Reklama

Edwin van der Sar, czyli historia kiepskiego rockandrollowca

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

10 kwietnia 2019, 15:07 • 19 min czytania 0 komentarzy

Do Turynu trafił jako bramkarska super-gwiazda. W ofertach mógł przebierać niczym w ulęgałkach, a taksówkarza instruować zgodnie z klasycznym bon motem Józefa Oleksego: – Gdzie jedziemy? Wszystko jedno, wszędzie jestem potrzebny. Postawił jednak na Juventus. Gdy Edwin van der Sar w 1999 roku zdecydował się w końcu opuścić Ajax, Serie A była na absolutnym topie. Możliwość rywalizowania w tak nafaszerowanej gwiazdami lidze kusiła znacznie bardziej niż perspektywa gry w Anglii czy Hiszpanii. Holender został zatem pierwszym golkiperem spoza Włoch, który stanął między słupkami bramki Juventusu.

Edwin van der Sar, czyli historia kiepskiego rockandrollowca

Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!

I co? I już po dwóch sezonach wylądował… w Anglii. Jedak nie na Anfield Road czy Old Trafford, na które wcześniej kręcił nosem. Trafił na Craven Cottage i przywdział bramkarską bluzę Fulham.

Zesłanie, spektakularny wylot z europejskiego topu. Beniaminek Premier League zamiast słynnej Starej Damy. Steed Malbranque zamiast Zinedine’a Zidane’a. Wydawało się wtedy, że 31-letni golkiper za wiele już w światowej piłce nie zwojuje. Że czeka go jeszcze kilka lat grania na solidnym poziomie, a potem powrót do ojczyzny, wyjazd na saksy za ocean albo – po prostu – odwieszenie rękawic na kołku. I tyle. To byłoby zdecydowanie jedno z większych rozczarowań, jeżeli chodzi o złote pokolenie zawodników Ajaksu z lat dziewięćdziesiątych.

No bo jak to w ogóle brzmi. W 2001 roku Seedorf grał w Interze, Davids w Juventusie, Overmars w Barcelonie, Bergkamp w Arsenalu… Van der Sar ze swoim Fulham naprawdę przestał pasować do takiego towarzystwa.

Reklama

Dzisiaj już wiemy, że swoje wielkie (największe?) momenty Edwin miał dopiero przed sobą. Sir Alex Ferguson w końcu postawił na swoim i – do czego namawiał go między innymi Peter Schmeichel, dostrzegający w Holendrze swojego naturalnego następcę – zdecydował się ściągnąć do Teatru Marzeń wiekowego bramkarza Fulham, czyniąc z niego numer jeden w zespole Czerwonych Diabłów. Co okazało się strzałem w dziesiątkę, choć wzbudzało początkowo uzasadnione kontrowersje.

Jak to się zatem stało, że jeden z najlepszych bramkarzy świata trafił do jednego z najlepszych klubów świata i już po dwóch sezonów opuścił go w niesławie? To dziwaczna historia.

AJAX ZWYCIĘŻY U SIEBIE Z JUVENTUSEM? KURS 3.30 W TOTOLOTKU!

***

Wypada zacząć tę opowieść jeszcze w Holandii.

Reklama

Edwin van der Sar nie jest wychowankiem Ajaksu, choć związał się z nim nierozerwalnie po dziś dzień – do najsłynniejszego holenderskiego klubu trafił jednak już jako dwudziestolatek, pierwsze bramkarskie kroki stawiając w VV Foreholte i VV Noordwijk. Choć trafniejszym byłoby chyba stwierdzenie, że stawiał tam „piłkarskie”, a nie „bramkarskie” kroki, bo nie od razu młody Edwin zafascynował się wyłapywaniem uderzeń mknących w stronę bramki. Początkowo bardziej kręciła go rola strzelającego.

