Reklama

Przeciwieństwo kibica sukcesu. Ćwierć wieku na trybunach Szombrów

redakcja

Autor:redakcja

21 marca 2019, 19:28 • 24 min czytania 0 komentarzy

Jeśli są kibice sukcesu, on, Tifosifoto, redaktor naczelny magazynu „To My Kibice”, jest ich przeciwieństwem. Ćwierć wieku spędził na trybunach Szombierek Bytom – Szombierek, które w 1980 potrafiły sięgnąć po mistrzostwo Polski, a w czasach prosperity grały regularnie w I lidze, ale w ostatnich dekadach zleciały na margines polskiej piłki.

Przeciwieństwo kibica sukcesu. Ćwierć wieku na trybunach Szombrów

Widział, jak przegrywają wszystko; był na 0:9 od GKS-u Katowice, był na 0:9 od Zielonych Żarki. Pamięta, gdy klub wylądował w B-klasie, pamięta gdy ekstraklasowa Polonia Bytom zabierała kibiców; pamięta jak przez pewien czas na Szombrach przestał istnieć młyn, pamięta horrendalne długi i niejedną trudną sytuację w zwarciu z inną ekipą.

A jednak zawsze znajdował w sobie kibicowski ogień.

***

Co dla ciebie znaczą Szombierki?

Reklama

Kiedyś powiedziałbym, że to całe moje życie, dzisiaj, że jego połowa – drugie to moje dzieciaki. Na trybunach jestem od ćwierćwiecza. Pierwszej ligi Szombierek nie pamiętam, ale doskonale pamiętam kibicowskie pochody ze stadionu, jakie oglądałem z mojego domowego balkonu. Wyskakiwałem wtedy z bloku i pytałem starszych chłopaków o wynik. Miałem wtedy ledwie 10-11 lat, a na stadion niestety nie wprowadził mnie nikt z rodziny. Moja droga na niego prowadziła przez kumpli z końcowych lat podstawówki.

Jak jest dziś? Nie ma dnia, żebym nie myślał o Szombierkach. Przede wszystkim w kontekście kibicowskim, choć jest bryndza przeokrutna, ale oczywiście także piłkarskim. Boli mnie cała sytuacja, jaką zastaję w naszym klubie pod kątem organizacyjnym. Szczególnie pod kątem marketingu, zdobywania nowego narybku kibiców. Oni sami z powietrza się nie wezmą. W ludziach trzeba wyrobić nawyk chodzenia na mecze. Kibicem i fanatykiem zostaje się etapowo – to nie jest coś, z czym każdy z nas się rodzi. Brakuje działań, żeby przyciągać nowych kibiców. Nikt nie stara się dbać i pielęgnować magii mistrza Polski, wykorzystywać w celach promocyjnych naszej pięknej historii.

Swoją drogą – pomyśl – ile klubów może tylko pomarzyć o tej gwiazdce nad herbem na koszulkach meczowych, symbolizującej choćby jeden zdobyty tytuł mistrzowski? U nas nic w tym kierunku się nie robi. A co z przepięknym górniczym rodowodem? Przecież to sól tej ziemi. Symbol pyrlika i żelazka to jest coś, co nas stanowi. Szombry z tego się zrodziły. Te Szombry, które wszyscy znają, które odnosiły poważne sukcesy piłkarskie, reprezentowały polską piłkę na międzynarodowej arenie, które po dziś dzień dzierżą w dłoniach fakt najwyższego zwycięstwa polskiego klubu w europejskich pucharach. Górnictwo to sól tej ziemi. Co z tego? Skoro marketingowo to jest kompletnie niewykorzystany potencjał? Ta magia mogłaby zdziałać bardzo wiele. To jest coś, nad czym bardzo ubolewam.

15578924_393871750957254_2351111932306542730_n

Fot. GKS-Szombierki.blogspot.com

Reklama

A jaka jest u was aktualnie sytuacja kibicowska?

Dzisiaj niestety nie dzieje się u nas kibicowsko wiele. Możemy liczyć na narybek praktycznie tylko na naszej dzielnicy. Możliwości są siłą rzeczy ograniczone. Czasem potrafimy się zebrać w większej, jak na nas, liczbie, ale wyjazdów w zasadzie nie ma. Na mniejszą grupę łatwiej polować, na to też trzeba brać poprawkę. A że nie jesteśmy anonimowi w świecie kibicowskim, więc temat możesz sobie sam wyobrazić, jak wygląda na terenach Górnego Śląska. Tu w czapę można dostać od każdego.

SZOMBIERKI DAJĄ W CZAPĘ PRZEMSZY SZEWIERZ? KURS W ETOTO TO 1,80!

