał Real kontra Atletico). To hiszpański klub ma najwięcej trofeów za zwycięstwo Champions League (Real – 13), pod względem narodowościowym bitw dwójek też najsilniejsza okazałaby się piłka hiszpańska (Barcelona i Real – 18). Liga Europy? Jedenaście zwycięstw hiszpańskich zespołów, najbardziej utytułowany klub? Sevilla, pięć pucharów.

Natomiast rosnąca w siłę Premier League rzuciła La Lidze poważne wyzwanie. I wreszcie największe przychody z praw telewizyjnych oraz najwyższe wydatki transferowe ekip z Anglii przekuły się w sukces na arenie międzynarodowej, czyli podzielenie się finałem LM i LE. W obliczu tego czołówka La Liga musiała działać.

A przecież to jeszcze nie musi być koniec zyskiwania przewagi w wyścigu zbrojeń przez Real, Atletico czy Barcelonę. Coraz więcej mówi się o Neymarze w kontekście powrotu do Katalonii – mistrzowie kraju chcieliby wymienić na Brazylijczyka dwóch lub trzech swoich piłkarzy i podsypać ten deal gotówką. Do tego Real nie ustępuje w podchodach pod Paula Pogbę, który kosztowałby na pewno grubo ponad 100 milionów euro. Broni nie składa też Atletico, które jest najlepiej zarabiającym na transferach klubem w ostatniej dekadzie, a ich drużyna przechodzi gigantyczne przemiany. I jednym z elementów nowego Atleti ma być James Rodriguez, o którego madrytczycy toczą bój o z Napoli. Cena? Pewnie poniżej 70-80 milionów euro Real nie zejdzie. Tu zresztą transfer napędza transfer – im więcej Real wyciągnie od Atletico za Kolumbijczyka, tym szybciej (i drożej) będzie mógł dopiąć kupno Pogby. A bilans wydatków na transfery ligi będzie bił nadal.

pSYbHwc

Reklama

Jeśli chodzi o transfery, to uwagę przykuwa też fakt, jakie eldorado po awansie do Premier League urządzili sobie szefowie Aston Villi. W Birmingham raczej nie honorują zasady „składu po awansie się nie zmienia” – być może wyciągnęli tam wnioski po nieudanym powrocie Zagłębia Sosnowiec do Ekstraklasy. I kasę zaczęli wydawać… no, że z przytupem, to mało powiedziane. Aston Villa w letnim oknie transferowym wydała 150 milionów euro! To więcej od Paris Saint-Germain, Lyonu, Monaco, Arsenalu, Tottenhamu, Sevilli, Borussii Dortmund, Bayernu, Interu, Romy, Napoli czy Milanu. W Europie tylko sześć klubów wydało latem więcej kasy od beniaminka (!) angielskiej ekstraklasy – oba Manchestery, hiszpańska wielka trójka i Juventus. Przy czym taki Real czy Manchester City jeszcze kogoś w tym czasie sprzedawali. A w Birmingham lecą na czysto i wyłącznie zapełniali rubrykę „wydatki”.

Przy tym do The Villans nie trafiali zawodnicy, których kojarzy każdy janusz. Wesley do tej pory błyszczał, ale tylko w Belgii (25 mln €), Tyron Mings – 26 lat, 17 meczów w Premier League (22 mln €), Douglas Luiz ma za sobą cały sezon w Gironie, do której trafił na wypożyczenie z Manchesteru City (16 mln €), Matt Targett czy Tom Heaton to raczej głównie solidni ligowcy (za obu 24 mln €). Może jest w tym metoda, może beniaminek zaskoczy, niemniej chcielibyśmy zauważyć, że świeżak w Premier League wydał latem na transfery więcej niż stanowi roczny kontrakt telewizyjny całej Ekstraklasy. No i prawie połowę tego, co można ugrać w Euro Jackpot.

A skoro już jesteśmy przy Ekstraklasie, to godnym zauważenia jest stopniowa odbudowa zaufania do Lecha Poznań wśród jego kibiców. Pamiętacie jeszcze te pustki na stadionie przy Bułgarskiej w zeszłym sezonie? Mierne kilka tysięcy na trybunach, które i tak przychodziły raczej z przyzwyczajenia niż z ekscytacji walką o górną ósemkę? Najgorszą rundę pod względem frekwencji za ery Rutkowskich w Kolejorzu?

Wygląda na to, że najgorsze Lech ma już za sobą. Dobra forma, pozytywna atmosfera, efektowny styl gry i wymiana kadry – to wszystko sprawia, że popyt na bilety w Poznaniu znów jest wysoki. Spodziewaliśmy się, że wraz z dobrymi wynikami wzrośnie frekwencja, ale rzeczywistość trochę wyprzedziła nasze oczekiwania. Wygląda na to, że na mecz ze Śląskiem Wrocław przyjdzie nawet i 30 tysięcy widzów.

To ważne nie tylko w kontekście sportowym, ale i finansowym. Zasadniczo Lech wychodzi „na zero” z dnia meczowego, gdy na trybunach pojawia się 12-13 tysięcy kibiców. Każda nadwyżka pozwala na zarobek. Pomyśleliśmy sobie – a gdyby tak Lech miał komplet tydzień w tydzień i tak przez dziesięć lat? Wyłączamy oczywiście mecze w europejskich pucharach, karnety, Puchar Polski i loże. Wychodzi na to, że przy niezmiennych cenach biletów wykupienie całego stadionu przez następne dziesięć sezonów kosztowałoby jakieś 250 milionów złotych.

Jeśli wygracie w Euro Jackpot, to możecie wykupić sobie na dekadę fajną miejscówkę do oglądania meczów Kolejorza w ciszy i spokoju.

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...