– Zaczynałem jako zawodnik z pola, grałem tak przez pierwsze miesiące mojej przygody z piłką – wspominał van der Sar w rozmowie z magazynem FourFourTwo. – Jednak pewnego dnia na meczu nie pojawił się nasz bramkarz. Trener powiedział: „Edwin, jesteś najwyższy w drużynie. Stajesz na bramce”. Poszło mi na tyle nieźle, że już w tej bramce zostałem. Przez wiele lat grając w amatorskim klubie VV Noordwijk nawet nie marzyłem o tym, że kiedykolwiek stanę się profesjonalnym piłkarzem. Gdy miałem 19 lat, Sparta Rotterdam zaoferowała mi pozycję trzeciego bramkarza w zespole. Chcieli jednak opłacić mi jedynie koszty dojazdów, więc wolałem pozostać w Noordwijk. A kilka dni później zadzwonił telefon i usłyszałem ofertę Ajaksu.

Młokos początkowo nie dostawał zbyt wielu szans na grę. Gdy trafił do Amsterdamu w 1990 roku, niekwestionowanym numerem jeden w bramce Joden był Stanley Menzo. Golkiper uwielbiany przez Johana Cruyffa, gdy ten prowadził Ajax w latach osiemdziesiątych. Cruyff stwierdził nawet w jednym z wywiadów, że to Menzo był najważniejszym członkiem drużyny, która w 1987 roku sięgnęła po Puchar Zdobywców Pucharów. Z kolei Louis van Gaal aż takim admiratorem talentów Menzo nie był, lecz także miał do niego zaufanie.

Wedle filozofii Cruyffa, inspirowanej oczywiście legendarnym Totaalvoetbal, bramkarz musiał doskonale radzić sobie w grze nogami i stanowić zawsze dodatkową opcję przy rozegraniu piłki po ziemi. Ponoć Johan, jeszcze jako zawodnik, namawiał samego Rinusa Michelsa podczas mundialu w 1974 roku, żeby ten jak najmocniej angażował w grę bramkarza Oranje, Jana Jongbloeda.

David Winner, znawca dziejów holenderskiego futbolu, pisał: – Stąd wziął się właśnie wieloletni konflikt najlepszego wówczas bramkarza w Holandii, Jana van Beverena z Cruyffem. To Johan przekonał Michelsa, żeby ten postawił w bramce Jongbloeda podczas mistrzostw świata w Niemczech. Wszyscy sądzili, że Jongbloed jest zbyt ekscentryczny, ale Cruyff dostrzegł u niego doskonałą grę nogami i umiejętność poruszania się z piłką z dala od linii bramkowej. Koncepcja bramkarza-libero tak się właśnie narodziła. Bez pomysłów Cruyffa mogłoby nie być Manuela Neuera.

Zanim jednak pojawił się Neuer, był Stanley Menzo. I Edwin van der Sar.

Znowu Winner: – Johana zawsze drażniło, że bramkarz na boisku zajmuje się tylko obroną strzałów. Czuł, że traci w ten sposób jednego zawodnika. Sądził, że byłoby fantastyczne uzyskać nad przeciwnikiem przewagę, włączając również do aktywnej gry bramkarza. Po prostu ten ostatni – oprócz normalnych, boiskowych obowiązków – łapałby jeszcze przy okazji strzały. Dlatego Cruyff od swoich bramkarzy wymagał, żeby brali na siebie rozegranie piłki. Mieli zaczynać akcję. I Stanley Menzo nadawał się do tego idealnie.

Bz-RSs8IYAAPNz2

Stanley Menzo. fot. Ajax (twitter)

– Menzo był szybki, brawurowy, grał obiema nogami i potrafił odegrać piłkę z klepki. Był dość niskim bramkarzem, ale nadrabiał te braki innymi aspektami swojej gry. Cruyff nieszczególnie się przejmował tym, że jego bramkarz od czasu do czasu daje się przelobować z czterdziestu metrów. Zyski z jego odważnej gry były tak duże, że po prostu się to opłacało. Od czasu do czasu zawalał bramkę, ale w tym samym czasie pomagał wykreować dwadzieścia – dowodził Winner.

Jednak to Louis van Gaal w 1991 roku objął Ajax, wprowadzając swoje porządki. Bez żalu odpalił z klubu Bryana Roya, ulubieńca Cruyffa. Mierzący około 185 centymetrów wzrostu Menzo, jako się rzekło, także nie został jego ulubieńcem, choć po Puchar UEFA w 1992 roku Ajax sięgnął jeszcze z czarnoskórym golkiperem w bramce, a van der Sarem na ławce.

