Reklama

Nie wiem, czy zostanę w Sampdorii

redakcja

Autor:redakcja

01 sierpnia 2019, 08:46 • 13 min czytania 0 komentarzy

Czwartkowa prasa nudna na pewno nie jest. Znajdziemy większy wywiad z Bartoszem Bereszyńskim, rozmowę z Luquinhasem i kilka niezłych tekstów, chociażby kolejny odcinek z chorzowskiej telenoweli. 

Nie wiem, czy zostanę w Sampdorii

PRZEGLĄD SPORTOWY

Piłkarzy Lechii czeka dziś egzamin dojrzałości. Zapewniają, że nie mają obaw przed rewanżem.

– Wychodząc na mecz z Bröndby, czułem się bardzo pewny siebie, bardziej niż w pierwszym meczu z ŁKS – zapewnia Michał Nalepa. Ta pewność siebie wynikała m.in. ze świetnego przygotowania do spotkania. Piłkarze Lechii mieli poczucie, że wiedzą o rywalu niemal wszystko. – Wiele sytuacji stwarzaliśmy sobie po przechwytach. Wiedzieliśmy, że Arajuuri słabiej wyprowadza piłkę, dlatego stosowaliśmy wysoki pressing, podchodziliśmy do niego bliżej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że bramkarz rywali bardzo dobrze gra nogami, ale przy ataku na niego nie miał swobody w rozegraniu. Lewy obrońca Jung jest wysoki, co było korzystne dla Lukaša, łatwiej było mu dryblować. Naprawdę mieliśmy ich świetnie rozpracowanych, to, co sztab nam przekazał, w wielu przypadkach się sprawdziło – mówi Daniel Łukasik.

W rewanżu ta wiedza z pewnością się przyda, choć zapewne zwłaszcza gospodarze zagrają zupełnie inaczej. Nie zmienią się dwie rzeczy: najgroźniejszym zawodnikiem rywali będzie Kamil Wilczek, a odpowiedzialnymi za opiekę nad nim pozostaną Błażej Augustyn i Nalepa.

Reklama

ps1

1:0 to przyzwoity wynik, ale na sztucznej murawie w Kuopio Legia może mieć problemy. Chyba że szybko strzeli gola.

Po pierwszym meczu, po którym piłkarzy Legii pożegnały umiarkowane gwizdy, prezes Dariusz Mioduski ogłosił, że za awans do fazy grupowej drużyna dostanie do podziału 3,5 miliona złotych. Tak wysokiej premii za to osiągnięcie w historii polskiej piłki jeszcze nie było. Przed zawodnikami trenera Vukovicia nie lada wyzwanie. KuPS to nie jest zespół wysokiej klasy, ale – patrząc na ostatnie występy Legii – wicemistrzowie Polski mogą mieć lekkie powody do obaw. Są faworytem do awansu, muszą tylko – jak kiedyś Małysz – oddać drugi dobry skok i szykować się do wyjazdu do Aten albo na Słowację.

Jeśli Piast nie przegra w Rydze, awansuje do III rundy eliminacji Ligi Europy. Inaczej będzie wstyd.

 – Jeśli nie wyeliminują Łotyszy, w klubie powinni dać sobie spokój z inwestowaniem dużych pieniędzy w drużynę – uważa Marek Majka, były piłkarz i trener mistrzów Polski. Tydzień temu Piast pokonał FC Riga tylko 3:2, tracąc bramki po zaskakująco prostych błędach w defensywie. Marcin Pietrowski wyłożył piłkę napastnikowi rywali, a Uroš Korun zaskoczył własnego bramkarza. – Pietrowski nigdy nie był wirtuozem, ale nie popełniał takich dziecinnych błędów. Korun negatywnie zaskoczył, a bramkarz František Plach, ma problemy z koncentracją – ocenia Majka. 

ps2

Reklama

Piotr Johansson trafi z Kalmar FF do Lecha – pisze dziennik „Expressen”. Oba kluby zaprzeczają, ale…

„Expressen” podaje nawet kwotę, jaką Kolejorz miałby zapłacić za 24-latka. To 2,5 mln koron, czyli ok. 250 tys. euro. Władze Kalmar zaprzeczają. – To pisał jego agent. Nie ma w tym prawdy. Nie rozmawiam z żadnym klubem – powiedział lokalnym mediom dyrektor sportowy Jesper Norberg. „Z Johanssonów znam Scarlett i Roberta…” – napisał z kolei prezes Lecha Karol Klimczak na Twitterze, zapytany przez kibica, ile prawdy jest w informacji o zainteresowaniu 24-letnim piłkarzem.

