Reklama

Jeśli nie zmienisz pozycji na libero, to nie masz szans bić się z najlepszymi

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

13 maja 2019, 16:32 • 20 min czytania 0 komentarzy

Bardzo dziękuję mojemu trenerowi, który przed ostatecznym naborem do liceum w Spale podszedł do mnie i powiedział: „Zati jesteś super gościu, super grasz, ale gdybyś miał przynajmniej 10-15 cm więcej, to miałbyś większe szanse. Mógłbyś bić się z najlepszymi, ale jeśli nie zmienisz pozycji na libero, to nie masz najmniejszych szans”. I dziś jestem mu za to wdzięczny – mówi Paweł Zatorski, dwukrotny siatkarski mistrz świata i pięciokrotny mistrz Polski, który niedawno dorzucił do swojej bogatej kolekcji kolejny medal wywalczony z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle.

Jeśli nie zmienisz pozycji na libero, to nie masz szans bić się z najlepszymi

Z jednym z najlepszych libero świata rozmawiamy o tym, kto jest… najlepszym libero świata i dlaczego, co sądzi o aferze sędziowskiej z tegorocznych finałów PlusLigi, jak widzi nadchodzący sezon reprezentacyjny oraz jak to jest być ojcem. 

***

Kurz po finałach PlusLigi już opadł, ale wiesz o co muszę zapytać.

Domyślam się, ale proszę – wal.

Reklama

Zmiana decyzji sędziego przy piłce meczowej w pierwszym meczu z ONICO Warszawa, to była jedna z największych huśtawek nastrojów w twojej karierze?

Szczerze? Nie była to dla mnie jakaś wielka huśtawka, bo przeżywałem w swojej karierze dużo większe tragedie. Przegrywałem ostatnie mecze decydujące o wyniku play-offów, mało tego, przez błąd sędziego przegrałem przecież być może finał Ligi Mistrzów z Zenitem Kazań. Moje emocje były już stargane wielokrotnie. Ale nawet gdybyśmy przegrali tamten pierwszy mecz, to nie robiłbym z tego wielkiej tragedii. Od początku wiedziałem jaką mamy drużynę, że jesteśmy w stanie zdobyć to złoto.

Nie będę ukrywał, byłem bardzo zadowolony, że sędzia wrócił do początku tamtej akcji i zmienił swoją decyzję. Rywale protestowali, ale bądźmy szczerzy, gdyby Warszawa była na naszym miejscu, to po takim odbiciu zareagowała by tak samo, jak nie jeszcze mocniej (o całym zamieszaniu pisaliśmy TUTAJ). Później bardzo szeroko była opisywana reakcja Łukasza Kaczmarka, domagano się dla niego kary, ale myślę, że to były po prostu emocje. W innych dyscyplinach często dzieją się o wiele gorsze rzeczy, w zasadzie jest to na porządku dziennym, ale przez to, że siatkówka nie jest sportem kontaktowym, to u nas jest szok po takich akcjach.

Po tamtej akcji Kaczmarka prawie był to sport kontaktowy.

Tak, ale ostatecznie skończyło się tylko na kontakcie z słupkiem.

Zdarzyło się, że kiedyś tobie też tak puściły nerwy?

Reklama

Jak graliśmy z kadrą z Iranem, gdzie zawsze były jakieś afery. Nie ukrywam, wtedy kilka razy pojawiłem się pod siatką jak cała drużyna, ale do wielkich rękoczynów nigdy nie doszło, bardziej to była gra na emocjach.

Lekkie nerwy zdarzyły mi się też chociażby w ostatnich play-offach, chociaż oczywiście na nikogo nie rzucałem się z rękami. Statystycy pokazywali mi na wideo, jak w trakcie półfinałów z Zawierciem kopnąłem piłkę i ta wylądowała na suficie, co jak wiadomo nie jest mile widziane przez sędziów i ekspertów. Ale najlepsze jest to, że ja po meczu nawet nie pamiętałem, że coś takiego się stało. To są jednak ludzkie odruchy będące efektem różnych decyzji sędziów, zachowań trenerów czy rywali, które potrafią wyprowadzić człowieka z równowagi. Z biegiem lat staram się jednak podchodzić do tego z większą pokorą i znacznie bardziej kontrolować emocje. Myślę, że potrafię bardziej pilnować się, niż jak zaczynałem grać w lidze.