W 2014 roku nastąpił u nas wielki kryzys, nałożyło się na to wiele spraw. Mam wrażenie, że głównym motywem była awantura z ochroną i policją na meczu z GKS-em Jastrzębie, ale też i swoje dodały emigracja i odpuszczenie działalności przez kilka ważnych osób. Nasz młyn jest tak zlokalizowany, że jesteśmy zlokalizowani zaraz pod piknikami. Ochrona, z którą starliśmy się na meczu z GKS Jastrzębie od dawna była na nas cięta, szukali pretekstu od dłuższego czasu. Tym razem chcieliśmy odpalić nasz znak rozpoznawczy – pirotechnikę, wszak nie bez kozery nas nazwano „Nielicznymi Piromanami”, a oni tymczasem wjechali w nas, nie że z jakimiś pałami, tylko od razu zaczęli gazować na potęgę. Praktycznie cały stadion zagazowany. Dużym echem to się odbiło, gaz oczywiście dotarł też do zwykłych kibiców, nawet do dzieci. Dramat. Później były jeszcze jakieś starcia z policją. Spokojniejsi kibice mieli dość. Jedni drugich obwiniali – na nas skupiła się największa krytyka, wszak to my chcieliśmy odpalić… Wszystko się posypało. Przez dwa lata nie egzystowaliśmy, nie było nawet młyna. Dopiero na koniec 2016 roku pojawiły się głosy, żeby się ponownie zorganizować, że nie można zaprzepaścić dorobku wcześniejszych pokoleń kibicowskich. W 2017 roku wróciliśmy na trybuny na derby z Ruchem Radzionków.

Jak smakował ten powrót na trybuny?

Była ogromna chęć, wiara. Nawet kilka osób starszej daty kibicowskiej zeszło wtedy do młyna. Widać było, że ludzie tego potrzebowali. Bardzo dużo dała nam zgoda z VFB Lubeck, a dokładnie z grupą Boys United, aktualnie większość członków tamtej szajki tworzy ekipę o nazwie Halunken. To nakręcało. Podobnie mimo wszystko kontakt ze Szczakowianką Jaworzno. Nie potrafimy się w jakiś sposób definitywnie rozstać ze sobą, pomimo najróżniejszych sytuacji na naszym szlaku. Pewne rzeczy mogą się zdarzyć, ale nie ma powodu, żeby całkowicie ze sobą kończyć. Choć oficjalnie nic nas nie łączy, po prostu się lubimy, ale nie jest to na zasadzie zgody czy układu. Przestaliśmy się bawić w jakąś konieczność nazywania tego w jakikolwiek sposób. Po prostu znamy się od lat, lubimy się, pomagamy sobie, gdy jest ku temu możliwość.

Dziś nie ma u nas niczego na większą skalę pod kątem kibicowskim, jednak mamy świadomość, że coś istnieje. Cokolwiek. To przecież i tak nieskończenie więcej, niż kiedy nie masz szans na cokolwiek. Przez tamte dwa lata nie mogłem się odnaleźć, tym bardziej, że zbiegło się to z tematem większego mojego osobistego odpuszczenia w kontekście jeżdżenia z aparatem po stadionach dla „TMK”, co praktykowałem wcześniej intensywnie przez dekadę mojego życia.

Zdarzały się polowania na was na szlaku kibicowskim?

Pewnie, że się zdarzały. Górnik swego czasu zaszczycił nas doborową ekipą. To był początek zeszłej dekady, kiedy w ekipach dominowali ludzie wielkiej postury. Wyjazd był na rezerwy Górnika. Tak stoimy sobie przy linii bocznej, a nagle zobaczyliśmy dosłownie… smoki z KSG. Na szczęście nam odpuścili, chyba widzieli, że to nie ten pułap. Czasem, jak były lepsze momenty naszej formy kibicowskiej, pojawiały się pytania: „A będziecie w Będzinie?”, „A jedziecie do Sosnowca?”. Niby z przymrużeniem oka. Ale wiemy doskonale z czym to się wiąże.

Kiedy u was rozpoczął się ruch kibicowski?

Polonia przypisuje sobie, że jest prekursorem zorganizowanego ruchu kibicowskiego w Polsce. W porządku, można temu przyklasnąć. Legia i ŁKS też sobie uzurpują do tego prawo, nie mnie to rozstrzygać, na pewno Polonia była jedną z pierwszych ekip. O ile nie pierwszą. Nie dziwię się, że o to dbają i to pielęgnują. Jest się czym szczycić. Ale my nie żyliśmy w jakimś odosobnieniu, żyliśmy w obrębie jednego miasta. Szombierki też podpatrzyły, że coś się dzieje nowego. Rozmawiałem ze starszymi kibicami i historia zorganizowanego kibicowania u nas także datuje się na początek lat siedemdziesiątych, jeszcze na starym stadionie przy kopalni na ulicy Zabrzańskiej. Są na to dowody w postaci zdjęć naszych kibiców siedzących na trybunach z flagami na kijach lub transparentami właśnie z tamtych lat.

Najbardziej niebezpieczna sytuacja jaką miałeś?

Niezwiązana z Szombierkami. Myślę, że jakaś ręka opatrzności nade mną wtedy czuwała.

