Reklama

Bóg, rodzina, Arka

redakcja

Autor:redakcja

25 lipca 2019, 18:23 • 7 min czytania 0 komentarzy

„Bliżej klubów” to cykl, w którym będziemy przedstawiać osoby ważne dla społeczności poszczególnych klubów PKO Bank Polski Ekstraklasy. Znajdą się w nim historie zasłużonych, oddanych kibiców, odwiedzimy klubowe legendy, porozmawiamy z osobami szeroko kojarzonymi w poszczególnych miastach, o których istnieniu wie nie każdy mieszkaniec przykładowego Rzeszowa czy Suwałk. W pierwszym odcinku zapraszamy na historię Artura Greszty, wielkiego kibica Arki Gdynia.

Bóg, rodzina, Arka

Pod stadionem Arki Gdynia codziennie przewijają się setki pojazdów. Jeden z nich jest szczególny. Jego właściciel mówi o nim „rydwan ognia”. To Artur. Przy Olimpijskiej jest codziennie. Przyjeżdża dostarczyć woreczek drobniaków do „Baru Alicja” znajdującego się pod Stadionem Miejskim lub odwiedzić klubowy sklep. Spotkać innych kibiców. Porozmawiać z piłkarzami. Podpytać pracowników klubu o to, ilu kibiców gości przyjedzie na najbliższy mecz. Zna go każdy, tak samo jak i on zna każdy żółto-niebieski kąt.

Gdyby Artur miał więcej szczęścia i talentu, byłaby to historia o piłkarzu, którego karierę przerwała choroba. Stwardnienie rozsiane może mieć wiele objawów. To przeciwnik, który wchodzi w ciało chorego i osłabia poszczególne organy i mięśnie. Artura przykuł do rydwanu ognia. Każde wyjście z domu stanowi wysiłek sporego kalibru, ale Artur codziennie podejmuje ten trud.

Przecież trzeba odwiedzić Arkę, prawda?

Reklama

Artur przeszedł przed laty pełen cykl szkolenia w gdyńskim klubie. Zaczynał od trampkarzy, skończył na juniorach starszych. Jak sam mówi, talentu do piłki zabrakło, choć poprzez te wszystkie lata zakochał się w Arce bez opamiętania. Zakładając żółto-niebieską koszulkę czuł się szczególnie. Artur nie przewiduje wymówek, jest na każdym meczu domowym Arki. Na wyjazdy nie jest w stanie jeździć, choć szczególne okazje – jak finał Pucharu Polski – nie przejdą mu koło nosa. Oczywistym jest, że za Lechią – jak każdy kibic Arki – nie przepada. Ale nie chce się o niej wypowiadać, w końcu co miesiąc jeździ do Gdańska po lek. No i z Lechią łączy go także historia taty, który grywał w Gdańsku w piłkę.

Artur nie dał się jednak przekabacić. Mieszkając pięć minut od stadionu przy Ejsmonda ze słynną „Górką”, nie dało się nie malować świata na żółto i na niebiesko.

Opowiada Artur: – Nie pamiętam już gry taty, osiągnął wszystko do 20. roku życia, więc może mnie nawet w planach nie było! Był w różnych kadrach, jeździł z Lechią po Polsce. Nie podlega dyskusji, że był bardziej uzdolniony ode mnie. Nie widziałem go, ale pamiętam, co ja umiałem. Zbyt wiele bym nie osiągnął. Czy było ciężko w roli piłkarza? Jak w życiu. Wiadomo, że trochę czasu człowiek poświęcał też nauce. Ale bardzo się cieszyłem, że mogę codziennie jechać na stary stadion Arki przy Ejsmonda. Siedząc na trybunach w stronę morza, człowiek widział wpływające statki, czuł czyste powietrze. Nic tylko do pracy rodacy. Mogę się pochwalić, że trzy razy reprezentowałem gdynian na turniejach we Francji. Raz połączyliśmy roczniki Arki i Bałtyku, dwa razy jako pojechaliśmy jako Arka. To moje największe osiągnięcie. Ale to i tak nie zmienia sytuacji, że bardziej się kopałem w czoło. Byłem skrzydłowym, więc może tylko biegałem szybciej od kolegów. Doszedłem do poziomu juniorów starszych. Zaliczyłem wszystkie roczniki. 1,5 roku później stwierdzono u mnie chorobę.

Od początku byłem Arkowcem z krwi i kości. Wpoiła mi to mama, która jest ze Wzgórza, tak jak moja chrzestna. Pięć minut spacerkiem w dół mieliśmy stadion Arki. Mama i ciocia zawsze mówiły, że ich tata był bardzo związany z wszelakimi sportami. Gdynia miała kiedyś sekcję pięściarstwa, siatkówkę, w Trójmieście były Arka, Lechia, Bałtyk, Stoczniowiec. Wybrzeże stało mocno. W juniorach był taki okres, że pod koszulką meczową zawsze zakładałem koszulkę z napisem “Mafia z Ejsmonda”. Była na niej złożona pięść. Nie traktował tego człowiek jak przypadkowego stroju. Czuł się wyróżniony.

Można powiedzieć, że Arka to mój drugi dom. W ostatnim czasie nie udało mi się żadnego meczu opuścić. No, może jeden. Ze względu na pogodę albo samopoczucie. Albo było jakieś święto i nie mogłem mszy dopasować!