Człowiekiem van Gaala od koordynowania treningów bramkarskich był Frans Hoek. Absolutna sława w swoim fachu – jego metody treningowe do dziś nie straciły na aktualności.

Nazwisko być może znane również stąd, że był on też w sztabie Leo Beenhakkera, gdy ten prowadził reprezentację Polski. Hoek zasłynął wówczas między innymi próbą odsunięcia od składu Artura Boruca przed meczem z Austrią podczas Euro 2008. Jego zdaniem Boruc z rozmysłem nie realizował założeń taktycznych, za bardzo trzymając się linii. Jednak Bobo Kaczmarek i Dariusz Dziekanowski przekonali Beenhakkera, żeby w drugim meczu znowu postawił na Boruca, a nie Łukasza Fabiańskiego.

Ta anegdotka dowodzi jednak, z jak wielkim naciskiem ludzie wyrastający z filozofii Ajaksu podchodzą do angażowania golkiperów w rozegranie piłki. Według Henry’ego Kormelinka, Hoek był jednym z pierwszych trenerów, którzy grę bramkarza analizowali klatka po klatce, minuta po minucie. Menzo był jego pupilkiem – idealnie wpisywał się w filozofię Hoeka, inspirowaną oczywiście myślą Cruyffa. Jednak w 1992/93, Stanley kompletnie zawalił ćwierćfinałowy mecz Pucharu UEFA z Auxerre. Ajax przegrał 4:2 i nie zdołał odrobić strat w rewanżu, żegnając się z rozgrywkami przedwcześnie, bo już na etapie ćwierćfinału. Van Gaal po tym spotkaniu odpalił pochodzącego z Surinamu bramkarza z wyjściowej jedenastki i twardo postawił na van der Sara.

Menzo opowiadał później, że przeżył potężną traumę w związku z tak gwałtowną utratą pozycji w zespole. Z kolei Hoek zaczął intensywnie dostosowywać niedawnego amatora do założeń taktycznych. Van der Sar oczywiście był w klubie już długo, ale rezerwowych bramkarzy traktowano wówczas w Amsterdamie trochę po macoszemu. Liczył się tylko podstawowy golkiper, przygotowywany drobiazgowo ze strzeleckich atutów każdego piłkarza w drużynie najbliższego rywala.

Frans-Hoek-567910

Frans Hoek. fot. NewsPix

– Pamiętam, że bardzo duży nacisk był położony na to, żebym potrafił włączyć się do gry jako jedenasty zawodnik z pola. Gdy piłka do mnie wracała, musiałem wiedzieć jak zagrać, żeby rozwinąć nasz atak od nowa. (…) W latach dziewięćdziesiątych graliśmy systemem, w którym bramkarz był mocno zaangażowany w budowanie ataku pozycyjnego – wspominał van der Sar. – W pewnych okolicznościach to duży atut dla zespołu. Jednak zawsze uważałem, że niektórzy przywiązują do gry nogami u bramkarzy zbyt wielkie znaczenie. W fachu bramkarskim chodzi przede wszystkim o to, żeby zatrzymać piłkę lecącą do bramki.

– Bramkarz nigdy nie może oglądać się za siebie. Jeżeli to robi, znaczy, że piłka jest już w siatce – dodał Holender.

 AJAX ZREMISUJE Z JUVENTUSEM? KURS 3.35 W TOTOLOTKU!

***

Edwin van der Sar szybko zaczął spełniać pokładane w nim nadzieje i potwierdził, że decyzja van Gaala była jak najbardziej uzasadniona. Ajax zaczął pomału wspinać się na sam szczyt europejskiej piramidy futbolu. W 1994 roku van der Sar wygrał zatem swoje pierwsze mistrzostwo Holandii, by już rok później powtórzyć ten sukces i dorzucić przy okazji do gabloty złoty medal za triumf w Champions League.

