Reklama

Od trudnego finiszu III ligi do ekstraklasowego luzu

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2019, 09:20 • 15 min czytania 0 komentarzy

Aż trudno uwierzyć, znając ostatnie lata w wykonaniu tego klubu, ale przez pierwsze 105 lat istnienia ŁKS Łódź grał tylko na dwóch szczeblach ligowych – tym najwyższym, elitarnym, oraz poziom niżej, na zapleczu Ekstraklasy. Dziś? Dziś w składzie ma aż ośmiu zawodników, którzy przeszli z nim długą drogę przez cztery klasy rozgrywkowe. A jeden z nich, Maksymilian Rozwandowicz, dokonał nawet czegoś, co ze zrozumiałych względów nie miało miejsca nigdy w historii klubu. 

Od trudnego finiszu III ligi do ekstraklasowego luzu

Na przestrzeni ostatnich czterech sezonów, stoper ŁKS-u zdobywał bramki na czterech różnych poziomach rozgrywkowych. 

***

56. minuta meczu Cracovia – ŁKS Łódź, piłka po strzale Wolskiego trafia w rękę jednego z obrońców, sędzia Szymon Marciniak wskazuje na jedenasty metr. Do piłki pewnym krokiem podchodzi Maksymilian Rozwandowicz. Trochę inaczej niż zazwyczaj bierze dłuższy rozbieg, mocno drobi kroki, wrażliwsi kibice ŁKS-u mają już przed oczami legendarne pudło Simone Zazy. Ale ełkaesiak takich błędów nie robi. Pesković wyjmuje piłkę z siatki, a Rozwandowicz rozsiada się wygodnie na reklamie Lotto w narożniku boiska. 2:0. Beniaminek prowadzi na terenie pucharowicza, grając bez najmniejszych kompleksów.

Trochę ponad dwa lata wcześniej, w czerwcu 2017 roku, Rozwandowicz strzelił premierowego gola dla ŁKS-u. Przeciw innemu ŁKS-owi, temu łomżyńskiemu, w przedostatniej kolejce III ligi.

Reklama

III liga, ŁKS Łódź – ŁKS Łomża 1:0

Ważna bramka, przedłużająca nadzieję na awans i zostawiająca nas w korzystnym położeniu – wspomina Rozwandowicz w rozmowie z Weszło. To była przedostatnia kolejka, ŁKS uczestniczył w wyniszczającym wyścigu z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Choć w obu bezpośrednich meczach łodzianie dominowali nad rywalem, to w tabeli wciąż tracili do przeciwnika jeden punkt. Warunki były proste: wygrać u siebie z ŁKS-em, wygrać na wyjeździe z Ursusem, liczyć, że Drwęca przynajmniej zremisuje w jednym ze swoich pozostałych spotkań.

Pierwszy był właśnie mecz ŁKS-ów. Druga połowa, wciąż bezbramkowy remis. Rzut karny. Etatowy wykonawca, Jewhen Radionow, leży poza boiskiem, do piłki musi podejść ktoś inny.

– Musiał opuścić boisko po faulu, nie mógł wejść, dopóki rzut karny nie zostanie wykonany. Ja nie byłem wytypowany, ale widziałem, że nikt się nie garnie do tego żeby strzelać. Pomyślałem, że trzeba to po prostu wziąć na siebie. Podszedłem, uderzyłem i tak już zostało – wspomina Rozwandowicz. – Strzelaliśmy do pomyłki, bez jasnej hierarchii. U mnie udało się pozostać bez tej pomyłki naprawdę długo. 

Pierwszy warunek sportowego awansu został spełniony, drugi – remis zespołu z Nowego Miasta Lubawskiego – również. Drwęca w ostatniej kolejce grała w Tomaszowie Mazowieckim, mecz ŁKS-u w Warszawie został opóźniony. Ełkaesiacy ostatnie kilkanaście minut grali z wiedzą, że lider się pogubił, że wystarczy ograć Ursus i awans stanie się faktem. Sęk w tym, że w tym momencie Ursus prowadził 2:1, a łodzianie od dłuższego czasu bili głową w mur. Ostatecznie przegrali jednym golem, Maks zagrał 48 minut, ale to co najgorsze, czekało na niego i resztę drużyny pod trybuną na ŁKS-ie.