Można byłoby uznać, że to kończy dyskusję, ale kiedyś ważna osoba w Lechu już udzielała podobnej wypowiedzi. Kiedy trenerem był Mariusz Rumak, a do prasy wyciekło zainteresowanie Barrym Douglasem, szkoleniowiec wypalił, że owszem, o Douglasach słyszał, ale o Kirku i Michaelu. – To taka rodzina aktorów. Znam ich z telewizji – wyjaśniał trener. Parę tygodni później szkocki lewy obrońca został piłkarzem Lecha…

ps3

Bartosz Bereszyński nie wie, czy zostanie w Sampdorii. Sprowadzono mu nowego rywala, ale zapewnia, że niczego się nie boi. Wręcz przeciwnie – ma już we Włoszech wyrobioną markę.

TOMASZ WŁODARCZYK: Zostajesz w Sampdorii?

BARTOSZ BERESZYŃSKI: Nie wiem. Jak to w naszym zawodzie bywa, dopóki okno transferowe się nie zamknie, wiele może się wydarzyć. Nic nie jest pewne. W klubie jest trzech prawych obrońców – ja, Jacopo Sala i kupiony teraz Fabio Depaoli. Myślę, że jeden – Jacopo lub ja – będzie musiał opuścić drużynę. On ma ważny kontrakt przez rok, ja do 2023, więc na pewno trzeba by za mnie więcej zapłacić. Dziś robię wszystko, żeby zostać. Walczę o swoje. Jest nowy trener, nowa taktyka, nowi koledzy do rywalizacji, a co za tym idzie bodźce, które jeszcze bardziej zmuszają do ciężkiej pracy. Zobaczymy. Moja głowa na razie jest w Genui. A co będzie dalej? Dziś nikt tego nie wie.

Dopuszczasz myśl, że możesz zostać sprzedany?

We Włoszech dość wyraźnie wskazują, że to Depaoli zacznie sezon w podstawowym składzie. Nie mam pojęcia, skąd dziennikarze mieliby to wiedzieć na tym etapie przygotowań. Wchodzimy dopiero w ich kolejną fazę. Przed nami jeszcze trzy sparingi i miesiąc do startu Serie A. Sprawy zaczną się krystalizować w najbliższej przyszłości, ale to wciąż przed nami. Myślę, że trener skupiał się do tej pory na innych aspektach – przygotowaniu fizycznym i poznaniu drużyny. Na pewno ma w głowie zarys zespołu, ale na finalne decyzje przyjdzie czas, bo jeszcze wiele może wydarzyć się w tym oknie transferowym. W obie strony. Klub nie dał mi żadnego sygnału, że chce mnie sprzedać. Podobnie trener Eusebio Di Francesco, z którym rozmawiałem kilkakrotnie. Jest zadowolony z mojej pracy. Nie dziwi mnie, że w zespole pojawiają się nowe twarze. Także na mojej pozycji. Depaoli to dobry zawodnik. Chievo spadło z ligi, ale on się wyróżniał. Grał jako wahadłowy w pięcioosobowym bloku obronnym, więc potrafi biegać. Podchodzę do tego jak do wyzwania, ale nastawiam się, że to ja będę grał. Mam we Włoszech wyrobioną markę. Jestem tu 2,5 roku. Nikogo się nie boję. Wręcz przeciwnie. Nowe rozdanie mnie nakręca. W życiu wielokrotnie udowadniałem, że potrafię skutecznie zawalczyć o swoje. Jeśli zostanę w klubie, będę grał.

ps4

Krystian Bielik za 10 mln funtów ma przejść do Derby County, co oznacza pół miliona funtów dla Legii.

Unai Emery nie widział w Arsenalu młodzieżowego reprezentanta Polski. Odciął się od młodych piłkarzy sprowadzanych jeszcze za czasów Arsene’a Wengera. Kanonierzy chcieli oddać go na wypożyczenie, twardo negocjowali ewentualną kwotę odejścia piłkarza, nie zamierzając puścić go za drobne. Polak nie chciał natomiast dłużej czekać na rozwój swojej kariery na The Emirates i robić sobie nadziei, skoro był wystawiony poza margines, o czym świadczył fakt, że nie zabrano go nawet na tournee do USA. Kwota odstępnego na poziomie 10 milionów funtów sprawia, że Bielik będzie szóstym najwyższym polskim transferem w historii – na równi z Kamilem Glikiem, który przenosił się po EURO 2016 z Torino do AS Monaco za 11 milionów euro.

ps5

SPORT

Dwóch młodych graczy Broendby w ostatnim meczu z Odense przywróciło Duńczykom poczucie własnej wartości, które skutecznie zwalczał poprzedni trener.

