Reklama

I tak Legia, panowie? Czy to w ogóle realne?

red6

Autor:red6

19 maja 2019, 15:26 • 5 min czytania 0 komentarzy

Gliwice przygotowują się na wielką fetę. Nasz specjalny korespondent donosi, że lokalne zapasy zostały wyprzedane i w tej chwili po szampany trzeba już jechać do Knurowa, a i u sąsiadów są na wyczerpaniu. Nikt nie wyobraża sobie, że po godzinie 20:00 korki od nich mogą nie wystrzelić, choć przecież nie tak przewrotne scenariusze pisała piłka, która – co najlepiej pokazują ostatnie dni i tygodnie – potrafi sobie zrobić jaja z każdego. Właśnie dlatego przed finiszem ligi postanowiliśmy poszukać argumentów przemawiających za mającą dwa punkty straty do lidera Legią Warszawa. 

I tak Legia, panowie? Czy to w ogóle realne?

Od razu zaznaczymy – to nie będzie długa lista, trzeba było się trochę natrudzić, żeby znaleźć cokolwiek. Lecimy. Legia może zostać mistrzem, bo…

Po pierwsze: to Ekstraklasa. 

Argument, który w teorii sąsiaduje z popularnym „bo tak”, ale w praktyce zlekceważyć mogą go tylko ci, którzy naszej ligi zbyt dobrze nie znają. To właśnie w tych rozgrywkach dzieją się rzeczy, o których nie śniło się nie tylko fizjologom. Nie śniły się one nikomu. Wystarczy chwila, moment i liga przestaje dostojnie tańczyć walca, a stoi na głowie i zaczyna kręcić breakdance’a. Mamy na Weszło taką małą, świecką tradycję. 1 kwietnia, gdy inne portale próbują wyłudzić kilka klików na jakiejś zmyślonej i zazwyczaj żenującej historyjce, my przygotowujemy listę primaaprilisowych żartów, które wydarzyły się naprawdę. Nie narzekamy na brak pomysłów, ligowcy dostarczają nam je hurtowo. Jeśli w przyszłym roku wyląduje na niej kwestia mistrzowskiego tytułu w sezonie 2018/19, nie ogłosimy końca świata.

Po drugie: weekend układa się tak, że można na nowo uwierzyć, iż niemożliwe nie istnieje. 

Reklama

Wczoraj rozegrane zostały mecze grupy spadkowej. Zasiadaliśmy do nich bez większego entuzjazmu, bo wydawało się, iż już wszystko jest pozamiatane. Paweł Mogielnicki z portalu 90minut.pl wyliczył, że szanse na pozostanie Miedzi Legnica w elicie i spadek Wisły Płock wynoszą około 3%. I co? I oglądając Mulitligę, można było poczuć ten przyjemny dreszczyk. I to nie tylko jeden raz. Jeszcze zanim zegary wskazywały 30. minutę, na dwóch stadionach wydarzyły się ciekawe rzeczy. W Krakowie Miedź strzeliła bramkę, ale sędzia chwilę później podyktował karnego i Forsell przestrzelił, a w Płocku – niemal w tym samym czasie – rozjemcy spotkania przez dłuższą chwilę zastanawiali się, czy na spalonym był Ryndak, który pokonał Żynela. To był pierwszy sygnał, że coś może się wydarzyć. I rzeczywiście – Miedź poszła na całość, wygrywała z Wisłą 4-2, dała się dogonić, ale przechyliła szalę w ostatniej chwili, podczas gdy Nafciarze męczyli się ze zdegradowanym Zagłębiem. Po wszystkim trzeba powiedzieć, że w 80. minucie Ryndak miał na głowie utrzymanie legniczan, ale trafił w poprzeczkę. Sensacja była o krok.

A tej doczekali się ci, którzy po Multilidze przełączyli na finisz I ligi. To dopiero posrany scenariusz. Bramkarz Bytovii strzela bramkę głową w 97. minucie i świętuje z kolegami utrzymanie zespołu, katowiczanie chowają twarze w dłoniach. Po chwili dołączają do nich rywale, ponieważ dowiadują się, że w doliczonym czasie gry Wigry ograły na boisku przeciwnika najlepszą drużynę pierwszej ligi.

