Reklama

Recenzja „Piłkarskiego pokera” autorstwa Pawła Zarzecznego

redakcja

Autor:redakcja

31 marca 2019, 09:12 • 7 min czytania 0 komentarzy

Dziś trzydziesta rocznica premiery „Piłkarskiego pokera”. Specjalnie z tej okazji odkopaliśmy dla was recenzję autorstwa Pawła Zarzecznego. Najciekawsze jest to, że Paweł w 1989 zdemolował film, dziś uznawany za kultowy.

Recenzja „Piłkarskiego pokera” autorstwa Pawła Zarzecznego

Słowa Pawła stanowią środowiskową tarczę przed filmem, który wówczas najwyraźniej traktował siebie śmiertelnie poważnie, a cała polska piłka czuła się przez niego zaatakowana.

comment_G2RF7msnDtochQGZf76RQrn7KGehqq0x

„Mecz bez bramek”, Paweł Zarzeczny, Piłka Nożna, 4 kwietnia 1989.

Nigdy nie napisałem o filmie choćby słowa, by nie odbierać zajęcia krytykom. Znają się na rzeczy pewnie lepiej, dysponują bogatszą gamą określeń, skalą porównań, być może ich oceny zyskują w ten sposób na wartości i wiarygodności. Ale właśnie pojawił się na ekranach kin film o piłce nożnej. O niczym innym – tylko o futbolu. Potraktowany całkiem serio temat – tak twierdzą autorzy, Janusz Zaorski i scenarzysta Jan Purzycki. Wypada zrewanżować się dokładnie tym samym. Oni serio o futbolu, ja serio o ich filmie.

Reklama

„Piłkarski poker”, tak rzecz się nazywa. Scenariusz powstał w oparciu o zakulisowe informacje dotyczące – skrótowo ujmując sprawę – najpaskudniejszych, a zarazem typowych matactw rodzimego futbolu. Na ile owe informacje były prawdziwe? Otóż prawie wcale! Piszę tak nie dlatego, że mi się zdaje… Ja to wiem i znam tych „konsultantów”, którzy nie umieścili swych nazwisk w czołówce filmu. Znam ich upodobanie do szokowania słuchaczy, skłonność do rozpowiadania bajek i mnożenia plotek. Zawsze wszystko wiedzą i szepną każdemu na ucho garść rewelacji, niestety – w życiu nie powiedzieli niczego na głos. Czy dawać im filmową tubę? Ta wersja jest równie nieautentyczna, jaką byłby film o środowisku aktorskim zrobiony na podstawie rozmów z Himilsbachem. Temat nie na temat.

Twórcy filmu znali futbol wyłącznie z trybun i w tej wiedzy nie posunęli się wiele dalej. Zrobiono film o wyobrażeniach (fakty są prawdziwe, ponieważ powstały w wyobraźni autorów – tak to zapowiadają i wyjątkowo nie zmyślają). Od lat wyobrażenia tworzy fakt, nie tylko zresztą w piłce. Dotychczas była to jednak wyłącznie wyobraźnia łatwowiernych dziennikarzy sportowych, teraz dołączyli Zaorski z Purzyckim solidnie dokładając cegiełki do stereotypu. Do prawdy nie dotarli, ta jest przed intruzami skryta nazbyt dokładnie.

Fabuła ani prawdziwa, ani nawet prawdopodobna. Można przypomnieć tu zarzut, jaki przed laty postawiono Tyrmandowi po napisaniu „Złego”: „Tyrmand bezbłędnie oddając atmosferę warszawskiej ulicy i knajpy, zniszczył swoją książkę demonizując zbrodnie w Polsce. Bohaterowie Tyrmanda strzelają do siebie z broni palnej, ścigają się samochodami, zorganizowani są w gangi, tworzą organizację o charakterze zbrodniczym i tak dalej. Są złoczyńcami w wielkim stylu: tymczasem styl polskiej zbrodni jest nędzny – rabunek, gdzie zabitemu odbiera się sto złotych; bójka po pijanemu o miejsce w kolejce do kina, kradzież pary butów, jakaś mała afera w handlu uspołecznionym – oto jest styl polskiej zbrodni”.

