Reklama

Narzeczona powiedziała, że mnie zabije

redakcja

Autor:redakcja

31 lipca 2019, 08:44 • 12 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego narzeczona Bartłomieja Kalinkowskiego chciała go zabić po sobotnim meczu z Cracovią? Czy eŁKSiacy nie boją się, że rywale za chwilę będą próbowali bezceremonialnie wyciąć Ramireza? Dlaczego przeskok do Ekstraklasy nie wywołuje w nich stresu? Dlaczego Kalinkowski, dawniej gracz Legii, uważa Henninga Berga za świetnego trenera? Co zapadło mu w pamięć ze współpracy z Jerzym Brzęczkiem w GKS-ie? Zapraszamy.

Narzeczona powiedziała, że mnie zabije

***

Ekstraklasa powitała cię prawym łokciowym.

W pierwszym meczu jeszcze Błażej Augustyn nadepnął mnie na rękę, nie mogłem nią ruszyć. W drugiej ten nos, także tak, przyatakowała mnie.

O Ekstraklasie mówi się, że jest tu większa kultura gry i więcej miejsca niż w niższych ligach, a z twojego przypadku wynika, że to prawie przedsionek „Hunger Games”.

Reklama

Jest więcej miejsca i wyższa kultury gry, to nie ulega wątpliwości, w pierwszej lidze gra jest bardziej fizyczna. Ale w Ekstraklasie też trzeba zasuwać, a na potwierdzenie wystarczy spojrzeć ile ŁKS biega. Może miałem szczęście w pierwszej lidze, że mnie omijały takie przyjemności, jakie nawiedziły mnie w pierwszych dwóch kolejkach tego sezonu. Tak się złożyło, że oberwałem, nie zrzucałbym tego na karb ligi, żadne z tych zagrań nie było specjalnie.

Wierzysz w karmę?

Raczej nie.

Piję do twojego brutalnego faulu na Kamilu Szymurze w ostatniej kolejce pierwszoligowego sezonu.

Byłem nim sam przerażony, naprawdę było mi bardzo głupio. Sam nie wiem, czy to kwestia nerwów, braku sił. Cieszę się, że Kamil… może nie można powiedzieć, że wyszedł z tego bez szwanku, ale jednak bez poważniejszych obrażeń. Od razu po meczu go przepraszałem, później, jak wróciliśmy do Łodzi, również do niego pisałem z pytaniem jak wygląda sytuacja. On nie żywił urazy, potraktował to jako walkę boiskową, choć to nie do końca była walka – zachowanie absolutnie niedopuszczalne i tyle. Cieszę się jednak, że tak do tego wyrozumiale podszedł.

Na polskich boiskach jest dużo agresji?

Reklama

Nie. Rzadko spotykam się z tym, żeby ktoś celowo chciał komuś zrobić krzywdę. Większość tego typu zagrań to specyfika piłki jako sportu kontaktowego – czasem zdecyduje ułamek sekundy, który zmienia całkowicie sytuację i z niegroźnego wślizgu jesteś trafiony. W pierwszej kolejce Żarko Udovicić wyleciał za brutalny wślizg na Janku Grzesiku, a przecież grałem z Żarko i wiem, że to nie jest zawodnik odznaczający się szczególną agresją. W tym jego zagraniu także nie było celowości, spóźnił się i tak wyszło.

Nie sądzisz, że w Ekstraklasie mogą wkrótce rywale grać z ŁKS-em na zasadzie: wytnijmy Ramireza, a potem już pójdzie?

Na pewno Dani jest takim typem zawodnika, który jest bardzo często faulowany. Drużyny będą robić coraz więcej, żeby go zneutralizować – notabene Cracovia po lewej stronie, na Daniego, grała dwoma obrońcami, myślę nieprzypadkowo. Niemniej to działo się też w pierwszej lidze. Jest obawa o jego zdrowie, ale Dani ma na tyle szybkie nogi, że na szczęście nic mu nie jest. Powiem więcej: to jest pewnego rodzaju fenomen, bo nie widziałem go nigdy na leżance w sztabie medycznym, ma końskie zdrowie.