Jakiś zwrot akcji dzisiaj wpisałby się w ten krajobraz idealnie.

Po trzecie: Piast czuje presję. 

Bardzo dokładnie oglądaliśmy spotkanie gliwiczan z Pogonią Szczecin, w przypadku zaklepania mistrzostwa byliśmy gotowi zalać was tekstami po końcowym gwizdku, ale nie dali nam takiej okazji zawodnicy Waldemara Fornalika. A tytuł był na wyciągnięcie ręki, nogi, głowy, czegokolwiek, wystarczyło wcisnąć jedną bramkę szczecinianom. Dlaczego się nie udało? W naszym odczuciu nie dlatego, że tak dobrze zagrał zespół Kosty Runjaicia. Raczej to goście wyglądali gorzej niż w wiosennych spotkaniach. Już samo to, że Waldemar Fornalik postanowił wzmocnić środek pola trzecim defensywnym pomocnikiem, a Joela Valencię przesunąć na skrzydło, daje do myślenia. Trochę zaburzyło to rytm funkcjonowania drużyny, w normalnych okolicznościach na boisko wyszedłby Badia lub Felix, a wspomniany Ekwadorczyk grałby tam, gdzie stał się gwiazdą ligi – za plecami napastnika.

Nawet w końcówce, gdy wszyscy wiedzieli, że Legia poległa w Białymstoku i w przypadku porażki Piast pozostałby liderem, nie widzieliśmy ani grama ryzyka. Ci goście zagrają dziś najważniejszy mecz w życiu – dla jednych to dodatkowa mobilizacja, ale dla wielu… sznurek, który trochę wiąże nogi.

Reklama

Po czwarte: może rzeczywiście Lech sprawi psikusa. 

Nie ma zbyt wielu argumentów przemawiających dziś za Kolejorzem, przede wszystkim czysto sportowych, poza takim, że w rundzie mistrzowskiej zespół Dariusza Żurawia ograł i Legię Warszawa, i Lechię Gdańsk. Będzie szansa ustrzelić hat-tricka, no i będzie szansa, by zamknąć usta tym, którzy od wielu dni przewidują, że spotkanie w Gliwicach nie będzie miało zbyt wiele wspólnego ze sportową rywalizacją. Z Poznania płynie jasny i spójny przekaz – wychodzimy i walczymy. Może rzeczywiście to nie tylko słowa, co w połączeniu z punktem numer trzy, ze spiętym Piastem, mogłoby dać niespodziewany rezultat.

Po piąte: to Legia jest doświadczona. 

Oczywiście nawet jeśli Lech by coś w Gliwicach ugrał, swój mecz z Zagłębiem Lubin musi wygrać też Legia. Nie powiemy, że jest wyraźnym faworytem, ale nie da się zaprzeczyć, że doświadczenie stoi po jej stronie. Przecież przez lata warszawianie robili sporo, by ligę w końcu z kimś przegrać, a i tak się nie udawało. To uodparnia, to daje paliwo, by w kluczowym momencie zachować się tak, jak należy.

Popatrzmy na indywidualne osiągnięcia piłkarzy Piasta:

– Tomasz Jodłowiec: dwa Puchary Ligi i Puchar Polski z Dyskobolią, Superpuchar Polski ze Śląskiem, pięć mistrzostw i cztery Puchary Polski z Legią,
– Jakub Czerwiński: dwa mistrzostwa i Puchar Polski z Legią,
– Michal Papadopulos: Puchar Czech z Banikiem Ostrawa,
– Aleksander Jagiełło: Puchar Polski z Legią.

Pamiętajmy przy tym, że wkład w wywalczenie niektórych z tych trofeów był u tych piłkarzy symboliczny. No i, że to głównie Legia wypełniała te gabloty.

Dobra, to teraz zerknijmy do rywali… Nie, wiecie co? Łatwiej będzie wymienić tych graczy z kadry Legii, którzy jeszcze nic nie wygrali. Radosław Majecki, Paweł Stolarski, Carlitos, Sandro Kulenović. Jest przepaść.

Fot. FotoPyK

Między innymi o meczu Lecha z Piastem rozmawialiśmy w Stanie Futbolu z Karolem Klimczakiem, prezesem Kolejorza.

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...