Reklama

„Przez lata byliśmy frajerami, ale koniec z tym”. Weszło z Chorzowa

redakcja

Autor:redakcja

26 lipca 2019, 21:37 • 14 min czytania 0 komentarzy

O tym, że w Ruchu Chorzów się nie przelewa, wiadomo w zasadzie od dekad. O tym, że klub znajduje się nad przepaścią i w każdej chwili może wykonać wielki krok w otchłań wiedziano od co najmniej kilku lat, zwłaszcza po degradacji z Ekstraklasy. Mimo kolejnych spadków ciągle jednak udawało się jakoś uciec spod topora. Tym razem chyba jednak naprawdę dobito do ściany. Jeżeli nie wydarzy się cud, a przechodzący obok szejk nie zgubi worka pieniędzy, to Ruch w dotychczasowej formie lada dzień przestanie istnieć. 

„Przez lata byliśmy frajerami, ale koniec z tym”. Weszło z Chorzowa

Klub zaliczył trzy spadki z rzędu i powinien za tydzień wystartować w III lidze. Szanse na to są już czysto iluzoryczne. Sytuacja przy Cichej jest katastrofalna jak nigdy wcześniej. Okres przygotowawczy został zaburzony, piłkarze nie zawsze trenowali, a w sparingach odstawiali nogi, żeby przypadkiem nie doznać kontuzji. Teraz strajkują umęczeni pracownicy klubu, którzy mają już zwyczajnie, tak po ludzku, dość. Dłużej tak nie mogą. Wczoraj wydali na oficjalnej stronie klubu (sam ten fakt pokazuje, jak wielkie zamieszanie panuje) przepełnione goryczą oświadczenie.

Dziś spotkali się z dziennikarzami na trybunie głównej. Tu już mniej cel stanowi wołanie o pomoc, raczej jest po wszystkim. Bardziej chodzi o to, żeby nie umierać w samotności. Razem z nimi pojawił się też sztab szkoleniowy, piłkarze i trenerzy z akademii. W komplecie zapozowali przed specjalnie przygotowanym transparentem.

smartcapture

Złość pracowników i kibiców siłą rzeczy koncentruje się przede wszystkim na trójce akcjonariuszy, czyli na mieście, na czele którego stoi prezydent Andrzej Kotala, reprezentującym spółkę Carbonex Zdzisławie Biku oraz Aleksandrze Kurczyku.

Reklama

Głos kolejno zabierali Tomasz Ferens (rzecznik prasowy i media klubowe), trener Łukasz Bereta, Anna Bargiel (akademia), do niedawna aspirujący z ramienia kibiców do roli prezesa Szymon Michałek, Tadeusz Knopik od spraw bezpieczeństwa i organizacji imprez masowych oraz urzędujący trzeci tydzień wiceprezes Marcin Waszczuk, będący jednocześnie jednoosobowym zarządem klubu.

Zaczął Tomasz Ferens: – Sytuacja jest dramatyczna. Nie jesteśmy przygotowani do III ligi ani sportowo, ani organizacyjnie. Nie mamy pieniędzy na rozegranie pierwszego meczu, który miałby się odbyć za osiem dni. Po naszym wczorajszym oświadczeniu dostaliśmy kuriozalną i nierealną odpowiedź, że jeżeli chcemy, by ten klub dalej istniał i chcemy odzyskać swoje należności, to wróćmy do pracy na tydzień i zaróbmy te pieniądze poprzez realizację zobowiązań z tytułu promocji miasta. Wtedy na początku sierpnia otrzymamy pierwszą transzę w wysokości 600 tys. zł, z której zostaną uregulowane zaległości względem pracowników. Jest to rozwiązanie nierealne z kilku powodów. Po pierwsze – nie jesteśmy w stanie wykonać tego co zaplanowano na lipiec. Zostało za mało czasu, poza tym bez pomocy kibiców, którzy obecnie bojkotują klub, na pewno części rzeczy nie zrobimy. Po drugie – nawet gdyby jakimś cudem się udało i tak te pieniądze nie wystarczą. Potrzeba około miliona złotych, żeby zacząć sezon. W skrajnym przypadku może dalibyśmy radę przy 800 tys zł, to już absolutne minimum – mówi rzecznik klubu.