Byłeś w Legii Henninga Berga, gdzie grało wielu jak na polską ligę topowych graczy. Jakbyś zestawił Daniego z nimi, to jak jest dobry?

Skala porównawcza jest dla mnie inna, bo wtedy wchodziłem do seniorskiej piłki. Mogę porównywać do Ondreja Dudy czy ówczesnego Miro Radovicia, ale nie wiem na ile to będzie obiektywna ocena. Natomiast dziwię się bardzo, że tak świetny piłkarz jak Dani przez tyle czasu był nieznany. Przypomina mi się w jego kontekście to, co swego czasu mówił trener Jacek Magiera o Vadisie. Vadis miał wiele atutów, technika, drybling, ale największym było to, że myślał na boisku dwa razy szybciej niż inni. Tak samo jest z Danim: ma kiwkę, nie musi patrzeć na piłkę, ma podanie, przyjęcie, ale przede wszystkim myśli z piłką szybciej. On myśli o piłce inaczej niż większość z nas, to czyni go wyjątkowym.

Czy gdziekolwiek w swoim wychowaniu piłkarskim wspominasz, że ktoś pracował z tobą nad takim elementem jak szybkie myślenie na boisku?

W Legii u trenera Berga, gdzie byłem pod wielkim wrażeniem jeśli chodzi o pracę indywidualną. Mieliśmy indywidualne odprawy po treningach, gdzie wycinano nam nasze zagrania, tłumaczono niuanse, kazano bardzo wiele razy oglądać siebie. Ondrej Duda indywidualnie ćwiczył z trenerem Kazem Sokołowskim przyjęcie i strzał, co później wiele razy mu się przydało. U mnie najwięcej uwagi poszło na skanowanie obszaru, oglądanie się wokół siebie, także podczas treningów. Duże piętno to na mnie odcisnęło. Pamiętam jak trener Berg namówił mnie do zmiany nawyków sprzedając mi swoją wizję na podstawie video z Frankiem Lampardem i Andreą Pirlo. Pokazał mi wycinki meczów, ile razy ci piłkarze obracają głowę, jak skanują cały czas boisko. To niesamowicie działało na wyobraźnię. Mógł mi po prostu kazać coś robić, ale trener Berg wiedział, że dwa razy lepiej będę pracował, gdy mnie przekona.

Dzisiaj są tacy zawodnicy, na których się wzorujesz?

Oglądam mnóstwo meczów, a każdy oglądam pod kątem swojej pozycji. Praktycznie każdy topowy pomocnik może być inspiracją, ale najbardziej chyba imponuje mi Toni Kroos. Dla mnie to jest wzór jeśli chodzi o granie piłką. W Barcelonie duże wrażenie robi też Arthur, dużo widzi, szybko reaguje.

Ekstraklasę oglądasz intensywnie?

Oglądałem ją, ale na pewno w tym sezonie będę oglądał intensywniej.

Wiesz, że w pierwszej kolejce dzięki nowym kanałom Canal+ dało się oglądać Arka – Jagiellonia przez dwadzieścia jeden godzin, ale i wasz przez siedemnaście godzin bez przerwy?

Skorzystałem z tego zaraz po meczu. Ciężko mi się zasypia po meczach, więc jeszcze się załapałem na transmisję. Obejrzałem mecz raz, potem jeszcze analiza w klubie. To mi wystarczy.

Nie zapisałbyś się na oglądanie ŁKS – Lechia siedemnaście godzin?

Narzeczona by mi nie pozwoliła.

Narzeczona protestuje przed nadmiarem futbolu w waszym życiu?

Na pewno na początku było to dla niej nowe, ciągle piłka, piłka, piłka. Nawet jak moi rodzice przyjeżdżali, to też piłka, piłka, piłka, bo są moimi największymi kibicami, zawsze mnie wspierają, jeżdżą na wszystkie mecze. Klaudia dołączyła do nich, bardzo się interesuje, chodzi na mecze i przeżywa a tydzień temu usiedliśmy, obejrzeliśmy razem powtórkę naszego meczu, potem Ligę+ i bardzo ją to interesowało. Dla mnie to też jest bardzo ważne, że moja druga połówka wspiera mnie, a nawet może mi jakąś uwagę o mojej grze powiedzieć.