Nie pytam ciebie o opinię na temat odbicia Piotra Łukasika, bo każdy będzie miał swoją perspektywę. Oficjalne stanowisko ligi było jednak takie, że zagranie było poprawne, sędzia popełnił błąd odbierając punkt ONICO, chociaż meczu powtórzyć nie można. Zapytam więc bardziej ogólnie: czy was, zawodników, nie irytuje, że w czasach, kiedy sędziowie naprawdę mają dużą pomoc technologii, takie afery są w ogóle możliwe?

Technologia jest, ale ona pomaga w sytuacjach, gdzie błąd jest ewidentny: czy było dotknięcie bloku, czyli piłka była w polu, czy było dotknięcie siatki itd. Chociaż czasami i tak zdarzają się dyskusje na temat poprawności challenge’u, bo po prostu różnica między tym, czy piłka jest dobra czy nie, jest czasami tak minimalna, że nawet po największym zbliżeniu nic nie wiadomo. A są też w siatkówce elementy, które pozostają cały czas pod oceną człowieka i żaden komputer, żaden video challenge tutaj nie pomoże.

Wracając do tamtej sytuacji z meczu z ONICO: jedynym rozwiązaniem, które pozwoliłoby uniknąć takich wątpliwości, byłoby chyba… zabronienie przyjmowania piłki sposobem górnym. Kiedyś ponoć był taki plan, ale wielu zawodników by się zapłakało, bo to jest ratunek dla tych, którzy nie potrafią przyjmować dołem szybującej zagrywki. Myślę, że tylko jakieś radykalne ujednolicenie przepisów mogłoby zakończyć takie dyskusje, ale nie wiem, czy – mimo wszystko – jest jednak sens zabijać te emocje. Oczywiście nie lubię kiedy takie błędy zdarzają się przeciwko mojej drużynie, to normalne, ale z drugiej strony takie boiskowe sytuacje, chociaż negatywne, nakręcają mecz, nas, kibiców. Błędy się zdarzają, ale myślę, że w tej chwili nie ma możliwości żeby to zmienić.

W całej tej dyskusji o przepisach odniosłem wrażenie, że część zawodników, a nawet telewizyjnych ekspertów, nie znało dokładnie przepisu, o którym była mowa. Przypomnijmy, chodzi o to, że przy pierwszym odbiciu piłki przez zespół piłka może być dotknięta kolejno kilkoma częściami ciała, pod warunkiem, że kontakt z nią ma miejsce w jednym zagraniu. Szczerze, znałeś ten zapis?

Ja tak. Myślę też, że ci grający długo w siatkówkę również byli tego świadomi. Problem w tym, że jest bardzo duża rozbieżność jeśli chodzi o ocenę takiej piłki. Generalnie jest tak, że jeśli piłka tylko przetoczy się po ręce, a nie odbije się od niej, to jest już błąd. Zdarza się to chociażby podczas asekuracji, kiedy kolega atakuje, ja stoję pod siatką, a później piłka tylko zjedzie mi po ręce, zamiast odbić się. W takich momentach sędzia od razu odgwizduje błąd i taka jest też moja ocena tamtej sytuacji z meczu z ONICO: piłka zjechała po ręce Łukasika i ja bym to uznał jako błąd. Chociaż prawda jest też taka, że nawet na powtórce nie wszystko było tam dokładnie widać.

14.12.2016, Warszawa, siatkowka, Plus Liga, ONICO AZS Politechnika Warszawska - ZAKSA Kedzierzyn Kozle, Pawe³ Zatorski (ZAKSA), fot. Tomasz Jastrzebowski / Foto Olimpik / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Niby sezon klubowy się skończył, ale i tak niełatwo było złapać się z tobą na dłuższą rozmowę. Jesteś już ojcem na pełny etat?

Pewnie, że tak. Pomagam jak mogę, bo w trakcie sezonu żyliśmy trochę na odległość. I nie chodzi tylko o mecze, żona po prostu jeszcze kończy studia. Starałem się jednak spędzać z rodziną każdą chwilę. Teraz oczywiście nie ma lekko, ale chyba nie muszę tłumaczyć jak to jest z dzieciakami, skoro sam wspomniałeś wcześniej, że też je masz.