–  Największa nasza plama w całym okresie odbudowy. Wszyscy wtedy popełniliśmy sporo błędów, nawet w trakcie przygotowań do tego meczu i naprawdę, duże szczęście, że finalnie i tak udało się awansować. Wyciągnęliśmy z tego konkretnego spotkania, ale i z tego co działo się po nim naprawdę sporo wniosków. Po powrocie do Łodzi czekali na nas kibice i wiedzieliśmy, że nie będzie to tak miłe powitanie jak po derbach, gdy byliśmy witani niemal tak, jakby awans już był w naszych rękach – opowiada Rozwandowicz, dla którego był to pierwszy sezon w ŁKS-ie. – Staliśmy z Michałem Kołbą w pierwszym rzędzie, przed kibicami, którzy mieli do nas pretensje za całą ligę, bo to przecież nie tylko jeden mecz. Ostra reprymenda słowna, no i ten najmocniejszy moment. Kibice się rozstąpili i naprzeciw nas pojawił się niepełnosprawny chłopak. Opowiadał, że jeździł za nami na wszystkie wyjazdy, dopingował we wszystkich meczach u siebie i że prosi tylko o to, żebyśmy mu wytłumaczyli dlaczego nie udało się awansować. No i zapadła cisza.

Reklama

 Ta cała historia stanowiła dla nas mocny bodziec już w II lidze, żeby za wszelką cenę tam udowodnić, że to nie są dla nas za wysokie progi i że to miejsce nam się po prostu należy, że byliśmy na tyle mocną drużyną, że po awansie też dajemy radę. Chyba się udało!

WARSZAWA 14.06.2017 MECZ 34. KOLEJKA III LIGA GRUPA I SEZON 2016/17 --- POLISH THIRD LEAGUE FOOTBALL MATCH IN WARSAW: URSUS WARSAW - LKS LODZ KAMIL JURASZEK WOJCIECH ROBASZEK MAKSYMILIAN ROZWANDOWICZ FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

II liga, Znicz Pruszków – ŁKS Łódź 1:2 

Jedna z niewielu bramek Rozwandowicza spoza obrębu pola karnego i choć to dopiero 8. kolejka – trudno nie wierzyć w słowa ełkaesiaków, że to właśnie wtedy zaczęły się w głowie kłębić myśli: a może w tej II lidze zamieszać troszkę mocniej?

– Ważny moment. Może jeszcze po tym meczu nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ale pod koniec ligi sam analizowałem, czy to nie była taka przełomowa chwila – przyznaje Rozwandowicz. – 90 minuta i bramka dająca trzy punkty to zawsze buduje pewność siebie, ale tutaj jeszcze dochodził przebieg spotkania. Tak naprawdę jeszcze w pierwszej połowie powinniśmy to zamknąć i prowadzić 3:0, kontrolujemy mecz, prowadzimy grę, ale niestety, nie wpada, do 85. minuty jest tylko 1:0. No i wtedy wyrównanie, jeszcze w dodatku w Pruszkowie, gdzie ogólnie nie jest łatwo. Mieliśmy bardzo mało czasu, ale i tak udało się jeszcze wcisnąć na 2:1. Takie rzeczy cechują drużyny, które grają o najwyższe cele i tak wtedy też się poczuliśmy. Idzie trudno, jest wyjazd, niespodziewany cios w końcówce, a my i tak wygrywamy. Charakter. 

Co ciekawe, ŁKS właściwie nie zakładał przed sezonem gry o I ligę, co przyznają sami piłkarze czy działacze. Pierwszym celem – podobnie jak rok później i podobnie jak teraz, już w Ekstraklasie – miało być sprawdzenie na ile drużyna, która wywalczyła promocję, jest w stanie efektywnie grać na wyższym poziomie. Efekt? ŁKS po dziewięciu kolejkach miał cztery zwycięstwa i pięć remisów, ani jednej porażki, do miejsca premiowanego awansem tracił 3 punkty.

Jak się później okazało – jesienią przegrał tylko jeden mecz, 2018 rok otworzył jako wicelider tabeli z bilansem 10-8-1.

II liga Błękitni Stargard Szczeciński – ŁKS Łódź 1:2

Zaległa kolejka, graliśmy sami, to był moment, gdy naprawdę można było się zbliżyć do awansu na odległość jednego kroku – uśmiecha się Rozwandowicz, który i tutaj, jak niemal we wszystkich ważnych momentach ŁKS-u ostatnich lat, postawił swoją pieczątkę. Łodzianom gra się nie układała, do przerwy przegrywali 0:1, zamiast zbliżania się do awansu, zaczęło się nerwowe obliczanie, ile jeszcze punktów będzie potrzebnych w ostatnich kolejkach, by móc świętować powrót do I ligi, miejsca, w którym ŁKS zbankrutował w 2013 roku.