Po niedzielnym spotkaniu ligowym z Odense, wygranym przez Broendby 3:2, gdy gospodarze swoją niefrasobliwą chwilami grą sami sobie sprawili niepotrzebny dramat, chwalono w duńskiej prasie za dwa gole Kamila Wilczka. Jednak niemniej ważny był dla Duńczyków występ dwóch 19-latków – debiutującego środkowego obrońcy Antona Skippera oraz skrzydłowego Jespera Lindstroema, który w trzecim występie w lidze zdobył pierwszego gola.

Dzienniki „Politiken”, „BT”, „Ekstra Bladet” akcentowały ich udane występy, chwaląc młodzianów i trenera Nielsa Frederiksena, który dał im szansę. Jeszcze niedawno było inaczej i nie tak, jak w Broendby do tego przywykli. Prowadzący zespół od 2016 roku Niemiec Alexander Zorniger miał bardzo niskie mniemanie o umiejętnościach duńskich zawodników. Z lekceważeniem wyrażał się o piłkarskiej szkółce Masterclass. – Młodzi duńscy piłkarze nie są wystarczająco dobrzy, żeby grać w pierwszym zespole. Brakuje im odpowiedniej mentalności, aby zrobić krok naprzód, żeby grać w piłkę na wysokim poziomie – stwierdził Zorniger po jednym ze spotkań i to nie zostało mu zapomniane. Wreszcie miarka się przebrała. Gdy w lutym wznowiono rozgrywki i Broendby przegrało z Esbjerg 1:2, następnego dnia Zorniger wyleciał z pracy.

Piast gra jak w poprzednim sezonie, tylko w międzyczasie popełnia więcej indywidualnych błędów. Tak twierdzi Waldemar Fornalik.

Kto obecnie może zastąpić w wyjściowym składzie Valencię i czy oczekuje pan jeszcze wzmocnień?

– Zdecydowanie tak. Potrzebujemy ludzi do ofensywy, bo przecież nie ma też z nami Tomka Jodłowca. Mogę zdradzić, że pracujemy intensywnie nad dwoma, może trzema tematami i mam nadzieję, że wkrótce dołączą do nas nowi zawodnicy. Jorge Felix grał już na pozycji numer dziesięć i z powodzeniem zastępował Joela.

Początek sezonu wygląda tak, że gracie dobry futbol, ale przez błędy w końcówkach wyniki są niedobre. Uda się to w końcu zmienić?

– Zgodzę się, że nie gramy źle. Jedynie pierwsza połowa w domowym meczu z Rygą nie była tak błyskotliwa i nie zagraliśmy na poziomie, do którego przyzwyczailiśmy. Mówiłem drużynie, że gramy podobnie jak w poprzednim sezonie. Jedyną różnicą są błędy indywidualne, które musimy wyeliminować.

sport1

Zdaniem Sylwestra Czereszewskiego, Legię Warszawa mógłby dziś prowadzić nawet Kaczor Donald.

Co pan sądzi o grze Legii Warszawa na początku tego sezonu?

– Zarówno w wygranym meczu z Koroną, jak i w przegranym z Pogonią Szczecin, a także w Lidze Europy z KuPS Kuopio, gra Legii była rwana i nieprzekonująca. Jak co roku o tej porze – warszawski zespół zawodzi. Styl jaki prezentuje na pewno odbiega od tego, jak powinien prezentować wicemistrz Polski.

Z czego to wynika?

– Przyczyn jest wiele, ale przede wszystkim to efekt częstych zmian trenerów i zawodników, popełnia się przy tym ciągle te same błędy. Przychodzi do klubu nowy szkoleniowiec i przyprowadza swoich piłkarzy. Później przychodzi kolejny i robi to samo. Uważam też za patologię w naszej ekstraklasie, że wychodzi na boisko pierwszy zespół, obojętne jakiego klubu, a w nim ośmiu obcokrajowców. To szkodliwie odbija się na naszym szkoleniu młodzieży.