Najlepiej wspominam zdobycie Pucharu Polski. To było niespodziewane wydarzenie. Mówiłem już sobie w głowie, że nie będzie tak źle, w końcu gramy z Lechem, przyjaciółmi. Czy jedni wygrają, czy drugi, właściwie nic się nie stanie, atmosfera tak czy tak będzie przyjemna. Naprawdę, było to coś niesamowitego. Podczas drogi były wielkie korki, bo robili obwodnicę Kościerzyny. Wjechaliśmy na miejsca na stadionie w drugiej połowie. Kibice Arki zrobili takie racowisko, że człowiek miał aż strach w to wjeżdżać! Dym, huki, petardy, race. I jeszcze na koniec wygrali Puchar Polski. Rewelacyjna sprawa.

Reklama

Jestem jeszcze z Ejsmonda. Czy w tamtych czasach aż tak zwracało się uwagę na racowiska? Raczej nie. Wydaje mi się, że robi to dodatkowy efekt. Czasami może zadziałać również w drugą stronę. Ktoś jest pierwszy raz na stadionie, wystraszy się, każdy inaczej reaguje. Dla mnie to normalna sprawa. Czasy się zmieniają i człowiek też się irytuje, gdy dymy przerywają mecz. Ale bardzo to lubię. Ten huk, hałas.

W dniu meczowym udzielają się większe emocje. Potrzebuję w tym momencie troszkę więcej czasu dla samego siebie, pomocy w sprowadzaniu mnie na dół, zanim zasiądę na mój rydwan ognia. Gdy już wyjdę z domu, podążam na stadion. Bywało, że byłem na stadionie już osiem godzin przed meczem. Siedziałem u pani Alicji w restauracji albo sklepie kibica. Najlepsze mecze są ze zgodowiczami, bo każdy wchodzi do fanshopu jak do siebie. Wśród naszych przyjaciół ze zgód znam mało osób, bo na wyjazdy jeździłem z ciocią i mamą jak jeszcze Arka grała w trzeciej lidze. Do Lęborka, Kartuz, Kościerzyny. Wyjazdy śmieszne, godzina czasu i człowiek na miejscu.

Najlepszy kontakt miałem z Yannickiem Sambeą. Kaleczę język niemiecki, ale jeżeli widzę, że robię błędy, a ktoś mimo to nie zwraca mi uwagi, nie poprawia, tylko wręcz sam wymusza rozmowę po niemiecku, to czuję się jeszcze bardziej odważny. Bardzo sympatyczny jest też Michał Nalepa. Jest troszkę ode mnie młodszy, nie mieliśmy szans zahaczyć się w rocznikach. Luka Zarandia to też bardzo serdeczny człowiek. Dobry kontakt mam również z trenerem Grzegorzem Wittem, ale nic dziwnego, jak spędza się z kimś przez dziesięć lat dzień w dzień, to się zżywa na dobre i na złe. Wszyscy piłkarze są bardzo serdeczni. Mam nadzieje, że nikt mnie specjalnie nie przedstawia “to jest ten Artur, macie mu się kłaniać”. Na pewno tak nie jest. Nie pozwoliłbym sobie na to. Do każdego trzeba podchodzić z szacunkiem.

Arka pomaga mi w walce z chorobą, to nie ulega dyskusji. Człowiek się cieszy podświadomie, że wszyscy go znają, uśmiechają się, zapraszają. Głupio się czuję, jak wszystkie młodsze roczniki mówią mi “dzień dobry”. Człowiek dopiero sobie uzmysławia, ile to już lat minęło. I czuje się dziwnie, jakby był sławny. A to w ogóle nie jest to, jestem taki sam, jak wszyscy inni zebrani na stadionie. Tak samo martwię się o wynik i cieszę z bramek.

To, że jestem tu dobrze przyjmowany, musi to pomagać. Nie dość, że ukochana drużyna, to jeszcze wszyscy są otwarci i serdeczni. Mogę wjechać, zobaczyć, podpytać. Wszyscy patrzą na mnie przychylnym okiem. Ostatnio miałem kłopoty z jednym z silników. Zrobiono specjalnie dla mnie zbiórkę. Po każdym meczu są podstawione autobusy, by rozwieść kibiców do domów. Ostatnio autobus na stacji Redłowo nie dość, że nie miał rampy, po której mogę wjechać, to jeszcze stał blisko skarpy. Było niewiele miejsca, bym się ustawił na chodniku. Kibice wzięli mnie za ramę i wstawili do środka jak siatki. Znają mnie. Człowiek śmiga między nimi i tylko trąbi, by nikogo nie potrącić. Każdy problem jest przez nich, że tak brzydko się wyrażę, załatwiany. Nie ma problemu, by mi pomóc mi wstać, podciągnąć rękawek, zawiązać sznurówki. Śmieję się, że w autobusie mam przynajmniej zawsze miejsce siedzące.

Arka to drugi dom, ale ważniejsza jest rodzina. To dzięki niej to wszystko mogłem przeżyć, przeżywam i mam nadzieję jak najdłużej przeżywać. Czasy mamy takie, jakie mamy, ale bez Boga jest ciężko. Bóg, rodzina, Arka. W takiej kolejności bym to ułożył.

Tekst i wideo: JAKUB BIAŁEK i ADAM ZOSZAK

Najnowsze

Ekstraklasa

Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

AbsurDB
0
Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...