Czyli podejrzewam, że nawyki wyniesione z pozycji libero przydają się podczas zabawy.

(śmiech) Tak, na co dzień tarzam się po boisku, dlatego podłoga też jest moim naturalnym środowiskiem. Jest jak u przeciętnego taty: noszenie, podrzucanie, kładzenie i tak w kółko. Kiedy tylko jest ciepło, idziemy od razu na boisko, bo mały jest na tyle kumaty, że już zaczyna biegać za piłką. Nie ukrywam, że w tej chwili jest to dla mnie najlepsza rozrywka. Naprawdę odnajduję się w tym, fantastyczna sprawa, mogę polecić każdemu.

Wiem, że spodziewacie się drugiego dziecka. Czyli będziesz musiał bronić ataki jednocześnie z prawego i lewego skrzydła.

Do tego akurat jestem już przyzwyczajony, podczas treningów też często trenujemy na dwie piłki, więc refleks i podzielność uwagi udało mi się już wyćwiczyć. Rzeczywiście, na razie te ataki w domu są dość ograniczone, chociaż czasami też przychodzą znienacka. Ale coś czuję, że później będzie jeszcze ciekawiej…

A tak poważnie, Vital Heynen jest już uprzedzony, że możesz prysnąć ze zgrupowania, żeby odebrać poród?

Jestem już dogadany z Vitalem. Oczywiście trudno przewidzieć, kiedy dokładnie nastąpi rozwiązanie, ale będzie to prawdopodobnie już po Lidze Narodów. Będziemy wtedy w Zakopanem. Mam nadzieję, że zdążę dojechać do centralnej Polski, bo to jednak kawałek drogi.

Śmialiśmy się ostatnio z Vitalem, że w tamtym roku praktycznie nie brałem udziału w przygotowaniach do mistrzostw świata, bo walczyłem z kontuzją pleców i jeździłem po szpitalach, a forma jednak była. Tak więc grzechem byłoby tego nie powtórzyć. Mówię to oczywiście pół żartem, bo mam nadzieję, że wszystko uda się pogodzić. Zresztą przy pierwszym porodzie też byłem. Siedziałem akurat z drużyną w Spale przed memoriałem Huberta Wagnera, ale na szczęście zdążyłem na poród do Łodzi. Wszystko było okej, starałem się wspierać żonę, nie zemdlałem.

Niedawno żartowałeś w „Przeglądzie Sportowym”, że „skoro w Kędzierzynie nie ma co robić, to robi się dzieci”. Ale Kędzierzyn-Koźle to chyba twoje miejsce, skoro w styczniu przedłużyłeś kontrakt z ZAKSĄ o dwa lata.

Śmiejemy się, że kto tylko przeprowadza się do Kędzierzyna, to po dwóch latach pojawiają się dzieci. Jak przychodziłem do ZAKSY, to tak naprawdę większość moich rówieśników w drużynie ich nie miało, może tylko ci najstarsi zawodnicy jak Paweł Zagumny byli ojcami. A potem w drugim roku wszyscy po kolei postarali się o dzieciaki. Myślę, że to też w pewnym sensie jest nasza siła. Sam nie ukrywam, że od kiedy pojawiło się u mnie dziecko, stałem się jeszcze bardziej otwarty na ludzi, dużo łatwiej jest nawiązywać kontakty z kolegami, bo to jest po prostu dobry sposób do rozmowy. A co do samego Kędzierzyna…

… no nie jest to Las Vegas.

Tak, ale chyba przez to, że większość z nas ma dzieci, to raczej nie szukamy wrażeń. Poza tym mamy tak wypełniony kalendarz treningami i meczami, że naprawdę każdy chce spędzić wolny czas z rodziną. Jeśli chodzi o mnie, to jeśli czasami trafi się półtorej dnia wolnego, to wolę wsiąść auto i pojechać chociażby kilkadziesiąt kilometrów dalej do ZOO, żeby dzieciaki miały frajdę.