 – Cały plan budżetowania Ruchu na najbliższą rundę to ten konkurs dla miasta. Tyle że właściciele doprowadzili do konfliktu z kibicami, co jest podcinaniem gałęzi, na której się siedzi. Aby otrzymać pełną kwotę z miasta, musimy mieć m.in. co najmniej 50-procentową frekwencję na meczach, czyli około 3,5 tys widzów. Gdyby była niższa, dostalibyśmy 20 procent mniej. Bez akcji, do których potrzebujemy kibiców, byłyby kolejne potrącenia. Przy okazji dziękujemy kibicom za wsparcie i solidarność. Oni też chcą dobra tego klubu, ale ich starania również zostały zlekceważone – podkreśla.

Na tym nie koniec zmarnowanych szans. – O tej porze roku zawsze potężnym zastrzykiem finansowym były środki ze sprzedaży karnetów, z których jeden czy drugi pożar gaszono. Teraz tego nie ma. Sprzedaż nie jest prowadzona, bo pracownicy strajkują, poza tym w obliczu bojkotu sprzedalibyśmy symboliczną ilość karnetów, ta kwota na pewno by nas nie uratowała. Kolejna kwestia – sprzedaż gadżetów, z których również każdego lata był konkretny przychód. Zakładając, że wszyscy jednak wróciliby do pracy, klub w najlepszym wypadku mógłby otrzymać 3 mln zł. Z kibicami moglibyśmy liczyć na pełne 4 mln zł plus solidny zastrzyk gotówki z karnetów i gadżetów – kontynuuje Ferens.

I dodaje: – Odbiliśmy piłeczkę z władzami klubu i odpowiedzieliśmy, że skoro zarobienie tej kwoty jest takie pewne i chodzi tylko o tydzień, to niech wyłożą te 600 tys. zł, opłacą najpilniejsze rachunki, a jak wpłynie transza z miasta, wszystko sobie wyrównają. Odpowiedzi się nie doczekaliśmy.

Reklama
Od lewej: Tomasz Ferens, Łukasz Bereta, Anna Bargiel, Tadeusz Knopik

Fatalną sytuację potwierdza Tadeusz Knopik od spraw bezpieczeństwa. – Na dziś nie mamy zabezpieczonej ochrony i opieki medycznej, nie mamy też wykupionej polisy od odpowiedzialności cywilnej przy organizacji imprez masowych. Praktycznie całą ubiegłą rundę zagraliśmy na kredyt i mamy wobec tych podmiotów zaległości za większość meczów z tego okresu. Teraz oczekuje się od nas, że będziemy rozmawiać z tymi podmiotami – wobec których zadłużenie jest nawet kilkusettysięczne – i próbowali je namówić do zabezpieczenia meczu bez żadnej gwarancji, że dostaną pieniądze. Nie wiem, czego właściciele się tu spodziewają. Może tego, że zrzucimy się na to z własnych środków, ale nawet gdybyśmy chcieli, nie mamy z czego, bo od miesięcy nie dostajemy wypłat – stwierdza wprost.

Niezwykle szczerze sytuację akademii przedstawiła Anna Bargiel, prywatnie matka Przemysława Bargiela, którego chorzowski klub kilka lat temu sprzedał do Milanu za 350 tys. euro plus bonusy. Niektóre wątki pachną już sprawą dla prokuratury. – Pracownicy akademii traktowani są w Ruchu najgorzej. Zawsze jesteśmy na ostatnim miejscu na liście płac, względem nas są największe zaległości sięgające pół roku. Swego czasu jeden z akcjonariuszy zaproponował, że akademia będzie miała swoje subkonto, będzie niezależna i będzie mogła płynnie funkcjonować. W praktyce wyszło, że subkonto powstało do łatania dziur Ruchu, a nie akademii. Jesteśmy zadłużeni na każdej płaszczyźnie naszej działalności, ponieważ nie mamy dostępu do tego konta. Mamy tylko podgląd. Rodzice dzieci wpłacają tam pieniądze, które idą na coś zupełnie innego. Teraz doszło do bulwersującej sprawy. Za tydzień rozpoczynamy obozy sportowe. Rodzice za nie zapłacili, ale ośrodek, który miał dzieci przyjąć, nie dostał ani złotówki. Pieniędzy nie ma, nie wiemy, na co poszły. Termin płatności minął miesiąc temu, dziś mamy przedłużony deadline. Nie wyobrażam sobie, jak można w ten sposób postąpić – mówi przejęta Bargiel.

Wiceprezes Marcin Waszczuk w tym temacie próbował uspokajać: – W poniedziałek mamy podpisać umowę z jednym z naszych sponsorów w tej sprawie. Termin płatności został wydłużony do środy.