W wieku 25 lat holenderski bramkarz wspiął się na szczyt.

– Jako młody chłopak, po prostu o tym wszystkim marzysz – wspominał Edwin w rozmowie z CNN. – Marzysz o grze w Lidze Mistrzów, o reprezentowaniu swojego kraju. O zwycięstwach. Sposób, w jaki rozwinęła się moja kariera był zupełnie niewiarygodny. Osiemdziesiąt procent z nas razem dorastało. Czuliśmy, że wspólnie osiągamy coraz więcej, wspólnie się poprawiamy i w bardzo młodym wieku osiągamy razem szczyt.

– W moim biurze cały czas jest zdjęcie z 1995 roku, gdy celebrujemy triumf na barce. Kibice wskakują do kanału, żeby podpłynąć jak najbliżej nas. To zdjęcie mówi wszystko o Amsterdamie i o Ajaksie – opowiadał bramkarz. – Pamiętam, że na Museumplein zebrało się wtedy około dwustu tysięcy kibiców. Kiedy zapakowaliśmy się już na łódź byłem pewien, że tłum rozejdzie się do domu. Tymczasem ludzie biegli za nami, obstawili wszystkie mosty na trasie naszego rejsu. Niesamowite wspomnienia.

cached

Edwin van der Sar. fot. Daily Mail

Screenshot_2019-04-10 1995 UEFA Champions League Final - Wikipedia

Zwycięska ekipa Ajaksu. fot. Wikipedia

Van der Sar w kampanii z 1995 roku odegrał istotną rolę. Także w finale, gdy obronił dwa niebezpieczne strzały Marco Simone. Rzadko pozwalał sobie na okazywanie emocji – podczas gdy wielu innych bramkarzy słynęło z ekscentrycznych reakcji, szaleństw, dziwacznych zachowań, Holender trwał między słupkami z niezmąconym spokojem.

Kamienna twarz, może nawet nieco ponura mina. Jego znaki rozpoznawcze. Kiedy usłyszał pierwszą propozycję napisania autobiografii, odparł tylko: – Chyba nie będzie dość materiału, żeby napisać książkę. Przepraszam, ale kiepski ze mnie rockandrollowiec.

– Gdy podpisałem kontrakt z Ajaksem w 1989 roku, ciągle byłem uczniem – opowiadał van der Sar w rozmowie z Guardianem. – Tak naprawdę to starałem się przede wszystkim zdobyć wykształcenie. Rola rezerwowego bramkarza w Amsterdamie była jak sen, a po latach stałem się numerem jeden. Nie było łatwo się do tego dostosować mentalnie. Wielu chłopaków, którzy grali ze mną w finale z 1995 roku wychowywało się wspólnie. Trafili do klubu jako dwunastolatkowie. Patrick Kluivert i Edgar Davids znali się od dziecka. Nie miałem łatwo, żeby nawiązać z nimi dobre relacje i złapać kontakt z grupą.

– Z samego finału z Milanem tak naprawdę wiele nie pamiętam. Oprócz tego, że na szczęście nie miałem wiele do roboty. Obiektywnie patrząc, to Milan był mocniejszą drużyną, ale to my zdobyliśmy gola w 87 minucie meczu. Ostatnie sekundy spotkania były paraliżujące. Dźwięku końcowego gwizdka arbitra nigdy nie zapomnę – dodawał golkiper.

***

Ajaksowi nie udało się już powtórzyć tak olbrzymiego sukcesu – w 1996 roku Joden również dotarli do finału, po drodze upokarzając między innymi Real Madryt na Estadio Santiago Bernabeu. Holenderską ekipę pożegnała wtedy owacja na stojąco ze strony hiszpańskich kibiców. Jednak w decydującym starciu lepszy okazał się Juventus. Stara Dama zatriumfowała po karnych.

Do van der Sara przylgnęła wówczas łatka bramkarza, który nie potrafi bronić jedenastek. Tym bardziej, że nie błyszczał w tym elemencie również w barwach reprezentacji narodowej.