Ale na co dzień Kędzierzyn naprawdę mi wystarczy. Kiedyś wprawdzie nie było tutaj za dużo restauracji czy galerii i człowiek ponoć rzeczywiście nie miał nawet gdzie ruszyć się ze znajomymi czy rodziną, ale miałem to szczęście, że jak przyjechałem do miasta, to chwilę wcześniej takich miejsc trochę przybyło. Dlatego też naprawdę niczym nie byłem negatywnie zaskoczony, jest mi tu dobrze. Myślę, że świadczy o tym fakt, że mam za sobą już pięć lat gry w ZAKSIE i dwa kolejne przede mną. Cieszę się, że mam taką stabilność.

W Polsce wygrałeś wszystko i to po kilka razy. Pięć razy zdobyłeś mistrzostwo i cztery razy puchar kraju. Naprawdę nie korci, żeby spróbować sił w lidze włoskiej czy rosyjskiej? Dwukrotny mistrz świata znalazłby miejsce w wielu mocnych ekipach.

Miałem takie myśli kiedy byłem dużo młodszy i wchodziłem do ligi. Myślałem, że byłoby super wyjechać za granicę, ale nie ukrywam, że teraz moja świadomość jest trochę większa. Jasne, wiem że wysokość kontraktów jest inna, ale wiem też, jak buduje się tam drużyny. Zarówno w Rosji jak i we Włoszech obowiązują limity obcokrajowców, chociaż w tym drugim kraju są one łagodniejsze. Nie da się jednak ukryć, że te topowe drużyny raczej nie chcą „zaśmiecać” sobie tego limitu pozycją libero. Wyjątkiem jest może Jenia Grebennikov, chociaż i on miał problem, bo jak pamiętamy, musiał odejść z Lube, ponieważ klub chciał zakontraktować zagranicznych zawodników na innych pozycjach.

Dlatego, powiem szczerze, nie spieszy mi się. Uważam, że Polacy na mojej pozycji w naszym kraju są bardzo potrzebni klubom, przez co są bardzo doceniani. Nie muszę na siłę szukać szczęścia za granicą. Poziom naszej ligi jest dla mnie naprawdę bardzo zadowalający, otoczka wokół meczów jest świetna, trybuny są wypełnione przy decydujących meczach. Druga sprawa to oczywiście rodzina, bo jak już mówiłem, żona kończy studia. Poznaliśmy się dawno temu, wiem, że ona zawsze miała ambitne plany, chce się realizować, dlatego też nigdy nie chciałem podejmować takich decyzji i decydować za całą rodzinę.

Chociaż nie ukrywam, że były oferty. Miałem propozycje z Rosji i Iranu, z Włoch akurat nigdy nikt się ze mną nie kontaktował. Nie chcę rzucać nazwami klubów, ale w przypadku ligi rosyjskiej była to mocna drużyna, która była w czołówce ligi tego sezonu. Podjąłem jednak decyzję, że zostaję w Polsce. Miałem zresztą już kontrakt w ZAKSIE i nie chciałam go zrywać. Postawiłbym drużynę w trudnej sytuacji, bo okienko transferowe powoli już się zamykało. Myślę, że nie byłoby to w moim stylu, gdybym tak się zachował wobec klubu, który mi zaufał.

Czyli nie chciałbyś tak jak na przykład Fabian Drzyzga wyjechać do dalekiego Nowosybirska?

W żaden sposób nie oceniam ruchów kolegów, ale podejrzewam, że trzeba być bardzo odważnym i wytrwałym. Podziwiam Fabiana, że wytrzymał w Nowosybirsku i został tam nawet kolejny sezon. To klub z daleka, chociaż z drugiej strony może to też być trochę złudne wrażenie. Niby mogą przerażać odległości czy mróz, ale z drugiej strony często nawet w takich miejscach okazuje się, że są pomocni ludzie, dobra drużyna, świetne warunki do treningu i życia. Jeśli kiedyś taka propozycja padnie, będę musiał jednak bardzo poważnie się zastanowić.

Jerzy Mielewski powiedział ostatnio, że Paweł Zatorski jest najlepszym libero w historii polskiej siatkówki. Co ty na to?

Ja na to, że Jurek chce chyba narazić się „Igle” i „Gatowi” (śmiech).

