Reklama

Legia wczołgała się na szczyt. Już z niego nie zejdzie?

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2019, 23:27 • 3 min czytania 0 komentarzy

To już pewne prawie jak śmierć i podatki. Legia przez 3/4 sezonu ma swoje problemy, nie wypali jej plan na lata z Chorwatami, trenerami kobiet czy portugalskimi dyktatorami, ale w najważniejszym momencie sezonu stołeczna ekipa jako tako się ogarnia, za to konkurencja wypieprza na skórce od banana. W efekcie Legia doczołguje się na szczyt mijając rywali trzymających się z bólu za skręconą kostkę i już z niego nie schodzi.

Legia wczołgała się na szczyt. Już z niego nie zejdzie?

Czy teraz skończy się identycznie – jeszcze nie wiemy, ale coraz więcej na to wskazuje. Oto bowiem Lechia Gdańsk złapała zadyszkę, przegrała drugi mecz z rzędu, a Legia wymęczyła zwycięstwo nad Cracovią i zajęła fotel lidera. Jeśli potwierdzą się prawidłowości z ostatnich lat, nikomu nie da się dogonić.

A już mogło się wydawać, że przewaga nad gdańszczanami będzie wynosiła tylko marny punkt zamiast trzech. Była końcówka czasu doliczonego. Cornel Rapa w starciu przy linii bocznej dostaje piłką w rękę, sędzia Bartosz Frankowski dyktuje rzut wolny. Wrzutka i zaczyna się nieszczęście gości. William Remy przyjmuje piłkę na klatkę piersiową i próbuje strzelić, a wtedy ładuje się w niego Michał Helik. Wybrał zły rodzaj interwencji, na dodatek wszystko wykonał o pół tempa za późno. Ewidentny rzut karny, natomiast będą ożywione dyskusje, czy wcześniejszy wolny przyznano słusznie.

Jedenastkę pewnie wykorzystuje Carlitos. Michal Pesković po raz pierwszy tego dnia nic nie mógł zrobić. Wcześniej miał jakiś pakt z poprzeczką. W pierwszej połowię sparował na nią świetny strzał sprzed pola karnego Andre Martinsa, a w drugiej to samo zrobił z podobnym uderzeniem Iuriego Medeirosa. Portugalski pomocnik nieco wcześniej nawet zdobył bramkę i to taką ze znakiem jakości Q: zszedł do środka, a następnie zabójczo precyzyjnie przymierzył po dalszym słupku. Szkopuł w tym, że na wyraźnym spalonym znajdował się Sebastian Szymański, który na pewno w jakimś stopniu zasłonił widok Peskoviciowi. Gol jak najbardziej słusznie nie został uznany, wręcz dziwiono się, że sędzia musiał jeszcze korzystać z VAR-u.

I na tym często polegał dziś problem Bartosza Frankowskiego. Nawet jeśli podejmował słuszne decyzje, wszystko działo się w aurze wielkiej nerwowości, arbiter z Torunia nie potrafił uspokoić atmosfery i pokazać, że panuje nad wydarzeniami. To zresztą zarzuca mu się dość regularnie.

Reklama

Cracovia rozegrała w miarę solidny mecz, ale to już nie było to samo co przy ostatniej wizycie na Łazienkowskiej, kiedy w bardzo dobrym stylu wygrała 2:0. Teraz rzadko odnosiliśmy wrażenie, że „Pasy” przyjechały do Warszawy po zwycięstwo. Bardziej, że nie chciały przegrać, zabrakło trochę większej pazerności w ataku. W Legii, mimo wygranej dopiero w doliczonym czasie, przy kilku nazwiskach można postawić plusy. Co zaskakujące, są w tym gronie Luis Rocha (bardzo dobra pierwsza połowa, zwłaszcza w ofensywie) i Domagoj Antolić, który dotrzymywał kroku Andre Martinsowi i nawet chwilami potrafił zrobić coś więcej niż tylko podać do najbliższego.

Entuzjazm Legii po zmianie trenera trwa i ciągle działa. Pozycji lidera będzie bronić w Poznaniu, gdzie z powodu otrzymanych dzisiaj kartek nie wystąpią Jędrzejczyk i Martins. Cracovia została wyprzedzona przez Jagiellonię, ale szybko będzie mogła to z nią wyjaśnić, bo właśnie z białostoczanami zmierzy się w następnej kolejce.

[event_results 577638]

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...