Reklama

Sensacja, która zdarza się raz na trzy lata. VIVE przegrało mecz ligowy!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 maja 2019, 21:37 • 4 min czytania 0 komentarzy

13 marca 2016 roku. Ta data przeszła już do historii Superligi piłkarzy ręcznych. To wtedy ostatni raz VIVE przegrało jakikolwiek mecz w tych rozgrywkach. Ich pogromcami okazali się wówczas szczypiorniści Orlen Wisły Płock. W końcówce tamtego, przez kolejne dwa sezony i w fazie zasadniczej trwającego obecnie, kielczanie tylko zwyciężali. Aż do dziś, gdy na ich drodze stanęła Gwardia Opole.

Sensacja, która zdarza się raz na trzy lata. VIVE przegrało mecz ligowy!

To jakby Kamil Majchrzak pokonał Rogera Federera. Jakby reprezentacja Luksemburgu ograła Niemców. Jakby koszykarze Śląska Wrocław okazali się lepsi od Golden State Warriors. Serio. VIVE to absolutny hegemon naszej ligi, drużyna, która traktuje ją jak rozrywkę. Dla nich to FIFA na amatorze czy Pac-Man bez duchów. Gdyby nie to, że Superliga kończy się play-offami, właściwie emocjonować moglibyśmy się w niej tylko walką o dalsze lokaty, pozycja mistrza byłaby z góry zaklepana. A tak co roku możemy wierzyć, że ostatnie mecze sezonu przyniosą nam trochę emocji. I choć od siedmiu sezonów tytuł niezmiennie jedzie do Kielc, to dzisiejszy mecz pokazał, że faktycznie ma to swoje uzasadnienie.

Zanim jednak do niego przejdziemy, warto opisać drugiego bohatera dzisiejszego starcia. Gwardia Opole. Niezły klub, z kilkoma znanymi nazwiskami w składzie. Rozsądnie budowana ekipa, która od kilku lat zbliża się do zajęcia miejsca na podium. W zeszłym sezonie grała zresztą o brąz, ale lepsze okazały się Azoty Puławy. Dwa sezony temu zawodnicy z Opola odpali w 1/4 play-offów. Ale w nich byli. I w tym sezonie zameldowali się tam po raz kolejny. Gdy los w półfinale skojarzył ich jednak z VIVE, chyba nikt nie mógł spodziewać się tego, co dziś wydarzyło się w opolskiej hali.

Tym bardziej, że VIVE szybko wyszło w tym starciu na prowadzenie, w pewnym momencie miało wręcz wynik w garści. Było 12:7 i wystarczyło spokojnie kontrolować spotkanie, co zespół z taką klasą powinien bez problemu zrobić. Ale przewaga zaczęła topnieć, głównie za sprawą fantastycznie dysponowanego Adama Malchera. Bramkarz Gwardii wyczyniał dziś prawdziwe cuda. I mimo że to nie on straty odrabiał, to bez niego byłoby to po prostu niemożliwe.

Reklama

– Wiadomo, że jeśli bramkarz broni karnego za karnym [i nie tylko, bo dokładał też fantastyczne interwencje po akcjach rywali – przyp. red.], to jest to w dużej mierze jego zasługa. Ale cały zespół Opola grał dziś naprawdę bardzo dobrze. Byli znakomicie przygotowani fizycznie, zresztą .dzięki temu się „dźwignęli”, bo przecież przegrywali już dość wysoko. Drugą połowę rozegrali naprawdę dobrze, zaprezentowali się świetnie jako drużyna. Duży szacunek za ten wynik – mówi Marek Witkowski, były zawodnik Wisły Płock i kielczan.

Przygotowanie fizycznie faktycznie mogło dziś odegrać bardzo ważną rolę. Ale nie tyle to opolan, ile problemy zawodników gości, którzy niespełna 48 godzin wcześniej cieszyli się ze zwycięstwa w Pucharze Polski. Nie przyszło im ono jednak łatwo, bo Orlen Wisła Płock walczyła o trofeum do samego końca. – Na pewno po takim meczu trudno się zregenerować, zawodnicy są po prostu zmęczeni. I mimo tego, że VIVE to bardzo mocna drużyna, to okazuje się, że w takiej sytuacji, grając tego na wyjeździe, przy świetnie dysponowanym bramkarzu rywali, można mieć problemy. I to było widać dzisiaj – mówi Witkowski.

Cały mecz skończył się wynikiem 32:31, a ostatnią, decydującą o zwycięstwie gospodarzy bramkę rzucił Karol Siwak. Choć to nie on, a Mateusz Jankowski (sześć trafień) i Antoni Łangowski (dziewięć!) ciągnęli za uszy całą drużynę. Obaj – wraz z kolegami – mieli też nieco szczęścia. Odpoczywał dziś znakomicie dysponowany w ostatnich meczach Vladimir Cupara, a bramki kielczan strzegł Filip Ivić, który… łagodnie rzecz ujmując, niespecjalnie im dziś pomógł. Dzięki temu Jankowski i Łangowski mogli doprowadzić Gwardię do sensacyjnego zwycięstwa. Zwycięstwa, które tak naprawdę jest ważne nie tylko dla ekipy z Opola ale i dla całej reszty polskich klubów. Bo to pokazuje, że można tę superdrużynę z Kielc pokonać.

Problem w tym, że to tylko pierwszy mecz półfinałowy.

Bo play-offy w Polsce gra się systemem mecz-rewanż. I drugie starcie dopiero przed nami. A w nim powinniśmy zobaczyć takie VIVE, jakie dobrze znamy. Dominujące, rzucające bramkę za bramką i awansujące do finału bez większych problemów. Marek Witkowski, gdy zapytaliśmy go o to, jak widzi szanse Gwardii na sprawienie sensacji i w rewanżu, zaczął mówić o tym, że ten zespół stać na… brązowy medal. Witkowski:

– W sporcie różne rzeczy się zdarzają, ale myślę, że utrzymanie tego w rewanżu, to byłoby za dużo.  Zespół z Opola prezentował się naprawdę dobrze w trakcie sezonu, zresztą bardzo dla nich udanego. Ta wygrana jest jego dopełnieniem, niezależnie od tego, czy zdobędą medal czy też nie. Choć myślę, że są zespołem lepszym niż Kwidzyn – bo podejrzewam, że właśnie tak będzie wyglądało starcie o brąz. A Gwardia wygląda na naprawdę dobrze przygotowaną do tej części sezonu, więc stawiałbym na nich.

Reklama

I niech to będzie najlepszy komentarz co do szans ekipy z Opola na awans do finału. Zresztą podobny scenariusz widzieliśmy już przed rokiem, gdy Gwardia wygrała w pierwszym meczu półfinału z Wisłą Płock. Też jedną bramką (wynik był niemal identyczny, mecz zakończył się rezultatem 33:32). Rewanż przebiegł już jednak bez jakiejkolwiek historii, z awansu cieszyli się płocczanie. Mimo tego 18 maja usiądziemy przed ekranem telewizora, by zobaczyć, czy sport zaskoczy nas po raz kolejny. Bo jeśli tak, to za nic nie chcielibyśmy tego przegapić.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...