 – Przypuszczam, że za ten obóz zapłacą, żeby uniknąć afery. Ale co wtedy? Nasi trenerzy mają łamać strajk i jechać na obóz? Dobro dzieci najważniejsze, więc znając ich, pewnie i tak pojadą – skontrowała Bargiel.

Przy okazji ujawniła, że szefowie klubu postrzegają akademię jako zbędny balast i piąte koło u wozu. – Jeden z akcjonariuszy twierdzi, że akademia przynosi mu straty, dlatego ma prawo dysponować sobie tymi środkami. Nie zauważa, że wpływy z tych składek, za transfery naszych zawodników – wyszkolonych przez nas jak Grabara, Bargiel, Bogusz i mnóstwo innych odchodzących za kwoty od kilkuset złotych do kilkunastu tysięcy – oraz nagrody za różne tytuły w rozgrywkach juniorskich, w żadnym stopniu nie trafiają do akademii. Nic do nas nie przychodzi, wszystko przejada klub. To jak się dziwić, że wszędzie jesteśmy zadłużeni? Mamy poblokowane możliwości działania z przewoźnikami, śląskim ZPN i tak dalej. Prawda jest taka, że gdybyśmy uczciwie partycypowali w tych zyskach – nawet częściowo, bo na przykład Bogusz pograł też w pierwszej drużynie, więc dzielimy się pieniędzmi – generowalibyśmy ogromne zyski – tłumaczy Anna Bargiel.

Ze smutkiem stwierdza, że władze „Niebieskich” torpedują wszelkie przejawy ludzkiej inicjatywy mającej poprawić sytuację klubu. – Niecałe dwa lata temu na biurku prezesa wylądował nasz projekt niebieskich przedszkoli. Tego typu inicjatywy świetnie funkcjonują w innym śląskim klubie i przynoszą niesamowity dochód. My też moglibyśmy to zrobić, ale projekt nigdy nie został rozpatrzony, mimo wielu prób. Mamy wrażenie, że tu się blokuje możliwość rozwoju, tak jak w przypadku „Grzybka”, czyli naszego sklepu kibica. A wystarczyłoby raz zostawić tam zysk i nim obracać. Pan Bik, owszem, raz dał pieniądze, ale potem wszystko zabrał i dalej nie było żadnego kapitału. Jak widać, nikomu nie zależy. To już czas, żeby się określić: albo wóz, albo przewóz. Akcjonariusze, litości. Nie wiem, może oddajcie te akcje za symboliczną złotówkę, skoro to taki ciężar dla was – zaapelowała.

Tomasz Ferens potwierdza: – Było wiele sytuacji, w których to pracownicy prosili o możliwość zarabiania pieniędzy dla klubu. Nigdy takie pomysły nie zostały potraktowane poważnie.

I dodaje: – Wielu z nas po prostu nie ma już za co żyć, tymczasem pada sugestia, żebyśmy nadal kredytowali działalność klubu i dalej się dla niego poświęcali. Najważniejsi gracze nie poczuwają się do odpowiedzialności, żeby Ruch ratować lub przynajmniej przedstawić jakieś propozycje. Jesteśmy już w takiej sytuacji, że na pewno nie odpuścimy i w ostatniej chwili nie zjedziemy z drogi, by uniknąć zderzenia. Nie wierzymy już w żadne zapewnienia. Przez lata obiecywano nam wiele rzeczy, chociażby to, że przychody z naszego sklepu nie będą zabierane. Działo się inaczej, nie ma pieniędzy na towarowanie. Fundusze z akademii miały nie być przesuwane na inne sprawy, a i tak to robiono.

Anna Bargiel: – Wczoraj usłyszeliśmy od dyrektora finansowego Adama Krawca, że nie jesteśmy winni zaistniałej sytuacji, natomiast jeżeli nie wrócimy natychmiast do pracy, będziemy winni jego upadku. To szantaż emocjonalny. Jesteśmy ostatnimi osobami, które chciałyby zaszkodzić klubowi. Brak słów, świństwo. A jakikolwiek powrót do pracy nie miałby sensu, bez pieniędzy nic nie możemy zrobić, piłkarze nie mają nawet koszulek meczowych. Zawsze wykorzystywano to, że nam zależy. Oni się nie angażowali, bo wiedzieli, że my tak ten klub kochany, że i tak będziemy. Non stop na tym bazowano. Ale miarka się przebrała.