Wracając do Legii, to po prostu specyficzny klub. Nie można powiedzieć w jednym zdaniu, co jest przyczyną jej słabej gry. Może zły jest dobór zespołu, a przede wszystkim trenerów. Jak podpisują kontrakty, to mówi się o długofalowej współpracy, a kończy się na tym, że po półtora roku, albo i wcześniej. Jak zatem poprawić sytuację, nie tylko w Legii, ale i w innych polskich klubach w tym aspekcie?

– Przede wszystkim sami trenerzy powinni się szanować. Powinni mieć też zapewniające im większe bezpieczeństwo zapisy w kontrakcie. To może spowoduje, że trenerzy dostaną szansę dłuższego popracowania, ale nie oszukujmy się – „łapanka” trenerów była, jest i będzie. Legię teraz może prowadzić nawet Kaczor Donald i nic by się nie stało. Aleksandar Vuković dostaje szansę trzeci raz, po raz kolejny jest strażakiem, no i widać jak to wygląda.

sport2

Przerwę w pracy po zwolnieniu z GKS-u Katowice Dariusz Dudek wykorzystuje na odrobienie zaległości domowych oraz na podniesienie swoich kwalifikacji. Ocenia też przeszłość.

– Prawda jest taka, że wykonaliśmy kawał dobrej pracy i to cały zespół, a w efekcie zostałem „największym przegranym trenerem sezonu”. Większość ocenia pracę trenera po tym, jaki jest wynik: awans lub spadek. Ja mam już i jedno i, drugie na swoim koncie, ale nikt nie patrzy w jakim punkcie bierzesz zespół, jaki ma skład, jak jest przygotowany motorycznie, a następnie jaki zrobiłeś progres. Pewne rzeczy jesteś w stanie zmienić szybciej, inne wymagają dłuższego okresu czasu. Pracy trenera nie powinno się oceniać po dwóch pierwszych wygranych spotkaniach czy przegranych, ale po dłuższym okresie. Te kluby, które dają takie możliwości, które wytrzymują ciśnienie i nie zwalniają trenerów po pierwszych dwóch kolejkach, osiągają dużo więcej. Nie da się ciągle wygrywać meczów, jeszcze się taki trener nie urodził, ale trzeba umieć wychodzić z kryzysów i dać trenerom na to szanse – tłumaczy.

sport3

Najwięksi udziałowcy Ruchu Chorzów podtrzymują wolę startu w III lidze, wystąpiono o prolongatę terminu zobowiązań licencyjnych, a Śląski ZPN oświadczył, że nie zawiesił „Niebieskim” licencji.

Wczoraj w południe w siedzibie Śląskiego ZPN doszło do spotkania w sprawie Ruchu. Uczestniczyli w nim: Michał Dubiel (firma Carbonex, udziałowiec Ruchu), Marcin Michalik (wiceprezydent Chorzowa), Henryk Kula (prezes Śląskiego ZPN), Jan Chrapek (były prezes Ruchu, obecnie członek rady nadzorczej), Marcin Waszczuk (wiceprezes Ruchu) oraz przedstawiciele grup kibicowskich. Nic przełomowego się nie wydarzyło. Miasto i prywatni akcjonariusze potwierdzili wolę gry w III lidze. Kibice usłyszeli, że szansa na to, by „Nowy Ruch” został dopuszczony do rozgrywek IV ligi, istnieje co najwyżej od 2021 roku – pod warunkiem, że zlikwidowana zostanie obecna spółka. Przykład Polonii Bytom, która w 2016 roku po spadku z II ligi wystartowała jako nowy podmiot w IV lidze, nie może być porównywany 1 do 1 z sytuacją w Chorzowie. W Bytomiu była wola, by spółka Bytomski Sport przejęła od Polonii Bytom SA klub, w co mocno włączył się ówczesny prezydent Damian Bartyla. Jak wiadomo, przy Cichej takiej woli, jedności i zgodności dziś nie ma. 