I co ci powiedziała po ostatnim meczu?

Tak szczerze, to powiedziała mi, że mnie zabije. Na początku przestraszyła się o mój nos. Nie wiedziała, co się dzieje. A później zobaczyła filmik z szatni, jak tańczę się i cieszę. Ona przerażona, a ja tanecznym krokiem. Niemniej też wie, że to sport kontaktowy, więc bez wyrzutu pojechała ze mną do szpitala na badanie.

Jak blisko byłeś tego, żeby grać regularnie w Legii Henninga Berga? Miałeś dobre wejście, kilka szans.

Nie wiem na ile te szanse były efektem tego, że Henning Berg stosował rotację, a na ile był efektem wiary we mnie. Ja jestem mu wdzięczny, że w tej pierwszej Legii byłem, bo on mnie z dwójki wyciągnął. Jasne, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, czułem się dobrze, myślałem wielokrotnie wtedy, że zasługuje na więcej szans, natomiast stało się jak się stało. Pokrzyżowało mi też plany przyjście Krystiana Bielika, który świetnie się zapowiadał, a choćby Euro pokazało, że Berg w ocenie potencjału Krystiana się nie mylił.

Była u ciebie wtedy frustracja?

Na pewno bardzo chciałem grać i między innymi dlatego trafiłem do Wigier, to nie była decyzja klubu, tylko moja, żeby sprawdzić się w ligowych warunkach.

I jak oceniasz tą decyzję z perspektywy?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony intensywność treningów u trenera Berga i to z jakimi piłkarzami codziennie się mierzyłem – niesamowicie dużo dawało. W pierwszych kolejkach w Suwałkach czułem się dzięki temu rewelacyjnie, asystowałem, strzelałem, czułem się bardzo mocny. Natomiast tam trening był inny, raczej bardziej pod mecz, żeby się nie przemęczyć, nie zajechać. Nie ukrywam, nie byłem do czegoś takiego przyzwyczajony i to mnie trochę spowolniło. A w tym czasie w Legii trwała plaga kontuzji, prawdopodobnie – nie wiadomo na sto procent – miałbym kolejne okazje, żeby zagrać.

Tego się nie uniknie, w piłce wielu rzeczy się nie przewidzi, przypadek gra dużą rolę.

Ale i zadebiutowałem dzięki temu, że Michał Kopczyński dzień przed Superpucharem naderwał dwugłowy. Także to działa w obie strony. Szczęście jest ważne, ale też nie spłycajmy do niego. Summa summarum wierzę, że praca na sam koniec wraca.

Mecz ŁKS-u z Legią masz zakreślony w kalendarzu czerwonym flamastrem?

Nie. Chcę zaznaczyć: bardzo się cieszę w jakim miejscu jestem i w jakiej drużynie się znajduję, to wszystko napawa mnie wielkim optymizmem. Powrót do Ekstraklasy jest na tyle fajny, że pamiętam jak przed Lechią siedzieliśmy z Artkiem Boguszem na przedmeczowym zgrupowaniu i powiedziałem do niego:

– Stary, ja się przed tym meczem w ogóle nie stresuję. To jest jak cukierek, wyjdę i dostanę nagrodę.

On czuł to samo. Po tylu latach gry niżej, gdzie jechało się na wyjazdy – z całym szacunkiem do wszystkich pierwszoligowców – na stadiony, na których bywała garstka osób, tu pełne trybuny, Lechia, całe to opakowanie… To jest zupełnie coś innego. Dlatego nie jest tak ważne dla mnie to, że zagramy w szóstej kolejce z Legią, najważniejszy jest każdy kolejny mecz, a więc obecnie zakreślony czerwonym flamastrem mam Lech.