To był rok 2005, derby Tarnowa, gdzie pojechałem jako fotoreporter „To My Kibice” wraz z dwoma jeszcze osobami. Jechaliśmy pociągiem. W przedziale rozmawialiśmy o tematach kibicowskich. Z perspektywy czasu dopiero skojarzyłem, że taki szczurek stanął przy oknie, nie zwracałem na niego wtedy większej uwagi, tylko pamiętam, że miał czerwoną kurtkę. Dojeżdżamy na miejsce, podchodzimy pod stadion. Unia zbierała się na swoich terenach, Tarnovii brak, to były już czasy, gdy mieli w swoim mieście bardzo ciężko, więc toczyli niejako wojnę partyzancką. Dużo im też pomagała zgoda z Cracovią. Ochrona wpuściła nas od strony sektora Tarnovii. Kręcimy się przy kasach, nagle poruszenie, bo z parku przystadionowego idzie ekipa.

Cracovia – Jude Gang we własnej osobie, a wśród nich ten szczurek w czerwonej kurtce. Jechaliśmy z Krakowa, rozmawialiśmy o tematach kibicowskich… myśleli, że jesteśmy zapewne z Wisły.

Powiem szczerze, że takiego zła, jakie mieli w oczach, w spojrzeniach, nigdy więcej nie widziałem. U nikogo.

Opowiadając o tym, widzę te spojrzenia do dziś. Ja się nie dziwię, że tam w Krakowie walczą na śmierć i życie, na ucinanie kończyn, na ciężkie rany cięte. Takie osoby, jakie wtedy były w tej napotkanej ekipie, z pewnością miały to jako chleb powszedni. To się po prostu czuło w samym spojrzeniu. My staliśmy przy bramie, oni nagle z całym impetem i posiadanym sprzętem uderzają w ochronę. Panika. Widzieliśmy, że jesteśmy na pierwszej linii ognia. Oprócz nas nie było nikogo innego naokoło, jasne było, że chcą się do nas dobrać. Zaczęliśmy uciekać w stronę murawy i stadionu. Tam była taka ogromna brama i widziałem, że ochrona właśnie ją zamyka. Udało nam się w ostatniej chwili zdążyć, zaraz po nas zamknęli tą bramę na kłódkę. Gdyby nie to – byłoby po nas. Za chwilę Cracovia sprzętem atakuje bramę, kłódkę i ochronę… Wbiegliśmy na puste trybuny. Gorzej, że rozglądamy się, a nie ma „Jawora”, wydawcy TMK, który dojechał do nas już na miejscu z Bełchatowa. „Jawor” nam później tłumaczył, że już jeden z agresorów zamachnął się na niego kosą, ale zasłonił go ciałem w ostatniej chwili znajomy z Tarnovii, który go rozpoznał. W zasadzie chyba dzięki temu „Jawor” jest jeszcze na świecie.

Ja dobre parę dni chodziłem roztrzęsiony. Wiem, co by się mogło stać, gdybym się spóźnił do tej zamykającej się już bramy. Miałem to przed oczami i w snach przez jakiś czas. Jeśli nie masz kontaktu na co dzień z tego rodzaju skrajną przemocą, za którą kryje się nawet i śmierć – masz inne postrzeganie pewnych aspektów. Już nie będę szerzej się rozwodził nad faktem, że my tam byliśmy zupełnie postronnie – jako „pstryki”, a nie związani z którąkolwiek z ekip. Ekipa chuligańska jednak nie kalkuluje. Nie będą pytać przecież skąd jesteśmy. Przyuważyli nas w pociągu, wiedzieli, że nie jesteśmy od nich, zatem logika nakazywała tylko jedno rozwiązanie…

W barwach Szombierek miałeś coś porównywalnego?

Nic na taką skalę, gdzie groziła mi utrata życia. Zdarzały się sytuacje z różnymi ekipami – wiadomo, że najwięcej z Polonią, ale były też ścięcia z Rakowem czy Górnikiem, ale to jest nieporównywalny temat w ogóle do rzeczonej wcześniej Cracovii. To adrenalina. Masz też świadomość, na co się pisałeś jadąc na wyjazd. Natomiast w Tarnowie wiedziałem, że to Cracovia, a oni rozliczają się z ludźmi troszeczkę inaczej niż większość ekip.

Młodzi dziś nie garną się na trybuny?

W tym momencie sytuacja wygląda tak, że Polonia skończyła już zbierać pokłosie lat gry w Ekstraklasie. Był taki moment, że nawet jak spadali z najwyższych lig, cały czas gdzieś garnęła się do nich młodzież. Działała magia meczów ekstraklasowych, wielkich marek jak Lecha czy Legii, które przyjeżdżały do miasta. Odwiedziny takich ekip zawsze mobilizują, działają na wyobraźnię. Jednak lata ich prosperity się skończyły, a młodych nadal u nas brak. Wiesz – myślę sobie, że to po prostu znak czasów. Małolaty dziś są coraz porządniejsze. Kiedyś w większości bujaliśmy się po rewirze, przesiadywaliśmy na ławkach, graliśmy w piłę na dworze. Tylko nieakceptowane odludki siedziały w domach. Dziś spotykamy kompletnie odwrotny trend. Małolaci siedzą przed komórami, lapkami, a jak już gdzieś wychodzą, to do galerii handlowej. Po prostu dzisiejszy świat oferuje małolatom znacznie więcej alternatyw. Dodając do tego fakt, że rodzice są dziś bardziej świadomi faktu, co porabia ich latorośl, otrzymujesz rozwiązanie dlaczego mamy taki regres i cofkę w kwestii nowego narybku kibicowskiego. Swoje robi również nagonka medialna, no i chore prawo eliminujące ruch kibicowski do cna. W zasadzie dziś będąc fanatykiem, to tak, jakbyś był przestępcą. Wyrok za odpalenie pirotechniki to jest jakaś niepojęta rzecz. Wręcz absurd.