– Bardzo ciężko nam się grało, do przerwy 0:1 w plecy, kompletna bezradność. W szatni było mocno, Michał Kołba rzucał butelkami, wszyscy byliśmy wściekli. Dopiero po przerwie musiał to wziąć na siebie Kamil Rozmus, do dziś się zresztą z tej sytuacji śmiejemy. Wsadził głowę tam, gdzie ktokolwiek inny bałby się wsadzić nogę. Został kopnięty w szczękę, sędzia podyktował rzut karny – tak widział to Rozwandowicz. Kamil Rozmus wspominał zaś o sytuacji w rozmowie z Przeglądem Sportowym.

– Lekarz od razu zarządził zmianę, jednak nie chciałem o tym słyszeć. Ruszałem szczęką, więc miałem pewność, że nie jest złamana, dlatego ochlapałem się wodą i byłem gotowy do powrotu do gry. To był zbyt ważny mecz – przekonywał obrońca łodzian, który po całej sytuacji tylko umocnił swój wizerunek wojownika. I choć bezpośrednio po meczu nie mógł przeżuwać – bez jego szaleńczego ataku na piłkę, ŁKS pewnie ze Stargardu wyjechałby bez punktów.

– Dla mnie to był jeden z trudniejszych karnych, bo w bramce Błękitnych stał Mariusz Rzepecki, z którym grałem w Głogowie. Często ćwiczyliśmy razem karne i on naprawdę sporo bronił. Dodatkowa presja, bez wątpienia, a przy tym Mariusz ma świetne warunki, wiedziałem, że musi iść strzał po ziemi. Nie zmieniłem rogu, klasycznie przy słupku, 1:1. 

Potem Rafał Kujawa trafił w ostatniej minucie. U mnie? Łzy w oczach. Pomyślałem sobie wtedy, że chyba ten awans będzie, że chyba uda się wreszcie coś na tej murawie osiągnąć.  

RADOM 14.10.2017 MECZ 13. KOLEJKA II LIGA SEZON 2017/18 --- POLISH SECOND LEAGUE FOOTBALL MATCH: RADOMIAK RADOM - LKS LODZ KIBICE LKS MICHAL KOLBA MAKSYMILIAN ROZWANDOWICZ FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

I liga, ŁKS Łódź – Stomil Olsztyn 1:0

Pierwszego gola w pierwszej lidze Rozwandowicz zdobył w czwartej kolejce, w czwartym meczu, w którym ŁKS zbierał zasłużone pochwały za grę. Choć z GKS-em Katowice dość pechowo przegrał 0:1, a w Niecieczy punkty urwał łodzianom gol w doliczonym czasie gry strzelony przez Gutkovskisa, beniaminek pozytywnie zaskakiwał.

– Na pewno euforia beniaminka pomaga, ale te pochwały dla naszej gry to przede wszystkim zasługa trenera Moskala – twierdzi Rozwandowicz zapytany o początek I-ligowego sezonu. – On w nas zaszczepił chęć grania w piłkę, cieszenia się tym, takiego prawdziwego futbolu. To każdemu z nas sprawiało przyjemność, my sobie podawaliśmy, przeciwnicy biegali. Może i na początku płaciliśmy frycowe, zwłaszcza w postaci tych goli w końcówce, ale to nam nie podcinało skrzydeł. Graliśmy swoje, według jasno nakreślonego planu i to właśnie przyniosło nam awans.

Trener Moskal od razu was przekonał, wszedł do szatni, zarządził, że od dzisiaj gramy krótkimi podaniami i tyle?

To był na pewno przemyślany ruch i tu trzeba też pochwalić dyrektora Przytułę. On widział, jakich ma zawodników w klubie i potrzebował człowieka, który po prostu skoordynuje działanie piłkarzy lubiących grać w ten sposób. Trener Moskal też to widział od pierwszego treningu, że z tymi ludźmi, których tu w Łodzi dostał, da się wprowadzić jego filozofię futbolu. Do dzisiaj nam zresztą powtarza, że dawno się nie spotkał z grupą o tak wysokich umiejętnościach jeśli chodzi o grę krótkimi podaniami, bez długich piłek. 