Pim Doesburg, były trener bramkarzy w kadrze Oranje, powiedział wprost: – Van der Sar to doskonały golkiper, ale w konkursach jedenastek jest bezużyteczny. Wszyscy mówią, że rzuty karne to loteria. Nonsens! Czas wreszcie odwrócić to głupie powiedzenie. Mówię to za każdym razem, gdy proszą mnie o zdanie w gazecie i w telewizji. Rzut karny to tak naprawdę element obcy w piłce nożnej, ale to nie oznacza, że nie ma tutaj miejsca na umiejętność, na rzemiosło, na technikę. Wiem, że Johan Cruyff ma inne zdanie, ale tutaj się myli. Wie o piłce wszystko, lecz nie rozumie karnych. Sam nie wykonywał ich najlepiej.

juventus-1

Gianluca Vialli wznosi Puchar Mistrzów w 1996 roku. fot. Independent

W 1997 roku Ajax już nie dotarł do finału rozgrywek. Tym razem Joden wpadli na Bianconerich już na etapie półfinału i zostali zmiażdżeni przez Włochów, a Zinedine Zidane wręcz upokarzał defensywę holenderskiej ekipy, z samym van der Sarem na czele. Było jasne, że klub z Amsterdamu czeka potężna przebudowa i nieuchronny wylot z najściślejszej europejskiej czołówki. I tak zakotwiczyli w niej na długo, biorąc pod uwagę ich potencjał finansowy.

JUVENTUS POKONA AJAX NA WYJEŹDZIE? KURS 2.45 W TOTOLOTKU!

Edwin zdecydował się na zmianę barw po sezonie 1998/99. Wtedy zresztą, pierwszy raz od czterech lat, nie został wybrany najlepszym bramkarzem w lidze. Tytułu pozbawił go Jerzy Dudek.

– Nie sądzę, by jakikolwiek holenderski klub powtórzył nasze sukcesy. Nawet za moich czasów to była wielka sensacja, ale wtedy w rozgrywkach brało udział znacznie mniej drużyn. W nowym modelu rozgrywek uleciał z nich cały romantyzm – ze smutkiem mówił van der Sar. – Nawet jeżeli coś się zmieni, pojawią się nowe zasady, to wielkie kluby i tak będą dalej dominować w Lidze Mistrzów, bo po prostu są w stanie kupić każdego zawodnika, na którym im zależy. To kwestia budżetów.

***

Van der Sar z Amsterdamu przeniósł zatem swoje niewątpliwe talenty do Turynu. Działacze Juventusu wyłożyli za 29-letniego bramkarza około 5 milionów funtów.

– Kiedy opuściłem Ajax w 1999 roku, najpierw udałem się do Liverpoolu na rozmowę z Gerardem Houllierem. Oprowadzono mnie po Anfield, poznałem właściciela i kilku zawodników. Miałem czas, by wszystko przemyśleć. Ale kiedy Juventus dołączył do stołu, od razu było dla mnie jasne, że prawdziwym wyzwaniem będzie gra we Włoszech – opowiadał van der Sar po latach. – Kiedy miałem już złożyć podpis na kontrakcie, do gry włączył się też Manchester United.

– Pogadałem z bratem Sir Alexa Fergusona. W zasadzie nie powinienem był tego robić, bo moje rozmowy z Juve były już na bardzo zaawansowanym etapie. Chciałem wtedy zmienić kulturę gry, chciałem się sprawdzić w kompletnie innych warunkach. Z drugiej strony – przenosiny do Serie A mogły być aż za dużym krokiem w nieznane. Postanowiłem jednak zaryzykować – dodał Holender. – Potem się dowiedziałem, że Ferguson od wielu lat mi się przyglądał i był bardzo zainteresowany, by uczynić mnie następcą Petera Schmeichela. To właściciel United zdecydował, żeby ściągnąć za darmo Marka Bosnicha zamiast mnie, dlatego Manchester nie zabiegał o mnie mocniej.

– Dzwoniłem jeszcze do niego, gdy czekał już na samolot do Turynu. Ale był człowiekiem, który dotrzymuje słowa. Nie dał się już namówić na dalsze rozmowy – wspominał sam Sir Alex.