Wracając do naszych trybun – my po rozpadzie fuzji z Polonią w 1999 roku otrzymaliśmy IV ligę, w której grały rezerwy tego czegoś o nazwie Polonia/Szombierki. Powyżej tego poziomu przez ostatnie dwadzieścia lat nie podskoczyliśmy. Graliśmy w III lidze, ale to przecież było po reorganizacji, faktycznie był to wciąż czwarty poziom rozgrywkowy. Nigdy nie graliśmy w czubie tej ligi, wiecznie środek tabeli lub walka o utrzymanie. Młodzieży czwartą ligą nie przygarniesz, przynajmniej bez zmyślnego marketingu, o czym już mówiłem. Może zaproponować pakiet, bilet plus szalik, proporczyk czy bardziej przyziemnie bilet plus piwo, kiełbasa? Wyjść do ludzi, do dzieciaków. Bez tego nie ma szans na rozwój, na zdobycie młodych. Dziś świat oferuje zbyt wiele naokoło, by nie było konieczności konkurowania z innymi możliwościami spędzenia wolnego czasu. To się dzieje już na naszych oczach. My kibice działający na trybunach najbardziej doświadczamy powolnego upadku trybun i tego, co nas nakręcało 10-15 lat temu.

278-polonia-szombierki-bytom

Źródło: PolskieLogo.net

Ta fuzja swoją drogą była totalnym absurdem.

Oba kluby były w trudnej sytuacji, nasza kopalnia, przez tyle lat główny sponsor, wycofała się ze sponsorowania. W Polonii również było ciężko, to klub dotowany przez miasto, ale miasto nigdy nie da tyle, żeby prosperować na wysokim poziomie.

Zostaliśmy na tej fuzji całkowicie oszukani. Z biegiem czasu wiedziałem dlaczego: prezesem Polonii był wtedy człowiek, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia rozkręcał ruch kibicowski na Polonii i myślał kategoriami: co jest najlepsze dla mojego klubu. Ja to doskonale rozumiem. Gdybym był w jego sytuacji, pewnie robiłbym to samo z myślą o Szombierkach. Dlatego jego zachowanie wcale mnie nie boli, problem był gdzie indziej: w samym poronionym pomyśle.

Jak ktoś mógł w ogóle dojść do wniosku, że to może się udać? Gdzie chodzi o skonfliktowane odwiecznie kluby? Gdzie dodatkowo u nas dochodzi aspekt etniczny? W 1945 Bytom stał się potężnie wyludnionym miastem, wszyscy Niemcy zostali wysiedleni, więc władze ówczesne uznały, że przesiedlą do Bytomia Kresowiaków. Dzisiaj żyjemy w globalnej wiosce. W tamtych czasach ktoś, kto żył w danym miejscu, był do niego mocno przytwierdzony. W zasadzie dożywotnio. Każdy, kto wchodził na nowy teren, był w nim obcy. Szombierki były klubem rdzennych Ślązaków, a Polonia Kresowiaków; nawet miała się nazywać początkowo „Pogoń”, po słynnej Pogoni lwowskiej. Konflikt był generowany siłą rzeczy, bo przybysze ze Lwowa naszych przodków z Szombierek utożsamiali z Niemcami, wszak przez całe dziesiątki lat egzystowali oni wśród Niemców. Wiesz – stadion piłkarski jest miejscem, które od zawsze używane było do manifestowania takich różnic, to swoisty papierek lakmusowy nastrojów społecznych. I tak też było u nas – pojedynki między nami to były wojny etniczne właśnie. Rywalizacja Ślązaków z lwowiakami. Dziś przez galopującą globalizację te różnice się zatarły, choć oczywiście w nas one tkwią. Obawiam się jednak, że kolejne pokolenia już zupełnie nie będą wiedziały, o czym mowa.

PRZEMSZA WYWOZI KOMPLET Z BYTOMIA? KURS 3,20 W ETOTO!