Podzielasz zdanie Łukasza Sekulskiego, który stwierdził, że nie ma się co bać Ekstraklasy, bo nie jest znacząco mocniejsza od pierwszej ligi?

Są pojedynczy zawodnicy, którzy mają dużo większą jakość czysto piłkarską, natomiast my mamy taki styl, że ten przeskok nie jest tak odczuwalny. Jesteśmy w stanie przełożyć to, co prezentowaliśmy w pierwszej lidze, także tutaj.

Ale jeśli chodzi o otoczkę chyba jest faktycznie wielki przeskok.

Tu zdecydowanie tak, choć uważam, że pierwsza liga też zrobiła bardzo duży postęp. Myślę, że w kolejnych latach pójdzie do przodu, wciąż powstają nowe stadiony, marki rosną w siłę. Natomiast kiedy grałem w pierwszej lidze, to żeby obejrzeć swój mecz, musiał być, po pierwsze, transmitowany, a po drugie musiałem poczekać aż dadzą powtórkę. W Ekstraklasie przychodzę po meczu i od razu wszystko jest, a jak przegapię, to będzie na pewno leciał zaraz. Do tego analizy, studio, statystyki, jakich w pierwszej lidze nie ma – to wszystko jest super. Każdy z nas, zawodników, którzy grali niżej przez jakiś czas i dla których Ekstraklasa była marzeniem, docenia to bardzo.

U was w ŁKS-ie takich graczy jest wielu.

Zdecydowanie, ja cały czas jestem w szoku – mamy chłopaków, którzy zaczynali jeszcze w trzeciej lidze. To jest kapitalne, że coś takiego można stworzyć. Każdy się cieszy z tego, że jest w ŁKS-ie, gdzie mamy warunki rozwoju, zaufanie, na trybunach u siebie komplet, na wyjeździe wyjazdowy komplet. Do tego gramy fajną piłkę. Ja nie pamiętam, kiedy mecze i treningi sprawiały mi tyle przyjemności, szczerze, bez kurtuazji. Założeniem trenera Moskala jest żeby piłka sprawiała radość, zarówno nam, jak i kibicom. Ale to nie jest granie: dobra, wychodzimy, manianka, piętka. Można spojrzeć w statystyki jak przygotowani jesteśmy motorycznie, a pod względem mentalnym cały czas trener trzyma nas za nogi, żebyśmy nie odlecieli. Jeśli chodzi o taktykę, to nie jest tak, że zawsze gramy tak samo – sztab poświęca bardzo dużo, żeby rozgryźć rywala. To może nie jest tak widoczne w TV, ale to ogrom pracy w dostosowaniu planu pod przeciwnika.

Sprawdzałeś dzisiejszy wynik meczu GKS-u, w którym jeszcze niedawno grałeś?

Wiem, co się wydarzyło (1:3 ze Zniczem na otwarcie II ligi – przyp. red.), natomiast satysfakcji w tym nie znajduję, pożegnałem się w zgodzie, nie mam z nikim z klubu problemu. Były osoby przy klubie, nie pracujące w nim, które mi zalazły za skórę, ale nie ma sensu poruszać ich tematu.

Pokusisz się o próbę diagnozy dlaczego w Katowicach tak to źle wygląda?

Ciężko. Pamiętam w sezonie za trenera Brzęczka, po tym słynnym Kluczborku, pytano: co się stało? Dlaczego nie awansowaliśmy? Ale ciężko wytłumaczyć taką porażkę. Sam się zastanawiasz. Przecież Kluczbork był najczarniejszym możliwym scenariuszem, nikt tego nie brał pod uwagę. Myślę, że wtedy zawaliliśmy tak naprawdę początkiem drugiej rundy, bo po pierwszej byliśmy na drugim miejscu, mieliśmy dobrą atmosferę, zespół wyglądał dobrze co więcej graliśmy dobrze w piłkę, ale nie potrafiliśmy wygrać a potem wszystko się rozsypało. Natomiast dla mnie to była dobra lekcja. O czasach trenera Paszulewicza za wiele nie opowiem, byłem wtedy głównie rezerwowym.