Myślę, że się im nie narazi. 

Oczywiście bardzo miło jest usłyszeć o sobie takie słowa, ale naprawdę nie mają one dla mnie większego znaczenia, nie zmienią wiele w moim życiu. To, czy jestem najlepszy w historii, zawsze będzie czyjąś indywidualną oceną. Ja uszanuję zdanie każdego, również jeśli ktoś powie, że jego zdaniem lepszy ode mnie jest dzisiaj Damian Wojtaszek czy Kuba Popiwczak. Nie będę miał z tym żadnego problemu.

Najważniejsze, że mogłem uczyć się od najlepszych. Bardzo podobała mi się atmosfera, kiedy kilka ładnych lat temu przychodziłem do Skry i miałem okazję grać tam naprawdę z największymi gwiazdami nie tylko w Polsce, ale i Europie. Strasznie uderzyło mnie to, że ci najlepsi zawsze mieli do siebie ogromny dystans, nie musieli nikomu nic za wszelką cenę udowadniać. I nie mówię tylko o tym, że nie było napinki na treningach, ale ogólnie o podejściu do kibiców, pracy, siebie nawzajem, do życia. Zapamiętałem to i często to sobie przypominam, kiedy gram czy trenuję ze słabszymi, młodszymi zawodnikami. Bo widzę, że to oni częściej chcą udowadniać światu, jacy są świetni.

A kto twoim zdaniem jest dziś najlepszym libero na świecie?

Wszyscy najbardziej wychwalają Jenię Grebennikova i sam absolutnie też się z tym zgadzam. Jest niesamowity w obronie, wyczynia rzeczy, których niby nie da się powtórzyć. Świetny gość, fantastyczny zawodnik, który zawsze ma szacunek do rywali i do tego cały czas chodzi uśmiechnięty. Szanuję takich ludzi.

Podobnie też Aleksieja Wierbowa. To oczywiście facet z dużo większym stażem, który już powoli będzie kończył karierę, ale moim zdaniem jest zawodnikiem pokroju Grebennikova. Ma klasę. Pamiętam, że jak miałem 19 lat i graliśmy przeciwko sobie w kadrze, to sam podchodził do mnie przed meczem, witał się jak równy z równym. W takich sytuacjach też wychodzi klasa zawodnika i człowieka. Tak więc podsumowując: Grebennikov i Wierbow to dla mnie największe koty.

Staram się podpatrywać najlepszych, jak poruszają się po boisku, jak zachowują się w trudnych sytuacjach. Chociaż zdarza mi się też patrzeć na grę tych teoretycznie słabszych, aby zwrócić uwagę, jakie błędy popełniają. Czuję, że cały czas robię postępy, ten ostatni sezon ligowy był chyba najlepszy w moim wykonaniu.

Brazylijski mistrz olimpijski Sergio powiedział kiedyś tak: „Codziennie, gdy rano wstaję, dziękuję w myślach osobie, która wpadła na pomysł wprowadzenia do gry libero. Bardzo chciałbym ją spotkać i osobiście podziękować, bo gdyby nie ten człowiek, to już dawno nie grałbym w siatkówkę. Kiedyś to był wyrok, ale dziś dla wielu błogosławieństwo.” Masz podobnie? 184 cm to jednak trochę mało.

Zdecydowanie mało, dlatego bardzo dziękuję mojemu trenerowi z kadry województwa łódzkiego, który przed ostatecznym naborem do liceum w Spale podszedł do mnie i powiedział: „Zati jesteś super gościu, super grasz, ale gdybyś miał przynajmniej 10-15 cm więcej, to miałbyś większe szanse. Mógłbyś bić się z najlepszymi, ale w takiej sytuacji, jeśli nie zmienisz pozycji na libero, to nie masz najmniejszych szans”. I dziś jestem mu za to wdzięczny, bo taka jest prawda – gdybym nie przeszedł na libero, to może maksymalnie zakręciłbym się w drugiej lidze i to jeszcze o ile poziom nie byłby tam szczególnie wysoki.

Ciężko było się przekwalifikować?