Wracając do fuzji… My byliśmy kompletnie zdegustowani samym pomysłem. To był jakiś gruby przekręt, który przeszedł głosami osób nieuprawnionych do głosowania. Nawet nasz zarząd był przeciwny temu, w tym w osobie pana Czesława Gambca, fanatyka Szombierek z krwi i kości, człowieka, który żył dla Szombierek. Pamiętam, że gdy został odsunięty z funkcji kierownika drużyny, niedużo czasu minęło i pan Czesław zmarł. Jego serce zwyczajnie stanęło, tak jak i zabrany został mu dostęp do czegoś, co kochał ponad wszystko – jego Szombierek. Czesiu, bo tak pieszczotliwie o nim mówiliśmy w naszym gronie, wtedy był głównym przeciwnikiem fuzji, ale my jako całość byliśmy traktowani przez Polonię z góry. Niebiesko-czerwoni zawsze mieli takie zapędy, zapominając, że my nie jesteśmy Rozbarkiem Bytom czy Silesią Miechowice. Mam świadomość, że Polonia jest klubem tego miasta, a my jesteśmy klubem dzielnicowym, ale trzeba mieć godność, honor. O to zabiegał wtedy pan Czesław. Tym bardziej, że nasza historia jest zapisana w annałach polskiego futbolu złotymi zgłoskami. Miasto jednak uznało, że to jedyny ratunek dla obu klubów i przeforsowano chorą ideę.

Mecze rozgrywano raz na Szombierkach, raz na Polonii. Chodziłem wtedy na Szombierki, także na Polonię, choć nie na młyn oczywiście. Raz podczas wyjazdu na Odrę Opole w pociągu doszło do pewnych sytuacji, które jasno podkreśliły, że to nie ma żadnego sensu z naszej – zielonej strony, by aktywnie działać na fuzji kibicowsko, a kwestią czasu byłaby awantura między teoretycznie wspólnymi trybunami. Z racji kolosalnej różnicy między nami, jej wynik byłby znany jeszcze przed rozpoczęciem. Pamiętam mecze rozgrywane na Szombierkach, gdy Polonia przychodziła i zza płotu krzyczała:

– Wszystkie mecze na Polonii!

Naciskali i dopięli swego. Przeważył argument siły, również liczebnej kibiców, co pokazuje, że mając liczne trybuny jesteś w stanie ugrać jako klub znacznie więcej, niż gdy ich nie masz. Szombierki ostatecznie, po rozpadzie fuzji, dostały rezerwy tego wspólnego nowotworu, a Polonia pierwszy zespół. Gdy wróciliśmy na wiosnę 1999 roku na swoich zasadach, mnóstwo starszych kibiców udzielających się kibicowsko już na trybuny nie wróciło. Nigdy. My – smarki, musieliśmy wypracować swoje wzorce, swoje schematy działania. Nikt nam nie zdążył przekazać wartości, bo też i nie miał jak. 2 lata niebytu to bardzo wiele w świecie kibiców.

Później krążyło nad wami widmo fuzji z GKS-em Katowice.

Coś było na rzeczy, ale po tym, co przeżyliśmy z Polonią z miejsca takie pomysły były kategorycznie odrzucane. Ktokolwiek w naszym środowisku usłyszy słowo „fuzja”, od razu dostaje piany na ustach. Tego nikt wtedy nie kontrolował, wiele klubów zostało na takich praktykach oszukanych. Ja nawet nie rozumiem tamtego pomysłu: możemy sobie egzystować na granicy 4-5 ligi, ale nie wyobrażam sobie, żeby taki klub, były mistrz Polski, wicemistrz i zdobywca brązowego medalu, osiemnasta drużyna tabeli wszech czasów Ekstraklasy, przestał istnieć. Jak można sugerować takiemu klubowi fuzję? Cierpiałaby na tym przede wszystkim polska piłka. To PZPN powinien dbać, żeby taki klub nie zniknął z mapy. Wtedy jednak nie troszczono się o to w żaden sposób.

Był taki sezon w IV lidze, kiedy skończyliście z jednym zwycięstwem, tracąc ponad sto bramek. Jak się kibicuje klubowi, który obrywa 0:9 od Zielonych Żarki?

Czuliśmy się jak worek treningowy. W Katowicach dostaliśmy też 0:9. Kibice miejscowych odliczali: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, mało! Szlag cię może trafić. Jednak mimo upokorzeń trwaliśmy przy klubie, robiliśmy młyn, śmigaliśmy na wyjazdy, na GKS-ie też byliśmy na wyjeździe w sektorze gości, a to był ostatni mecz sezonu z pewnym spadkiem i tak żenującym bilansem bramkowym, że nawet nie chce mi się tego przypominać.

Screen Shot 03-21-19 at 06.43 PM

Źródło: 90minut.pl

Następny rok to walkowery w okręgówce. Kontynuacja degrengolady.

Nie wyglądało to tak źle, że nie moglibyśmy się utrzymać po pierwszej rundzie, ale potem wszystko się posypało. Organizacyjnie zdecydowano, że rozsądniej będzie zacząć od nowa. Zaczęliśmy od B-klasy. Chcę, by zostało to wyraźnie na waszych łamach powiedziane – nam Śląski Związek Piłki Nożnej nie pozwolił na start z wyższego pułapu, co dzisiaj jest normą dla klubów z historią. Co więcej, choć były to czasy, gdzie aby pozbyć się długów wystarczyło zmienić nazwę z Wojskowy Klub Sportowy na Wojowniczy Klub Sportowy, jak na Zawiszy, tak my, zaczynając od B-klasy, cały czas zmagaliśmy się z wcześniejszymi długami, które nas wykańczały. Więcej, po dziś dzień się z tymi długami borykamy i tu muszę uchylić kapelusza zarządowi, że sumiennie je spłaca. Zgadzam się ze zdaniem naszego zarządu, że gdyby nie te długi, bylibyśmy dziś zupełnie gdzie indziej. Ekonomia jednak jest nieubłagana.