Czego dokładnie nauczyła cię katowicka lekcja?

Poznałem smak typowego zawodu. Serio tamten sezon to dla mnie największa zawód w życiu piłkarskim, bardzo przeżywałem tamtą porażkę. Wiem, że te porażki bolały kibiców, ale my też byliśmy sobą rozczarowani. Bardzo liczyłem, że z GKS-em wejdę do Ekstraklasy, bardzo chciałem w niej grać, bardzo chciałem wiele udowodnić różnym ludziom, dobrze się czułem u trenera Brzęczka, wiele dawały mi zajęcia z trenerem Dyją… a gdzieś jednak wszystko się nie udało. To, co leciało z trybun, co się działo na boisku – to mnie nauczyło jak reagować. Od tamtego czasu nie czytam ocen na temat swojej gry. Uważam, że od tego jest trener i koniec, on mi przekaże uwagi. Poza tym moje mecze ogląda uważnie tata, jak coś zrobię źle, pierwszy mi o tym powie. Natomiast w Katowicach była strona, której oceny, artykuły krążyły po szatni, dużo się o nich mówiło, a były nie tylko krytyczne, co w tamtym okresie moglibyśmy zrozumieć, ale wręcz przepełnione nienawiścią do nas. Myślę, że one dolewały oliwy do ognia i powodowały, że ludzie podchodzili do nas tak a nie inaczej. Dziennikarz to zawód opiniotwórczy, fajnie, jakby czasem wczuł się w osobę, o której pisze, co ona odczuje, gdy się ją wyzywa albo gdy coś takiego ostrego się pisze. Wiem, że takie jest życie piłkarza, będzie oceniany i nie mam nic przeciwko konstruktywnej krytyce, ale jakaś tam normalność w tym wszystkim powinna być zachowana.

Jaki stereotyp krążący o piłkarzach najbardziej cię denerwuje?

Chyba to, że piłkarz nie grzeszy inteligencją, nie potrafi się wypowiedzieć, słowem: dla wielu piłkarze to matoły. Nie wiem jednak czy jeszcze istnieje, wiele się zmieniło, ale pokutowało coś takiego, podczas gdy teraz piłkarze mają inną świadomość, częściej idą na studia, wcześnie myślą o swojej przyszłości. Nie chcę generalizować, ale nie wszyscy jesteśmy debilami.

To co cię zajmuje poza futbolem?

Futbol zdecydowanie najwięcej czasu mi zajmuje, to nie tylko zawód, ale i pasja, natomiast lubię podróżować, podróże kształcą, pozwalają poznać nowe kultury, poszerzają horyzonty. Lubię czytać, robiłem podejścia pod książki typowo psychologiczne i były trochę za ciężkie, natomiast bardzo chętnie czytam autobiografie sportowców, takie jak Michaela Phelpsa – dają wielkiego kopa do pracy. Lubię też czytać thrillery, chociażby Jo Nesbo. Pasjonuję się też motoryzacją.

Muszę dopytać jeszcze o współpracę z selekcjonerem. Co ci z niej najbardziej zapadło w pamięć?

Bardzo duża charyzma, tego nikt nie odmówi trenerowi. Dlatego kiedy pojawił się w kadrze, a były głosy, że piłkarze nie będę czuli przed nim respektu, od razu wiedziałem, że pisze to ktoś, kto trenera Brzęczka po prostu nie zna. Fajnie, że mogłem też korzystać z jego doświadczenia boiskowego, bo graliśmy na tej samej pozycji. Czasem pół odprawy przez to dotyczyło mnie, ale to fajne, stawałem się dzięki temu lepszym piłkarzem, a on nie szczędził mi uwagi i czasu, a umie też te uwagi przekazać tak, aby dotarły. Jego GKS miał na siebie pomysł i myślę, że również reprezentacja będzie miała swój styl, który będzie przynosił jej zwycięstwa.

Pierwsze kolejka: ręka. Druga kolejka: nos. A co w trzeciej?

W trzeciej bym bramkę strzelił, fajnie by było.

Rozmawiał LM

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...