Wcześniej przyjmowałem, atakowałem, zagrywałem. Zawsze sprawiało mi to wielką frajdę. Nagle przeszedłem na libero i było to trochę… nudne. Ale teraz też mam z tego dużą frajdę i nie zamieniłbym już mojej pozycji na inną.

Miałeś kiedyś momenty, że w ferworze walki chciałeś zaatakować, ale w ostatniej chwili się opamiętałeś?

Była podobna sytuacja nawet w tym sezonie na meczu ligowym w Warszawie. Skończyłem do bloku!

Opowiadaj.

Była piłka przychodząca, a stałem akurat w asekuracji pod siatką. No i korciło mnie. Ale nie zostałem trafiony w ręce. Naprzeciwko był atakujący Sharone Vernon-Evans, a że zasięgiem bozia obdarzyła go dosyć solidnym, to oczywiście nie powąchałem piłki.

Czasami zdarzają się takie sytuacje, szczególnie podczas treningów. Bywa, że jak mam trzecią piłkę do przebicia, to wychodzę w górę i atakuję. A po chwili nasz statystyk, który jest też sędzią na treningu, oczywiście z wielką radością odgwizduje błąd. Na szczęście moja pozycja w zespole i doświadczenie pozwalają czasami zaszaleć, bo wiem, że nikt mi za to nie urwie głowy.

Trener reprezentacji Vital Heynen znany jest z bardzo kreatywnych ćwiczeń na treningach. Dla libero też serwuje coś specjalnego?

Nic szczególnego nam nie zaproponował, ale i tak bardzo mi pomógł. Już na początku naszej przygody z kadrą wziął iPada i nagrał, w jaki sposób poruszam się przed przyjęciem, jak wygląda moment zmiany pozycji na dalszą od siatki. Zwrócił uwagę na kilka elementów, które chciał zmienić w mojej grze.

Nie ukrywam, było to trudne, bo jednak po kilkunastu latach miałem jakieś nawyki, a jak coś wykonuje się w bardzo dużej liczbie powtórzeń, to później ciężko to zmienić. Miałem to we krwi, dlatego bałem się zmian. Dla kibiców może się wydawać, że to bardzo delikatne zmiany, ale dla zawodnika takie rzeczy naprawdę trudno poprzestawiać w głowie, bo nagle okazuje się, że siatkówka robi się nieco inna, nieco trudniejsza. Zaufałem jednak Vitalowi, dałem się przekonać do innego rozwiązania, mimo że początkowo miałem inne zdanie. Trener ma jednak bardzo dużą wiedzę. Chociaż jest też bardzo wymagający, na treningach potrafi wylać na nas dużo gorzkich słów.

Belg często rzuca mięsem na treningach?

Tak, ale przeważnie po angielsku, a wiadomo, że w innym języku odbiera się to trochę inaczej (śmiech). Ale faktycznie potrafi dosadnie coś powiedzieć. Myślę, że wiele osób, które nie są przyzwyczajone do pracy w takim stresie, mogłoby mieć problem współpracując z Vitalem.

26.06.2016 LODZ SIATKOWKA MEZCZYZN LIGA SWIATOWA 2016 FIVB VOLLEYBALL WORLD LEAGUE 2016 MECZ POLSKA - FRANCJA ( Poland - France ) N/Z PAWEL ZATORSKI SYLWETKA OBRONA FOT MACIEJ GOCLON / FOTONEWS / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Koniec ligi oznacza początek sezonu reprezentacyjnego. Wiadomo, będzie to rok stojący pod znakiem kwalifikacji olimpijskich. Podejrzewam, że za wszelką cenę chcecie załatwić sprawę awansu już przy pierwszym podejściu w sierpniu w Gdańsku, żeby uniknąć takiego maratonu, jak przed Rio de Janeiro.

Oj tak. Szczególnie pamiętam turniej kwalifikacyjny w Berlinie. Kiedy przed imprezą rozmawialiśmy z Francuzami grającymi w Kędzierzynie – którzy też mieli grać w tym turnieju – od początku wszyscy byliśmy zgodni: mecz o trzecie miejsce będzie być może najgorszym, najtrudniejszym spotkaniem w życiu każdego z nas. Bo układ był prosty: albo wygrywa się i leci do Japonii na turniej kwalifikacyjny ostatniej szansy, gdzie jest w zasadzie pewny awans, albo odpada się z wyścigu po igrzyska. I tak się stało, że to właśnie nam przyszło grać o te trzecie miejsce (Polacy pokonali Niemców 3:2 – red.). Mam nadzieje, że tym razem już turniej w Gdańsku zakończy się dla nas happy endem.