Uwolnił potencjał? Personalia aż tak drastycznie się przecież nie zmieniły.

Na pewno rzeczy, które powtarzamy na meczach, mamy dobrze opracowane na treningach, na zajęciach gramy pod bardzo wysokim pressingiem, cały czas mamy powtarzane, żeby się tego nie bać, tylko normalnie wymieniać piłkę nawet gdy rywal podchodzi bardzo wysoko.

To jest chyba bardzo ważne, żeby właśnie stoperzy i bramkarz czuli luz. Od was się to wszystko zaczyna. 

Tak, trener nam powtarza, żebyśmy byli pewni siebie i swoich umiejętności. Jasiek, Jura, teraz też Maciek Dampc, no i ja – wszyscy jesteśmy chyba gotowi do takiej gry, żeby nie bić od razu na walkę, tylko zaczynać krótkimi podaniami. Wiadomo, że jak dobry zespół nałoży nam wysoki pressing to pewnie trzeba będzie próbować rzucać na skrzydłowych czy napastnika, ale to normalne, w najlepszych ligach świata się zdarza. Najważniejsze jest, żeby zawsze ocenić ryzyko i się tego ryzyka przesadnie nie bać. 

I liga, ŁKS Łódź – Bytovia 2:3

Uderzające w historii ŁKS-u ostatnich paru sezonów – klub praktycznie nie ma kryzysów. Łatwo dzisiaj mówić o cierpliwości działaczy i spokoju trenera, skoro przez dwa kolejne sezony drużna przede wszystkim wygrywa. Musieliśmy sporo się naszukać, by znaleźć moment, w którym w ŁKS-ie można było mówić o rozczarowaniu. I ten moment to chyba porażka z Bytovią, z samobójczym trafieniem Rozwandowicza, puentująca fatalną końcówkę wakacji, gdy łodzianie przegrali 3 z 4 meczów, w tym z typowaną do spadku Garbarnią.

– Nie powiedziałbym nawet, że ten mecz nam nie wyszedł, Bytovia była wtedy rozpędzona, szybko straciliśmy bramki, ale i tak zaczęliśmy odrabiać i gdyby ten mecz jeszcze z 10 minut potrwał – pewnie byśmy przynajmniej zremisowali. Wiedzieliśmy, że to nie wynika z jakiegoś naszego wielkiego kryzysu – przekonuje Rozwandowicz, który momentów kryzysu upatruje gdzie indziej. – Chyba siedziała nam w głowach Garbarnia z czasów II ligi, przegraliśmy tam 1:2, jeszcze po karnym, którego moim zdaniem nie powinno być. Wtedy pojawiły się wątpliwości, czy nie roztrwonimy tego, co wypracowaliśmy przez 30 kolejek. Zresztą Garbarnia nam nie leżała, bo przed porażką z Bytovią graliśmy w Krakowie, przegraliśmy 2:3, Garbarnia oddała dwa strzały, strzeliła trzy gole, bo my dołożyliśmy swojaka. 

– Nikt jednak w tamtym okresie jakoś rąk nie załamywał, zdawaliśmy sobie sprawę, że pewne porażki będą wynikać z naszego braku doświadczenia, z cwaniactwa rywali, którzy na tym poziomie grają od lat. Nikt nie myślał o tym, żeby coś zmieniać, wiedzieliśmy, że przy takiej grze w końcu wrócą dobre wyniki. 

I liga, ŁKS Łódź – Odra Opole 5:1

– Fajny mecz, dobrze nam się ułożył, Odra zdobyła kontaktową, a my od razu odpowiedzieliśmy na 3:1 i ruszyliśmy na nich frontalnie. Mieliśmy jeszcze parę sytuacji, żeby ten wynik był wyższy. W Odrze grał mój dobry znajomy, po meczu powiedział: szacun, jeszcze nie spotkaliśmy drużyny, która by tak grała w piłkę – śmieje się Rozwandowicz. Mecz z Odrą był o tyle przełomowy, że po raz pierwszy ŁKS pokazał w pełni filozofię Moskala. Piętki, zagrania zewniakiem, zabawa przez pełne 90 minut. – Widać było ten nasz luz, faktycznie, po tym golu na 3:1 to momentami nawet przesadzaliśmy. Po raz pierwszy odkąd pamiętam z trybun poszło „oleee” po każdym podaniu.