Tak wyglądała sytuacja van der Sara w 1999 roku – rozchwytywany, uwielbiany, stawiany na piedestale. Tymczasem już w 2001 roku Holender umykał z Turynu, z doklejonym pseudonimem „van der Gol” albo „Pan-Maślane-Łapy”. Trudno się zresztą dziwić tej niechęci – Juventus w 2000 i 2001 roku przegrywał walkę o Scudetto w wyjątkowo frajerskich okolicznościach, dwukrotnie dając się wyprzedzić klubom ze stolicy. Najpierw Starą Damę wyślizgało z mistrzostwa Lazio, potem Roma.

Van der Sar kompletnie zatracił pewność siebie. W świecie calcio cruyffowska filozofia angażowania bramkarza w rozegranie piłki raczej nie funkcjonowała. Przyzwyczajony do ryzyka bramkarz został w pewnym sensie przyspawany do linii, co kompletnie wytrąciło go z psychicznej równowagi. Nie był pod grą i nie radził sobie z tym, panikował. Pożerało go uczucie niepokoju i świadomość, że w decydującym momencie może zawieść. Przytłoczony tym wszystkim, van der Sar zaczął popełniać proste błędy. Co gorsza – w kluczowych meczach. Działacze Juve wysłali go nawet do okulisty na kompleksowe badanie wzroku. Nie mogli uwierzyć, że ściągnęli do siebie – wydawać by się mogło – topowego bramkarza, a między słupkami mają kompletnego fajtłapę.

Nie pomogły jednak zabiegi okulistyczne, spełzły na niczym rozmowy z psychologiem. „Van der Gol” puszczał szmatę za szmatą. Jego drugi sezon w Italii był szczególnie upstrzony wtopami.

Farfocel Marcelo Salasa w środek bramki? W sieci. Niespecjalnie groźne uderzenie Paulo Sousy z rzutu wolnego po krótkim słupku? Przepuszczone, Juventus żegna się z Ligą Mistrzów. Rozpaczliwy strzał z dystansu w wykonaniu Hidetoshiego Nakaty? Też ponad siły van de Sara, który odbił futbolówkę wprost pod nogi Montelli. Juventus żegna się z tytułem mistrzowskim, a Carlo Ancelotti z posadą szkoleniowca Starej Damy.

Kapitalnie wspomina to sam Carletto w swojej biografii:

„Triada mnie zatopiła. Pewnego ranka, po tym jak Juventus zremisował z Romą 2:2 – po tym samym meczu, w którym Nakata zdobył gola, po tym samym, w którym przy stanie 2:0 doszło do zwrotu akcji, wreszcie po tym samym, w którym popisał się Edwin van der Sar – odebrałem telefon z gabinetu Umberto Agnellego:

– Proszę przyjechać do siedziby Fiata. To pilne. Il Dottore chciałby z panem porozmawiać.

Na produkcji samochodów za bardzo się nie znam, domyślałem się więc, że rozmowa będzie dotyczyć czegoś innego. Chcąc jednak mieć pewność, zadzwoniłem do Moggiego.

Ahò, Carletto, e che vuoi? – przywitał mnie przez telefon. – Carletto, co chciałbyś wiedzieć?

– Posłuchaj, Luciano. Dzwonił do mnie Il Dottore. Chce się ze mną spotkać. Wiesz może, o co chodzi?

„Klik”. „Bum”. Moggi odłożył słuchawkę. Tak jak myślałem: chce mnie zwolnić.

Pojechałem na miejsce. Umberto Agnelli nie owijał w bawełnę:

– Mój drogi Ancelotti, nowym trenerem Juventusu jest Marcello Lippi.

Stało się jasne, że odejść z klubu musi nie tylko „gruba świnia”, bo tak wtedy kibice Juventusu zwykli określać Ancelottiego. „Van der Gol” również był na wylocie. Szkoleniowca rzecz jasna wskazano palcem jako kozła ofiarnego numer jeden wobec rozczarowujących wyników zespołu, lecz bramkarz był na tej niechlubnej liście tuż za nim. Do klubu za rekordowe 32.6 miliona funtów trafił Gianluigi Buffon. Nie płaci się tyle forsy za bramkarza, żeby miał on rywalizować o miejsce w wyjściowej jedenastce. Nie – młody golkiper trafił do Turynu po to, żeby grać. Holender musiał się pogodzić z rolą rezerwowego. Albo odejść. Nikt się jego uczuciami specjalnie nie przejmował.