Można powiedzieć – to przecież kino i wolno Purzyckiemu, jeśli chce, podkoloryzować to i owo, a Zaorskiemu sfilmować. Oczywiście niedawno Bromski nakręcił film o milicji, w którym nie było dokładnie nic realnego. Ładnie się ścigano, w ładnej scenerii, organizowano napady w chicagowskim stylu – tyle, że dziś już nikt nie pamięta, kto z kim i po co? To jest kino komercjalne, kino łatwej rozrywki, wygłupu i Zaorski poszedł tropem Bromskiego, dorzucając tu i ówdzie parę milionów i bezprzewodowy telefon. Można tak robić, dla kasy i szczęścia widzów, ale wypada mrugnąć okiem, że rzecz jest naciągana od początku do końca dla wspólnej zabawy. Autorzy „Pokera” pozują jednak na demaskatorów. Śmiertelna powaga w telewizyjnej zapowiedzi filmu była blagą nie na miejscu – to najwyżej futbolowe wariacje, a nie „prawda o lidze”. To nie poker, lecz gra w durnia.

W warstwie emocjonalnej film jest letni, napięcie nieznaczne (przypomina się słynne zdanie Maklakiewicza: „Aż dziw bierze, że nie wzorują się na filmach zagranicznych…). Konstrukcja dramaturgiczna – jak w poprzednim scenariuszu Purzyckiego, „Wielkim Szu” – bez finału, bo trudno byśmy padli na kolana po dośrodkowaniach Gmura i Arceusza i golach juniora – Lubaszenki. Dramaturgicznie jest to tekst bliższy „Do przerwy 0:1”, niż „90 minut” Vegha. Filmowy świat futbolu jest przeraźliwie prosty, naiwny, narracja dosłowna. Film miał być w zamyśle autorów meczem, ale nie mamy komu kibicować i Zaorski jakby o tym zapomniał. Bo przecież nie kibicujemy Lagunie (Purzycki znów wyrzuca swojego bohatera z domu, to za mało na zdobycie sympatii widowni, sędzia jest po prostu nikim…), nie bardzo też wiadomo czego on chce, bo przecież nie pieniędzy. Nie możemy również kibicować juniorowi Gromowi, bo nie napisano dla niego roli do zagrania. Wreszcie nie możemy kibicować klubom – w przeciwieństwie do sportu prawdziwego tu jest nam zupełnie obojętne, czy utrzyma się w lidze Mutra, Biała, czy mistrzostwo załatwią sobie Czarni, czy może Powiśle…

Nie uniknięto nonsensów. Lider nie kupuje meczów z ostatnim zespołem ligi za miliony podsuwane sędziemu – to absurd, biedny Englert niepotrzebnie zwiedza toalety. Żaden klub nie podsunie panienek sędziemu, który ma „wydrukować” niekorzystny wynik! (pomijam już te panie – takie rólki winny grać najbrzydsze, a nie najładniejsze dziewczyny, takie jest życie). Juniorom nie daje się, niestety – asygnat na Poloneza, a cała liga nie ma przez rok tylu samochodów, ile Zaorskiemu udało się pokazać przez 90 minut w jednym klubie. Piłkarz Grundol z pięknym domem i mercedesem byłby głupcem bijąc się o zagraniczny kontrakt – nie mam racji?