Francja to klasa sama w sobie, Słowenia wyrzucała nas za burtę podczas dwóch ostatnich mistrzostw Europy, tylko Tunezja wyraźnie odstaje. To wbrew pozorom nie musi być spacerek nawet dla mistrzów świata.  

Pamiętajmy, że Słowenia była wicemistrzem Europy (w 2015 r. – red.). To naprawdę doświadczona drużyna, której zawodnicy grają w dobrych klubach. Wiemy z kim przyjdzie nam grać, dlatego nie chcemy się podpalać i już cieszyć się z awansu. Z kolei z Francuzami z ZAKSY cały czas sobie docinamy wracając czy to do ostatnich mistrzostw świata, gdzie to my wygraliśmy, czy też innych turniejów, które wygrywali akurat Francuzi. Zawsze jest to jednak w granicach rozsądku i przyzwoitości, bo po prostu się lubimy.

Poza tym trzeba dobrze żyć z rozgrywającym Benjaminem Toniuttim.

Akurat libero nie ma tego problemu. To bardziej rozgrywający jest uzależnione ode mnie, dlatego to ja mam przewagę i nie muszę się podlizywać (śmiech).

Jakie jest twoje zdanie na temat kalendarza reprezentacyjnego na ten rok? Zaczynacie od Ligi Narodów, później są wspomniane kwalifikacje olimpijskie, potem mistrzostwa Europy, a na koniec Puchar Świata w Japonii, który kiedyś dawał szanse awansu na igrzyska, ale teraz będzie już tylko imprezą towarzyską. Pięknie was docisnęli panowie z FIVB i CEV.

Żadna nowość szczerze mówiąc. Ale faktycznie jest bardzo dużo grania. Z jednej strony nie ukrywam, że bardzo lubię grać w siatkówkę i z chęcią pogram tam, gdzie będą mi kazali, ale z drugiej strony mam nadzieję, że mój organizm to wytrzyma. Niestety, coraz większej liczby zawodników nie omijają kontuzje i sam też bardzo się tego boję. M.in. właśnie dlatego mając tydzień wolnego od siatkówki, gadamy o 21:30. Po prostu wcześniej katowałem się na siłowni, żeby być gotowym na kadrę. Aby nie było tak jak w poprzednim sezonie, że walczyłem z kontuzją pleców zamiast trenować na największych obciążeniach.

Zmiana kalendarza to długi temat, można byłoby napisać o tym książkę. Od lat jest dużo dywagacji na temat kształtu kalendarza, tego co robią działacze poszczególnych federacji. Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się takiego rozwiązania, z którego będą zadowoleni i siatkarze, i kibice, i działacze.

Jesteś zwolennikiem wprowadzenia kalendarza podobnego do tego znanego z piłki nożnej z okienkami reprezentacyjnymi? Sezon ligowy nie byłby już tak ściśnięty do maksimum, w klubie gralibyście dziewięć-dziesięć miesięcy w roku.

No właśnie sam jestem ciekaw. Pytanie, co na to zawodnicy, którzy nie grają w reprezentacji i często kończą sezon w kwietniu. A niektórzy nawet wcześniej, bo nie grają w play-offach. Tacy siatkarze mają później cztery-pięć miesięcy wolnego i jest to dla nich dobra sytuacja. Dlatego też ilu siatkarzy, tyle będziemy mieli opinii. Myślę, że nigdy wszystkich się nie zadowoli.

Sam chciałbym tylko, żeby większość zawodników mogła być zdrowa i gotowa do tego, aby te najważniejsze mecze sezonu zagrać na najwyższych obrotach. Bo niestety, często play-offy w najmocniejszych ligach świata – włącznie z naszą – wyglądają tak, że musimy walczyć ze swoimi słabościami. Nawet w tym roku wielu z nas grało półfinały i finały z kontuzjami, na antybiotykach. Część zespołów musiało posiłkować się też transferami medycznymi, o których było tak głośno. Wszystko to jest konsekwencją ciężkiego kalendarza.