Postawił na ten drugi wariant. Miał 31 lat. Nie był już tym młodym chłopakiem, dla które zaszczytem był sam telefon z Ajaksu. Znał swoją wartość i czuł, że we Włoszech potraktowano go nie fair.

– W Italii pełno jest wymuskanych chłopaczków, z ich bajeranckimi samochodami i drogimi ciuchami. Właściwie to Zidane był z nich wszystkich najnormalniejszy. Spotykałeś go ubranego po prostu w jeansy i białą koszulkę. Twardo stąpał po ziemi, ale dawał zespołowi niezwykłą jakość. Gdy grałem do niego piłkę, nawet trochę nieprecyzyjnie, to i tak radził sobie z nią bez najmniejszych problemów. Czasami wydawał mi się szybszy z piłką niż bez niej – wspominał van der Sar.

Niestety – musiałem opuścić tę drużynę. Nie wydarzyło się to w miłych okolicznościach, choć muszę przyznać, że nigdy nie wskoczyłem w Juventusie na ten poziom który osiągnąłem w Holandii. Latem 2001 roku sam zażądałem spotkania z prezesem. Chciałem poznać jego plany na kolejny sezon. Powiedzieli mi, żebym się o nic nie martwił. Że planują wzmocnić zespół, ale ja wciąż jestem dla nich numerem jeden. I tydzień później przeczytałem w gazecie, że do Juventusu przechodzi Buffon za jakieś 30 milionów funtów. To chyba oczywiste, że musieli planować ten deal od dawna, a jednak postanowili to przede mną zataić. Wzięli mnie z zaskoczenia, a ja zacząłem sobie szukać nowego miejsca pracy.

edwin-van-der-sar-juventus-1999_1np1q28avirtl1ln6i6cwc5js1

Edwin van der Sar. fot. goal.com

– W tamtym czasie w ogóle wielu bramkarzy we Włoszech zmieniało kluby. Buffon do Juventusu, Toldo do Interu, Frey do Parmy. To była swoista podmianka bramkarzy w topowych klubach. Ja zostałem na lodzie – opowiadał Holender. – Porozmawiałem z działaczami Ajaxu, Liverpoolu i Dortmundu. Te dwa ostatnie chciały zaczekać do samego końca okienka transferowego. Nie chciałem tak długo wisieć w nieświadomości.

– Dowiedziałem się o zainteresowaniu Fulham. Klub miał nowego właściciela, duże ambicje, dopiero co awansował do Premier League. Chciałem grać w piłkę. Pogadałem z Louisem van Gaalem, pochwalił ten kierunek. Dla mnie to był kroczek do tyłu, ale wierzyłem, że zdołam jeszcze zrobić później kilka dużych kroków naprzód.

Rzeczywiście – Fulham miało wówczas mocarstwowe ambicje, z których rzecz jasna koniec końców niewiele wyszło. Egipski biznesmen, Mohamed Al-Fayed, zapowiadał zbudowanie klubu na miarę Manchesteru United i rzeczywiście początkowo szalał, bijąc rekordy transferowe na trzecim poziomie rozgrywek w Anglii. Awans do Premier League również wywalczył z przytupem, lecz na nic więcej nie starczyło mu już chyba finansowego potencjału. Fulham stało się po prostu ligowym średniakiem.

– To był naprawdę ekscentryczny facet. Miał swoje dziwactwa – wspominał van der Sar. – Przed meczami chodził wzdłuż boiska i wymachiwał swoim szalikiem. Upewniał się, żeby mnie ominąć i się przywitać, gdy dogrzewałem się przed spotkaniem. Często z nami rozmawiał. W dniu meczu wchodził do szatni by się z nami spotkać, czasami przylatywał na treningi śmigłowcem. Gdy mieliśmy serię dobrych wyników, obdarowywał nas wielkim koszem upominków z Harrodsa, którego wówczas był właścicielem.