Reklama

Jeśli zakłada się spółdzielnię, to już nie można przegrać, to kwestia arytmetyczna, a nie takie lub inne gwizdnięcie sędziego. Arbitrzy w tej grze nie rozdają kart. Sędzia jest pionkiem, którego można ugościć czy obdarować prezentem, ale po to, by nie przeszkadzał temu, co uradzili trenerzy i piłkarzy obu drużyn. Prawdziwe są takie sceny, jak pijaństwo w kotłowni i prowadzenie meczu „na kacu”, nieprawdziwe noszenie przez prezesów teczek z forsą, są do tego tacy jak Bolo. Bzdurne jest gryzienie prezerwatywy, pustki w klubowych korytarzach podczas przerw w meczach i tak dalej.

Razi nadużywanie symboli (choć np. scena z meczem Polska-ZSRR odtworzona doskonale!), razi wypychanie na plan filmowy postaci autentycznych. Trener Górski, piłkarz Dziekanowski, artyści Łazuka i Gąssowski są w tym pokerze równie nienaturalni, jak Lech Wałęsa z Anną Walentynowicz w „Człowieku z żelaza” Wajdy.

By ustrzec się tendencyjności – poszukajmy plusów. Dobre role w nie najlepszym filmie, ciekawie zbudowane epizody (Jurewicz – Łapiński, kibic Białej; doskonały Wardejn w próbie zatrudnienia Laguny w Mutrze Lubin), znakomicie sfilmowane sekwencje piłkarskie ze spotkań I ligi – dopiero tu widać, ile taśmy marnują spece z TV wysyłani na stadiony… Naprawdę warto obejrzeć aktorstwo Gajosa, Englerta, ale… Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, ale znając futbolowe realia całkiem odmiennie obsadziłbym w tym filmie. Nie Englert jako prezes Czarnych, tylko Trzeciak! Nie Dmochowski jako kolejny prezes, ale ktoś od Wionczka, skoro nie można już Filipskiego! Nie Pieczyńska, a Stalińska! Nie Biedrzyńska lecz Dykiel! Nawet najtrafniejsze kwestie wypowiadają nie te usta. Czy Fronczewski mógłby zagrać porucznika Borewicza, a Holoubek Zubka?

Publiczność będzie rozbawiona, gdy z ekranu usłyszy gwarę. Po raz pierwszy jest to zabawne, jednak powtarzane po wielokroć, już mniej. To są żarty zbliżone do szmoncesu, tylko zamiast „żydłaczenia” mamy pseudośląski język. Kolejna koncesja na rzecz zgrywy kosztem – przykro użyć tego słowa – sztuki.

Można rozgrzeszyć realizatorów za scenograficzną „nierzeczywistość”, domy i salony, lśniące i nowoczesne pomieszczenia klubowe. W końcu wszyscy wstydzimy się naszej siermiężności i zwykłej biedy, dobrze będzie pokazać zagranicy ten towar w ładniejszym opakowaniu. Inny grzech nie może już zostać wybaczony – grzech pychy. Autorzy uwierzyli, że zebrali materiał na film dobry, demaskatorski i w pełnej mierze odkrywczy, że poznali piłkarską kuchnię i brzydkie machlojki. Nie poznali i opisali futbol za pomocą kilkunastu skeczów. Artystycznie to dobra kontynuacja dopiero co zakończonego serialu „W kamiennym kręgu” – dobra rozrywka dla milionów i duża widownia gwarantowana.

W starych numerach emigracyjnego „Orła białego” wyczytałem dowcip, iż dominującym stylem w kulturze na wschód od Łaby jest „represjonizm”. Mam wrażenie, że już dawno trzeba zastąpić ten termin określeniem „komercjalizm” (a jeszcze dokładniej „infantylizm”). To jest właśnie przejście Zaorskiego od „Matki Królów” do „Piłkarskiego pokera”, a całego polskiego filmu o „kina moralnego niepokoju” do rozrywki w stylu Machulskiego czy Bromskiego. Obfitsza strawa dla widzów, coraz podlejsza dla umysłów.

„Piłkarski poker” – to mecz bez bramek. Ludzie chodzą na takie spotkania, ponieważ nie mają wyboru.

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Komentarze

0 komentarzy

Loading...