Reklama

Formuła 1 straciła wojownika i wielkiego mistrza. Niki Lauda nie żyje

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 maja 2019, 10:31 • 8 min czytania 0 komentarzy

Jego twarz w świecie Formuły 1 znali wszyscy. Nie dlatego, że Austriak był genialnym kierowcą, wielkim mistrzem i znakomitą osobistością motorsportu – choć i to odegrało swoją rolę – a z powodu blizn, które są wspomnieniem po jednym z najsłynniejszych wypadków w dziejach. Bo o tym, co przytrafiło się Nikiemu Laudzie słyszeć musiał każdy fan F1. 

Formuła 1 straciła wojownika i wielkiego mistrza. Niki Lauda nie żyje

Przypomnijmy więc: 1 sierpnia 1976 roku, w trakcie Grand Prix Niemiec, bolid prowadzony przez Laudę uderzył w betonowy mur. Siła uderzenia była na tyle duża, że – po odbiciu się – pojazd wrócił na tor, niemal momentalnie stając w płomieniach. Jakby tego było mało, najechały na niego dwa inne bolidy, a Niki nie miał na głowie kasku – ten spadł w momencie uderzenia.

Austriaka uratowało jedynie to, że własnym zdrowiem zaryzykowali inni kierowcy, którzy wyciągnęli go z bolidu po czterdziestu sekundach. Arturo Merzario, jeden z nich, opowiadał potem prasie o krzykach Nikiego, które wydobywało się z bolidu. I o tym, że Lauda nie podziękował mu za ratunek, gdy już wrócił do rywalizacji (Austriak przeprosił go za to niedopatrzenie po latach). Ratunek ten nadszedł zresztą w ostatniej chwili – gdyby Niki spędził w bolidzie jeszcze kilkanaście sekund więcej, prawdopodobnie nie udałoby się utrzymać go przy życiu.

Ironicznie, wypadek ten potwierdził słowa… Nikiego Laudy, który przekonywał włodarzy F1, że Nürburgring – tor, na którym rozgrywano GP Niemiec – jest zbyt niebezpieczny dla zawodników. I to mimo zmian, jakie w nim wcześniej wprowadzono. Zresztą wymuszonych przez bojkot kierowców. Austriak przekonywał, że jego lokalizacja (góry Eifel) i długość (22 kilometry!) sprawiały, że służby medyczne nie zdążą dotrzeć do poszkodowanych kierowców na czas. Jak się okazało – miał całkowitą rację. Choć nie spodziewał się pewnie, że udowodni to – dosłownie – na własnej skórze.

Reklama

*****

Formuła 1 była jego miłością. Choć moglibyśmy to stwierdzenie rozszerzyć i napisać: samochody były jego miłością. Od dzieciństwa interesował się tym, co kryje się pod ich maskami. Swoje pierwsze auto kupił w wieku 15 lat, jako kierowca wyścigowy zadebiutował cztery lata później. Prowadził Mini Coopera, zajął drugie miejsce i stwierdził, że warto postawić na ściganie się zawodowo. Po kolejnych dwóch latach był już kierowcą F1.

I choć brzmi to, jak przyjemny spacerek, to jego podróż do świata królowej motorsportu taka nie była. Karierze kierowcy sprzeciwiała się nawet jego własna rodzina. Na starty w mniejszych seriach wydał całe swe oszczędności. Zaciągnął więc pożyczkę, jako zastaw oferując swą polisę na życie. Kupił sobie w ten sposób miejsce w ekipie March w Formule 2. Sezon później był w F1. Po kolejnym roku ściągnęła go do siebie ekipa British Racing Motors. I choć tego nie wiedział, było to kluczowe wydarzenie dla jego przyszłości.

Niki Lauda marzył bowiem o startach w barwach Ferrari, mimo tego że włoski team przeżywał wtedy swój kryzys, od dziewięciu lat pozostając bez tytułu mistrzowskiego. Austriak się tym jednak nie przejmował, chciał dostać się do włoskiego teamu. Podobno zawsze, gdy wychodził na wyścig, powtarzał sekretarce swojego brata, że ta „ma go poinformować, gdyby dzwonili z Ferrari”. I pewnego dnia faktycznie zadzwonili. Enzo Ferrari zapytał bowiem Claya Regazzoniego, swojego kierowcę, kogo warto by sprowadzić do zespołu. Clay wskazał Laudę, byłego kolegę z ekipy BRM.