screencapture-207-154-235-120-przedmeczowka-191-2019-08-02-21_43_24

I liga, Stal Mielec – ŁKS Łódź 0:1

Choć to dopiero 23. kolejka, dla wielu było jasne: ten mecz może zadecydować o losach awansu. Raków Częstochowa odjechał lidze tak daleko, że nikt na poważnie nie brał pod uwagę możliwości awansu i Stali, i ŁKS-u. Czwartym do brydża miała być Sandecja Nowy Sącz, lecz zniechęcona brakiem postępów w kwestii poprawy infrastruktury, nie była wcale przesadnie napalona na walkę o dwa pierwsze miejsca. Przez całą wiosnę w grze o drugie miejsce były właściwie jedynie Stal i ŁKS.

Chyba najważniejszy twój gol. Noga zadrżała?

No właśnie nie! Przy tym karnym czułem spokój, obrałem róg i wiedziałem, że bramkarz rzuci się w ten róg. W głowie już sobie ustaliłem, że muszę strzelić tak, żeby nawet rzucając się w dobrą stronę, nie sięgnął do piłki. Trenowałem tak sporo z Michałem Kołbą, mówiłem mu, gdzie uderzam, po czym starałem się strzelić tak dokładnie i mocno, żeby mimo to piłka wpadła do siatki. Wiedziałem, że ten karny w Mielcu tak będzie wyglądał. Nie wiedziałem, czy zadecyduje o zwycięstwie, czy kolejności w tabeli, ale faktycznie, to był ważny mecz i ważne zwycięstwo. 

Zwycięstwo nie w waszym stylu, po czerwonej kartce Bielaka musieliście się dość mocno cofnąć.

Było ciężko, Stal się rozkręcała, z mojej strony: najdłuższe piętnaście minut na boisku. Wyjazd, gra w dziesiątkę, bardzo dobry rywal. Pamiętam do dzisiaj, patrzę na zegar: kurczę, dopiero minuta minęła, rany, dopiero dwie, nie wierzę, że to tak wolno płynie. Mecz był o tyle istotny, że udowodniliśmy samym sobie charakter. Że nawet gdy nie idzie, gdy nie możemy z jakichś względów grać swojej ulubionej piłki, to jesteśmy w stanie wyszarpać zwycięstwo. 

GRODZISK WIELKOPOLSKI 25.08.2018 MECZ 7. KOLEJKA FORTUNA I LIGA SEZON 2018/19 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: WARTA POZNAN - LKS LODZ 0:2 MAKSYMILIAN ROZWANDOWICZ PAWEL PICELUK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

I liga, ŁKS Łódź – Puszcza Niepołomice 0:1

Prezes Tomasz Salski powiedział, że to był moment, który zbudował drużynę – reakcja na porażkę w wykonaniu kibiców, którzy nie pieklili się i nie wyklinali piłkarzy, ale udzielili im pełnego wsparcia, miał ogromny wpływ na zawodników. Ełkaesiacy, których pokory i cierpliwości musiały nauczyć lata czyśćca w niższych ligach, po tym meczu byli szczerze dumni z piłkarzy, którzy mimo porażki z niżej notowanym zespołem, schodzili z boiska z podniesioną głową.

Dlaczego? Ano dlatego, że Puszcza grając w przewadze jednego zawodnika została wręcz zamknięta we własnym polu karnym.

– Pierwsza żółta kartka jak najbardziej słuszna, z drugą do teraz się nie zgadzam, nawet po obejrzeniu powtórek – wspomina Rozwandowicz, którym tym razem skończył mecz z zerem z przodu, za to z dwiema żółtymi kartkami. – Szybko się przebrałem i oglądałem mecz dalej, mam wrażenie, że beze mnie radzili sobie nawet lepiej, niż przed kartką. Puszcza od początku była nastawiona na głęboką defensywę, strzał Bartka dał prowadzenie, ale od tej pory siedzieli we własnym polu karnym. Nas napędzało, że oni się tak cofają, więc czy w jedenastu, czy w dziesięciu, parliśmy mocno do przodu. Szkoda, że zabrakło gola, ale zimny prysznic i tak się pewnie przydał. 