Tomasz Ferens: – Nasz były już niestety fizjoterapeuta Włodzimierz Duś powiedział kiedyś podczas jednych z meczowych kulis „jak złapiesz frajera, to go duś”. My dziś wszyscy tak się czujemy. Przez wiele lat byliśmy frajerami, ale to się skończyło i nie damy się więcej dusić.

dav

Dużo do powiedzenia miał także Szymon Michałek, będący kandydatem kibiców na stanowisko prezesa klubu. To już jednak nieaktualne. – Oświadczenie władz klubu, które dyskredytowało mnie i całe środowisko kibicowskie, było całkowicie zbędne. Doprowadziło ono do konfliktu, który do końca staraliśmy się łagodzić. Jeszcze w momencie, gdy rezygnowałem z objęcia prezesury w Ruchu, byłem w telefonicznym kontakcie z jednym z akcjonariuszy. Chcieliśmy to tak załatwić, żeby każda strona wyszła z tego z twarzą i nie doszło do bojkotu. Gdy zakończyłem tę rozmowę, mój telefon był już czerwony od wiadomości, że wysmarowano oświadczenie stawiające mnie w bardzo złym świetle. Nic już nie mogłem zrobić. Kibice sami stwierdzili, że skoro na górze chcą wojny, to będą ją mieli – tłumaczy.

 – Nie chciałem być osobą zaczynającą bojkot, ale jeśli większość kibiców jest zdania, że należy go rozpocząć, to ja się do niego dołączam. Nie można w ten sposób traktować Ruchu. W Chorzowie nie ma już poważnego futbolu. Najwyżej notowaną drużyną są dziś Jaskółki Chorzów z drugiej ligi kobiet, co chyba wystarczy za komentarz. Jeżeli trzech akcjonariuszy mających mniej więcej po 25% akcji jest ze sobą skonfliktowanych, nie chcą się dogadać i nawet nie byli w stanie zapewnić rozsądnego budżetu do końca roku, to nie mogłem podjąć się prezesowania klubowi, bo na nic nie miałbym wpływu. Mija kilka tygodni i nic się nie zmieniło. Prosimy prezydenta miasta o działanie po jego powrocie z urlopu i przez tydzień nie ma czasu, żeby w ogóle zająć stanowisko w sprawie. Zawsze byliśmy profesjonalni w rozmowach, choć nieraz dopiero godzinę przed spotkaniem podawano nam, gdzie mamy się zjawić. Ostatecznie prezydent ustalił nam termin rozmów na czwartek, na dwa dni przed startem ligi. Stwierdziliśmy, że w takich okolicznościach nie mamy zamiaru dalej dyskutować. Chęć pomocy z naszej strony się wyczerpała. Podaliśmy rękę i ta ręka została odtrącona – dodaje.

Wiceprezes Waszczuk mógł się tylko zgodzić z przedmówcami. W komunikacie pracowników został przedstawiony jako jedyna osoba z drugiej strony, której jeszcze zależy, ale bez dobrej woli trójki udziałowców niewiele wskóra. A tutaj nie miał dobrych wiadomości: – Wczoraj spotkałem się z panem Bikiem i prezydentem Kotalą, z panem Kurczykiem rozmawiałem telefonicznie. Są podpowiedzi, skąd te pieniądze wziąć, jakimi ścieżkami działać, ale od każdej strony usłyszałem, że nie mogą, nie mają, nie wyłożą więcej.

Krótko mówiąc: albo pozyskają te pieniądze sami, albo można gasić światło. A nie można tych pieniędzy zarobić, bo strajkują pracownicy, którzy i tak nie mogliby nic zdziałać bez pieniędzy i wsparcia kibiców. Koło się zamyka. Dla przypomnienia: jeszcze dwa tygodnie temu w oświadczeniu akcjonariuszy zapewniano o świetnej kondycji finansowej spółki i budżecie na 7 mln zł. Napisano nawet o „obecnej sytuacji finansowej, która stawia Ruch w jednej z lepszych sytuacji wśród polskich klubów.” Poważnie.

Cała sprawa może bulwersować tym bardziej, że w internecie krąży dokument (opublikował go Maciej Grygierczyk z dziennika „SPORT”) potwierdzający zawarte 31 stycznia porozumienie między miastem, klubem a Carbonexem, w którym jest zapis m.in. o tym, że jeśli Ruch nie będzie w stanie się sam finansować, to Carbonex wyłoży potrzebne pieniądze. Dziś najwyraźniej umywa się ręce i zapomina, że w ogóle coś takiego podpisano.

carbonex pismo

Na tym nie koniec: drużyna wczoraj miała zostać zgłoszona do rozgrywek. Oczywiście jej nie zgłoszono. Nie został spłacony dług licencyjny (termin do końca lipca) i kolejna rata układu restrukturyzacyjnego.