Reszta jest historią.

*****

Reklama

A ta historia zaczęła się od drugiego miejsca w pierwszym wyścigu Laudy w barwach włoskiego teamu. Skończyła się po czterech sezonach, gdy Austriak odszedł do Brabhama. Po drodze zdobył jednak dwa tytuły mistrzowskie, trzeci przegrał o punkt. No i przeżył wypadek, który sprawił, że Lauda stał się postacią wręcz legendarną, choć… oficjalnie nie wziął udziału w tamtym GP Niemiec. Zasady głosiły bowiem, że po restarcie wyścigu oryginalny wyścig przestaje się liczyć. Gdy Lauda to usłyszał, zapytał jedynie: „Tak? Więc co się stało z moim uchem?”.

Z chwil po wypadku nie pamięta nic. Podobno pytał o kluczyki do samochodu, który zostawił na parkingu. Odpowiedział też – w rozmowie telefonicznej – na pytania brazylijskich dziennikarzy. Dowiedział się tego jednak od innych, sam przypomina sobie dopiero podróż karetką i helikopterem, wiodącą do Mannheim. Tam znajdowała się klinika, której „specjalnością” była poparzenia. I być może to uratowało życie Nikiemu Laudzie.

Jego stan był bowiem na tyle poważny, że potrzebni byli specjaliści, by go z tego wyciągnąć. W płucach Austriaka znajdowały się fragmenty plastiku i trujące gazy. Oczyszczano je specjalnym urządzeniem, „odkurzaczem”, który wywoływał wielki ból i sprawiał, że Lauda się dusił – tak wspominał to sam Niki. Ale to miało mu pomóc w powrocie do zdrowia. Więc pół godziny po pierwszym takim zabiegu, poprosił o jego powtórzenie. Był zdeterminowany by wrócić.

Na poparzoną twarz przeszczepiono mu z kolei skórę z nóg, której nie mógł dotykać. Przywiązano mu więc ręce do łóżka. Dopiero po dłuższym czasie zapytano go, czy chce zobaczyć się w lustrze. Zdecydował, że tak, ale – jak wspominał – nie był gotowy na to, co zobaczył. Szybko się z tym jednak pogodził, bo taki już był. Akceptował sytuację, w jakiej się znalazł, rozumiał, że tego już nie zmieni. Często powtarzał, że „ma powód, by wyglądać brzydko, większość ludzi nie”. I pewnie to podejście pomogło mu wrócić na tor.

*****

Niecałe sześć tygodni lub, ujmując rzecz dokładniej, 40 dni. Tyle zajęło Nikiemu Laudzie ponowne zajęcie miejsca za kierownicą bolidu. W Grand Prix Włoch, na legendarnym torze Monza, zajął czwarte miejsce, mimo że jego niezaleczone rany wciąż krwawiły. Na tyle mocno, że krwią przesiąknęły nie tylko bandaże, ale i kominiarka, która przylgnęła do skóry Austriaka. Musiał zdecydować się na zerwanie jej jak plaster – szybkim ruchem, raz a skutecznie – w nadziei, że nie spowoduje to dodatkowych problemów. Udało się.

Lauda często powtarzał wtedy, że nie boi się jeździć. Po latach przyznał jednak, że było to po prostu kłamstwem. W swojej autobiografii pisał: – Kłamałem, ale byłbym głupi, gdybym informował swoich rywali o własnych słabościach. Na Monzy byłem sztywny ze strachu. – Wspominał też, że dopiero pół roku później zaczął jeździć jak dawniej. Sprawność fizyczną mógł odzyskać wcześniej, ale to w jego głowie tkwił największy problem.

Nie pomagały pytania dziennikarzy. Na pierwszej konferencji po wypadku, jeszcze przed powrotem na tor, jeden z nich zapytał go o reakcję jego żony na widok twarzy Nikiego. Lauda nie odpowiedział, po prostu wstał, zakończył konferencję i skierował się do wyjścia. Dziennikarz dogonił go, powtórzył pytanie, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie ostrzeżenie przed kopniakiem w jaja. Przezornie wolał więc odpuścić.