Screen Shot 03-21-19 at 06.44 PM

Źródło: 90minut.pl

B-klasa to jednak powrót do zwycięstw, często dla takich klubów jest to katharsis, wreszcie można cieszyć się tym, co dzieje się na boisku.

To był ten moment. Jak to fajnie komuś nastrzelać 13:0, jak to fajnie być na czele tabeli. My, całe pokolenie młodych kibiców, tego nie znaliśmy. To nas nakręcało, ale też innych kibiców. Może to tylko awans do A-klasy, a potem do okręgówki, ale ludzie zaczęli coraz chętniej przychodzić na stadion. Szombierki wygrywają, może pójdę na mecz? I czasem ktoś przychodził, zostawał, a bywało, że później schodził do młyna. To było apogeum kibicowskie ostatnich lat, jeździliśmy też w kilkadziesiąt osób na wyjazdy, co jest dobrą liczbą, jak na nasze warunki i poziom rozgrywek.

I wtedy grał ponownie w bramce Edward Ambrosiewicz, spajający klamrą te czasy z lepszymi, sięgającymi Szombierek w Ekstraklasie. Pan Edek nawet strzelił gola.

To było niesamowite. Graliśmy bodajże ze Spartą Zabrze, przegrywaliśmy 0:1. 92 minuta. Krzyczeliśmy: Edek, Edek! Oczywiście chcąc go zmotywować, żeby poszedł pod bramkę rywala. I poszedł, centra, jego gol. Przepiękne, fantastyczne przeżycie, Edek był wtedy przecież dobrze po czterdziestce. To wielki człowiek, uwielbiany przez nas, ikona i świetny człowiek, tak w ogóle. Dla Szombierek całe serducho oddał. Pamiętam też jak w meczu o awans do IV ligi, decydującym starciu z bezpośrednim rywalem o tenże awans Uranią Ruda Śląska, obronił karnego w końcówce meczu przy stanie 2:1. To była dla nas wielka sprawa.

Zeszłej jesieni miały miejsce derby Bytomia.

Bywały wcześniej derby, ale z rezerwami, choćby w okręgowym pucharze. Pamiętam takie zajście, gdzie kibic Polonii wtargnął na boisko i ukradł puchar ze stolika sędziowskiego. Biegł z nim w szale, trybuny krzyczały „Puchar jest nasz” – sam się z tego śmiałem. Innym razem mecz na naszym obiekcie miał ograniczenie do 199 widzów i w dodatku bez kibiców gości. To wypacza sens rozgrywania meczu.

#POWIATBET CZYLI ZAKŁADY IV LIGI – W ETOTO ZNAJDZIECIE MECZE Z WASZEJ OKOLICY! 

Zeszłej rundy derby były jednak derbami z prawdziwego zdarzenia. Aktualnie ma miejsce absurdalna sytuacja, bo Polonia gra na naszym stadionie. Poprzedni prezydent miasta, Bartyla, zrównał ich stadion z ziemią, licząc zapewne na fakt, że postawi nowe władze przed sytuacją, z której nie będą mieli wyjścia i nowy stadion Polonii wybudować będą musieli. Okazuje się jednak, że tak uwielbiany przez kibiców Polonii były już prezydent miasta wyświadczył im niedźwiedzią przysługę, bowiem nowe władze wcale nie miały zamiaru tematu podejmować. Dziś niby jakieś tam rozmowy w tej kwestii trwają. Ale od rozmów, do faktycznej realizacji w tak biednym mieście jak Bytom jest bardzo daleka droga.

Dziesięć dni przed meczem derbowym gruchnęła informacja, że na sektorze gości zostały zainstalowane krzesełka. I nagle okazuje się po tylu latach, że można zrobić u nas sektor gości z krzesełkami. Że są na to fundusze. No bo gra u nas Polonia. To pokazuje fałszywe oblicze polityków. Ale też i siłę klubu, za którym idzie rzesza fanatyków. Ludzi w naszych szeregach nie trzeba było mobilizować i nawet nie chodzi o grono kibicowskie, bo wiadomo, że my się pojawimy, ale dużo spokojniejszych kibiców deklarowało się, że przyjdzie. Byliśmy więc na swoim stadionie, i choć na sektorze gości, atmosfera była według mnie bardzo dobra. Przepiękne przeżycie stanąć naprzeciw Polonii – tej właściwej, z pierwszą drużyną na murawie. Wiesz – to było jedno z marzeń mojego życia. Takie, na które się nie ma wpływu. Bo na te, na które masz wpływ – trzeba je realizować. Od tego one są. Ale właśnie tak bardzo tego chciałem – przeżyć takie prawdziwe derby raz jeszcze chociażby.