Marcin Waszczuk: – Strajk pracowników miał być już kilka tygodni temu, ale udało mi się ich namówić, żeby jeszcze poczekali i dali mi czas na działanie. Niestety, nie udało się. Zorganizowaliśmy ostatnio 40 tys. zł na jedną wypłatę dla ludzi z umowami o pracę, ale chcieli być solidarni względem reszty. Stanęło na tym, że każdy dostał tyle samo, czyli około po tysiąc złotych na głowę. Widzimy, jaka tutaj jest motywacja.

Marcin Waszczuk

Ta motywacja jednak już gaśnie. Jeżeli do poniedziałku nie znajdzie się milion złotych, Ruchu Chorzów w obecnej formule nie będzie. Klub jakiś czas temu spłacił zaległości wobec zawodników na tyle, że ci nie mogli złożyć wniosków o rozwiązanie kontraktu, ale za chwilę znów będą mogli. Wiceprezes poinformował, że już sześciu z nich złożyło wezwanie do zapłaty, a w kuluarach usłyszeliśmy, że po konferencji zawodnicy stracili resztki złudzeń, zdali sprzęt i zaczynają szukanie nowych klubów.

Mocno pokrzywdzony w tym wszystkim jest też młody trener Łukasz Bereta, który został na lodzie. – Zrezygnowałem z pracy w Gwarku Ornontowice, porzuciłem etat w szkole w SMS-ie, przestałem być koordynatorem w akademii Ruchu. Postawiłem wszystko na profesjonalną trenerkę i pojawił się problem, będę musiał szukać nowego zatrudnienia – mówi ze smutkiem. Ruch jest mu winny pięć pensji za pracę w akademii plus dwie za działanie jako pierwszy trener.

 – Nie wiedziałem, że jest tak źle. Od początku wisiało nad nami widmo braku płynności finansowej, ale nikt nie zakładał takiego dramatu jak bojkot kibiców, o czym dowiedzieliśmy się w trakcie przygotowań. Motywacja w zespole spadała, skoro i tak nikt nic nie wie. Wszyscy grali na czas. Nie da się przygotować zawodników, gdy nie wiadomo, czy następnego dnia wyjdziemy na trening. Piłkarze po tych wszystkich wydarzeniach nie dawali z siebie wszystkiego, obawiając się kontuzji, co po rozpadzie klubu jeszcze bardziej utrudniłoby im znalezienie nowego pracodawcy – podsumowuje.

Tomasz Ferens: – Oczekujemy wreszcie jasnego komunikatu – albo właściciele natychmiast ratują spółkę, albo niech pozwolą jej umrzeć.

Szymon Michałek: – Apeluję do akcjonariuszy: jeśli rzeczywiście zależy wam na Ruchu Chorzów, to połóżcie kasę na stół i róbmy porządny futbol. Zapłaćcie zaległości, stwórzcie nowy budżet, pomożemy wam uzyskać te 4 mln zł z miasta, a sami kupimy karnety i gadżety. A jak nie, to niech spółka upadnie i na zdrowych zasadach odbudujemy klub od podstaw od B-klasy przy UKS-ie, tak jak swego czasu zrobił Piast Gliwice, który teraz dopiero co świętował mistrzostwo Polski.

Wszystko wydaje się przesądzone. Pracownicy strajkują, piłkarze odchodzą, sparing z rezerwami Podbeskidzia został odwołany, akcjonariusze nie zamierzają już wykładać pieniędzy. Jeżeli dobrze pójdzie, Ruch za rok swoje 100-lecie będzie świętował awansem do A-klasy, choć słyszy się o planach, by w ciągu roku doprowadzić do startu od razu w IV lidze. Inna sprawa, że upadek spółki będzie oznaczał, iż wielu lojalnych pracowników zostanie z niczym.

Na razie „Niebiescy” muszą się określić, czy wycofują się z III ligi, bo w kolejce czeka Warta Gorzów Wielkopolski, która aktualnie ma kadrę szykowaną pod czwartoligowe rozgrywki i też chciałaby wiedzieć, na czym stoi. Wtajemniczeni mówią jednak, że wcale się nie zdziwią, gdyby nikt oficjalnie nie zakomunikował, że Ruch nie przystępuje do rozgrywek i dopiero po trzech walkowerach klub zostałby wyrzucony. Jak już odstawiać żenadę to do samego końca, panowie udziałowcy?

PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. własne

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...