Z końcem lipca Ruchowi upłynął termin spłaty zobowiązań wymagalnych licencyjnie. Wynoszą około 780 tysięcy złotych, z czego 140 tys. to zaległości względem Krzysztofa Warzychy. Uregulowanie tych 780 tys. było warunkiem zachowania przez „Niebieskich” licencji. „Licencja na grę drużyny Ruchu Chorzów Spółka Akcyjna w III lidze nie została zawieszona” – oświadczył wczoraj po południu Śląski ZPN. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, klub z Chorzowa wystosował do komisji licencyjnej pismo z wyjaśnieniami i prośbą o prolongowanie terminu spłaty zobowiązań licencyjnych do 15 września. Podparto to argumentami i zarysem planu naprawczego. Wskazano, że 29 lipca podpisana została umowa ze sponsorem strategicznym, a 1 września ruszyć ma akcja croudfundingowa. Jej organizacją zajmie się ta sama firma, która na początku 2019 roku w krótkim czasie pomogła Wiśle Kraków zebrać 4 miliony złotych. W piśmie wyliczono też, że zrealizowano 75% zaplanowanych na lipiec działań marketingowych, w związku z przetargiem na promocję Chorzowa przez sport. Skonstatowano, że z 700 tys. zł, niezbędnych do podania Ruchowi „kroplówki”, uzbierano już 400, dlatego wciąż istnieje szansa, by uratować klub. W tej sytuacji Śląski ZPN raczej nie będzie chciał okazać się podmiotem, który definitywnie zgasi przy Cichej światło, a właśnie z tym równoznaczne byłoby teraz zawieszenie licencji. 

sport4

SUPER EXPRESS

Nim Brazylijczyk Luquinhas trafił do Legii, musiał sporo przejść w swoim życiu.

– Lubisz dryblować, nie boisz się walki jeden na jeden. Jest piłkarz, na którym się wzorujesz?

– Neymar. Chciałbym chociaż zbliżyć się do tego, co on potrafi. Na drugiej pozycji wśród idoli stawiam Lucasa Mourę. Na trzecim Messiego.

– Twoja droga do dużej piłki nie była usłana różami. Ile prawdy jest w artykule w portugalskim dzienniku „Record”, który pisał, że jako nastolatek nie miałeś co jeść i gdzie spać? A wszystko przez nieuczciwego pośrednika…

– To było wtedy, gdy z rodzinnego miasta ruszyłem do Sao Paulo jako nastolatek. Pewna osoba obiecała, że załatwi mi klub. Na miejscu okazało się jednak, że nikt na mnie nie czeka. Z pieniędzmi, a więc i z jedzeniem było krucho. Spałem dwie doby na lotnisku przed powrotem do domu. Nie miałem pieniędzy na bilet, w końcu kupił mi go kolega i tak wróciłem do siebie. Ta gehenna trwała trzy tygodnie. Najgorszy okres w moim życiu.

Przedłużenie o rok kontraktu Lukasa Haraslina nie oznacza, że na pewno nie odejdzie teraz z Lechii.

– Pojawiały się głosy, że może pan odejść w tym okienku transferowym z Lechii. Nie było satysfakcjonującej oferty?

– Sprawy transferowe zostawiam mojemu menedżerowi. W zależności od sytuacji nie będę bronił się przed odejściem z Lechii ani przed pozostaniem tutaj. Jeśli będzie interesująca oferta, to na pewno będę ją konsultował zarówno z moim menedżerem, jak i z Lechią. Okienko transferowe otwarte jest jeszcze przez miesiąc, więc zobaczymy, co będzie.

se1

GAZETA WYBORCZA

Dziś Legia Warszawa, Lechia Gdańsk i Piast Gliwice walczą o przetrwanie w II rundzie kwalifikacji Ligi Europy. Na wyjazdach bronią minimalnych zwycięstw z meczów u siebie.

Czy trend ostatnich dwóch lat się zatrzyma? Nie będzie o to łatwo. Przed tygodniem trzy polskie kluby wygrały na swoich boiskach pierwsze mecze, ale wszystkie minimalnie. Sensacyjny mistrz kraju z Gliwic przez 66 minut przegrywał z Riga FC. Wtedy Jakub Czerwiński, a potem dwa razy Jorge Félix pokonali bramkarza rywali. Sytuację Piasta przed rewanżem skomplikowała samobójcza bramka Uroša Koruna na 3:2. W rewanżu drużyna Waldemara Fornalika wystąpi bez pomocnika Joela Valencii, który za dwa miliony euro odszedł do angielskiego Brentford FC. Sygnał, że najlepszy piłkarz mistrza Polski odchodzi w chwili, gdy decydują się europejskie losy zespołu, jest negatywny. Ale do tego kibice ekstraklasy już przywykli. – Upadek polskich klubów w międzynarodowej hierarchii bierze się nie tylko z ich słabości sportowej, lecz także z powszechnego kultu przeciętniactwa, na które choruje ekstraklasa – uważa Dariusz Dziekanowski.

gw1

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...