Manchester-United-v-Fulham

Edwin van der Sar. fot. newslocker.com

– Podobało mi się w Londynie. Nigdy bym jednak nie przewidział, że spędzę tam aż cztery lata! Myślałem, że zakotwiczę tam na sezon, odbuduję się i wrócę na szczyt. Pod koniec mojej kariery w Fulham podpisałem nawet nową umowę, żeby klub mógł dostać za mnie jakieś pieniądze. Wtedy odebrałem wiadomość od Sir Alexa Fergusona. Wyjątkowy dzień. Pomyślałem wówczas: „Po to przyjechałem do Londynu. Żeby usłyszeć ten głos”.

– Ferguson powiedział, że potrzebuje kogoś, kto pokieruje całą jego defensywą. Wiedział, że nie przestraszę się presji i wezmę na siebie odpowiedzialność – opowiadał van der Sar, który koniec końców kosztował klub z Old Trafford marne dwa miliony funtów.

Fakt – van der Sar nigdy nie uginał się po presją dowodzenia zespołem. Wręcz przeciwnie – gdy w Turynie część obowiązków z niego zdjęto, koncertując jego uwagę wyłącznie na wyłapywaniu strzałów i wykopywaniu piątek, wpadł w największy dołek w całej swojej karierze. Z którego zdołał się rzecz jasna wygrzebać, bo jego osiągnięć w Manchestrze United nie trzeba chyba nikomu przypominać. Powrócił na szczyt w wieku 35 lat, a wisienką na torcie był bez wątpienia obroniony karny podczas finału Ligi Mistrzów w Moskwie.

Procent czystych kont w Champions League mówi sam za siebie. Van der Sar wystąpił w Lidze Mistrzów 98 razy, 52-krotnie nie tracąc gola. To miażdżący rezultat, o wiele lepszy niż osiągnięcia Buffona (122/50), Casillasa (176/59), Cecha (111/49) czy Neuera (100/38). To wręcz poważny argument, by Edwina określić najlepszym bramkarzem w dziejach LM.

***

Holender broniąc uderzenie Nicolasa Anelki w 2008 roku doczekał się wreszcie tej jednej, jedynej interwencji, decydującej o losach trofeum. Zawsze pragnął mieć tę swoją chwilę, tak jak jego wielki idol, Hans van Breukelen, który w 1988 roku sięgnął po Puchar Europy broniąc decydującą jedenastkę Antonio Veloso z Benfiki. – Przez wszystkie lata mojej kariery czekałem na szansę, by odtworzyć wyczyn van Breukelena – przyznał legendarny bramkarz Ajaksu i United. – Gdy do ciebie należy ostatnia interwencja meczu, gdy czujesz decydującą piłkę na swoich pięściach, gdy ona nie wpada, gdy się odbija… To najlepsze uczucie. Potem są te trzy, cztery sekundy spokoju. Pamiętam – stałem tam w deszczu, widziałem kolegów pędzących w moją stronę. Ale przez te cztery sekundy stałem sam. I obserwował mnie cały świat. Nie można czuć się lepiej.

Z rzutami karnymi van der Sar polubił się na tyle, że ostatnią jedenastkę wyciągnął… w 2016 roku, w wieku 46 lat. Działacze VV Noordwijk, jego pierwszego klubu, poprosili Edwina o gościny występ z racji na kontuzję podstawowego bramkarza. Holender przystał na ofertę i zapewnił swojej drużynie remis 1:1, broniąc karniaka.

A co powiedział o Edwinie sam van Breukelen? To chyba dobra puenta: – Van der Sar był najlepszym bramkarzem, jakiego mieliśmy. Utrzymywał się w świetnej formie przez dwadzieścia lat, zagrał ponad sto razy w reprezentacji. Rzadko kiedy widywaliśmy go popełniające jakiś błąd. Był diamentem w koronie holenderskiego futbolu.

Michał Kołkowski

fot. newspix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
0
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
4
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...