I liga, Wigry Suwałki – ŁKS Łódź 1:1

– Oj, wszystko tam się działo na naszą niekorzyść. Wiadomo, jaką lubimy grę – trafiliśmy i pogodę, i boisko, które utrudniało realizację naszych planów, a i przeciwnik bronił się głęboko na swojej połowie. W dodatku 87. minuta, ja nawet nie dotykam rywala, a sędzia dyktuje rzut karny. Całe szczęście, że udało się dość szybko odpowiedzieć. 

Ty sam odpowiedziałeś. Znowu sama końcówka, znowu ważny moment ligi, znowu rzut karny. Jeden z trudniejszych?

Nie, byłem wtedy naładowany po tej niesłusznej decyzji, więc jak tylko zobaczyłem, że mamy jedenastkę, to od razu ruszyłem do piłki. Jedyna wątpliwość się pojawiła przy bramkarzu, oni wtedy mieli nowego chłopaka, młodzieżowca i nie widziałem jak on broni karne. 

Sprawdzasz bramkarzy pod kątem obrony rzutów karnych? 

Tak, staram się sprawdzić. Nie ma na to reguły, bo bramkarz może się rzucić osiem razy w lewą stronę, a potem u mnie akurat się rzuci w prawą. Teraz na Cracovii Pesković zazwyczaj się rzucał w ten róg, w który strzeliłem. Ale i tak warto oglądać, zawsze da się wyhaczyć jakiś niuans czy szczegół, który może stworzyć przewagę, albo chociaż dać pewność siebie dla strzelca. 

Ten konkretny karny to w ogóle dla ciebie chyba dość szczególny moment, bo to był okres, w którym straciłeś miejsce w składzie.

„Jurek” (Kamil Juraszek – przyp. JO) bardzo dobrze wyglądał w treningu i wskoczył za mnie nie tylko, gdy pauzowałem za kartki, ale też w kolejnych meczach. Wiedziałem, że to wyłącznie mój błąd, a Kamil bardzo dobrze się sprawdził, wygrywaliśmy mecze, graliśmy na zero. Dlaczego niby ja miałbym wrócić do składu? Trener postawił na mnie w Suwałkach, bo akurat graliśmy co trzy dni, ale potem znowu grał Jurek i naprawdę, szacun dla niego, bo nie grać tak długo, wejść i zagrać na dobrym poziomie, to jest duża sztuka. 

Ekstraklasa, Cracovia – ŁKS Łódź 1:2

Cztery sezony, cztery lata, cztery szczeble rozgrywkowe. Wyjazdowym golem z Cracovią Maksymilian Rozwandowicz spuentował całą historię odbudowy ŁKS-u, przechodząc do historii łódzkiego sportu jako pierwszy piłkarz zdobywający bramki dla klubu na czterech różnych szczeblach rozgrywkowych, wliczając w to Ekstraklasę.

Spodziewałeś się, że aż ośmiu wytrzyma w klubie przez cztery szczeble rozgrywkowe?

Nie. I to jest naprawdę coś fajnego, że aż ośmiu z nas udowodniło, że posiada umiejętności na Ekstraklasę, mimo że w 2017 roku graliśmy jeszcze na czwartym szczeblu rozgrywkowym. To idzie w Polskę, my też to czujemy, że rozwinęliśmy się przez te ostatnie lata i teraz mamy nagrodę w postaci gry w elicie. 

Dyrektor Przytuła widział w was ekstraklasowy potencjał? 

Tego nie da się przewidzieć, to zależy przede wszystkim od zawodnika. W ŁKS-ie masz wszystko – miejsce do treningu, fachowców, spokój, można się naprawdę skupić na własnym rozwoju, na tym, żeby z każdą rundą być coraz lepszym. Ci, którzy na to postawili, nadal są w drużynie, po trzech awansach. Napędzamy się w ten sposób sami, każdy widzi, że w tej drużynie na pierwszym miejscu jest praca, więc sam też daje z siebie więcej i więcej. 

***

ŁKS Łódź w pierwszych dwóch kolejkach wyszedł wyłącznie piłkarzami obecnymi w klubie jeszcze w I lidze, czterech z nich przebyło zaś cały szlak bojowy od III ligi do Ekstraklasy. Kołba, Bogusz, Rozwandowicz, Sobociński czy Kujawa to ludzie z Łodzi albo jej bezpośredniego sąsiedztwa, wielu z nich na ŁKS-ie pojawiało się na długo przed rozpoczęciem poważnej kariery piłkarskiej.

W obu meczach w pierwszym składzie pojawiło się 10 Polaków.

Fot.400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...