Wróćmy jeszcze na chwilę do igrzysk. Twój debiut olimpijski miał miejsce w Rio. Czy ćwierćfinałowy mecz ze Stanami Zjednoczonymi przegrany gładko 0:3 dalej siedzi w głowie?

Cały czas, ale myślę, że warto jest pamiętać o porażkach, szczególnie w tak ważnych imprezach jak igrzyska. Amerykanie akurat tamtego dnia grali solidniej od nas i zasłużyli swoją grą na to, żeby awansować i później zdobyć medal. Dokładnie tak samo, jak my zasłużyliśmy sobie na zwycięstwo w ubiegłym roku podczas mistrzostw świata, gdzie pokonaliśmy tak naprawdę tych samych Amerykanów.

Trzeba trafić z formą na daną imprezę. Siatkówka jest takim sportem, że ciężko jest być gorszym, a jednak wygrać spotkanie. W piłce nożnej na przykład częściej ma to miejsce, bo można wykorzystać tę jedną sytuację, a potem się zamurować i wygrać. W siatkówce z kolei akcja dzieje się cały czas dynamicznie i swoją wyższość trzeba udowadniać w każdej sytuacji. Dopiero wtedy można cieszyć się z sukcesu.

Turniej siatkarski na igrzyskach ma trochę niewdzięczny format. W fazie grupowej można pozwolić sobie na wpadki, bo i tak kluczowy jest ćwierćfinał. Nasza kadra wie coś o tym, bo odpadała na tym etapie na czterech ostatnich igrzyskach.

Zgadza się, najważniejsze, na kogo trafi się w ćwierćfinale. W Rio mieliśmy akurat Amerykanów, którzy byli jednymi z faworytów. Chociaż można było oczywiście trafić odrobinę łatwiej, tak jak mogło mieć to miejsce na wcześniejszych igrzyskach w Londynie. Była szansa grać z Niemcami, czyli teoretycznie łatwiejszym przeciwnikiem, ale jeden przegrany w grupie mecz z Australią zadecydował o tym, że wpadliśmy na Rosję. I wszyscy pamiętamy, jak to się skończyło. Niestety, siatkówka jest brutalna. Z jednej strony niby trzeba pokonywać tych najmocniejszych, aby grać o medale, ale z drugiej trzeba też mieć odrobinę szczęścia.

A jakie wrażenie zrobiła na tobie sama otoczka igrzysk?

Nie ukrywam, to było przeżycie. Przede wszystkim wrażenie zrobił na mnie ogrom sportowców, także tych bardzo znanych. Widząc ich wszystkich na żywo czułem się trochę, jakbym… wszedł do telewizora i przemieszczał się między tymi gwiazdami. Wrażenie robił też sam ogrom całego przedsięwzięcia, masa ludzi, których trzeba było tam pomieścić. Do tego też wielka dbałość o kwestie bezpieczeństwa, bo pamiętam, że był to okres, kiedy dużo mówiło się o zagrożeniu zamachami. Ogromne przeżycie.

Były jakieś pozasportowe przygody?

Nie przypominam sobie. Nikt nas nie okradł, nie napadł. Inna sprawa, że sportowcy byli tam jednak mocno odcinani od tego – bądź co bądź – trochę niebezpiecznego środowiska, bo przestępczość w Rio jest niestety wysoka. Bardziej od nas odczuli to chyba kibice, turyści. Na różnych filmikach było widać, że potrafili trochę dostać po uszach od tubylców.

Tokio to chyba bardziej przyjazne miejsce, żeby zdobyć upragniony medal.

Byliśmy tam już wielokrotnie. Mieliśmy okazję trochę pozwiedzać i nie ukrywam, że to świetny kraj jak dla mnie. Fajnie byłoby polecić tam szczególnie na igrzyska, bo obstawiam, że Japończycy zrobią je na niewyobrażalnie wysokim poziomie. Ale czy będzie mi to dane? Po pierwsze trzeba tam awansować, a po drugie później znaleźć się w drużynie. To jeszcze całkiem daleka droga.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...