Podobnie jak odpuścił Lauda, w trakcie decydującego o losach tytułu Grand Prix Japonii. Wycofał się z niego, bo bał się o swoje bezpieczeństwo. W dzień wyścigu lało, tor był po prostu cholernie mokry. James Hunt, jego wielki rywal i przyjaciel (o ich zmaganiach nakręcono film „Wyścig”, zapomniano w nim jednak o przyjaźni, postawiono jedynie na rywalizację) zdecydował się jechać. I w ten sposób został mistrzem świata, pokonując Nikiego o wspomniany jeden punkt.

Lauda na swoje drugie mistrzostwo musiał poczekać rok. Nikt nie był w stanie mu wtedy zagrozić, był po prostu najlepszy. Spokojnie zagwarantował sobie tytuł, odebrał trofeum i… odszedł z Ferrari. Jego relacje z włoskim zespołem pogorszyły się bowiem rok wcześniej, gdy włodarze bezskutecznie próbowali przekonać swojego kierowcę, by wystartował w Japonii.

Lauda – nauczony doświadczeniem – wolał wybrać swoje bezpieczeństwo i zdrowie.

*****

Po sezonie 1979 zakończył karierę (Berniemu Ecclestone’owi, właścicielowi teamu Brabham, w którym jeździł, powiedział, że „był znudzony jeżdżeniem w kółko”, bolid nie był bowiem konkurencyjny) i zajął się biznesem. Założył własne linie lotnicze, rozwijał się poza Formułą 1. Ale ta wciąż go przyciągała. Nie wytrzymał, wrócił do ścigania, skuszony ofertą McLarena, opiewającą na trzy miliony dolarów rocznie. Wówczas najwyższą nie tylko w F1, ale i całym świecie sportu.

W barwach tej ekipy wygrał swój trzeci i ostatni tytuł, pokonując Alaina Prosta, kolegę z zespołu, o… pół punktu. Definitywnie z Formułą 1 pożegnał się w 1985 roku. Potem bywał konsultantem ekipy Ferrari, dyrektorem Jaguara i ważną postacią w Mercedesie. To on był jednym z głównych architektów sprowadzenia do tego teamu Lewisa Hamiltona. Oprócz tego wciąż doglądał swoich linii lotniczych (w trakcie swego życia założył zresztą trzy różne, sam miał licencję pilota). To za ich sprawą przeżył też jeden z najgorszych i najtrudniejszych dni w swoim życiu – w 1991 roku jeden z jego samolotów rozbił się. Śmierć poniosły 223 osoby.

*****

Wzloty i upadki miał też w życiu prywatnym. Jego pierwsza żona nazywała go „dupkiem”, a on sam mówił, że miała rację. Bo nie poświęcał jej uwagi, a zajmował się głównie Formułą 1 i swoją karierą. Oboje rozwiedli się po latach, w 1991 roku. Drugą żonę Austriak poznał za sprawą swoich linii lotniczych. Birgit Wetzinger była w nich stewardessą, ślub wzięli w 2008 roku. Rok później urodziły się im bliźniaki, młodsze o trzydzieści lat od Lucasa, najstarszego dziecka Laudy. Łącznie Austriak miał ich piątkę, z trzech różnych związków.

Co do Birgit, to jeszcze większy wpływ na życie Nikiego miała kilka lat wcześniej. Oddała mu wtedy swoją nerkę. W 1997 roku zrobił to brat Austriaka, ale ostatecznie organizm Laudy odrzucił przeszczep. Bo ze zdrowiem Nikiego bywało naprawdę różnie. Zdarzały się okresy, gdy Lauda czuł się świetnie i widywano go uśmiechniętego w padoku, a zdarzały się takie, gdy tygodniami leżał w szpitalu. Tak też było ostatnio – w sierpniu ubiegłego roku przeszedł przeszczep płuc, spowodowany powikłaniami pogrypowymi. Przeżył, choć lekarze nie byli optymistami.

Jego walkę obserwował wówczas cały świat Formuły 1, wspierali go w niej Toto Wolff, Lewis Hamilton czy Sebastian Vettel, który wysłał mu odręcznie napisany list. Wszyscy cieszyli się, gdy wyszedł z niej zwycięsko. Nikt nie spodziewał się, że kilka miesięcy później Niki Lauda przegra. Nie z płucami, a nerkami, które znów odmówiły posłuszeństwa. Austriak odszedł w obecności rodziny, która – podobnie jak cała Formuła 1 – pogrążyła się w smutku. Niki Lauda miał 70 lat.

Nie mamy wątpliwości, że pamiętany będzie znacznie dłużej.

SW

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

0 komentarzy

Loading...