W 1996 roku byłem na naszych derbach, na Polonii, ale to były inne czasy, małych młynów, nikłych wyjazdów. Na tamtych derbach nas z Szombierek marszem przez miasto przeszło 40 osób… W każdym razie chodzi mi też o inny aspekt. To mnie napawa dumą, jako bytomianina i Szombierkorza jednocześnie. Poza derbami Bytomia są tylko cztery derby w Polsce, w których mogą rywalizować byli mistrzowie Polski: Łódź, Poznań, Kraków, Warszawa. Jesteśmy w wybitnie prestiżowym gronie najważniejszych polskich miast. Warto o to dbać, warto to podkreślać i pielęgnować, bo to jest kapitalna promocja dla obu klubów.

Jak żywe pozostają w klubie wspomnienia złotych lat?

Pięknie zorganizowane było dziewięćdziesięciolecie klubu, ogrom pracy wykonano, żeby zaprosić dawne legendy. Rozegrano taki mecz mistrzów. Nie do wszystkich udało się dotrzeć, niektórzy mieszkają daleko za granicą, niektórzy oglądają już mecze tylko ze sektora niebo. Ale chylę czoła przed chłopakami z ówczesnego Stowarzyszenia Sympatyków GKS Szombierki, było wspaniale. Wykonali kawał roboty, nie do przecenienia, bo wiem doskonale ile to wymaga zachodu organizacja takich przedsięwzięć. Niestety obawiam się, że stulecie, które będziemy świętować w tym roku, będzie zorganizowane ze znacznie mniejszą pompą. Stowarzyszenia już nie ma, realia, w jakich funkcjonuje nasz klub są zgoła odmienne od tych, jakie mieliśmy właśnie choćby 10 lat temu. Temat rzeka i nie chcę tu go szerzej roztrząsać.

NIESYTO, ZAJĄC, BURCZYK? W ETOTO MOŻESZ OBSTAWIĆ NAWET STRZELCA GOLA W MECZU SZOMBIEREK Z PRZEMSZĄ!

Szkoda, co jak co, ale stulecie to wyjątkowa sprawa.

Zgadza się. I tu znowu odniosę się do Polonii. Owszem, są wrogiem, ale w kwestii organizacji klubu jest co podpatrywać. Najnowsza historia. Polonia gra u nas, gdzie czuje się źle, cały stadion jest na zielono, to nie ich miejsce i nigdy nie będzie. To jest nasz dom. Taka prozaiczna kwestia – kibice nie mogą zostawiać flag w budynku klubowym z wiadomych względów, piłkarze przebierają się w piwnicy. Ale mimo tych niedogodności widać u nich inicjatywę, tam cały czas ktoś pracuje, myśli, główkuje, jak iść do przodu, co zrobić lepiej. Banalnymi kwestiami. Wprowadzili karnety w bardzo wysokich cenach, ale dedykowane pomocy klubowi i rozeszły się. Zauważyli, że młyn centralnie pod sektorami dla zwykłych kibiców nie jest najlepszym rozwiązaniem i teraz na trybunie gości powstanie swoisty sektor rodzinny. Na nim będzie malowanie twarzy w klubowych barwach, przybijanie piątki z maskotką klubową. Da się? Da się! Kwestia chęci i myślenia pro kibice – wyjścia do nich. Zrozumienia, że klub istnieje dla kibiców, a nie na odwrót. Że to klub musi wychodzić do kibiców, z informacjami, z inicjatywami. Owszem, w drugą stronę to też powinno funkcjonować, ale motorem napędowym do zmian musi być sam klub, a nie otoczenie się murem i pozostawienie całej reszty kibiców w błogiej nieświadomości.

Wyścigi_chartów_Szombierki_2009_-_stadion_p

Chciałem jeszcze jeden fakt nadmienić. Sam kiedyś z dużą rezerwą podchodziłem do naszego rodowodu, który miał sięgać do 1919 roku. Spisywałem to na karb tej manii, żeby nie być gorszym, młodszym od rywali. Ale jeden chłopak od nas, fanatyk historii Szombierek, dotarł do materiałów, które dokumentują grę Poniatowskiego Bytom. Miło mnie to zaskoczyło. Chylę czoło przed jego pracą i nieugiętością w dochodzeniu do prawdy. Był to polski klub we wtedy jeszcze licznym w Niemców mieście. Witany był z tego względu owacyjnie, także na obcych polskich stadionach, jak choćby podczas meczu z Wartą Poznań – szanowano naszego protoplastę, że krzewi polskość. Materiały w pełni potwierdzają, że Szombierki to kontynuator tradycji, choć wiadomo, że zmieniały się czasy, realia, musiała się też zmieniać nazwa, ale cały czas jest ciągłość. Zapraszam wszystkich kibiców piłki nożnej na blog naszego historyka – jest naprawdę o czym poczytać, bo Szombry to kawał historii polskiej piłki, choć wielu chciałoby inaczej. Historia zawsze jednak się obroni sama.

Relacja Poznań

Jedna natomiast kwestia historyczna mnie frapuje, której nie potrafi póki co nikt rozwikłać. Może ktoś podejmie się znalezienia rozwiązania. Dawniej mieliśmy barwy biało-czarne, później te barwy zostały zmienione na biało-zielone. My identyfikujemy się z zielenią, skandujemy „Zieloni”, nasza grupa kibicowska to „Zielona Hołota”. Ale de facto w czasach triumfu nosiliśmy inne barwy. Z wielu stron ludzi związanych z Szombierkami słyszę, że taki wtedy był kaprys kogoś na stanowisku. Ale czy to realne? Czy można ot tak zmienić taką kwestię jak barwy klubowe decyzją jednej osoby? Nie wierzę w to. Za tym musiało stać coś więcej. Może ktoś z historyków zna genezę tej zmiany barw naszego klubu – jeśli tak, byłbym bardzo rad.

OBIE DRUŻYNY Z GOLEM W MECZU SZOMBRY – PRZEMSZA? 1,71 w ETOTO!

Michale, jesteś też aktualnie redaktorem naczelnym magazynu „To My Kibice”.

Dziesięć lat byłem fotoreporterem tego pisma, później robiłem też wywiady, co było podwójnym spełnieniem marzeń. Po pierwsze dlatego, że miałem kiedyś, w czasach nastoletnich, pomysł pójścia na dziennikarstwo, a po drugie dlatego, że zawsze byłem oddanym czytelnikiem „TMK”. Ja to robiłem, bo to kochałem. To mnie zajmowało każdego dnia. W ostatnim półroczu pojawił się temat podjęcia funkcji redaktora naczelnego. Poprzedniemu redaktorowi stuknęłoby osiemnaście lat na tym stanowisku w tym roku, ale powiedział, że nie jest w stanie dłużej tego prowadzić, że to już ponad jego siły. Tematu nie roztrząsam, bo sam z nim będę przeprowadzał wywiad do „TMK” w najbliższych paru tygodniach. Podjąłem się, co jest kontynuacją mojego marzenia, choć nie ma co ukrywać, pismo jest w trudnym momencie, bo cała scena przeżywa trudny okres. Lata prosperity w polskim ruchu kibicowskim raczej są już za nami.

Co cię zaskoczyło w prowadzeniu magazynu?

Pięćset spraw na głowie, dwadzieścia osób na łączach w ciągu godziny, w najróżniejszych kwestiach: od opisów, zdjęć, dodatkowych rubryk, zażaleń. Kierujesz wszystkim jak jednym wielkim organizmem. Działasz pod ogromną presją czasu. Ludziom czasem nie chce się pisać, odsuwają kwestię w czasie. A ja mam nóż na gardle. Przecież fotoreportażu meczu z lutego nie dam do numeru kwietniowego. Musi być w marcu. To ogrom pracy, czuję wielką odpowiedzialność. „To My Kibice” ma swoją renomę, jest najdłużej istniejącym pismem kibicowskim działającym nieprzerwanie. Są włoskie pisma, które istnieją dłużej, ale miały przerwy w ukazywaniu się na rynku. Odczuwam powagę sytuacji, prowadzenie „TMK” traktuję jak misję.

Interesujesz się też aktywnie włoską sceną kibicowską.

Tak, nigdy nie ukrywałem, że moja fascynacja trybunami nadeszła właśnie stamtąd. To włoski styl kibicowania rozbudził we mnie wyobraźnię, wzniecił ogień fanatyzmu, takiej potrzeby dania z siebie czegoś więcej swojemu klubowi, niż tylko samo zainteresowanie i przyjście na mecz. Spoglądam na trybuny włoskie i to, co tam zastaję i widzę rozpala mnie do czerwoności po dziś dzień. Ilość istniejących tam ekip dosłownie miażdży system. To jest niewyobrażalna liczba, nawet z punktu widzenia tak rozbudowanej sceny kibicowskiej, jak nasza. Lokalny patriotyzm u Włochów jest rozwinięty do niebywałego poziomu. Ekipki z małych wiosek mają swoje ekipy, nazwy, prowadzą młyn, śmigają na wyjazdy. Pewnie – nie są tak agresywni jak my Polacy – ale właśnie też i dzięki temu ich scena jest taka bogata. Bardzo mnie to nakręca, uwielbiam spoglądać na ich scenę. Codziennie wertuję Internet w przeczesywaniu kolejnych informacji, dochodzeniu do kolejnych dotychczas nieodkrytych ekipek. Dla fanatyka – magia. To kolejne moje marzenie, na które nie mam wpływu – bogata i prężna polska scena kibicowska. Tak – to jest coś, czego chyba najbardziej bym sobie życzył w chwili obecnej w kwestiach kibicowskich i z tego miejsca wszystkich fanatyków pozdrawiam.

Magazyn „To My Kibice”, który prowadzi nasz rozmówca znajdziecie w tym miejscu oraz co miesiąc w salonach prasowych.

Z Tifosifoto rozmawiał Leszek Milewski

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...